5. masa perłowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jim bujał się na piętach przed drzwiami domu w Greenwich, co jakiś czas robiąc paskudnie różowe balony z gumy. Nieduży budynek wyglądał ohydnie zwyczajnie, jak dom rodziny z dziećmi i psem, nie dom byłego płatnego zabójcy w paskudnym stanie psychicznym. Dachówka, jasny tynk, segmentowane białe szprosy w oknach, nawet żwirowa ścieżka do drzwi. Banał.

Co miał mu powiedzieć? Nie mogłem dać ci znać, nie mogłem nawet mrugnąć ani złapać cię za rękę, bo stałaby ci się krzywda, tygrysie, myślisz, że mnie to nie bolało? Myślałeś, że zabierasz ciało z dachu, zabierałeś mnie w pełni świadomego, a ja nie mogłem w żaden sposób zareagować, nie wspominając już o pożegnaniu.

Nie rozpoznawał samochodu zaparkowanego na podjeździe; czarny, elegancki pojazd kojarzył się z czasami, w których on sam takich używał i bezszelestnie poruszał się po mieście nie wyróżniając się szczególnie z rzeki aut, ale utrzymując swój gust. Rejestracja też nie była szczególna, ot, tablica jakich wiele, ale coś kłuło go niepokojąco w piersi; może fakt, że będzie musiał skonfrontować się z pogrążonym w żałobie Sebastianem, wysłuchać ostrych jak sztylety zarzutów, nie robić bezsensownych uników, lecz przyznać się po kolei do swoich czynów, i przeprosić. Szczerze, nie nową bronią ani słodkimi, szczenięcymi oczami.

Kiedy się poznali, żaden z nich nie był w szczególnej formie. Sebastian nie dosypiał, pił za dużo i istniał otumaniony, zupełnie oderwany od rzeczywistości, dopóki blada, prawie dziecięca dłoń nie chwyciła go za gardło, a reszta ciała nie przyparła do ścian; szok wytrącił mu z dłoni brudny nóż.

Jim bardzo szybko wkradł się do jego umysłu, faktycznie jak pająk splatając zerwane sieci w jedną na tyle stabilną, żeby blondyn mógł jako tako funkcjonować; w zasadzie wziął go sobie pod opiekę, widząc pod otoczką wariata z nawykiem najpierw strzelania, potem pytania rozbijającego się o ostre pręty klatki rozżalonego tygrysa. Oswajanie zabrało mu mnóstwo czasu, bo Seb nie należał do otwartych ludzi, pierwotnie w ogóle nie śpiąc w obecności swojego nowego pracodawcy z obawy, że się obudzi i niska postać zwinięta kocio na fotelu okaże się dobrym, choć krótkim snem.

Niedługo potem Jim przeniósł go do innego mieszkania (swojego prywatnego) bez zbędnych ceregieli; przysłał kierowcę, nakazał wsiąść do samochodu i zawieźć pod wskazany adres. Tam Sebastian awansował na ulubione towarzystwo, maskotkę i snajpera w jednym, dając się obsypywać prezentami, czochrać swoje włosy, a nawet układał głowę na kolanach tego szalonego Irlandczyka, żeby z satysfakcją widzieć łagodniejące rysy twarzy za każdym razem, gdy zamruczał z przyjemności.

W końcu Moriarty zaczął się z nim drażnić-flirtować, niepotrzebne skreślić. Wysyłał pocałunki, kończył wiadomości buziakami, nadawał mu pieszczotliwe przezwiska.

Tygrysie.

Kiedy Seb wycelował w niego z broni, raczej ze złości niż faktycznego zamiaru zrobienia mu krzywdy, Jim musnął wargami zimny wylot lufy jednego ze starannie pielęgnowanych pistoletów. Moran warknął, chwycił go za ramiona i sam pocałował, długo i dokładnie.

W końcu Jim zaczął oferować mu seks. Sypiali ze sobą, spragnieni ciepła, brunet niejednokrotnie spędzał dużo czasu w objęciach swojego snajpera, przytulony jak pluszak do piersi, z jego nosem zanurzonym w swoich włosach i z ustami na karku. Lubił budzenie się w cieple, szczelnie owinięty, zmęczony, ale szczęśliwy. Sebastian naprawdę był dobry. Śmiał się i przezywał swojego szefa kociakiem, gdy ten bez sił leżał na jego klatce piersiowej, oddychając ciężko.

— Wyglądasz zupełnie jak kociak — uznał, gdy zmęczeni stosunkiem leżeli w pościeli; jego palec co jakiś czas szturchał Jima w czubek nosa.

— Zamknij się albo przerobię cię na buty — zagroził Moriarty, uchylając jedno oko.

— Naprawdę wyglądasz jak kociątko. Małe, marudne i puchate.

— Zrobię sznurówki z twoich żył, milcz. Bolą mnie biodra i szyja, bo ktoś zaciska ręce jak imadło. Jestem pewny, że mam siniaki — poskarżył się, po czym odgarnął kołdrę. Purpura i fiolet wykwitły na jego udach, wpadając niekiedy w czerwień. — Zrobiłeś mi krzywdę.

— Gdybym się ciebie ciągle słuchał, nie tylko tutaj by cię bolało. Masochista.

— Tylko wtedy, kiedy ty mi to robisz — mruknął z rozkoszą, przeciągnąwszy się. Gdyby miał koci ogon, zawinąłby go wokół siebie w ochronnym geście, a uszka zastrzygłyby słodko. — Drzemka — zarządził.

— Urządzasz sobie drzemki dla urody?

— To, że ty nie potrzebujesz, nie znaczy, że nikt nie potrzebuje. Niektórzy nie mają anielsko jasnych włosów i niebieskich oczu, wiesz, Sebby? Rozpłaszcz się trochę bardziej, muszę się ułożyć. O, tak. Idealnie.

— Nie nazywaj mnie tak, szefie — Sebastian skrzywił się lekko; nie lubił zdrobnień ani przezwisk, chociaż tygrys już przylgnęło i reagował na to tak gładko, jak na swoje nazwisko.

— Nie nazywaj mnie szefem, kiedy jesteśmy w łóżku i mam po tobie siniaki na tyłku.

☂︎

— Gdzie jest Jim Moriarty?

Sebastian przetarł oczy. Siedział na tym fotelu od kilku godzin, z zadawanym bez przerwy tym samym zestawem pytań dotyczących Jima, jakby nie było żadnego szacunku dla zmarłych, żadnej świętości uczuć, której Mycroft Holmes nie mógł sprowadzić do banalnego profanum i zetrzeć na proch.

— W płytkim grobie? On nie żyje, miejsce gdzie jest nie ma znaczenia, bo on nie żyje, szukacie trupa, przychodzisz tutaj i pytasz ciągle o kogoś, kto od dawna leży gdzieś pochowany — odparł zmęczony. Nie miało znaczenia to, że starał się wysypiać, każda taka wizyta szarpała jego dopiero co uleczone nerwy i wycieńczała na nowo. — Nie wiem, gdzie jest, jeśli żyje. Naprawdę. Zabił się na moich oczach, nie wiem, czy dałoby się przeżyć strzał w usta. Jeśli się da, to mnie oświeć, proszę bardzo — dodał, tylko trochę złośliwie.

Mycroft westchnął z irytacją. Prawdziwa informacja była kluczowa. Jeśli Moran tyle czasu udawał, że nie współpracuje z Moriartym zanim uciekł, jedynym sposobem było wyciągnięcie z niego prawdy siłą, jeśli trzeba. Nie wzruszała go strzaskana dłoń, nerwowo przyciśnięta do piersi, ani bandaże które plamiły słabe czerwone krople, nie obeszłoby to go nawet gdyby w razie bezpośredniego zagrożenia miał go zastrzelić w akcie samoobrony, za to w jego umyśle jak cierń tkwiła świadomość złożoności planu geniusza zbrodni i spiski knute za plecami władzy. 

Może był martwy, skoro w tej chwili nie mścił się za podłe traktowanie kochanka, może niebezpieczeństwo było iluzoryczne, lecz równie dobrze mógł się od niego odciąć, porzucić, zostawić jak niechcianego pluszowego misia i pójść dalej, bez składowej sieci, do której zbytnio się przywiązał. Jeżeli Moriarty naprawdę wyrzucił go poza obieg... cóż, nie było sensu dalej naciskać, można się go zwyczajnie pozbyć.

Zacisnął palce na rączce parasolki. Każdy medal ma dwie strony, a tak dzielną osobę jak Moran mógłby włączyć z powrotem do swojej talii kart, wyciągnąć z niego informacje o sieci, nie jej zmarłym szefie, o strukturach, ludziach, planach, prześwietlić na wylot; później zaznaczyć Sebastiana jaskrawo jako tego, który wydał całą resztę i tylko czekać na wymierzenie sprawiedliwości z rąk jego byłych podwładnych. Doskonale. Misterne detale dopracuje później, na razie musi się przebić przez pancerz, który otaczał spiętą sylwetkę.

— Z kim współpracowałeś przez ostatnie lata? — spytał chłodno. Zobaczył tę nagłą odmianę; w końcu inne pytanie, równie głupie, ale przynajmniej nie wyrywa mu serca z piersi, i tak już ściśniętego z żalu, a pokrwawionego na równi z dłonią oraz plecami.

Ohydny widok. Jasne włosy zlepione potem i krwią nie były ani miłym widokiem, ani miłym wspomnieniem, ani w ogóle niczym co uznałby za w porządku. Podobnie pręgi sińców na plecach ani przemęczone, narażone na ciągłe białe światło oczy nie kwalifikowały się do najpiękniejszych obrazów, które wyjątkowo trudno było wymyć nawet z pałacu pamięci, wiecznie odbite na ścianach licznych korytarzy albo zajmujących miejsca dzieł sztuki. Mniejsza reprodukcja Dawida nagle była poraniona i umalowana sińcami; od portretu królowej biło oślepiające światło likwidujące jakiekolwiek zarysy sylwetki. Nawet cicha prośba o tabletkę przeciwbólową, bo migrena była zapewne dobijająca — nic z tego, na tym placu boju wszystkie metody były dozwolone.

— Z Moriartym — usłyszał w odpowiedzi. Przepytanie może chwilę zająć, nawet jeśli tkwi tu od paru godzin. Chyba, że po drodze wpadnie Eurus i urządzi jesień średniowiecza, bo Sebastian może i był mordercą na zlecenie, ale jakieś granice przecież są — wyraźnie nakreślone ostentacyjnym jaskrawym markerem oraz rozbitą ozdobną wazą — a MI6 podobno stosuje niehumanitarne zagrania. 

— On nie żyje, nie jestem jego zastępcą, który znał wszystkie plany, możesz sobie darować resztę. Jestem zmęczony — dodał Moran  z wahaniem. Naprawdę chciał zająć się kotkiem, który pewnie zabierał się do harcowania w najlepsze po zamkniętej sypialni, tyle godzin pozostawiony samemu sobie, albo żałośnie kwilił nad pustą miseczką.

— Siedź, zwierzę może zaczekać. Nie da rady podrapać tych materiałów leczącymi się łapami. — Zimny głos Holmesa brzmiał równie nieprzyjemnie nawet gdy wspomniał o kociaku.

— Wiesz, małe kotki trzeba karmić, nie żebyście wy o tym pamiętali jeśli chodzi o ludzi — warknął Seb i uwaga była celna; na policzki Mycrofta wpełzł urażony rumieniec. — A ponieważ nie jestem sadystą, muszę zająć się kotem. Nie chcę roztrząsać śmierci Jima, nic nie wiem, moglibyście z taką samą skutecznością pytać własnych agentów. On nie żyje — zakończył z naciskiem, chociaż czuł się tak, jakby wydawał palący kwasem i smakujący krwią wyrok, odcinał się od żałosnych resztek nadziei, że jego szef-kochanek miał szansę przetrwania samobójstwa.

Zostawiwszy zszokowanego mężczyznę w salonie, zahaczył jeszcze o kuchnię by wyciągnąć z szafki karmę i otworzył drzwi do swojego pokoju, od razu biorąc na ręce zaspanego kociaczka. Maleństwo patrzyło na niego wielkimi oczami, po czym zastrzygło uszkami; nie miało żadnego  prawa być tak rozkoszne, a jednak. Zero litości.

— Już, zaraz cię nakarmię — mruknął, sypiąc karmę do miski. Serce wciąż waliło mu jak młotem, ciśnienie pewnie też się podniosło. — Tylko bez niepotrzebnych cyrków, dobra? Jak skończysz, możemy trochę się pobawić. — Rozejrzał się za czymś do zabawy; żaden z przedmiotów nie spełniał kryteriów akcesorium dla kota, po krótkim namyśle zdjął więc nieśmiertelniki i ostrożnie zaczął nimi kołysać. — Już dobrze, wróciłem, będziesz mógł wyjść do salonu.

Kotek, który miał się znacznie lepiej niż w dniu, w którym został przyniesiony do domu, od razu skoczył na łańcuszek i spadł prosto na wyciągniętą dłoń. Zwinął się w puchatą kulkę obdarzoną parą dużych oczu, i cholera, taka ilość słodyczy powinna być nielegalna. Jeszcze słaby, bezradny, podobnie jak większość ludzi, do których mierzył z karabinu, ale przecież kociątkiem się zaopiekował po raz pierwszy od dawna używając dłoni do okazania czułości, nie pociągnięcia za spust w celu strzelenia komuś między oczy.

— Powoli, mały, jeszcze raz — Sebastian uśmiechnął się, przybliżając blaszki. Pogłaskał palcem czubek główki między uszkami, z zadowoleniem odnotowując miękkość futerka i zainteresowanie kotka, a nawet zadowolony pomruk. Wracał do zdrowia pełną parą. Niedługo będzie musiał zmontować drapak, który miał nadzieję okaże się dla niego bardziej interesujący niż koszyk czy kartonowe pudełko. Może wstawi jakieś na czubek jako łóżeczko, przynajmniej zapobieże szwendaniu się zwierzaczka po całym domu. — Bardzo ładnie. — Zwinął nieśmiertelniki w dłoń, po czym przysunął miseczkę bliżej. — Zjedz, odpocznij i się pobawimy — obiecał, głaszcząc kotka po grzbiecie. 

☂︎

Uliczki Greenwich powoli przestawały rozpieszczać ciepłem; coraz częściej chłostały chłodnym wiatrem, podstępnie wsuwającym kościane palce pod niestarannie zapięty płaszcz. W tej chwili stary szalik Sebastiana był błogosławieństwem, pieczołowicie owinięty wokół szyi Jima na tyle, by mimo ochrony przed ciepłem wciąż wyglądał elegancko. Teraz, gdy znał dokładny adres przebywania swojego tygrysa, mógł śmiało do niego wrócić, choćby na chwilę, jeśli moment później będzie zmuszony do odwrotu z podkulonym ogonem oraz ciężarem złości na ramionach równym chyba masie całego nieba, podobnie zwalonego na ramiona Atlasa. Jego własne, oprócz płonących gwiazdozbiorów, było spękane błyskawicami, a każdą szczelinę przykrywały burzowe chmury.

Może Seb wyszedł na spacer. Może gdzieś tu jest. Może sobie chodzi bez większego celu i wystarczy się tylko pokazać... Nie, lepiej to zrobić prywatnie, będzie wygodniej, oszczędzą sobie robienia sceny publicznie.. Czy to on? 

Tej postawy nie dało się z niczym pomylić; wyprostowane plecy, ściągnięte ramiona, poza tym ten charakterystyczny krok i kurtka, którą tak dobrze zapamiętał.

Jim prychnął ze złością, gdy zauważył obok Sebastiana dziewczynę w czerwonym płaszczu. Trzymała go pod ramię, śmiała się, zagadywała go i chociaż sam Seb był nieco mniej gadatliwy od niej — z ich dwójki też to Jim był w stanie zalewać go słowami bez końca — to kiwał głową albo odpowiadał zupełnie zorientowany, nie jak kiedyś podczas jednego z jego wywodów, gdy bezwstydnie się wyłączył. Ciemne włosy, okrągłe srebrne kolczyki, eleganckie szare spodnie. Wystarczy krótka wiadomość i zwłoki wypłyną na brzeg Tamizy po jednym, może dwóch dniach.

Jasne, nie było go całkiem długo, oficjalnie był martwy, ale sam fakt, że Moran sobie kogoś szukał i znalazł skutecznie go irytował. Z drugiej strony blondyn nie był pieskiem, który ma za zadanie czekać na swojego pana cokolwiek by się nie działo; zasłużył na bezbolesny epilog.

No cóż, może czas przypomnieć o sobie. Skręcało go ze złości, gdy kobieta ujęła Sebastiana pod ramię, za chwilę chyba wybuchnie, jeśli się obejmą. A jednak — blondyn luźno owinął ramię wokół jej pasa i przytulił do siebie. Do tej pory Seb tulił tak tylko jego i cholera, kimkolwiek ta roześmiana szatynka jest, będzie musiała zostawić jego chłopaka w spokoju. Nie wiedział, czy ich nieco kanciastą, pełną niedopowiedzeń relację można było nazwać związkiem, skoro opierali się głównie na bliskości fizycznej, a on sam nie umiał poruszać się po delikatnej pajęczynie ich wspólnych uczuć, ale jedno było pewne; był zazdrosny.

Eurus oparła głowę o ramię Sebastiana i westchnęła cicho.

— Irene ma niedługo urodziny, chciałabym kupić dla niej prezent. Potrzebuję pomocy — wyznała, szturchając go w bok. — Coś użytecznego, ale nieszablonowego, to ma być wyjątkowe.

Moran prychnął rozbawiony.

— Jestem beznadziejny w wybieraniu prezentów. Dobrze, że do świąt jeszcze daleko. Nie, żebym miał z kim świętować — dodał po namyśle. — Wygląda na to, że w tym roku nie muszę się męczyć z przygotowaniami. — Sztuczna wesołość w jego głosie kłuła kobietę aż do bólu; nikt nie powinien zostawać sam na święta, a wszystkie znaki na niebie, ziemi i Buckingham wskazywały, że Seb faktycznie skończy samotnie.

— Możesz przyjść do nas, wiesz — odparła. — Nie będziesz musiał kupować prezentów, wybierzemy je razem, jeśli chcesz.

— Nie sądzę, żeby ktoś chciał mnie tam widzieć. Na pewno nie twoi bracia. I może być mi trochę trudno łamać się opłatkiem — znacząco poruszył poranioną dłonią — więc chyba zrezygnuję. Ale dzięki, lepiej będzie spędzać święta w domu niż w więzieniu. Byłbym tam, gdyby nie ty.

— Nie mieli prawa zrobić ci tego wszystkiego. 

Ciężka cisza na chwilę ich podzieliła; Eurus smutno wpatrywała się w czubki butów, jakby miały znać odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania. Sebastian za to skanował spacerujących ludzi tak, jakby po chwili miał wyłowić z tłumu znajomą niewysoką sylwetkę, w eleganckim garniturze i okularach przeciwsłonecznych... Tak, ale Jima tu nie mogło być, Seb musiał się dowiedzieć, gdzie został pochowany. Powinien tam pojechać, kiedy wszyscy rozjadą się na cmentarze odwiedzać groby bliskich, bo samotny mężczyzna przy zapuszczonej mogile nie wzbudzi wtedy niczyjego zdziwienia, co najwyżej nieśmiałe płomyki zniczy igrające po zmroku będą świadczyły o jego niedawnej obecności. Może nawet zostanie tam dłużej, bo nie będzie potrafił się pożegnać, chociaż nie miał jeszcze szansy.

— Chciałaś poszukać prezentu dla Irene — przypomniał jej po chwili. 

— Tak, najlepiej coś, co będzie jej się przydawało na co dzień, może jakaś biżuteria? — Holmes pociągnęła go do jednej z wystaw. Połyskujące kamienie szlachetne wdzięczyły się, ściśle osadzone w swoich złotych oraz srebrnych ramkach, i gdyby mogły, zerkałyby uwodzicielsko na potencjalnych klientów. — Coś funkcjonalnego, bez ornamentów. Lubi perły.

— Tylko kulki czy te bezkształtne też?

— Te bezkształtne są piękne, nie znasz się — Eurus uśmiechnęła się i dała mu lekkiego kuksańca. Może i miała rację, oryginalność w końcu jest pożądana, nawet jeśli wyznaczają ją cechy ogólnie postrzegane jako wady, i czy nie to spodobało się w nim Jimowi?

Nawet jeśli większość ludzi wolała kuliste, równe perły, to te uszkodzone i wyróżniające się osobliwym kształtem nie traciły nic na swojej urodzie, kiedy trafiały w dobre ręce. 



tutaj naprawdę będzie mystrade nawet jesli takie slight

i ja żyję dla konceptu seba jako kociej mamy po przejściach

prosze zapiąć pasy, wsiadamy na rollercoaster od następnego rozdziału haha buzi 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro