1. prawie stłuczona filiżanka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mycroft chlubił się swoją anielską cierpliwością, bardzo przydatną w pracy ambasadora, teraz stosowaną wobec wiecznie niepunktualnej Eurus; miała być na lotnisku kwadrans temu.

Zdążył już napisać trzy wiadomości z wyrzutami, gdy na parkingu zaszurały opony i właśnie ona wyszła z ciemnego, eleganckiego samochodu. Ubrana po cywilnemu (tak przynajmniej wyglądała niepodejrzanie, albo chociaż mniej podejrzanie), drobna, ciemnowłosa — dziedzictwo Holmesów, fizyczne oraz intelektualne, odbiło się na niej w całości.

— Braciszku ulubiony — wyciągnęła ramiona, żeby ostrożnie go przytulić i zaraz potem odsunąć, żeby przyjrzeć się uważniej. Mycroft wyglądał na przygniecionego czterema latami spędzonymi za oceanem, zwłaszcza jeśli musiał się codziennie użerać z mało kompetentnymi urzędnikami. Tęsknił za Anglią, znajomym zarysem Parlamentu, herbatą, nawet za rodzeństwem. — Stany musiały się strasznie potraktować, zero kultury.

— Nic nie mów, w tej chwili jedyne co chcę, to odpocząć. Nie masz pojęcia, jak bardzo męczy bycie ambasadorem.

— Nie wiedziałam, że wieczne popijawy są męczące — Eurus uśmiechnęła się złośliwie, otwierając drzwi. — No, ale teraz jesteś bohaterem, bo zażegnałeś kryzys. Wsiadaj, jedziemy do domu.

Wnętrze auta pachniało skórą i odświeżaczem. Kompozycja może prosta, ale tak znajoma, prawie jak faktura oraz uczucie przełykania tabletki nasennej. Był pewien, że ma na palcach odciski od zapinania eleganckich koszul i spinek do mankietów, a teraz przez miesiąc będzie się budził wciąż z uczuciem ciężaru państwa na ramionach. Na szczęście jedyne, do czego może tutaj użyć taktyk negocjacyjnych to zmuszenie — przekonanie — Eurus do niewsypywania sobie do herbaty ogromnej ilości cukru.

W jej jasnych oczach igrały niebezpieczne iskierki. Czy zwyczajne, gotowe na wyzwania, czy znów spowodowane czymś bolesnym, nie wiedział, mógł więc tylko czekać na wybuch, za jedyną wskazówkę mając tykanie bomby.

Czy to czas na niezręczne pytania?

— Czy Sherlock...?

— Dwa razy — odparła szybko, wpatrzona w drogę. Głos jej drżał. — John się nim zajął, są na Baker Street. Wcześniej byli w szpitalu. Gdyby nie John, Lestrade i Molly... — pokręciła głową. — Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Sherlock traktuje ich jak powietrze, chyba, że czegoś potrzebuje, a oni nadal się o niego troszczą. Nie wiem, jak sobie poradzimy bez nich.

— Nie będziemy mieć wyboru. Porozmawiam z nim, jak wrócę. Odpoczynek może poczekać, pojedziemy najpierw do nich. Musi się w końcu nauczyć, że nie możemy całe życie skakać dookoła niego.

Mycroft przymknął oczy z irytacją; Sherlock, najmłodszy z całej trójki, równie bystry, ale z ciągotami do eksperymentów także na sobie, zwykle źle wychodził na swoich zabawach. Ile razy on sam albo Eurus znajdowali nieszczęśnika w bocznej uliczce, naćpanego i półprzytomnego, i wieźli go do szpitala. Gdy Mycroft był za granicą, tę rolę przejęła druga z rodu. Minęło trochę czasu, zanim Sherlock przestał stawiać opór, bo nie rozpoznawał dotyku dłoni albo głosu, bo nie należały one do starszego brata, który zawsze go zbierał w całość, nawet jeśli paskudnie się potłukł, a odłamki zaścielały kostki brukowe jak rozbite lustro.

— Sherl to straszny idiota, wiesz? Trochę jak twoje rybki, tylko one nie mają rekina, któremu pchają się do paszczy — rzuciła, nie spuszczając oczu z drogi.

— Porozmawiam z nim, zostaw go mnie. Zasłużyłaś na odpoczynek. — Dobrze, że nie dodał odruchowo-strategicznego przysłużyłaś się całej Wielkiej Brytanii. Równie dobrze mógłby zagrozić tytułem szlacheckim i chociaż życie dalej jako lady Eurus Holmes byłoby szalenie ciekawe, nie mogłaby wtedy poświęcać się całkowicie swoim ulubionym rozrywkom.

A lubiła pić herbatę z kryminalistami i flirtować z agentkami MI6. Rozmawiać z nimi, dochodzić do ich początków, do przyczyn, skutków i równoważni, z której w końcu spadli. Traktowała ich jak porcelanowe baletnice, ostrożnie, z troską, ale bez przywiązania. No, prawie; niektórzy byli trochę zbyt interesujący, żeby ich zostawić na pastwę losu. Zanim mianowano Mycrofta ambasadorem, służył w agencji wywiadowczej, która niejednokrotnie korzystała z błyskotliwości nieoficjalnej szarej eminencji siedzącej niedbale na biurku z kartkami lub książką na kolanach.

Jej ostatnią baletnicą był trwale ranny eks-pułkownik, eks-agent MI6 Sebastian Moran, bliski współpracownik świętej (czyżby?) pamięci Moriarty'ego. Gburowatym, szorstkim głosem wyjawił jej, że on i Moriarty najzwyczajniej w świecie byli parą, Reichenbach złamało mu serce, a on sam zabiłby całą rodzinę Holmes ze szczególnym okrucieństwem, gdyby tylko mógł. Lewą dłoń nerwowo zaciskał na piłeczce antystresowej, jakby jedynym jego pragnieniem było użycie jej w charakterze narzędzia zbrodni na rozmówczyni.

Kiedy jeszcze rozmawiali w celi, przed zwolnieniem Morana do obserwowanego domu w Greenwich, ostrożnie bandażowała mu potrzaskane palce prawej dłoni, nadal usztywnionej i gojącej się po niehumanitarnych ekscesach MI6; płaszcz uszyty z kłamstw utrzymujących, że to tylko agencja wywiadowcza może i był gruby, za to gdy już się przez niego przedarło, krajobraz był raczej odrapaną więzienną ruderą niż eleganckim, wystawnym hallem szlachetnej organizacji na rzecz Anglii i Jej Wysokości. Nierzadko zresztą kłócili się o metody przesłuchania, odkąd szatynka wyszła roztrzęsiona po feralnym spotkaniu z byłym pułkownikiem. 

Nie macie prawa tego robić, warczała do zimnego zwierzchnika za biurkiem. To oni nie mają praw, odpowiadał ze stoickim spokojem. Po oskarżeniach, że nie różnią się niczym od okrutnych fanatyków religijnych i rozbiciu bogato zdobionej wazy nie wolno było jej już przekraczać ciemnych drzwi gabinetu.

Służby specjalne są dobre tylko na filmach. A strzaskanie palców snajperowi światowej klasy? Okrucieństwo, niepotrzebne.

— Rozmawiałam ostatnio z Sebastianem. Nie uwierzysz, jak bardzo dobiła go sprawa Reichenbach, wygląda jak cień samego siebie. Żal mi go. 

— Żal ci go jako człowieka czy materiału na męża i wżenienie się w ród Moranów? — kącik ust Mycrofta uniósł się lekko; dokuczanie sobie nawzajem było czymś niezmiennym między rodzeństwem, na co Eurus już tylko wywracała teatralnie oczami. Aluzje do zamążpójścia zwykle uchodziły płazem jedynie Holmesom, nikt inny nie miał odwagi sobie tak zażartować, jeśli, naturalnie, znał dane wrażliwe. 

— Ciebie za niego wydamy, spodoba ci się. Przystojny, niegłupi, na pewno zdolny tam, gdzie trzeba. I lubi chłopców. Może nie być w stanie bawić się w robótki ręczne, biorąc pod uwagę jego stan po waszych zabawach, nie zmieniaj tematu. To wasza wina — skwitowała ostrzej.

— Ciarki mnie przechodzą, przestań. Nie rozmawiamy o nim, zawsze chcesz ze mnie coś wyciągnąć, a ja nie mam nic wspólnego z jego... procesem. Spał z Moriartym, to mi wystarczy — wzdrygnął się teatralnie. — Wystarczająco mi ulżyło, kiedy uchwyciliśmy moment jego śmierci na kamerach. Nikt nie przeżyłby strzału z pistoletu w usta. Wiesz, że nie miałem na to wpływu, cud, że przeżył.

— To nawet nie był proces, tylko rzeź. Szkoda, że nie jest kobietą, byłby wtedy najlepszy na świecie.

O ile Eurus zdecydowanie wolała kobiety pod względami i romantycznym, i seksualnym, o tyle większość życia otoczona była wyłącznie mężczyznami. Może właśnie dlatego, powtarzała pół żartem, pół serio. Braćmi, ojcem, ich męskimi znajomymi, całą bandą złożoną jedynie z facetów, co nieustannie ją irytowało. Z racji braku zainteresowania lalkami, popularnymi kiedyś serialami lub filmami albo zbywaniem machnięciem ręki podsuniętych pod nos plakatów znanych — jej jedynie z nazwiska — artystów nie miała dużej grupy znajomych, całe dzieciństwo opierając na starszym bracie i mamie, czasem przelotnych znajomościach.

Sebastian intrygował ją w sposób podobny do tego, w jaki jej młodszy brat uchwycił zainteresowanie Moriarty'ego. Tak samo nieco destruktywnie, niebezpiecznie, za to z definitywnym brakiem pociągu z jej strony.

Za to Mycroft uważał siebie za kogoś poza radarem. Fizycznie nie interesował go nikt, niezależnie od płci (reklamy środków na potencję doprowadzały go do szału i zażenowania, a pozostałą dwójkę oraz państwo Holmes do ataków śmiechu), nad romantyzmem zaś się nie zastanawiał, zajęty obowiązkami ambasadora. Jego serce niemal przyprawiło go o zawał, gdy w Arabii Saudyjskiej w odpowiedzi na zręczne kłamstewko o nieistniejącej, dojeżdżającej następnego dnia żonie otrzymał propozycję "żony tymczasowej".

Nie, żeby potrzebował kolejnej osoby do przyjęcia pod swoje skrzydła; siostrzyczka, braciszek, rudy seter i akwarium z rybkami stanowiło wystarczające wyzwanie dla trochę ponad trzydziestopięcioletniego mężczyzny po karierze politycznej.

— Stęsknili się za tobą. Mama, tata, Sherl, nawet pani Hudson i John. Nie mieli komu dogryzać. Redbeard popiskiwał ze smutku, kiedy nie miał kto go głaskać po brzuszku.

Puścił przytyk mimo uszu. On i wspomniana parka zawarli solidny rozejm ze względu na ich wspólną porcelanową baletnicę — Sherlocka. Sherlocka i tiulową paczkę w postaci strzykawek, heroiny i paskudztw, których praworządny obywatel nie będzie umiał nawet nazwać; cały strój miał brzydką, sinawą barwę worków pod zaspanymi błękitnymi oczami.

— Lestrade pewnie też tęsknił, co? Wypisywaliście do siebie słodkie wiadomości?

— Ledwo się znamy i to też na korzyść Sherlocka, nie jestem nikim zainteresowany. Nikim. Mam wystarczająco problemów — odparł. — Dla niego nie ma miejsca na liście.

Chociaż atrakcyjności inspektorowi nie odmawiał, wiedział też, że ten może najzwyczajniej w świecie być niezainteresowany. Oraz że ma dziecko, co samo w sobie było wyzwaniem dla samotnego człowieka, a instalowanie małej hipotetycznego chłopaka jej taty w życiu tylko by zaszkodziło. Najpierw obaj musieliby zrobić porządek ze sobą, a to pochłonęłoby mnóstwo czasu. Gdyby, oczywiście, związek był możliwy. Z jakiegoś powodu dziewczyna uparła się na dostrzeganie nici relacji między nimi dwoma, nieistniejącego napięcia seksualnego, i dyskretnie obstawała przy swoim. Bywała gorsza niż ciotka Elizabeth, której jedyna interakcja z nim zawierała się w krótkim pytaniu, czy aby nie znalazł sobie już jakiejś panny.

— Jeśli cię to pocieszy, nie zdechła ci żadna rybka. Chociaż niektóre ledwo ciągną, nie widziały cię tyle czasu, może kup sobie żółwia, nie zapomni cię. Swoją drogą, widziałam nowe rekrutki MI6, będę musiała tam częściej przychodzić.

— Nic się nie zmieniłaś. Ty i twoje beznadziejne zauroczenia kobietami z najtrudniejszych środowisk — pokręcił głową — znalazłaś sobie jakąś inną, której możesz pisać listy miłosne i wypłakiwać się w poduszkę?

— Obecnie wypłakuję się w poduszkę twojej agentki, więc się zamknij. Jest świetna — dodała Eurus z rozmarzeniem. — Wiesz, co potrafi? 

— Wyobrażę sobie — przerwał jej, wyraźnie zestresowany tym konceptem; o niektórych rzeczach mógł nie wiedzieć. Intymne sfery oczywiście drażniącej się z nim siostry między innymi. — Sypiasz z moimi ludźmi? Znowu?

— Z agentkami. Dla jej dobra nie powiem, która to. Shh — udała, że zamyka usta na kłódkę i wyrzuca kluczyk. — Daj mi mieć jakieś tajemnice, matko kwoko. Jeszcze słowo i wywiozę cię na powrót do Stanów.

☂︎

Dom rodziny Holmes znajdował się na przedmieściach Londynu, na tyle daleko, żeby mieszkańców nie dręczył miejski zgiełk, a jednocześnie żeby podróż nie wiązała się z dużym nakładem czasowym. Wielkości idealnej dla pięcioosobowej rodziny, psa i rybek, z solidnego kamienia, białymi wieloelementowymi oknami i ładnym łukiem nad wejściem, z ogrodem pełnym róż — pani H. je uwielbiała — był najbliższym Mycroftowi miejscem na ziemi. Może nie licząc swojego gabinetu w Whitehall, ale tam nie mógł się zrelaksować. I nie było tam stadka złotych rybek w zadbanym akwarium, które ciekawsko łypały na niego wyłupiastymi oczkami albo machały płetwami w odcieniach pomarańczu.

Wysypaną żwirem dróżką biegł rudy, piękny pies, z wywieszonym językiem i długimi uszami.

— Redbeard — Mycroft schylił się, żeby go pogłaskać; od szczeniaczka seter należał do Sherlocka, jednak wkrótce ukochał sobie całą rodzinę, każdego kochając równie mocno psim serduszkiem. Uśmiechnął się lekko, gdy sierść otarła się o jego ramię, zanurzył w niej dłoń; nie dało się ukryć, że tęsknił. — Dobry chłopiec — dorzucił czule, wstając.

— Nie zaniosę twoich rzeczy do domu, matko kwoko — dobiegło od strony samochodu. Eurus właśnie wychodziła, na przekór swoim słowom trzymając w dłoni jego teczkę i kosmetyczkę. — Piesku, hej, mwah — cmoknęła na zwierzę, które otarło się o jej nogi. — Przywitamy się w domu, tak. Kto jest moim dzielnym chłopcem? — Zerknęła na brata, otwierającego właśnie bagażnik, a jej oczy zabłyszczały psotnie. — Mamo, twoje ulubione dziecko wróciło! I przywiozłam Mycrofta — dodała ciszej.

Szatyn tylko wywrócił oczami. 

Pani Holmes, prawie sześćdziesięcioletnia kobieta, której geniusz przejawiał się niestety również u całej trójki jej dzieci, stanęła w drzwiach. Scena rozgrywająca się na podjeździe była prawie sielankowa; Eurus machająca beztrosko nieswoimi bagażami, pies wałęsający się jak najbliżej niewidzianego od lat Mycrofta, i główny zainteresowany.

— Miałeś zadzwonić przed wylotem — upomniała go, zaraz przytulając do siebie. — Brakowało nam ciebie, kochanie, dobrze, że wróciłeś.

— Też za wami tęskniłem. Nic nie mów o dzwonieniu raz na dwa tygodnie, polityka między Wielką Brytanią a Stanami to prawie przedstawienie cyrkowe, nie miałem czasu spać. I nie, nie wymawiam się pracą, przestań.

— Nic nie powiedziałam — na ustach mamy zabłądził uśmiech. Sprytne jasne oczy też odziedziczyły po niej dzieci, obdarzone wnikliwym spojrzeniem i niecodzienną barwą lodowego błękitu, Mycrofta z domieszką szarości. — Ale to dobrze, że zdążyliście, herbata już się parzy, a Sherlock powinien zaraz być.

— Skoro Redbeard ma lokalizator dla zwierzaków, kup też taki dla niego, oszczędzisz nam jeżdżenia i poszukiwań — mruknął pod nosem. Pozwolił zbombardować się najnowszymi plotkami, wprowadzić w pomysł remontu domu, na który półprzytomnie skinął głową ("Myślałam o daniu oliwkowej zieleni i ciepłej szarości do salonu, co o tym sądzisz? I moglibyśmy wyremontować pokój Eurus, tak narzeka na różowy"), ledwo zarejestrował obecność nowych róż, bo oto musiał zmierzyć się z potężnym jet lagiem.

— Bardzo zabawne, ciekawe na ile żartów jeszcze ci starczy przytomności — odparła z przekąsem, biorąc syna pod ramię. — Wypijesz herbatę i pójdziesz się przespać, później się pomartwisz. Zawracałeś sobie głowę układami przez cztery lata, zasłużyłeś na odpoczynek. Nie zapomnij zajrzeć do rybek, mają nowe roślinki i podkład.

— W porządku — mruknął, skanując wzrokiem znajome wnętrze. Reprodukcje obrazów w ciężkich ramach, lustra, ciemne drewno, szerszy niż inne korytarz prowadzący do salonu; nic się nie zmieniło od jego wyjazdu cztery lata temu, zapewne oprócz wcześniejszej partnerki Eurus. Jedyna zmienna w ich domu, zakpił w duchu. Zatrzymał się raptownie, gdy spostrzegł wysoką, szczupłą postać siedzącą na czarnym fotelu, obleczoną w cienki granatowy szlafrok. Ciemne, kręcone włosy, wiecznie niesforne mimo wysiłków pani Holmes, tym razem ułożyły się jakoś potulniej.

— Sherlock.

Chłodne, jasne oczy zerknęły bystro spod grzywki. Zawsze byli dla siebie kontrastem, nawet biorąc pod uwagę ubranie — eleganckie garnitury zestawione z niedbale narzuconym płaszczem — a gdy dochodziło do charakteru, lepiej było nie trzymać ich razem w pokoju, gdy sytuacja tego nie wymagała. Sherlock, posługujący się z uporem swoim drugim imieniem, bo pierwsze było "zbyt pospolite", na ogół warczał na brata, gdy tylko miał siłę. Ułożenie, obowiązkowość i oddanie starszego z braci zawsze stawiały upartego i nieuprzejmego szatyna na niższym podium, a mimo tego to właśnie Mycroft był osobą, której oboje rodzeństwa mogli zwierzyć się ze wszystkiego bez obaw. Przynajmniej do czasu, bo jeśli w ustach małego Sherlocka "Mycroft!" było synonimem "pomocy!", to teraz zastępowało go krótkie, ale niezwykle wymowne "John".

— Mycroft — odparł bez zainteresowania. — Jak to jest użerać się z nudnymi dyplomatami i niekompetentnym rządem naszych kolonii?

— Tak samo jak u nas, tylko bez przerwy na herbatę. Jak to jest używać tych samych igieł, co reszta narkomanów?

— Używam czystych. Jak to jest pisać ze słodyczami w obu dłoniach?

— Nawet gdybym tak robił, mam Antheę — rzucił Mycroft złośliwie. — Jak to jest...

— Zamknijcie się, na miłość boską. Dziękuję. — Do pokoju wparadowała Eurus, która zdążyła już się przebrać w ładnie skrojony, ciemnoszary kostium ze starannie wyszytymi ornamentami na mankietach. — Nie widzieliście się cztery lata, SMS-y z życzeniami się nie liczą. Jeśli nie chcecie wyglądać na dysfunkcyjną rodzinę, kiedy wrócę z Molly, to przynajmniej wtedy udawajcie, że się stęskniliście.

— Molly Hooper? — Sherlock leniwie uniósł głowę i spojrzał na siostrę z uwagą. — Zawsze miała beznadziejny gust, jeśli chodzi o zakochania, przypomnę wam jej zauroczenie mną, Moriartym i  jego snajperem, a jeśli teraz umawia się z tobą, to szczerze jej współczuję, jesteś taką samą kanalią jak my.

— Genialny socjopata i świętej pamięci Napoleon zbrodni nieodżałowany przez swojego kochanka — dziewczyna pokiwała głową. — Biedactwo, mogła wybrać lepiej. No, ale ja jej ani nie olewam — posłała Sherlockowi miażdżące spojrzenie — ani nie wykorzystuję jako przykrywki.

— Znowu przypominam, że rzuciła największego kryminalistę naszych czasów po tym, jak przedstawiła go swojemu kotu i kazała mu obejrzeć Glee. Molly jest odważniejsza, niż wygląda.

— Wygląda ślicznie, bardzo jej do twarzy w apaszkach. Tylko co wy możecie wiedzieć o randkowaniu — pokręciła głową i uśmiechnęła się szeroko. — Trudno, idę, zahaczę jeszcze o Greenwich. Buzi tylko dla mamy.

— Greenwich? — Mycroft poczuł, jak nagle ciążą mu płuca, jakby kamienna lawina osunęła się i wydusiła tlen, szarpiąc oskrzela. Greenwich. MI6. Obserwacja. Sebastian Moran. Umieścili tam seryjnego mordercę, współpracownika i prawą rękę pieprzonego, samozwańczego Napoleona zbrodni, za to ta wariatka widocznie nic sobie z tego nie robiła i zwyczajnie wpadała tam na herbatę. Taki sam brak instynktu samozachowawczego jak Sherlock. — Powiedziałem ci, że on jest niebezpieczny, na Boga, pracował i sypiał z Moriartym, to nie jest zdrowy na umyśle człowiek!

— Po tym, co fundujecie więźniom, na pewno nie jest zdrowy. Jak to jest, roztrzaskiwać komuś każdą kość w palcach po kolei?

— Dzieci! — pani Holmes odzyskała głos i potoczyła po nich wzrokiem z wyrzutem. Kto jak kto, ale ona była jedyną osobą zdolną spetryfikować całą trójkę w tej samej chwili. — Zachowujecie się jak pięciolatki w piaskownicy! Mycroft, idź się rozpakuj, Eurus, idź do tej Molly, a ty, Sherlock, idziesz coś zjeść i potem spać, bez dyskusji.

Złość paliła Mycrofta, czuł, jak pieczeniem i kłuciem wspina się w żyłach, żeby odznaczyć się czerwienią na policzkach. Ledwo wrócił do domu, a okazało się, że żadne z jego rodzeństwa nie traktuje sprawy Reichenbach na poważnie — siostra regularnie odwiedza seryjnego, płatnego zabójcę, brat beztrosko faszeruje się narkotykami. Czy w ogóle miał kogoś, z kim mógłby zawiązać sojusz, nawet tymczasowy, żeby umieścić każde z nich w bezpiecznym, wyłożonym jedwabiem pudełeczku i najlepiej chronić przed całym światem? 

Odwrócił się z całą godnością, na jaką było go stać, po czym opuścił pomieszczenie. Spiralne schody prowadziły na galeryjkę, która była najszybszym przejściem na górny poziom, mniej reprezentacyjnym niż szerokie drewniane schody, za to dyskretniejszym.

Mama pozostawała bezstronna, a przecież jej jako matce powinno zależeć na dzieciach. Ktoś dobrze znany i godny zaufania, ale kto? John? Prychnął złośliwie; doktor Watson został przekreślony grubym czarnym flamastrem. Dobrze by było, gdyby miał trochę więcej uczuć od niego i był empatyczny. Kryterium dziecka: ten ktoś musi być rodzicem. Stan cywilny nieważny, nie ma zamiaru się angażować w bliższą relację. Powinien mieć wgląd w sytuację i doświadczenie w reagowaniu na ekscesy Sherlocka. Uśmiechnął się lekko, gdy zniknął w słabo oświetlonym korytarzu prowadzącym do jego sypialni. Owszem, był ktoś taki, całkiem blisko.

Trzydziestoośmioletni, ojciec siedmioletniej Joey, inspektor Scotland Yardu. Cała nadzieja w inspektorze Lestrade. 

Na dole Sherlock wciąż rozmawiał z mamą, drzwi trzasnęły za Eurus.

Gdyby teraz przez dom Holmesów przeszedł huragan, niezaprzeczalnie uzyskałby imię pani domu.



zaczynamy i guess

buzi x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro