Część 1.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był na nią zły. Kazała mu położyć się do łóżka, mimo że chciał się jeszcze bawić, skorzystać z tego, że ojca nadal nie było w domu. Nie miał ochoty iść spać, zresztą i tak nie mógł zasnąć, skutecznie uniemożliwiał mu to cukier krążący w żyłach za sprawą słodyczy, które otrzymał od Lily. Przekręcając się twarzą do ściany, pomyślał, że może to wreszcie tego dnia spełni się jego marzenie, że Tobiasz zachleje się na śmierć, udławi własnymi rzygami i już nie wróci do domu.

Niestety, jak to zazwyczaj bywa w rzeczywistości – marzenie musiało pozostać w strefie fantazji. Gdy już dryfował na granicy jawy i snu, drzwi huknęły tak mocno, że w pierwszej chwili myślał, że wypadły z futryny. Mimowolnie zadrżał na całym ciele.

– Eileen, gdzie jesteś?! – krzyknął Tobiasz. – Pomóż mi zdjąć buty!

– Już, już... – Severus usłyszał jej cichy głos i stukot ściąganego obuwia.

– Dzieciak śpi? – zapytał ojciec.

– Tak – odpowiedziała szeptem.

– To w takim razie się zabawimy. Chodź tutaj i nawet się nie wykręcaj jak ostatnio, że coś cię tam boli. Do mnie! – wydał komendę jak do zwierzęcia.

Severus próbował uspokoić dudniące serce, delikatnym ruchem dłoni naciągnął kołdrę na głowę – chciał w jakikolwiek sposób się odgrodzić. Wiedział jednak, że teraz to już w ogóle szybko nie zaśnie. Słyszał pojękiwania, stękania, a czasami w tym dziwacznym warkocie wyłapywał jakieś słowa rzucone przez ojca typu: „kurwa" czy „tak dobrze, suko". Ona starała się być cicho, jakby bała się, że obudzi syna, ale on i tak słyszał jej szloch i skomlenie, mimo że stłumione, prawie bezgłośne, jak u jakiejś małej myszy, którą wielki drapieżnik przyciska do podłoża.

Wiedział, co tam się dzieje. Kiedyś w szkole usłyszał teorię, że dzieci biorą się stąd, że rodzice się do siebie przytulają, całują i wydają właśnie takie dziwne dźwięki – niby jakby coś ich bolało, a niby jakby przeżywali coś rozkosznego. Chociaż miał wrażenie, że tylko ojcu jest dobrze, jednak nie śmiał otwierać oczu i się o tym upewniać. Nie chciał też zostać przyłapany na tym, że jeszcze jednak nie śpi.

Severus kiedyś marzył o tym, żeby mieć rodzeństwo, kogoś z kim mógłby się bawić, ale wtedy nie zdawał sobie sprawy, co znaczy życie w tym domu. Bo przecież nie zawsze tak było. Dawniej każdego popołudnia czekał, aż ojciec wróci z pracy, spyta o cokolwiek, zmierzwi włosy albo chociaż obrzuci spojrzeniem. A może wówczas był tylko głupcem, który jak kundel czekał na jakikolwiek gest? Nieistotne, już taki nie jest.

Ważne, że teraz w żadnym wypadku nie życzyłby swojemu bratu albo siostrze takiego dzieciństwa. Prędzej już chyba sam wywiózłby niemowlaka gdzieś do Londynu, do sierocińca. Więc za każdym razem, gdy słyszał te dźwięki, powtarzał w myślach: „oby z tych ich zabaw nie było żadnego dzieciaka".

Nie chciał też, żeby na świecie było więcej takich pokrak, wymoczków jak on. Bo i po co więcej Snape'ów? Czuł, że z tego nigdy nie wyniknie nic dobrego. Jego istnienie to i tak było za dużo. Marzył o tym, żeby przestało go łączyć cokolwiek z Tobiaszem. Zacisnął mocniej powieki i wyobraził sobie jak odziedziczone po ojcu cechy, zamknięte w cząsteczkach DNA – o których nauczycielka biadoliła na jakieś nudnej lekcji – odrywają się od niego, opuszczają ciało, unoszą delikatnie na powierzchnię, i lecą, lecą daleko stąd, i nikną, rozpuszczają się... Jednak nie mógł, natrafił na jakiś opór, punkt graniczny. Z niezadowoleniem wypuścił głośniej powietrze.

Severus przypuszczał, że gdy ona zaszła z nim w ciążę, musiała być wściekła, rozżalona oraz zirytowana tym, że musi wychować syna z popierdolonym mugolem. Przynajmniej on, na jej miejscu, tak właśnie by się czuł.

Kiedyś jedna stara baba w zatłoczonym sklepie rzuciła konspiracyjnym szeptem, który oczywiście słyszały wszystkie osoby stojące w odległości trzech metrów, że Eileen to podstępem wrobiła biednego Tobiaszka w małżeństwo, zachodząc w ciążę. On tymczasem współczuł jedynie jej. Ojca w ogóle nie żałował. Wiadomość o dziecku musiała być dla niej zniszczeniem planów, opuściła magiczny świat i zamieszkała w tym ponurym miejscu. Jego samego na myśl o ciąży, przymusowym obowiązku dzielenia z kimś życia ogarniało jakieś osobliwe uczucie duszenia się. Miał dużo większe ambicje. Chciał się stąd wyrwać.

Gdy ojciec wydał z siebie ostatnie, głośniejsze warknięcie, Severus odliczał dni do pierwszego września. Na szczęście, to już niedługo. W akompaniamencie chrapania ojca oraz drugiego: cichego i niespokojnego oddechu, w końcu i jemu udało się opuścić obręby rzeczywistości i zanurzyć w sennej otchłani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro