Monte Carlo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To jest serio, jedyne opowiadanie, z którego się cieszę :") I przepraszam, że każdy rozdział zazwyczaj waha się powyżej 3k słów, ale inaczej nie umiemy zakończyć wątku.

----

Minął tydzień, a nic odnośnie Louisa nie uległo zmianie. Po tym jak mnie podwiózł i odprowadził namolnym spojrzeniem, widziałem go na treningach, jednakże trochę przybitego. Czasami rzucał jakimiś tekstami w moją stronę, ale kiedy chciałem potoczyć rozmowę dalej, on przepraszał mnie i odbiegał. Miałem dość tej podłej motaniny i wprawdzie miałem ochotę na coś więcej niż ciągła pogoń za nim. (Próbowałem z całych sił dosięgnąć go rękoma, kiedy udawało mi się to, jego ciało rozbryzgiwało się pod dotykiem spragnionych palców). Na dodatek Bethany zaczęła szpiegować futbolistę i donosić o miejscach, w których przebywa, co wiązało się z tym, że każdy z moich przyjaciół był absolutnie mocno zawiązany w moje życie uczuciowe, czego zdawałem się nie znosić. Pragnąłem odpłynąć, nie myśleć o jego pięknym ciele, ślicznych oczach i zmiennym humorze choć raz. Nie masturbować się do ochrypłego głosu w mojej głowie, który powtarza „Jesteś całkiem fajny", albo „Za stary dla Ciebie". Wigor w moim ciele powinien zostać wykorzystany na kilka innych sposób.

- Jedziemy do klubu. - Moje żądanie rozkołysało swoją energię w palcach, dzięki czemu po sekundzie miałem na sobie gruby polar.

Akurat przebywaliśmy w domu Nialla. Jego tata był 'facetem od nieruchomości', ale mówiłem na niego po prostu Rian. Miał śmiesznego wąsa i zazwyczaj mówił po Irlandzku, rzadko posługiwał się angielszczyzną, przez co moje kontakty z nim kończyły się na Irlandzkim „cześć". Mimo to potrafił przyrządzać najlepsze naleśniki z sosem jagodzianym na świecie. Matka Nialla, a raczej jej zwłoki pochowane są przed ogrodem, na paśmie ziemi pomiędzy płotem, a dużym klonem. Podobno tam zagrzebywano wszystkich Horanów, co wydaję się całkiem nawiedzone. Kiedyś pod drzewem stała stara huśtawka z opony, którą umocowałem tam razem z Niallem dla jego młodszej siostry – Cary. Cara miała już trzynaście lat i przez chwilę poczułem dziwny lęk przed przemijaniem.

Domostwo było utrzymane w ryzach, niestety jak mój przyjaciel wspominał, Rian robi co w swojej mocy, ale i tak nie starcza im na rachunki. Ostatnio robili wyprzedaż aukcyjną; wystawiali przed dom rzeczy, które nie były im nadto potrzebne. Chciałem wspomóc ich finansowo, jednakże wiedziałem, jak Niall by na to zareagował.

- „Nie będę przyjmował od Ciebie pomocy" - mówiłby spokojnym i perfidnie wykapanym tonem. - „To nasz problem, nie Twój, Haz".

Teraz znajdowaliśmy się w jego sypialni. Miała kolor spranego fioletu z okropnie zżółkłymi zasłonami. Łóżko obejmowało większą część pokoju, natomiast stary laptop i wydrapany fotel stały tuż przy wyjściu na balkon. Pamiętam, jak Niall nabawił się gorączki przez siedzenie przy otwartych drzwiach. W gruncie rzeczy jego pokój nie był nadzwyczajny, jedynie brakowało w nim według mnie trochę osobowości. Ściany były puste, podłoga nasiąknięta dziurami, natomiast komody i wszelkie powierzchnie płaskie stały całkowicie puste.

- Huh? - Niall najwyraźniej mnie nie słuchał. Wychylił się zza swojego telefonu i popatrzył na mnie swoimi szkarłatnymi oczyma.

Podniosłem się do pionu i rzuciłem mu karcące spojrzenie. Od około godziny próbowałem z nim rozmawiać na temat moich bzdetnych problemów, jednakże ten upajał się jedynie blaskiem wyświetlacza komórkowego. Oczywiście, że nie popadałem w paranoję, on to robił. Dobrze wiedziałem, że jest chujowym telefonem zaufania, ale nie sądziłbym, że aż tak.

- Skup się. - Wyrwałem mu telefon z rąk, a on pisnął wystraszony. Przeglądał na nim zdjęcia wagin, żeby dopasować do nich swojego penisa? Nonsens. Nigdy nie widziałem, tak małych wagin. Może dlatego, że nigdy żadnych nie widziałem. - Pojedziemy na Monte Carlo?

Monte Carlo, czyli inaczej najbardziej debeściarski klub dla spragnionej seksu młodzieży na Manhattanie. Nie dlatego, że nie sprawdzają tam dowodów, on po prostu był i będzie prestiżowy. Przynajmniej dla niezarabiających, buntowniczych nastolatków z małymi penisami i chęcią seksu, która przejdzie od razu po zaproponowaniu go.

- Muszę opiekować się Carą – oznajmił, z wściekłością gapiąc się na moją dłoń, która wciąż dzierżyła jego telefon, niczym Miecz Magów.

Oddałem mu go, na co westchnął z ulgą.

- To pójdę sam – upierałem się, bo zapewne tylko to w moim beznadziejnym życiu, wychodziło mi dobrze.

Niall pokręcił głową z powagą.

- To niebezpieczne. - Oparł się wygodniej na wiśniowym fotelu w białe, oleiste grochy. Ich dom wiał od mebli zza czasów mody lat dwudziestych. - Wiesz, ile podejrzanych typków odwiedza tę ruderę?

Opuściłem trochę barki i znowu się zgarbiłem; Niall miał całkowitą rację, co mimo jego wygłupów, zdarzało się dość często. Czasami miałem wrażenie, że go nie znam, póki nie zamawiam pizzy i nurtem dyktuję dostawcy: Sos ostry, czosnkowy, cebula, pieczarki, peperroni, nie przesadzaj z oregano, Niall tego nie lubi, grube ciasto, podwójny ser i szynka ekstra. Wtedy mam poczucie, że faktycznie mogę go znać, przynajmniej powierzchniowo.

Z powrotem usiadłem na jego wyścielonej, fioletowej pościeli i skupiłem wzrok na swoich dłoniach. Nasze uszy przyciągnął zgrzyt mahoniowych drzwi, które swoimi zadrapaniami mogły przypominać miejsce tortur. Zza nich wyłoniła się postać. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach poupinanych w dwa końskie paprotniki. Jej barki odziane w kaszmirowy sweter, wydawały się chudsze niż ostatnio, a jeansy spływały z jej nóg, jak za duże. Uśmiechnęła się do mnie, póki nie weszła całkowicie do pokoju, a jej wygięte w górę kąciki ust, zapadły się pod osobistą przestrzenią padającego mroku, który tworzyła jedna z wysokich, jaskrawoniebieskich rolet.

- Co chcesz, Cara? - Niall zapytał od niechcenia, wypatrując po pokoju czegoś nieznacznego i kurczowo trzymając telefon w dłoniach.

Dziewczyna odrzuciła kosmyk włosów do tyłu i spojrzała na mnie nonszalancko, kiedy oparła się o bordową komodę, rzucając bratu wyzywające spojrzenie; jak na trzynastolatkę, miała ciętą gębę (jak swój braciszek).

- Jadę do Abigail na noc. - Nie brzmiało to jak formułka pytająca. Dziewczyna specjalnie mrugnęła w moją stronę, na co wywróciłem oczami.

- Nie ma mowy. - Podniósł się odrobinę na fotelu, ciskając w nią chłodne spojrzenia, jak kule armatnie. Swoim spojrzeniem: wstał, podbiegł do niej, wysunął krótki sztylet zza pasa grubych dresów i dźgnął ją, a ona nadal się szczerzyła. - Mama mówiła ...

- Przestań! - oburzyła się, waląc drobną pięścią o mocne drewno komody. Jej brwi skupiły się, aby po chwili w spokoju się rozproszyć. - Mam trzynaście lat.

Teraz się zaczęło. Wywód o niesprawiedliwości losu. Krzyki podburzonej dziewczyny, warkot silnikowy ust Nialla. Irlandzkie, całkiem niezrozumiałe dla mnie przekleństwa i ostatecznie radość Cary na końcowe pozwolenie brata. Co jak co, odpowiedzialność nie była jego mottem, mimo to kochał ją.

Dziewczyna opuszczając wyprany z uczuć pokój, stanęła na jednej pięcie, odwróciła się przytrzymując dłoń na framudze i skrzyżowała nasze spojrzenia. Cmoknęła do mnie, zanim zniknęła za masywnymi drzwiami. Byłem absolutnie pewien, że prychnąłem na głos.

- Kurs Monte Carlo? - Niall poddał się, co niezmiernie mi się spodobało. - Czekaj, wezmę prysznic.

Migiem wstał z fotela, a ja oparłem się o altanę, którą miał przy słupach dużego, baldachimowego łoża. Wyglądało jak zza czasów średniowiecza. Poczułem, jak coś wbija mi się w plecy, więc sięgnąłem tam dłonią. Macałem aksamitny materiał, póki moja dłoń nie natknęła się na coś metalicznie chłodnego. Z wytrzeszczonymi oczami wyciągnąłem to zza swoich pleców i ujrzałem oczyma. Telefon komórkowy. Prawdopodobnie należał do Nialla. Rzuciłem go na koniec łóżka i znów oparłem się o stabilne umocowanie. Kiedy usłyszałem dźwięk odkręcanego kurka i cieknącej na zimne kafle łaźni wodę, odrobinę się rozluźniłem. Żywioł wody miał to w sobie, że czego bym nie robił, on mnie koił. Wtedy miałem chwilę, aby zmarkotnieć i znowu powrócić do natrętnych myśli. Ciekawe tylko, czy Louis też je miewał, na pewno nie odnosiły się do mnie. Może rozmyślał o meczu, który jest już za kilka dni, albo o rozpoczęciu nowej dyscypliny, najlepiej pływania. Zastanawiałem się, czy Louis pływał w przeszłości. Szczerze powiedziawszy wątpię, aby jego tyłek był w pełni unormowany. Musiał ćwiczyć coś na pośladki, nie ma mowy. Ciocia Greese nie raz mówiła mi, jak to codziennie wieczorem masowała swoje cycki, coraz mocniej i mocniej, aż do maksymalnego wydęcia – wydawały się wtedy większe. Zgrozo, nadal pamiętam, kiedy kazała mi to robić z penisem, jakbym miał kompleksy związane z jego rozmiarem. (Masowanie 'powiększające' zapoczątkowało moją pierwszą masturbację).

Poczułem wibracje przy nodze, więc natychmiast oderwałem się z myśli. Telefon Nialla błysnął, więc pochyliłem się lekko i zabrałem go w dużą dłoń. Na wyświetlaczu mienił się numer telefonu i dopisek „Tatuś dzwoni". Mięsień przy mojej żuchwie niebezpiecznie podskoczył.

- Harry! - ocuciłem się, kiedy Irlandzka dłoń wyrwała mi z ręki telefon. Niall patrzył na mnie smutno, odrzucając połączenie.

- Kto to był? - wycedziłem pytanie przez zaciśnięte usta i szeroko rozstawione brwi.

- Mój tata – wymigał się zręcznie, zakładając swoją bordową bluzę, leżącą przy głośnikach na biurku. - Chodź, zaraz mamy autobus.

Nigdy nie nazwałby Riana tatusiem. Nigdy nie słyszałem, jak mówi do niego 'ojcze'.

* * *

Neonowe oświetlenie znad baru alkoholowego, wypalało mój wzrok. Kadra patrzyła w moją stronę zjadliwie, kiedy zdecydowałem się wybrać najtańszy trunek – piwo. Niall, jak myślałem, zdecydował się na korzenne, mimo to ledwo wciskał w siebie łyk, tańcząc szczypiącym językiem pomiędzy dwoma policzkami. Nigdy wprawdzie nie widziałem, jak konsumuje coś alkoholowego, nie licząc dziecięcego szampana, piwa smakowego, czy spirytusu, którym niechcący ochlapał swoją twarz (tym samym wargi).

- Wytłumaczysz mi, dlaczego naszło Cię na imprezę w środku tygodnia? - Zaciągnął długie rękawy, aż jego dłonie całkowicie nie zostały pokryte materiałem. Drżał.

- Dlaczego nie? - moje spojrzenie lustrowało każdego w ruderze; od pyzatej blondynki, która chichotała do młodziaka opartego o szczerbaty i łypiący gzyms budowli, po francuskiego analfabetę, rozmawiającego z kelnerem obok nas, podtrzymując temat rozmowy, o którym kompletnie nie miał pojęcia. - Dlaczego Louis może to robić, a ja nie?

- Mogłem się domyślić. - Wywrócił oczami, pijąc kolejny łyk cierpkiego piwa korzennego i krzywiąc się nieznacznie.

Jeżeli chodziło o coś, zawsze chodziło od Louisa. Od ostatniego czasu, tylko on siedział mi w głowie. Zapętlał się w moim umyśle jak zardzewiały kołowrotek, który mimo braku sił, rdzenia okalanego i robotników do kołowania, dalej się kręcił. Louis był pieprzonym kołowrotkiem, którego usilnie próbowałem rozbić. Jeżeli on się nie stara, równie dobrze i ja mogę przestać.

- Harry, chodźmy do domu. - Niall miał zaciśnięte dłonie, a jego policzki zdobiły małe, okrągłe wypieki.

- Daj mi się zabawić! - krzyknąłem, przez co kilka zagubionych dusz tego klubu, wysadziło na mnie swoje bieliste kły i zaczęło machać swoimi długimi, wężowymi jęzorami w moją stronę – abstrakcyjnie.

Niall ostatecznie wyszedł do toalety; źle się poczuł. Wprawdzie widziałem, jak wygląda, ale prawdopodobnie chodziło o coś więcej, aniżeli zwykłą chorobę. Byłem dobrym przyjacielem, potrafiłem odróżnić dołek depresyjny od gorączki i wymiotów.

Łyknąłem kolejne pół szklanki piwa i rysowałem kciukiem po drewnianym blacie. Już miałem wstać, aby upewnić się, czy z Niallem wszystko dobrze, póki na miejscu, gdzie wcześniej siedział, nie dosiadł się jakiś gość. Miał platynowe włosy, które pod białymi laserami, wyglądały jak peruka gwiazdy pop, albo wiejskiej kadry kelnerskiej. Oczy natomiast miał lazurowe, zupełnie jak Louis, kiedy się uśmiechnął zauważyłem małą szczelinę pomiędzy jego jedynkami, która mimo to wcale nie odbierała mu jakiegokolwiek uroku. Ułożył długie dłonie na kolanach, a kostki splótł ze sobą. Natychmiastowo odwzajemniłem jego uśmiech i odgarnąłem przeszkadzające mi loki. Wyglądał jak idealny projekt na mój następny szkic.

- Hej – odezwałem się pierwszy.

Nie odpowiadał dłuższy moment. Lustrował mnie wzrokiem, jak przeklęty pedofil, choć wyglądał na mój wiek. Jego wargi były wysuszone, co musiał spowodować alkohol, a dolna z nich wydawała się znacznie grubsza od górnej, jakby natarczywie ssał ją między zębami. Po moim domyśle, chłopak zagryzł dolną wargę, czytając mi w myślach.

- Witam. - Brzmiało oficjalnie, przez co wybuchłem śmiechem. To wcale nie tak, że znajdowaliśmy się w nielegalnym klubie, w środku nocy, w pełni upitej nocy, a ja zamiast znalezienia łakomego faceta, natrafiłem na szarmanckiego studenta z dziedziny prawniczej. - Jestem Simon i studiuję psychologię.

Poprawka, student z dziedziny psychologii.

Zanotować: Chłopcy z białymi jak śnieg włosami, są niemile widziani na salach wykładowczych z prawa.

- Ciekawe – moja odpowiedź niekoniecznie go satysfakcjonuje, bo nudnawo mierzwi włosy, więc dodaje: - Ja studiuję ekonomię.

Czuję, jak jego dziwaczne i rozbieżne spojrzenie, zaczyna domyślać się pewnych kłamstewek. Nie mam pewności, czy nie wyglądam jak nieśmiały, szesnastoletni prawiczek, poprawka, ja właściwie tak wyglądam. Gdyby nikt nie chciał zadawać się z gej – prawiczkami, prawdopodobnie nie miałbym przyjaciół.

- Fajny kierunek – odpowiada tylko, zanim nie mówi czegoś do kelnera. Potem znów odwraca się na stółku w moją stronę. (Jego włosy zaczynają opadać pod wilgotną atmosferą klubu). - Czy to nie ty jesteś synem Hodge'a?

Niemniej zdziwiło mnie to pytanie, mimo to udawałem, że wszystko jest w należytym porządku. Pociągnąłem łyk piwa, i znów skupiłem się na podtrzymaniu rozmowy.

- Tak. Jesteś fanem futbolu?

Przysunął stołek bliżej mnie, a jego gołe ramie dotknęło mojego barku. Poczułem jak zasycha mi w gardle. Poczułem coś jeszcze ... charakterystyczny zapach.

- Można tak powiedzieć. Moja rodzina ma hopla na tym punkcie – zawahał się - tak jakby.

Przytaknąłem.

- Znasz kadrę reprezentacji? - kontynuował. Uśmiechnąłem się flirciarsko; odwzajemnił to. Louis nigdy tego nie robił, nigdy nie odwzajemniał. - Podobno z nimi trenujesz. - Zadziwił mnie swoją wiedzą, więc sprostował: - Prasa o tym trąbki. - Czułem, jak kołnierz mojej flanelowej koszuli drapię mnie w szyję. - Kto z kadry podoba Ci się najbardziej?

- Louis. - Odpowiedź była tak szybka, że Simon wzdrygnął się. Poczułem, że się rumienię. - Mam na myśli, lubię jego, uhm, taktykę, rozgrzewki – cholernie męczącej rozgrzewki, podczas których widzę zarys jego penisa, kiedy skacze.

- Jest w porządku, ale niezły narcyz z niego. - Mruga do mnie, na co mam wypieki, tym razem nie z nieśmiałości, tylko złości. Nikt prócz mnie, nie powinien mieć takiego zdania. Oni nawet go nie znają, więc dlaczego mają o nim tak posępne zdanie?

Pochyla się nade mną i wyciska mały pocałunek w rogu moich ust. Słyszę szum, jakby żyły odbijały się od moich rąk, nieprzychylnie dewastując tym mój zdrowy rozsądek. Jego usta śmiesznie składają się w dzióbek, oczy mrużą się przez co znajomy lazur powoli gaśnie, a mały nos wygląda w świetle jak guzdrałowata asteroida. Jego wargi przy moich ustach – znowu poczułem ten zapach, jakże charakterystyczny i na pozór tak bliski.

- Muszę się zbierać. - Pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku, na co miałem ochotę wyrwać mu te dwie, oddalone od siebie jedynki. Czułem się w jakiś sposób manipulowany. - Do widzenia, Harry.

Znowu poczułem ten zapach, kiedy wstał od stołka, obszedł mnie, machnął ręką na pożegnanie i wyszedł za duże, czerwone wrota bezkresu. Najgorsze było w tym, że za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, czym pachniał. (Przerażające było też to, że znał moje imię, choć znał mojego ojca, co mogło też o tym świadczyć). Z westchnieniem i dziwnymi skurczami żołądka (nie, on mi się kategorycznie nie podobał, wiedziałem, że będą z nim kłopoty), kierowałem się w stronę toalet. Kilka widocznie napalonych osób posyłało mi swoje „wyrucham Cię" spojrzenia, przez co zadrgałem. Drzwi łaźni z nagłym turkotem otworzyły się na roścież, a w nich stanął zniszczony Niall; kompletnie zniszczony. Jego wypieki teraz sięgały zenitu, oczy podchodziły czerwienią i płaczem, a ze szpiczastej brody skapywały kropelki wody, którą najpewniej się oblał.

- Harry – wydyszał i podbiegł do mnie, chybocząc się na boki. Nie wytrzymał przy końcu, zachwiał się i runął ku ziemi, na szczęście moja spostrzegawczość była szybsza, więc zgarnąłem go pod ramiona.

- Już, stary – sapnąłem, taszcząc go w stronę czerwonego, neonowego wyjścia. - Zabieram Cię stąd.

- Nie, nie – złapał za rąbek mojej koszuli, trząsając nim maniakalnie. - Muszę do szpitala – czknął. - Boli, Harry, cholernie.

- Gdzie Cię boli? - Posadziłem go na stołku barowym i pstryknąłem do barmana, aby podał mineralną.

Niall wskazał dłonią na brzuch i głowę, a tuż potem znów runął na mnie.

- Czuje się dziwnie – powiedział otumanionym głosem. - Głowa mi pulsuje, nie czuję swojego dotyku, jestem taki ... podatny.

Olśniło mnie. Ktoś musiał szperać w piwie korzennym Nialla i podać mu coś w rodzaju tabletki gwałtu. Cholera, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Kompletnie nie wiedziałem co zrobić. Przystawiłem mu kubek zimnej wody do buzi, a on łapczywie wypił połowę zawartości. Jego kończyny trzęsły się, ale oddech się normował, tuż po tym jak wzrastał do maksymalnych obrotów, tak na okrągło.

- Zadzwoń do kogoś, błagam. - Z jego oczu potoczyły się łzy. Opierał się na mnie w bezruchu.

Zacząłem maniakalnie szukać telefonu w kieszeni spodni, podczas gdy Niall bełtał coś niezrozumiałego w moją pierś, a z jego ust mimowolnie utaczała się ślina w grudy, ciężko osadzające się na zwiewnym materiale. Kiedy miotając się, dosięgnąłem telefonu, mój umysł zamarł, dokładnie jak wszystko wokół. Ruda kelnerka podawała wino starszemu kolesiowi, który dziękując, mówił bardziej do jej wydatnych piersi aniżeli twarzy. Grzechoczące kostki w rogu, gdzie kilkoro licealistów urządziło swoją własną partyjkę Gry o Tron. Nerdy, stojące na uboczu i nieśmiało dotykające posągowych piersi Ateny, która wcale nie wkupywała się w sam wystrój klubu, szczególnie, że bardziej spodziewałbym się tutaj gmachu krwiożerczych wampirów, a nie drzewa genealogicznego spod Zeusa.

Do kogo miałem zadzwonić?

Hodge? To by spowodowało moją najpewniejszą i najbardziej szybką śmierć. Chodzenie do nielegalnych klubów i zażywanie alkoholu? Na dodatek to, co stało się Niallowi.

Rian. Ojciec Nialla by mnie zabił, gdybym odstawił jego syna z rachunkiem i instrukcją obsługi osoby po tabletce gwałtu.

Cara. Miała trzynaście lat.

Liam. Zanim by tu dotarł, zginąłbym zarzygany wstręciną Nialla.

Beth. To dziewczyna, nie wliczajmy jej do tej akcji.

Platynowy gostek, Simon. Za cholerę nie znałem jego numeru.

Może pies babci sąsiadki ciotecznej?

Kogo próbuję oszukać. Ostatnią osobą na liście został:

Louis. Ten nietypowo roztropny i seksowny futbolista.

Czym prędzej wykręciłem numer i zacząłem swoją niezwykłą gadkę. Jego głos był senny, ale wciąż brzmiał, jak Anioł. Ciekawe, czy śpi nago, czy w spodniach dresowych. Spróbuję go dzisiaj naszkicować, zaraz po Platynowym Gostku.

- Upadliście na głowę!? - Jego ryk praktycznie wyskoczył z telefonu i obalił potężne ściany klubu Monte Carlo, tak, że wszyscy mieszkańcy, podskoczyli w swoich łóżkach. P r a k t y c z n i e. - Złoję Ci dupę, Harry!

Zatrząsłem się, ale bardziej z podniecenia, aniżeli strachu. Niall nadal mamrotał do mojego brzucha.

- Proszę, przyjedź. Monte Carlo na rogu Drugiej Alei.

Usłyszałem jak wstaje z łóżka i otwiera, prawdopodobnie szufladę.

- Będę tam za chwilę. Harry?

- Huh?

- Uważaj na siebie.

* * *

Porywczy wiatr otaczał nas, kiedy staliśmy przed barem w blasku księżyca w pełni. Gwiazd tej nocy było mało, jakby kosmici urządzili sobie przyjęcie i jako uroczystą zabawę, odstrzelali gwiazdy, jak kaczki poza sezonem łowieckim. Niall nadal sterczał kulawo na moim ramieniu, jakby kij, który połknął, teraz połamał się w środku niego, a twarda i wyprostowana postawa, nie miała większego znaczenia. Jego wypieki wzmagały na sile, więc podałem mu swoją koszulę, przez co stałem w zgryźliwym mrozie w krótkim, zamszowym rękawku. Kojoty wyły od północy, a Manhattan o tej godzinie już spał; kiedy Louis tu dojedzie, prawdopodobnie otoczy swoimi rękoma moją szyję, przydusi do drzewa i zacznie upajać się moim szarpiącym się w płucach oddechem. Jednak kiedy nieznany mi biały i duży samochód, podjeżdża tuż przed nas, Louis wychodzi oszołomiony z niego i (o dziwo) przytula mnie. Oplatam dłonie wokół jego karku, chcąc poczuć go bliżej, a on nawet nie ma siły temu kwestionować. Niall nagle został odepchnięty na bok, więc oparł się o drzewo.

- Nigdy więcej mi tego nie rób - mówił, jakby był moim ojcem, tylko oddech Hodge'a, naprawdę nie robiłby mi przyjemności, jak jego na moich włosach. - Tak się martwiłem, Hazzie.

Skrót 'Hazzie' w jego ustach był jak czekolada na pączkach.

- Fajnie, że zwracacie na mnie uwagę – Niall burczy, przyciskając czoło do szorstkiego pnia drzewa.

Zanim spostrzegam wszystko, Louis bierze Nialla pod ramię i sadza go na przednim siedzeniu. A sam siada na tylnych, wołając mnie. Siadam tuż obok niego. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że Louis ma szofera (tak przynajmniej myślałem). W lusterku odbijały się jego czarne, zmierzwione włosy i oczy pod którymi rosły zdeptane śliwki.

- Jedź szybciej, będę rzygać – Niall syczy, a szofer przyśpiesza.

- Kurwa, Louis – kierowca posyła mu groźne spojrzenie; ma brązowe oczy, które są ledwo widoczne w ciemni. - Nigdy więcej nie piszę się na coś takiego.

Najwyraźniej był niezbyt poczciwym szoferem.

- Martwiłem się – Louis mówi do lusterka, kciukiem trącając moje udo.

- Najwidoczniej na tyle, że spławiałeś mnie podczas każdej rozmowy na treningu – prycham, skupiając wzrok na księżycu w oddali, mimo że automatycznie chcę mi się spać.

- Przepraszam – szepcze i usadawia swoją ciepłą dłoń na moim udzie. Pociera ją tak, że czuję mrowienie w palcach, a oczy odmawiają posłuszeństwa. Gdybym był trzeźwy, już dawno by mi stał od jeg dotyku, teraz marzyłem tylko o wpełznięciu mu na kolana, zatopieniu głowy w jego koszuli i otarcia nogami o jego spodnie dresowe. Bingo, Louis śpi w spodniach (przyjechał tutaj w nich, co oznacza, że się spieszył, co również oznacza, że się martwił), jednakże wolałbym, żeby spał bez nich.

Ostatecznie kładę pulsującą od alkoholu głowę na jego ramieniu i usypiając, wdycham jego zapach.

Pachnie dokładnie jak guma cytrynowa.

Nagle mnie olśniło.

Platynowy Gostek również pachniał jak guma cytrynowa. To był ten c h a r a k t e r y s t y c z n y zapach.

-----

Cały rozdział napisała wiczi99 (w jeden dzień!) i jestem jej naprawdę wdzięczny <3

Dziękujemy za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro