Noah

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nową, cudowną okładkę wykonała Inginia <3

----

Gruba, jak skorupa ziemska, tafla lodu pływała w mojej nad wymiar przestronnej głowie. Odbijała się od skroni, aby tuż potem wypłynąć na sam środek mózgu, zasalutować do moich białych gałek i wbić swoją flagę w grunt – ból był niesłychany, trzask jeszcze gorszy. Trwający silnie kożuszek, wsparty o łamiące się na brzegu gór skały, ich kamienne pyłki skwarczały w mojej głowie, tłusty olej przypiekał się, pulsowanie traciło na sile, a ja czułem jak żółć ogarnia każdą cząstkę mojego nadnaturalnie obmarłego ciała. Kwestią czasu było, zanim stado mrówek zaczęło wspinać się po moich trupich szczątkach, osiadając się pod paznokciami czy włosami.

Ocuciłem się, a moje ślepia wyłupiły się niesłychanie. Przez dłuższą chwilę nie zdawałem sobie sprawy, że dyszę jak rasowy Golden Retriever w upalne lato bez miski wody. Przed moimi oczami rozmazywał się biały sufit (przez dosłownie moment gęsia skóra otoczyła mnie - białe sufity zazwyczaj kojarzyły mi się ze szpitalami). Nabrałem powietrza i przełknąłem uciążliwą, kotłującą się jak wrząca lawa, w gardle żółć. Uniosłem głowę lekko do góry i spojrzałem na otaczający mnie świat. Widziałem swoje bose stopy i kawałek kremowej pościeli, która dawała mi nadto ciepła. Znajdowałem się w pokoju, poprawka, nie w byle jakim pokoju. Wyglądał na prestiżowy i gburowaty w sposób wierzchniowego ustawienia wszystkich drogich figurek. Czy byłem w kurorcie, albo spa?

Ściany oblewały się szkarłatem, natomiast meble pławiły się w jasnym, wręcz unikatowo hebanowym drewnie, które wyobrażałem sobie pod kątem zimowych świerków i ich bożonarodzeniowego zapachu. Kilka wielkich luster zwisało na srebrnych haczykach znad ekstrawaganckich i wpadających w prehistorię komód. Poza tym pomieszczenie miało kilka obrazów, niestety stałem za daleko, aby móc je konkretnie dostrzec. W gruncie przedstawiały zdjęcia futbolistów, zaś jedno z nich różniło się od wszystkich. Był to portret Dawida Anioła na niebiańskiej poświacie stonowanego, drugoplanowego krajobrazu.

Wtem poczułem czyjąś dłoń na swojej, której wcześniej zdawałem się nie zauważyć. Koło mnie, na podłodze po turecku siedział Louis, oparty głową o materac, smacznie chrapał. Jego usta rozdziawiły się trochę, a gęste włosy roztropiły swoje oblicza po kawałku jaskrawoniebieskiego materacu chłonnego; zazwyczaj moja matka kupowała takie, kiedy jeszcze podsikiwałem w nocy, choć byłem za duży na pieluchę.

Jego dłoń ujmowała mnie lekko, a równy oddech przekonywał, że wciąż jest w błogim stanie snu. Odsunąłem z siebie ciepły materiał zimowej kołdry i sapnąłem na głośne burknięcie brzucha. Natychmiastowo złapałem się za niego, jakby doinformując, że znajdujemy się w mieszkaniu Louisa i czystą niegrzecznością jest od tak burczeć; najwyraźniej nie miał za grosz manier, bo ponowił chrapliwe burczenie.

- Cholera. - Ból głowy znowu przeszył moją głowę, trafiając impulsem nawet na obolałe lico.

Zgrabnie wysunąłem się z kremowej pościeli i upuściłem dłoń Louisa. Nadal nie mogłem uwierzyć temu, że zaopiekował się mną w tak niespotykany sposób. Może cały wczorajszy dzień był tylko pijacką zjawą, ale mimowolnie uśmiech wpłynął na moje usta, kiedy już stanąłem na równe nogi. Miałem na sobie granatowe, niemarkowe bokserki; gdybym wiedział, że wyląduje w łóżku Tomlinsona, najpewniej założyłbym te 'rozkoszniejsze'. Przeciągnąłem się, tak, że kości w moich ramionach strzeliły jak z karabinu maszynowego, a następnie rozejrzałem się po pokoju.

W rogu antycznej, potężnej szafy, dosięgającej swoim ogromem prawie do sufitu, leżały moje ubrania, wywieszone na klamkach. Przemknąłem bosymi stopami w tamtą stronę i niezauważalnie szybko, zdjąłem z nich swoje odzienie. Śpiący Louis na pewno nie będzie na mnie krzyczał, ani robił wywodów, tym lepiej dla mnie. Światło słoneczne padało na jego wątłe ciało, a dopiero teraz zdałem sobie sprawę z niniejszych aspektów. Louis martwił się o mnie; położył mnie do łóżka, rozebrał, a następnie cierpliwie nie spuszczał ze mnie oka przez całą noc, na skraju wycieńczenia zasnął, zatroskanie łapiąc moją dłoń. A może trzymał ją od początku?

Nagły trzask rolet spowodował, że podskoczyłem, a moje serce zaczęło łomotać. Na szczęście hałas wywołał dziobiący wróbel, a nie nieznośny fan reprezentacji, który mógł wkraść się na posesję.

- Kurwa – szepnąłem, łapiąc się za kołaczące serce i przerzucając sobie przez ramię ubrania. Co prawda wyglądały na nieświeże, jednakże po swoich wybrykach gdybałbym nad tym, czy Louis pozwoli mi wdychać zapach swoje bluzy, żeby potem zabrać ją do domu i trzymać, aż do usranej śmierci.

Ostatecznie zwróciłem się w kierunku drzwi do toalety, jak mniemałem, jednak moją uwagę przykuł szkic, leżący na nieporęcznym i zagraconym biurku. Przejechałem kciukiem po kartce papieru, zanim wziąłem ją do ręki.

- Co robisz? - usłyszałem za sobą, na co dygnąłem i z wyłupiastymi oczyma, odwróciłem się.

Zaspany Louis wyglądał jak Elmo na paczce skrętów i butli ajerkoniaku, swoją drogą ajerkoniak to dno. Ledwo mogę wcisnąć w siebie cukierki z tym cholernie wymyślnym nadzieniem, nie dość, że czekolada jest gorzka to nadzienie nie lepsze. Mniejsza. Jego oczy dopiero się rozjaśniały (o tej porze widoczne były tylko łzawe promyczki lazuru), natomiast głos nie był basowy, jak zazwyczaj, tym razem brzmiał dosyć piskliwie, choć z niemałą dozą chrypy. Jeden z policzków miał czerwony od wciskania go w materac podczas snu.

- Nic takiego. - Spoglądałem na szkic w swoich rękach. Szkic Louisa, który zrobiłem na pierwszym treningu. - Skąd go masz?

Louis zmierzył mnie wzrokiem i zerknął na malunek. Jego usta z porannej zgryzy, zmieniły się w watę cukrową (dosadnie słodką watę cukrową). Przez pewną chwilę czułem podziw; Louis z widocznym zadowoleniem spoglądał na mój własny szkic, jednakże to również oznaczało, że musiał mnie mieć za jakiegoś nierozsądnego popaprańca. Kto chodzi na treningi reprezentacji, aby malować ich denne i totalnie amatorskie portrety? Najwyraźniej tylko moje imię znajdowało się na tej skromnej liście.

- Od jak dawna malujesz? - Odwrócił kota ogonem. - Harry, masz prawdziwy talent. - Jego głos sprawiał przyjemność moim bębenkom usznym.

Zabrał mi szkic z rąk i przesunął palcem wskazującym po rysach swojej podobizny. Niemrawość już dawno ulotniła się z jego rozemocjonowanej twarzy, teraz gościła na niej duma, radość i zarówno niecierpliwość pewnych kwestii. Moja zdolność interpretowania cudzych twarzy była całkiem nierównoważona, zupełnie jak ja,

- To nie talent. - Zagryzłem wargę od wewnętrznej strony i czułem, jak zaczyna piec. - To taka trochę klątwa. Nikt nie potrzebuję tandetnych rysowników w stanie amatorszczyzny.

- Na Manhattanie jest College artystyczny. CAA z tego co pamiętam – przypomniał mi, odstawiając szkic na półkę i zbliżając się do mnie z b y t b l i s k o. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że mam na sobie same bokserki, więc zakryłem krocze dłonią, na co Louis prychnął: - Spokojnie, nic co ludzkie nie jest mi obce. Nawet takie mikrusy.

Obleciałem go chłodnym wzrokiem, jednak ten najwidoczniej to zignorował. Uśmiechnął się do mnie dosadnie, jakby mówiąc, że żartował, choć wcale tego nie przyznał na głos. Jego charakter był istnym narcyzem, pławiącym się we własnych, samolubnych planach, a może tylko mi się zdawało? Louis nie był zły, kiedy uratował Nialla i mnie. Louis nie był zły, kiedy objął mnie swoją troską. Louis nie był zły, kiedy po chwili wahania dał mi swoją dużą, niezapinaną bluzę i parę sportowych leginsów, przepuszczających tlen. Louis nie był zły, kiedy pochylił się nade mną, pogłaskał po policzku i powiedział, że się martwił. Louis, w gruncie rzeczy, był uosobieniem dobrej osoby pod powłoką nierdzewnej agresji.

- Widzimy się na dole. - Machnął do mnie ręką, otwierając drzwi na roścież. - Łazienka jest po lewej, lepiej weź prysznic, bo pachniesz jak sto nieszczęść. - I zatrzasnął je, zostawiając mały uśmiech na mojej twarzy. Tak właściwie zawsze go zostawiał, nawet kiedy próbowałem nienawidzić go do szpiku kości.

* * *

Bluza leżała na mnie jak ulał!, tak wykrzyknąłby uradowany Harry z przyszłości, który byłby grubszy o jakieś dziewięć kilogramów i wyższy w zaokrągleniu o dwadzieścia centymetrów. Niestety Harry z teraźniejszości, wygląda w niej jak pszczele gniazdo na przyjęciu u Kubusia Puchatka. Leginsy zaś, to już inna bajka. Moje nogi świetnie na nie pasowały, jednakże miałem pewną obawę, jeżeli chodziło o biodra. Jako osoba niekoniecznie wysportowana, wiem, że mam większe biodra i dziecięcy tłuszczyk, co całkiem utrudnia sytuacje. Podczas gdy tyłek Louisa był cholerną, umięśnioną świętością, ja obnosiłem się z pośladkami wielkości Sahary bez szczególnych 'umocnień'. Ostatecznie powstrzymałem się przed włożeniem papuci w kształcie głów kaczek, które kwaczą przy każdym kroku, choć była to duża wstrzemięźliwość.

W pełni odświeżonym, wyszedłem z łaźni i skierowałem się do przestronnego korytarza. Czasami nie mogę pojąć w jakich luksusach żyją ludzie, póki sam sobie nie przypomnę, że również w nich żyję. Portrety Louisa na co poniektórych ścianach nie robiły na mnie wrażenia, jednak jedno z nich przykuło moją uwagę. Wisiało nad etażerką z pamiątkami rodzinnymi, zdjęcie znad oceanu, jak myślałem. Młodszy Louis był na samym środku, obejmując nieco starszą kobietę w wiśniowej sukni letniej. Obok nich stał mężczyzna z wędką zawieszoną na plecaku górskim oraz ze śmiesznym, owalnym kapeluszem. Wszyscy z niesamowitą godnością nosili uśmiechy na swoich twarzach. Jednakże obok nich stał jeszcze jeden chłopak. Był szatynem, jak Louis, a jego oczy równały się z błękitem Louisa, choć mieszały nieco z granatem matki. Był dosyć kruchej budowy i jako jedyny nie posiadał szczęścia wyraźnie wymalowanego na twarzy.

- To mój brat, Noah - Po raz kolejny miałem ochotę zwalić Louisa ze stromych schodów, za straszenie mnie. - Nie jest nadto rodzinny. - Położył mi dłoń na ramieniu. Skąd on, do cholery, się tutaj wziął?

- Nie rozumiem.

Louis zlustrował mnie wzrokiem i wyraźnie ucieszyło go to, co zobaczył. Wcześniej podwinąłem trochę bluzę do góry, aby mógł choć kątem oka zerknąć na moje pośladki. Lubiłem pławić się w jego pożądliwym spojrzeniu. (W czyimkolwiek pożądliwym spojrzeniu, ale on był rarytasem pod tym względem).

- Był dosyć buntowniczy, nadal jest. - Przysunął się do mnie jeszcze bliżej i objął ramieniem moje biodra. Jak mi stanie, nie odpowiadam za swoje czyny. Czubkiem palca wskazującego, kreślił linię mojego pośladka. - Wyprowadził się do Kalifornii z Nancy Steward. Podobno byli razem.

Przytaknąłem głową i trwałem w tym momencie. Jego palce ruszały się na moim biodrze, ślizgając się na leginsach, jak tafli lodu. Nigdy wprawdzie nie zastanawiałem się nad rodziną Louisa, tym bardziej nad jego znajomymi. Bycie futbolistą to tylko praca, co oznaczało, że miał całkowite prawo na posiadanie życia osobistego, w które miałem niesłychaną ochotę wkroczyć.

- Zejdźmy na dół – zaproponował, zdejmując z mojego biodra dłoń, przedtem sunąc po skrawku moich pleców. - Niall siedzi w salonie i prawdopodobnie myśli, że Malik go uprowadził.

Miałem niepewną chęć dowiedzenia się czegoś na temat tego nazwiska, jednakże zanim się obejrzałem, znalazłem się na białych jak śnieg schodach z połyskującą i metaliczną balustradą. Louis dotrzymywał mi kroku, spoglądając na mnie z pewnością.

- Wyglądasz całkiem ładnie – powiedział wtedy, a mi odjęło mowę. Nigdy nie przypuszczałbym, że powie to bez dozy przynajmniej wstrętu, czy humoru. Nie spodziewałem się, że potrafi poprawnie komplementować ludzi.

- To Twoje ubrania. - Nie przyjąłem tego rodzaju podziwu.

Louis wyraźnie zmarszczył brwi i złapał za mój nadgarstek, jednakże lekko, bez namiastki agresji.

- Mówię o Twoim ciele, wszystko leży na Tobie dobrze. Wyglądasz zajebiście seksownie w tych leginsach.

To był ten moment, w którym miałem przykuć go do wysokiej balustrady, otrzeć się o jego krocze i powiedzieć coś niesłychanie sprośnego, jak „Myślisz, że ta balustrada jest naprawdę stabilna?" i zrobić do tego tandetny, wydęty dzióbek i parę mglistych, i seksownych oczu. Gdyby nie to, że ktoś wtrącił się do naszej rozmowy.

- Nie bój się, jest chujowy w komplementowaniu.

Na samym dole we framudze przez którą wchodziło się do kuchni, stał wysoki, barczysty Mulat z miną ewidentnego zabijaki. Miał na sobie wężową kurtkę z masą cieni oraz przylegające spodnie z dziurami w miejscach, w których miał tatuaże. Z rękawów kurtki także wystawały czarne, smoliste dziary. To był podejrzany typ.

Spojrzałem z nadzieją ochronną na Louisa. Miałem nadzieję, że zaraz wyjmie naładowany rewolwer z kieszeni i wyceluję nim prosto w mężczyznę, krzycząc coś w stylu „Giniesz marnie, śmieciu", ale on uśmiechnął się serdecznie i wpadł w jego ramiona. Zemdliło mnie.

- Tak bardzo Ci dziękuję – szepnął w jego wężówkę, a ja usłyszałem jak mój język skwierczy kwasem. Louis oderwał się od chłopaka i raczył mi go przedstawić: - Harry to jest Zayn, Zayn to Harry. Zayn to mój przyjaciel, a Harry – tutaj się zawahał – to syn kapitana.

Syn kapitana. S y n k a p i t a n a. Zabolało bardziej niż wrzątek wylany na stopę. Gdybym przedstawiał Louisa użyłbym chociażby sformułowania dobry kolega, albo mój tatuś, a nie denny futbolista.

Chłopak podszedł do mnie i uścisnął moją rękę. Przynajmniej wiem, że jest tylko przyjacielem. Zaprowadził nas do salonu (bardzo obszernego i nowoczesnego salonu), gdzie siedział Niall okryty dwoma kocami. Oczy miał wpółprzymknięte, kurczowo trzymał rączkę kubka na kolanie i przyglądał się serialowi Współczesna Rodzina, który grał na plazmowym HBO. Usłyszawszy szelest paprotki, którą Mulat ruszył biodrem, odwrócił się w jego stronę ze strachliwym spojrzeniem.

- Odejdź, nie gwałć mnie – mówił zachrypniętym, rozedrganym głosem; przez moment go nie poznałem. Wyglądał jakby inaczej, może to skutek tabletki gwałtu? Płochliwość w takiej sytuacji była całkiem rozumna.

Mulat oparł dłonie na biodrach i popatrzył na niego iście zawadiackim spojrzeniem. Usta miał wąskie, to samo tyczyło się talii. Czy wszyscy z kręgów Tomlinsona muszą być pieprzonymi perfekcjonistami pod względem wyglądu?

- Skarbie. – Ciemnowłosy podszedł nieco do jaskrawożółtej sofy. - Uwierz mi, że zrobiłbym to z wielką chęcią. - Zlustrował Nialla zjadliwym i wręcz rozbierającym wzrokiem; miałem ochotę dać mu gonga. Tylko ja mogłem tak patrzeć na Nialla (i Beth, ale tak czy inaczej nie patrzyłaby na niego w ten sposób). - Naprawdę chciałbym, ale niekoniecznie mam ochotę pójść do paki za gwałt.

- Mam siedemnaście lat – bąknął, choć w gruncie rzeczy to wcale go nie wybroniło, wręcz przeciwnie.

Mulat ponowił swoje wyzywające spojrzenie, zanim nie cmoknął do niego i wskoczył na pierzasty, biały fotel. Wykorzystałem chwilę i wyłoniłem się z ciemnego zaułka, przez co uradowany Niall podskoczył na swoim siedzeniu. W okamgnieniu znalazłem się tuż przy nim, wtulając nasze ciała w siebie.

- To całkiem ... - Mulat zaczął – gorące. Tak, gorące. Jesteście jak para lesbijek.

Niall wystawił mu język, na co Malik (jak mniemam) fuknął pod nosem, dalej fascynując się niesamowitą fasadą ściany. Louis zaś opierał się o jedną z nich, przyglądając się nam spod powiek, wyglądał na znużonego.

Blondyn oparł się na moim ramieniu i dał mi swój kubek pełen gorącej czekolady. Szepnął mi na ucho, że ten przystojny Mulat mu ją zrobił. Oczywiście, że musiałem zauważyć taki przymiotnik jak przystojny, w nietęgim jęzorze Nialla to był niczego sobie komplement. Ba, to był szef wszystkich komplementów, które w jego mowie ograniczały się przez fajny, aż do debeściarski. Przystojny to były już mocne gierki.

- Nie chciałbym psuć tej cudownej chwili – Louis usiadł przed nami, na stoliku do kawy, tym samym zasłaniając cały ekran telewizora – ale mamy coś do obgadania.

Wymieniliśmy między Niallem ukradkowe spojrzenia i wcale nie wróżyły one łagodnego wyroku. Futbolista zjedzie nas od góry do dołu, czuję to. Nawet Zayn wkręcił się do rozmowy, przysiadając się nieco bliżej. A co jeśli on i Louis pieprzyli się, jako przyjaciele z niemałymi korzyściami? Nonsens, wyglądali zbyt dominująco.

- Naprawdę nam przykro. - Podjąłem się rozmowy, wciskając się pod koc blondyna.

Louis oparł łokcie o swoje kolana i zmierzył nas wzrokiem pełnym dezaprobaty. Czułem się jak dziecko skarcone przez matkę (albo tatusia).

- Rozumiem, że Niall niecelowo połknął tabletkę gwałtu, tak? - Obaj przytaknęliśmy. - Więc co, do cholery, robiliście w środku tygodnia na Monte Carlo? To cholerny Brooklyn, nie Manhattan. Sama siedlina meneli i podwojona ilość gwałtów.

Cóż, zaułki Brooklynu zazwyczaj nazywane były obskurnymi i krwistymi norami.

- To przeze mnie. - Wziąłem winę na siebie. - Chciałem się zabawić, chciałem ... trochę luzu.

- Luzu, Harry!? - Teraz był niemiłosiernie wkurzony. Jego ręce jedna za drugą frunęły w górę. - To może było jeszcze poprosić kogoś o kilka skrętów, co? Och i najlepiej wylądować w szpitalu!

Czułem, jak oczy zaczynają mnie piec. Ręka Nialla na moich plecach wcale nie pomagała, nadal odczuwałem uciążliwe spięcie.

- Chciałem – pociągnąłem nosem, który szybko wytarłem o rękaw bluzy – chciałem być taki jak Ty. Często wychodzisz do klubów, nawet po treningach, ale nigdy mnie na nie nie zabierasz. Olewasz mnie od ponad tygodnia. Chciałem zwrócić na siebie uwagę, kogokolwiek. Nawet nie wiem, co Ci zrobiłem, do cholery!

Zayn wykręcił swoją długą, żyrafią szyję w stronę Louisa, który przez ten moment był znieruchomiałym posągiem z trupią, wyprutą z emocji twarzą. Jego powieki były lekko opadnięte, jakby zmęczone i przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia za wczorajszą noc. W tym momencie powinien uznać mnie za totalnego dzieciaka i darować sobie dalszego zacieśniania kontaktów. Louis jednakże, pochylił się do przodu i spuścił głowę, chowając trumienną twarz w wytatuowane dłonie. (Nigdy nie pytałem o znaczenie tych wszystkich tatuaży, ale wyglądały na sentymentalne). Zayn jakby wyczuł sytuację i podniósł się z małego futonu.

- Niall, masz ochotę na gorący seks w kuchni? - Spojrzał na niego z ironią, jednak Niall naprawdę się przeraził. Mulat wywrócił oczyma i podniósł go za kołnierz jakiejś dziwnej, marynarskiej koszuli. - Dajmy im czas. Jeżeli chcesz, przelecę Cię później.

Blondyn odkręcił się w chodzie i posłał mi współczujące spojrzenie. Kiedy wyszli w pokoju zapanowała mdląca cisza, jak w grobowcu faraona. Louis nie przejawiał innych ruchów niż zmienianie pozycji nóg i drapanie się po czubie nastroszonego łba. W końcu, kiedy uniósł swoje oblicze, zauważyłem, że płakał. Nigdy nie rozumiałem bezgłośnego szlochu, był tak niesamowity, a zarazem ulotny. Zazwyczaj przy płaczu szlochałem jak niepojęty, jednak on robił to bezgłośnie, jakby przezroczysty sok ulatniał się spod jego powiek w całkiem normalnym procesie miesiączki oczu.

- Naprawdę się martwiłem. - Utkwił spojrzenie na moich kolanach, po czym położył tam jedną z drżących dłoni. - To nie jest tak, że Cię nie lubię, Harry. Po prostu nasza relacja jest odrobinę – zabrakło mu słów – wymagająca.

Wymagająca. Byłem wymagający? Wymagający, aby w końcu zwrócił uwagę na mnie, a nie na piłkę kroczącą po ulizanej ścieżce? Byłem faktycznym dupkiem. Wszedłem do jego świata, jakby nigdy nic, zasłaniając mu miłość; pasję. Chciałem być jego numerem jeden, jednak nie przewidziałem, że mogę się narzucać.

- Jesteś wartościowy i próbuję coś w sobie zmienić, więc proszę, daj mi trochę luzu. - Po jego słowach ogarnął mnie smutek, a on widząc moją reakcje, zacisnął dłoń na moim kolanie i dodał w pośpiechu: - Nie, nie. Nie mam na myśli, uhm, przestrzeni. Lubię to, kiedy jesteś gdzieś obok. Jesteś cholernie fajny, Harry. Tylko ostatnio muszę poukładać niektóre rzeczy w swojej głowie, więc proszę, nie pozwól mi znowu się o Ciebie martwić. (Choć i tak będę się martwił, dodałem w myślach).

- Dobrze – powiedziałem krótko.

- Dobrze – odetchnął, przecierając twarz dłonią i uśmiechając się do mnie lekko. - Gdybyś nie miał pewności, Zayn jest dobrym chłopakiem. Raczej nie pieprzy Twojego przyjaciela na blacie w mojej kuchni. Zazwyczaj jest na tyle cywilizowany, żeby poczekać do jego zgody.

Uśmiechnąłem się grymaśnie i kwaśno, mimo to nie trwało to długo, zanim prawdziwe rozbawienie utkwiło na mojej twarzy tak nieproceduralnie szybko. Louis wstał z pufy, strzepując niewidzialny pyłek ze jeansowej faktury spodni i usiadł koło mnie, kładąc rękę na zagłówku kanapy, tuż za mną. Odchyliłem głowę, opierając szyję na jego skórze ręki.

- Wyglądałeś całkiem fajnie, kiedy spałeś – skomentowałem, ku jego zaskoczeniu. - Jak bóbr. Wyciekała Ci ślinka. - Pacnął mnie dłonią po ramieniu, na co obaj zarechotaliśmy.

- Podobno, jak cieknie Ci ślinka podczas snu, to śnisz o namolnym, szesnastoletnim chłopcu, w swoim łóżku, który pachnie jak piwo.

Brzmiało jak prześmiewczy tytuł książki: „Chłopak, który pachniał jak piwo".

- Tak? - dopytałem zaciekawiony, buszując wzrokiem po jego wymemłanej, wczorajszej koszuli z nierozumnym nadrukiem orangutana.

- Nie – zaśmiał się, tak, że jego policzki musiały boleć; nie często się uśmiechał tak mocno.

Dalej oglądaliśmy film, co prawda, z każdą sekundą próbowałem zmniejszać odległość między nami. Póki do salonu nie wszedł Niall, patrząc na nas szelmowsko. Usiadł na welurowym futonie i kątem oka patrzył na moje oczy, które zaabsorbowane były wyłącznie Louisem. Z czasem przyszedł i Zayn. Louis opowiadał nam o mieszkaniu, zawartości, nudnych bzdetach, które w jego ustach brzmiały na najbardziej wartościowe słowa na świecie. Poza tym, Niall znów siedział w telefonie, co również tyczyło się Mulata. Byli jak maszynki krawieckie, jak jeden przestał stukać palcami, tak drugi zaczął.

- Do kogo tak piszesz, Ni? - Spojrzałem na niego chłodnym i przeszywającym na wskroś wzrokiem; Louis otaczał mnie już bezprecedensowo rękoma, tłumacząc, że mam lodowate ręce. Jednak szepnął mi na ucho, że lubi mnie przytulać, o ile mu nie staje. Tak, właściwie popuściłem z wrażenia.

Blondyn wzruszył ramionami, choć widziałem cień rumieńców na jego zazwyczaj bladych polikach.

- Pewnie do lowelasa. - Zayn wyprostował się na pufie i dalej memłał wykończonym wzrokiem w telefonie.

- Tak – Niall syknął w jego stronę. - Piszę z moim lowelasem.

Nie czułem się wyraźnie usatysfakcjonowany, że tą odpowiedź skierował bardziej do Malika, aniżeli mnie. To ja byłem jego najlepszym przyjacielem, który jak pierwszy powinien wiedzieć o takich nad wymiar delikatnych sprawach; uczuciowych. Może rozmawiał z Beth? Nie nazwałby jej lowelasem, ale często żartuje ze swojej heteroseksualności.

- Ma na imię Javaad i mieszka na Brooklynie. - Westchnął, dotykając obudowy telefonu.

Zayn (wyraźnie wystraszony) podniósł swój wzrok i praktycznie oniemiał. Jego usta były w niemrawym bezruchu, a dłoń lekko trzymała telefon. Przeciągnął palcami po węglowych włosach i, kiedy chciał coś powiedzieć mojemu przyjacielowi, drzwi do mieszkania huknęły. Wszystkie pary oczu odwróciły się w tamtą stronę. Otwarte na roścież drzwi i powiew wiosennego wiatru, było tym, co zobaczyliśmy wpierw. Następnie zza obłożonej drewnem werandy, wysunęła się postać o ciemnych, lazurowych oczach. Były gęstsze od tych Louisa, miały w sobie intonację tysiąca innych odcieni, od granatu po błękit, ale były prawie identycznie. Nos miał zadarty, a głowę uniesioną wysoko, stąpał jak król. We framugi okiennic stukał śpiewający drozd, napawający nas niepewnością sytuacji, strachem i ciężkim, gruźliczym oddechem. Kiedy postać w lazurowym świetle nieba, postawiła pierwszy krok na śliskiej posadzce kafelków domu Louisa, czułem, jak jego dłoń zaciska się na moim ramieniu. Czułem, jak Louis dyszy w moją szyję pełen obawy, jak zwija się w kłębek, zatacza i chowa pod moją bluzą, jak tłucze szybę okna, wyskakuję przez nią i niechcący rozcina swoją skórę na dłoniach, przez odłamy szkła. Jednak Louis próbował nie okazywać słabości, twardniał z każdym mrugnięciem oka 'tej osoby'.

- Witaj, Louis. – Ogarnęły mnie mdłości. - Dawno się nie widzieliśmy.

Louis kiwnął głową, a jego twarz zbladła.

- Noah – powiedział tylko. - (Platynowy gostek) – dopowiedziałem w myślach.

----

Dziękujemy za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro