Część 2.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gardził nią. Widział jak jego koledzy ze Slytherinu patrzą na nią z drwiną w oczach, jak ciśnie im się na usta słowo „szlama", albo i gorsze określenia. Nie spodziewał się spotkać ich dzisiaj. Chociaż z dwojga złego może to i dobrze, że to na nich trafił, a nie na tych, którzy przezywali go „Smarkerus" i mieliby kolejny powód do wyśmiewania się z niego.

– Masz może ochotę iść z nami na piwo kremowe? – zapytał Avery. – Idziemy do Dziurawego Kotła.

Severus obrócił się w stronę kobiety stojącej za nim, niemal już całkowicie pozbawionej blasku. Miał wrażenie, że przytłaczała ona swoją obecnością radość ulicy Pokątnej, jakby niosła ciężar straty i smutku. Naprawdę nie dziwił się znajomym, sam patrzył na nią z pogardą wypisaną na twarzy. Nie wiedział, po co zaprosił ją na zakupy. Jakaś głupia, ludzka chęć pochwalenia się, czucia się dostrzeżonym, docenionym, może zaimponowania przyjęła nad nim na chwilę kontrolę. Czuł, że to go kiedyś zgubi. Postanowił, że musi pozbyć się tych infantylnych, dziecięcych pragnień.

– Tak, jasne. Zaraz do was dojdę. Spotkamy się na miejscu.

Najchętniej zapadłby się teraz pod ziemię. Nie chciał żadnych pytań z ich strony ani o status krwi, ani o rodzinę. Nie, gdy stał u progu dorosłości. Pocieszał się myślą, że jeszcze tylko ostatni rok nauki w Hogwarcie i będzie mógł wieść życie według swoich własnych zasad.

– Jasne. Mamy dla ciebie propozycję, pośpiesz się – odpowiedział Mulciber.

Severus miał wrażenie, że słyszy w tym głosie zniesmaczenie. Podejrzewał, że jego własny ton, gdy zwraca się do niej, brzmi podobnie. Kiedy sylwetki Ślizgonów zniknęły z pola widzenia, doszło do niego pytanie:

– To twoi znajomi?

Przytaknął. Nie mówił jej o nich. Zresztą miał wrażenie, że ona nie lubi słuchać historii o Hogwarcie. Czuł, że czasami jej tęsknota jest tak wielka, że ciągnie ją na sam dół, w czarną otchłań. Chciał chociaż tego uniknąć, więc sam nie zaczynał tematu, a jej pytania zbywał półsłówkami.

– A co z Lily?

– Nic, a co ma niby być? – prychnął w odpowiedzi, obdarzając ją gorszącym spojrzeniem.

Był już od niej wyższy, górował nad nią prawie jak Tobiasz. Chcąc spoglądać jej w oczy, musiał pochylać głowę; może właśnie dlatego ostatnio tak rzadko ich spojrzenia się spotykały. Od pewnego czasu czuł, że ma z nią jeszcze mniej stycznych punktów niż kiedykolwiek. Była dla niego prawie jak obca osoba, nie przyjechał nawet na ostatnie Boże Narodzenie, nie widział w tym sensu. Łączyły ich jedynie głupie więzy krwi, jego parszywe dzieciństwo, przeklęte dwa miesiące wakacji i tyle – dla niego to nic nie znaczyło.

Nic a nic!, więc nie widział jakim prawem śmiała teraz wtrącać się w nieswoje sprawy i pytać o Lily. Jakby co najmniej chciała sprawić mu przykrość, przypomnieć, jakim jest idiotą. Nic nie rozumiała, nie wiedziała, jak się czuje, jakie decyzje musi podjąć, co chce osiągnąć ani jak inni go traktują i jak musi o wszystko walczyć. Zresztą niewiedza jej nie usprawiedliwiała. Była temu winna, odpowiadała za wszystkie niepowodzenia, jakie go spotkały; była źródłem wszystkich problemów – w końcu to ona wydała go na świat, odziedziczył po niej słabość, którą ostatnio coraz ciężej było mu pokonywać, mało atrakcyjny wygląd i to za jej sprawą nosił nazwisko, które zostało przechrzczone na znienawidzoną ksywkę.

Severus wyciągnął z kieszeni pieniądze. Rozdzielił je na pół, jedną część schował z powrotem do spodni. Dłoń trzymającą drugą część lekko wysunął przed siebie. Jednak po chwili cofnął rękę, zabrał dwie monety i schował je do spodni.

– Masz tutaj pieniądze – oznajmił, podając jej, mniejszą niż początkowo zakładał ilość gotówki. – Kup sobie co chcesz. Ja idę porozmawiać z kolegami.

– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego, a na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek. – Od zawsze wiedziałam, że będziesz świetny z eliksirów. Wiesz, że jestem z ciebie dumna, prawda?

Jej palce z zabrudzonymi płytkami paznokci musnęły jego policzek. Severus wzdrygnął się, odsunął i pospiesznie rozejrzał po ulicy. Nie chciał, żeby ktokolwiek inny zobaczył ten gest. A może przy okazji bał się, że przez ten dotyk zarazi się od niej tą aurą biednej, zaszczutej i poniżanej kobiety, którą emanowała na każdym kroku? On potrzebował siły, władzy, kogoś przy kim mógłby wzrastać. Nie chciał otaczać się słabymi jednostkami, a ona jawiła się mu jako ta najsłabsza.

Nie odpowiedział na jej pytanie. Zresztą co miał jej powiedzieć: że nie wie, że nigdy tego mu nie okazywała, że w sumie to nie obchodzi go to, co ona czuje? Śmieszne, teraz gdy dał jej pieniądze, ona wyjeżdżała mu z takimi tekstami. Już nawet chciał jej wytknąć, że duma to poczucie własnej godności i wartości, zadowolenie i satysfakcja z własnych osiągnięć. Tak, własnych! A jej tego brakowało. Jedynie on sam mógł być z siebie dumny, że zdobył pierwsze miejsce w konkursie z eliksirów i otrzymał nagrodę pieniężną. Zawdzięczał to sobie i jedynie sobie. Jej nic do tego, nie miała prawa czuć dumy. Już otwierał usta, miał to z siebie wyrzucić, gdy ubiegł go jej głos:

– O której się spotkamy i gdzie?

Pokręcił głową, nie było sensu nawet tego jej tłumaczyć. Zresztą, tłoczna ulica nie była dobrym miejscem na tego typu pogawędki.

– Ostatni transport na Spinner's End masz za dwie godziny. Wróć sama, mi pewnie dłużej zejdzie. Mam ze sobą kufer i wszystkie potrzebne rzeczy. Możliwe, że do końca wakacji zatrzymam się u jakiegoś kolegi.

– Ale przecież do początku roku szkolnego zostały jakieś dwa tygodnie...?

– I co z tego? – wszedł jej w słowo, wzruszając ramionami.

Nie wiedział, o co jej chodzi. Skąd to pytanie – jakby nagle zależało jej na spędzaniu wspólnego czasu. On spieszył się do kolegów, nie miał dla niej teraz czasu. Miał też nadzieję, że w to lato nie będzie musiał już oglądać rodzinnego domu. Prychnął, „rodzinnego domu" – dobre sobie, to określenie zdecydowanie nie pasowało do rudery, która kojarzyła się mu jedynie z głodem, dyskomfortem, awanturami i bólem.

– Jak będę w Hogwarcie, to napiszę. Cześć! – rzucił.

Nie czekając na odpowiedź, pognał w kierunku „Dziurawego Kotła". Zmierzając do pubu, nie odwrócił się ani razu. Liczył na to, że w tym miejscu zdoła załatać dziury w swoim życiu. Nie przypuszczał jednak, że ta kumpelska rozmowa stanowi początek jeszcze większej wyrwy w jego sercu i milionów pęknięć na duszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro