3. odczytana wiadomość i prywatne rozmowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chociaż powrót do domu po czterech latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych jako ambasador wydawał się spełnieniem marzeń i zasłużonym odpoczynkiem, Mycroft najzwyczajniej w świecie zaczął się nudzić. Może nie tęsknił za szaleńcami z bronią ani utarczkami z tamtejszymi politykami, ale ile można popijać herbatę w porcelanowej filiżance i siedzieć w ogrodzie?

Róże kwitły wyjątkowo pięknie, pani domu zawsze się cieszyła na ten widok, więc przełom lata i jesieni stał się sezonem różanym; bukiety róż na stole, babeczki z takim nadzieniem, zapach kwiatów dręczący wszystkich domowników zarówno w środku, jak i na zewnątrz domu. Drzewka wyciągały powykręcane gałązki do nieba, zalane wczesnym światłem słońca — elegancki zegarek wskazywał dziewiątą rano — wyglądały prawie jak witraże, jeśli patrzyło się między najcieńszymi odnogami.

Kołysanie huśtawką jedną nogą, gdy na drugiej miało się opartą książkę oraz psi łepek nie należało do najtrudniejszych zajęć, wystarczyło użycie wolnej dłoni do głaskania setera po głowie i spokój był właściwie zagwarantowany. Co innego, gdy ktoś złośliwie utrudniał zachowanie równowagi.

— Jeśli jeszcze raz zatrzęsiesz huśtawką, to cię zamorduję i zakopię pod różami mamusi — rzucił w stronę Sherlocka, nie unosząc wzroku znad książki. Młodszy Holmes z premedytacją teatralnie opadł na siedzenie, wywróciwszy oczami. 

—  Mógłbyś potem chcieć się ubrać w coś bardziej formalnego, mamusia uznała, że chce oznajmić wszystkim o powrocie syna marnotrawnego do domu — odparł, wyciągając dłoń, by również podrapać psa pod brodą. Redbeard tylko nadstawił najwygodniejsze do pieszczot miejsca, podły zdrajca. — Mógłbyś też chcieć być milszy, bo jeśli Lestrade usłyszy, że grozisz mi śmiercią, przemyśli swoje zainteresowanie.

— Słucham? — Mycroft tym razem spojrzał bratu w oczy, po czym pokręcił głową. Niby prawie trzydziestolatek, podobno detektyw, a zachowuje się jak dziecko. — Bzdury. Wolę być synem marnotrawnym, który przynajmniej coś zrobił, niż ćpunem.

— Wytykanie komuś nałogu jest niegrzeczne, nie masz gdzieś czekających babeczek z różami?

— Czysta hipokryzja. Czy Eurus już wyrzuciła twoje szlugi? 

Tym razem to Sherlock się skrzywił; zwykle przegrywał potyczki słowne, niekiedy tylko odnosząc zwycięstwa nad znacznie ostrzejszym językiem Mycrofta, który po latach bycia dyplomatą potrafił kazać komuś iść do diabła z najserdeczniejszym uśmiechem na ustach, a sam rozmówca prawdopodobnie cieszył się na myśl o podróży. 

— Wyrzuciła — odparł ponuro. — John zagroził, że wyrzuci też moje u nas. Na Baker Street — sprecyzował, bo "u nas" nie było już tym samym miejscem, co kilka lat temu. Dwa lata po wyjeździe starszego brata przeprowadził się, został oficjalnie detektywem-konsultantem i towarzyszył policji przy śledztwach, różniących się rangą od błahych do cudownie skomplikowanych. Najczęściej sprawy zajmowały mu mało czasu, za mało, żeby w pełni się cieszyć pracą na pełnych obrotach i odkurzeniem zasobów wiedzy, a w ciągu paru lat tylko gra-przepychanka z Moriartym dawała mu przyjemność, dreszcz, łapał się nawet na podekscytowaniu całą sprawą oraz osobą Jamesa, który wydawał się ładną drugą połówką duetu, gdyby nie... No właśnie, gdyby nie John. 

Sam Moriarty też najprawdopodobniej miał kogoś na boku (na boku, pomyślał i skrzywił się trochę, to brzmi jakby jego i tego szaleńca coś łączyło), co zdradziło nerwowe zadrżenie dłoni, gdy Mycroft swobodnie rzucił nazwiskiem eks-agenta, teraz snajpera Sebastiana Morana, który tkwił w Greenwich pod obserwacją i ścisłą kontrolą.

— John mówił, że poznał córkę Gavina.

Mycroft potrząsnął głową, wyrwany z otępienia. Redbeard, pozbawiony uwagi, fuknął tylko i przeszedł na werandę, na specjalnie dla niego rozłożony psi kocyk. Ciemnoruda sierść połyskiwała na tle szarego kamienia.

— Czyją? 

— Gavina. Albo Garetha. Lestrade'a, w każdym razie — Sherlock przewrócił oczami. Nigdy nie zapamięta tego imienia, a sam inspektor chyba się przyzwyczaił i reagował na każde. — Podobno bardzo... energiczna. I podobna do ojca. Dobrze funkcjonujący mały człowiek — dodał, ważąc słowa. 

— Jeśli inspektor ma trochę rozumu, a ma, nie zapozna jej z żadnym z nas. Najwyżej z mamusią, która może być jako takim wzorem. Jest rozwiedziony, prawda? — Prawda, wiedział o tym, sprawdził to od razu, zanim jeszcze wyciągnął go z mieszkania pierwszej nocy od kontaktu z naćpanym Sherlockiem i musiał koniecznie sprawdzić, czy policjant nie zagraża jego bratu. Lestrade okazał się nie tyle przerażony, co zdenerwowany faktem zostawienia córki bez opieki, jak również nieskory do przyjęcia łapówki (gdyby ją przyjął, mała kochana Joey zostałaby półsierotą) i tylko skwitował propozycję zmęczonym spojrzeniem, jakby mówił poważnie, wyciągacie mnie z domu, trzyletnia córka została sama, a wy mi tu o detektywie-ćpunie. Tym, co jednak zaowocowało drobną sympatią w jego stronę, był fakt, że bez słowa wziął na siebie okazjonalną opiekę i zapewnianie zajęcia niewyżytemu intelektualnie młodemu mężczyźnie.

— Prawda. — Kącik ust Sherlocka podskoczył lekko; może Eurus miała rację. — Jesteś zainteresowany? Mam mu dać twój numer?

— Ma mój numer od jakiegoś czasu, dziękuję bardzo. Za to twoja uwaga skupia się na Johnie, powinniśmy oczekiwać na szczęśliwe zakończenie tygodnia? — zrewanżował się szatyn i odetchnął; ledwo zdjął sobie z barków politykę zagraniczną, a już prezentowały się przed nim inne wyzwania. Kultura wymagałaby choćby krótkiej wizyty u inspektora, kurtuazyjnej, sztucznego uśmiechu... Odkąd Eurus zasugerowała, że być może mu się spodobał, głupia myśl uwięzła w jego umyśle, obudowując się tym mocniejszymi obwarowaniami, im bardziej chciał się jej pozbyć. Nie mógł uznać Lestrade'a za nieatrakcyjnego, nie z tym jego wszystkowiedzącym uśmiechem, czasem uroczą naiwnością, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że o ile nie pociąga go fizycznie, bo jakoś nie potrafił wyobrazić sobie bycia objętym, to cholera, to jest właśnie jego typ.

— Pani Hudson byłaby wniebowzięta. 

— Mamusia też, przynajmniej jedno z jej dzieci byłoby w związku. Na Eurus nie ma co liczyć?

— Ostatnio się z  kimś umawia. Nie powiedziała mi — uprzedził Sherlock, wpatrując się w róże. Ten krzew mienił się odcieniami czerwieni, która już powoli spadała płatkami z przekwitłych kwiatów. — Znalazłem perłowy naszyjnik pod jej drzwiami, uznałem, że może chciałbyś to zobaczyć, jeśli miałby należeć do którejś z twoich agentek.

Zanim Mycroft zdążył jakkolwiek zareagować, krótki sznur pereł leżał zwinięty na jego dłoni jak wąż, oblany łagodnym światłem, z metalową główką w postaci zapięcia i takimż zakończeniem ogona. Srebro, starannie obrobione, perły zabezpieczone węzełkami przed otarciem czy obtłuczeniem w razie rozerwania, inicjały sugerują wykonanie na zamówienie. Wplątana w cienki łańcuszek tkwiła biała nić, bez wątpienia wyrwana z okrycia podczas pospiesznego pozbywania się ubrań. 

Przeciągnął kciukiem po pieczołowicie dobranych klejnotach; z rozproszonym połyskiem, kuliste, miłe w dotyku. Nic dziwnego, że właścicielka uznała za niezbędne swoiste podpisanie własności na wypadek jej zgubienia. Drobne litery IA wyryto na zapięciu jak wzorek na głowie węża.

Mało brakowało, żeby wzniósł oczy do nieba. Doprawdy, wskazówka nie mogła być bardziej oczywista, wszystko układało się w całość wyjątkowo zgrabnie. Perły pasowały do bieli ubrania. Biel pasowała do inicjałów. Inicjały pasowały do nikogo innego, jak agentki Irene Adler. Stosunkowo niedawno w służbie MI6, on był wtedy w trakcie rezygnacji i przejmowania stanowiska ambasadora, ale ubrana na biało kobieta wbiła mu się w pamięć; głównie z powodu właśnie wybranej barwy, którą wyróżniała się na tle preferujących ciemne stroje  współpracowników.

— Wiem, czyj jest. — Irene lubiła perły. Do części (w tym do niego, na co przymknął oko, ponieważ cel został osiągnięty) dotarła opowiastka o jej metodzie działania, niecodziennej sukni bitewnej, dzięki której udało jej się przechwycić chińskie plany rakiet międzykontynentalnych... Kiedy na początku usłyszał o jej wyczynie, myślał, że albo traci słuch, albo Irene jest nieco mniej szablonowa niż reszta, a tak zwany profesjonalizm w każdym calu nie przeżarł jej do końca. Kto z pozostałych agentów odważyłby się na ryzykowne negocjacje nago, jedynie w naszyjniku z pereł, podczas niewinnego, acz podszytego interesem flirtu? Westchnął cicho, zrezygnowany; ich rodzina codziennie wyznaczała nowe granice. — Oddam to Eurus. 

— Przy okazji zapytaj, czy kochana Irene nie zostanie na popołudniową herbatkę — Sherlock prychnął pod nosem. — Mamusia uznała za adekwatne zaproszenie nieokreślonej, za dużej ilości ludzi, żeby cieszyć się z powrotu najstarszego synka.

— Wiemy, kogo zaprosiła? — uważne spojrzenie Mycrofta utkwiło w jasnych oczach bruneta. Od gości zależało wiele (naprawdę wiele, dyplomacja była trudnym zobowiązaniem gdy trzeba było uważać na każdy krok, począwszy od ustawienia kieliszków po obycie w najnowszych doniesieniach, a więc odpowiednie usadzenie gości przy stole), i spotkanie będzie albo porażką, albo w miarę miło spędzonym czasem.

— Pewnie zaprosi Irene, jak tylko ją zobaczy, będzie przeszczęśliwa, że któreś z jej dzieci w końcu kogoś ma. Zakochiwanie się jest nudne, nie wiem, dlaczego wszyscy zawracają sobie tym głowę...

W połowie zdania stracił ochotę na słuchanie brata; pozwolił wzrokowi lekko się rozmazać, usunąć detale scenerii i zwyczajnie zanurzył się we własne przemyślenia, skupiony na najbliższym otoczeniu. Mimowolnie zarejestrował ślady nadużywania na siedzącym tuż obok Sherlocku. Blade, odsłonięte ramię szpeciły punkciki po wbijanych igłach, jasne oczy były wciąż rozbiegane, jakby nie mogły uchwycić jednego elementu, któremu mogłyby się przypatrzeć. Ulubiona fioletowa koszula nosiła na sobie znamiona licznych wypadków — odrobinę różniący się kolorem guzik był pamiątką po tym, jak detektyw stracił przytomność i gdyby nie reakcja Johna, zawarta w resuscytacji i panicznym, przypadkowym rozdarciu nitki, Sherlocka mogłoby tutaj nie być, a znicze płonęłyby na jednym grobie więcej.

— Pytałem, czy wiemy — powtórzył znużonym głosem.

— Oprócz nas? — Chłodne spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. — Molly Hooper, ciocię Elizabeth, Lestrade'a z osobą towarzyszącą. Córką, nie denerwuj się, nikt ci go nie zabierze — Sherlock wywrócił oczami w reakcji na ledwo widoczne zesztywnienie brata. Może Eurus jednak miała rację i ci dwaj byli w jakiś sposób sobą zainteresowani, a odkąd dowiedziała się o prywatnych, nie-tylko-na-temat-Sherlocka rozmowach, posyłała mu dwuznaczne, usatysfakcjonowane spojrzenia.

— Bardzo zabawne — odparł wyniośle Mycroft, podnosząc się z huśtawki i otrzepując na wszelki wypadek z psiej sierści; seter spędził mnóstwo czasu na ocieraniu się o jego nogi w wyrazie bezbrzeżnej miłości. — O piątej?

— Nie ma innej godziny odpowiedniej na popołudniową herbatkę — skwitował brunet, skubiąc mankiet koszuli. — I uzbrój się w uprzejmość na ten wieczór, mała Lestrade podobno uwielbia się przytulać.

  ☂︎

Ostatnim razem, kiedy tak paskudnie padało,  słyszał krople deszczu uderzające o szyby okien w gabinecie Mycrofta Holmesa. Podobno ten przyleciał ze Stanów, żeby z nim porozmawiać; cóż, jak dla Seba mógł przylecieć nawet z Australii, bo i tak nie miał zamiaru powiedzieć ani słowa na temat sieci.

Drewno biurka dręczyło zmęczone, puste oczy będąc jedynym, w co wpatrywał się od dobrej godziny uparcie milcząc. Co jakiś czas tylko się krzywił, przyciskając strzaskaną dłoń do piersi, teraz w miarę opatrzoną i zabezpieczoną. Był pewny, że gdyby nie niewysoka kobieta, zaskakująco zatroskana, nie dostałby nawet głupiego plasterka.

— Gdzie ukrywa się Jim Moriarty? — padło po raz kolejny, rzucone tym samym beznamiętnym głosem. Holmes zapewne nie podniósł głowy znad jego akt, zadając pytanie, idiotyczne, bo przecież zabrali go jeszcze kiedy tulił do siebie stygnące ciało. Widzieli zwłoki na własne oczy. Miał tylko nadzieję, że to oni go pochowali, nie ludzie, którzy pożałowali pozostawionego gdzieś ciała młodego mężczyzny.

— Jim nie żyje. Ile razy jeszcze mam powtórzyć? — skrzywił się Sebastian, zerkając na Mycrofta spod jasnych, splątanych włosów. Patrzył przez przymknięte powieki; zmęczenie powoli brało górę. — Nie żyje. Strzelił sobie w usta na moich oczach, nie mógł tego przeżyć.

Szatyn posłał mu tylko znudzone spojrzenie. To jasne, że obaj woleliby być gdzieś indziej i Seb chętnie by się za tym opowiedział, gdyby tylko dostał wybór. Niby nie był przywiązany do krzesła, kajdanki też nie oznaczały nadgarstków brzydkimi pręgami, nie miał lufy przystawionej do skroni, a mimo to najmniejsza próba ucieczki oznaczałaby zastrzelenie lub uśpienie i tortury w celi.

Nie miał pojęcia, czy z tyłu jego ciemnego golfa było widać pionowe pasy krwi (paskudne mieli metody w tym MI6, nie da się ukryć) albo czy oni mogli zauważyć, jak krople spływają mu po plecach, uruchamiając to obrzydliwe uczucie ściekania czegoś po nim (trochę posoki mogło już wsiąknąć w materiał) i czy ich nosy też dręczył zapach zasychającej krwi.

— Znasz historię o chłopcu, który malował koty?

— Co, proszę? — Czy to nowa technika przesłuchania? Będą go teraz truć, chłostać czy podtapiać? — Nie mam czasu na bajki o dzieciach i kotkach.

— A szkoda — Mycroft podniósł się zza biurka, po czym stanął tuż przed krzesłem. Sebastian mógł zobaczyć dyskretny wzorek na jego spodniach. — Dawno, dawno temu w Japonii rodzice wysłali nieposłusznego, rysującego ciągle koty chłopca na naukę do świątyni. Nie udało mu się co prawda, wciąż rysował koty; na ziemi, na zakurzonych posadzkach, na papierze, więc kapłani zdecydowali się go odprawić do domu. Ich ostatnia rada namawiała go do trzymania się w nocy małych pomieszczeń, najlepiej zamkniętych i świętych. Zasmucony porażką chłopiec nie chciał tak szybko wracać do domu, bojąc się, że rozczaruje rodziców, więc zboczył z drogi i natrafił na opuszczoną pagodę. Nie wiedział tylko, biedny, że była ona nawiedzona przez demona. — Sebastian prychnął z pogardą; ta bajka nie różniła się niczym od setek, jakie słyszał. Dziecko, siły nadprzyrodzone, dobry mędrzec, zwycięstwo dobra nad złem. — Zanim poszedł spać, przytomnie wybrawszy komórkę na przedmioty ceremonialne zamiast sali świątynnej, narysował na ścianach oraz posadzce trochę kotów. Wiesz, jak bardzo był zdziwiony, gdy rano się obudził, na podłodze tuż przed komórką leżał zagryziony demon, a pyszczki kotów na ścianie pokrywała krew?

— To jakaś przenośna, na którą jestem zbyt zmęczony, żeby zrozumieć? Nie pozwalacie mi tu spać — wyjaśnił Seb z obłudną szczerością; każdej nocy zrywał się albo przez koszmar, albo przez zapalenie zimnej, białej żarówki na suficie, szarpiącej zmysł wzroku jakby chciała oślepić. Białe, pokryte płytkami ściany tłukły prawie tak samo, po kilku godzinach męczyła go migrena od paskudnej jasności. I nie, nie dostał tabletki na ból głowy. Nawet zamykanie powiek niewiele dawało, ostre światło przedzierało się przez skórę.

— To znaczy, że ty jesteś demonem. Ja rysuję koty. I na twoje nieszczęście noc nadchodzi szybciej, niż myślisz. Zabierzcie go — zwrócił się do pary agentów stojących cicho pod drzwiami. — Standardowe procedury, wyciągnijcie z niego, co tylko się da. Musimy pozbyć się ludzi Moriarty'ego jak najszybciej.

O chłopcu, który rysował koty. Sebastian zamknął kartę przeglądarki i wyciągnął się wygodniej na kanapie. Całkiem zabawny był prawdziwy kotek, zwinięty w puchatą kulkę na jego brzuchu, zupełnie przeczący metaforycznym kotom Mycrofta. Trochę pokaleczony i malutki, mieszczący się w dłoni, ale może stanowił znak, że jednak los był teraz po jego stronie. Nie wiedział, dlaczego zwyczajnie go nie zabili po skończeniu przesłuchiwań, dlaczego nie leżał teraz w bezimiennym grobie z dala od miasta, ale w domku w Greenwich. Nie, żeby spieszyło mu się do przeraźliwie jasnej, wiercącej w uszach ciszą celi.

Dwoma palcami pogłaskał kotka po główce, chcąc przygładzić nastroszone futerko na jej czubku. Maleństwo zaczynało odzyskiwać energię, czego objawem było skubanie każdego możliwego materiału w zasięgu jego niedużego wzrostu albo beztroska zabawa ze starannie owiniętym wokół dłoni bandażem; malutkie łapki ledwo chwytały powierzchnię materiału, ale sama słodycz i nieporadność kociaka zwyczajnie Sebastiana rozczulała.

Tęsknił za znajomym, nawet dużo mniejszym niż ten Jima ciężarem na klatce piersiowej. Kotek chwilę pougniatał materiał bluzy, po czym zwinął się w kłębek dokładnie na środku, skutecznie go unieruchamiając; naruszenie snu kota to zbrodnia i nawet on nie obudziłby smacznie śpiącego kłębuszka. Pisanie kolejnego SMS-a do Jima nie miało sensu, nie miało od pamiętnego dnia, w którym Jim przekonany o własnym zwycięstwie strzelił sobie w usta i cholera, gdyby Seb nie poszedł jak głupi go pochować, MI6 by go nie zgarnęło.

Tęsknię, napisał i wysłał wiadomość bez nadziei na odczytanie, nie wspominając o odpowiedzi. Przecież martwi nie mogą użyć telefonu z tej właśnie prostej przyczyny ich stanu. A jednak minutę później, gdy zerknął na ekran, przy treści mignął mu napis wyświetlono.

Wygląda na to, że martwi jednak używają komórek.


hej x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro