ROZDZIAŁ LXVI: Utrata wroga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Utrata wroga

Buda, początek 1391


Skoczna muzyka niosła się po salach pałacowych, a kolorowe, błyszczące nici strojów dworzan, w świetle rozpalonych w każdym kącie świec, mieniły się coraz bardziej. Ciżemki stukały o podłogę, a śmiechy akompaniowały muzyce wesołego fletu, nostalgicznej lutni i bębnów poważnych. Panny dworskie, kręcąc się dookoła własnych osi, wprawiały swoje suknie w taniec, a następnie łapały się za dłonie, by rozpocząć kolejne tany. Ich roześmiane twarze nie widziały pełnego przepychu dworu, a jedynie zabawę, którą wręcz ociekał pałac, ku niezadowoleniu duchownych.

Panny podniosły poły sukienek lewymi dłońmi, prawymi zaś złapały się wszystkie, tworząc koło. Twarze zasłaniały im kolorowe maski. Podskakiwały wesoło, wciąż bawiąc się w okręgu. Kiedy muzycy skończyli im przygrywać, dziewczęta obróciły się ostatni raz i dwór nie szczędził oklasków. Klaskała także para królewska, siedząca przy głównych miejscach stołu, choć twarz Marii zdawał się pokrywać wymuszony uśmiech. Zygmunt zerknął kątem oka na żonę, która, uśmiechając się smutno, oklaskiwała członkinie swego fraucymeru.

Karnawał trwał, dwór się bawił, świętował. Dworzanie, zgromadzeni na parkiecie, złapali się znów za ręce i poczęli krążyć przy dźwiękach cichego fletu, przerywanego giternami i skrzypcami. Raz, dwa, trzy kroki, obrót i w drugą stronę... Maria przeniosła wzrok na innych przy stołach, mówili ze sobą i śmiali się, zalewając to słodkim, czerwonym winem. W tym czasie Zygmunt, przyglądając się tańczącym, popijał miód, przegryzając to mięsem pieczonej przepiórki. Ukradkiem zerkał jednak na zamyśloną Andegawenkę, której powaga czasami go denerwowała. Podpierała sobie podbródek na ręce, odpływając myślami od zabawy.

— Pragniesz zostać filozofką, Mario? — spytał, nachylając się do żony. — Dziś nie żałoba, bawić się należy...

Zapił swoje słowa łykiem złotej cieczy, która swą mocną słodyczą rozlała się po jego gardle. Widząc, że królowa obraca się do niego, wprawiając perłowe kolczyki w ruch, uśmiechnął się półgębkiem, po czym znów zapatrzył się na tańczących. Muzyka, która im towarzyszyła, była delikatna i prawie wolna, co sprawiało, że po kilku kielichach poczuł lekkie zmorzenie.

— Ja nie żałuję, ani nie filozofuję. Lubię przyglądać się ludziom — odparła, unosząc delikatnie brew. — Jeśli pragniesz się zabawić, to czemu nie tańczysz, mężu?

Parsknął śmiechem. Grzeczna odpowiedź małżonki, wypowiedziana jej delikatnym głosem, miała w sobie akcent złośliwości i ciętego języka, którego najwidoczniej również jej nie brakowało. Nie lubiła się jednak z nim obnosić, w przeciwieństwie do niego, który to ćwiczył ostrość swej mowy na każdym napotkanym człowieku.

Maria przegryzła kilka orzechów, obracając jednocześnie w palcach pierścień zdobiony wielkim bursztynem. Kamień, jaśniejszy od barwy jej oczu, odbijał delikatnie jej poważną twarz. Przeniosła wzrok na tańczące dwórki i z zainteresowaniem zaczęła śledzić tańce dwórek, które obracały się wokół własnej osi. Sala była głośna, pełna śmiechów i donoszonych tac, na których stały karafki i słodkości, jak i mięso.

— Plotkarze znów stwierdzą, iż z pannami się zadaję... — odpowiedział po chwili, dopijając kielich miodu.

— Tańcząc? Tańce nie zakazane...

Zygmunt wstał i podstawił jej rękę, ozdobioną kilkoma mniejszymi szafirami.

— A więc, skoro nie zakazane, pozwolisz, pani?

Ujęła jego dłoń i uśmiechnęła się delikatnie.

* * *

Korytarz zamkowy, oświetlony jeno pochodniami, był tajemniczy i schowany w lekkim półmroku, który tak nie pasował do odbywającej się weń uczty. Wesołe rytmy docierały jednak i tutaj, czyniąc to miejsce mniej mrocznym i nieprzyjemnym. Za dużymi, spiczastymi oknami pałacu rozlewała się ciemność, pokrywająca nawet skuty lodem Dunaj. Pomarańczowej barwy światło padało na posadzkę, która delikatnie zaczęła się mienić pod jego wpływem.

Po chwili poniósł się tam cichy stukot ciżemek, wraz z szelestem sukni. Korzystając z okazji, że wszystkie inne panny bawiły się, tańcząc i śmiejąc się w czasie karnawału, Chorwatka przechadzała się korytarzem. Wielki przepych tego dworu sprawiał, że dziewczyna czuła się nadal obco w tym miejscu, chociaż królowa zabrała ją niespełna cztery wiosny ze sobą na Węgry. Wprawdzie, nie brakowało tu ludzi pochodzenia chorwackiego, ale byli to wysoko urodzeni panowie i wytworne damy, a z kolei ona, urodzona w mieście, córka nic nieznaczących ludzi... Czuła, że tu nie pasuje, a jednak tkwiła w tym gnieździe żmij, w którym każdy dbał o swoje interesy.

Ruszyła w dalszą część korytarza szybszym krokiem, by zaraz zniknąć za zakrętem. Przed nią była jeszcze długa droga do komnaty, w której znajdowało się jej posłanie, a ona dziarsko szła dalej, patrząc uważnie na malujący się przed nią widok. Jednocześnie dochodziły ją skoczne dźwięki fletu i śmiechów dworzan, którzy tańczyli, jak i tańczyła królewska para, łącząca swe długopalce dłonie zdobne w najróżniejsze błyskotki.

Divna nie mogła się nadziwić relacji jej pani z królem Zygmuntem. Kiedy dochodziło do uczt, miło ze sobą rozmawiali, chichocząc niczym dzieci, którymi już wszakże nie byli, podobnie, jak mieli lepsze dni. Jednak częściej, zastając Marię samą, widziała tlące się w jej oczach łzy, ucieczki wzrokiem... A wyglądali tak pięknie — oboje wysocy i szczupli, urodziwi. Dwórka najjaśniejszej pani króla znała słabo, rzadko natykała się na jego osobę, lecz nieraz widziała, jak walczy on na miecze na dziedzińcu, pokonując przeciwników. Słyszała jego cięte wypowiedzi, widziała złośliwe uśmiechy, przecinające jego twarz. Pojmowała, że piękny wygląd pary królewskiej jednak nie odzwierciedla niechętnych sobie dwóch dusz, tak skrajnie różnych, jak gdyby miano porównywać wodę i ogień...

Chorwatka spojrzała na korytarz, który zostawiała za sobą. W jej źrenicach odbiły się małe światełka języków ognia, które paliły się u szczytów pochodni. Divna jednak po chwili ruszyła w dalszą część korytarza, kierując się na schody.

* * *

Styczeń 1391


— Muszę coś posłać Jadwidze — stwierdziła Maria, przerywając ciszę, panującą w komnacie. — Niedługo kolejna rocznica jej narodzin, a i powinnam się odwdzięczyć za prezent, który od niej otrzymałam. — Uśmiechnęła się do dwórek, wstając z krzesła. Poły szarobłękitnej, obszytej srebrem sukni sunęły za nią, kiedy Andegawenka wstała i poczęła przechadzać się po komnacie. — Myślę, by zamówić dla niej siodło, wyściełane aksamitem, wszakże ma siostra kocha jeździć konno, jak ja.¹ I dołączę do tego list.

— Wspaniała idea, wasza wysokość — powiedziała na to Zofia, a inne panie, zgromadzone w pomieszczeniu, pokiwały twierdząco głowami.

— A więc, Zofio, pójdziesz i zamówisz takie siodło. — Podeszła do skrzyneczki i wyjęła z niej sakwę, ciężką i brzęczącą od monet. Przyjrzała się jej krytycznie, po czym podała dwórce. — To zaliczka dla robotnika. Powiedz, że to mój rozkaz i musi zrobić to natychmiast, bezzwłocznie. To prezent dla mojej drogiej siostry i byle partacz nie może go wykonać.

Nádasdy wzięła w rękę sakiewkę i dygnęła, dzierżąc ostrożnie pękaty woreczek, pilnując go niczym oka w głowie. Po chwili zamknęła za sobą drzwi komnaty królowej, mając za zadanie wyjść ze strażnikami na miasto. Maria odprowadziła ją wzrokiem i po wyjściu dwórki poczęła rozcierać swoje chłodne dłonie.

— Mam jeno nadzieję, że ma siostra nie ma nadto siodeł — parsknęła śmiechem. — Z Litwinem u boku jest to możliwe! A futer moja siostra ma najpewniej jeszcze więcej, puszcze litewskie ponoć pełne zwierza.

— Wszystko możliwe, jaśnie pani — potwierdziła Erzsébet, wyobrażając sobie bezkresny las, w którym kryły się wszelkie dobra natury. — Do tego mówią o królu Jagielle, że człowiek to nadzwyczaj hojny, ale nie rozrzutny... Wasza siostra musi mieć szczęście — dodała po chwili, spoglądając na inne panny.

— Bzdury pleciesz — odparła na to Kincs, zakładając ręce na zakrytą ciemnoszarym materiałem pierś. — Ja słyszałam, że to bezecnik, który posiadł panią Jadwigę... siłą. Boga w sercu nie ma! Królowej Jadwigi trzeba żałować, a nie jej zazdrościć...

Maria odwróciła się i spojrzała karcąco na rudowłosą, młodą dwórkę.

— Nie gadaj łgarstw. Wstydziłabyś się tak mówić o mężu mojej siostry i o królu Polski. Jadwiga zapewniała mnie w listach, że żyje jej się z Władysławem dobrze.

— Kiedy, pani, to Litwin. Im nie wolno ufać! — rzekła na to panna. — Wasz ojciec, najjaśniejsza królowo, wojował z Litwinami, podobnie jak ojciec naszego pana, króla Zygmunta. Jakżeby to, ufać poganom? Nie godzi się z nimi bratać² — oburzyła się na samą myśl, maszcząc jednocześnie nos.

— Zamilcz — nakazała Maria, czyniąc kilka kroków w pomieszczeniu.

— Wybaczcie, pani — pokajała się dziewczyna, nieśmiało poprawiając miedziane kosmyki. Stanęła prosto i złapała materiał swego odzienia w drobne, blade piąstki.

— Erzsébet, powiedz mi, czy siodło wystarczy? Może powinnam u złotnika zamówić jeszcze naszyjnik, na przykład z szafirów? — mówiła to, dotykając zawieszonego u szyi długiego sznura drobnych perełek.

— Myślę, iż samo siodło będzie wystarczająco drogim prezentem, pani — odparła zapytana, uśmiechając się delikatnie. — Jeżeli pan i władca Królestwa Polskiego jest tak hojny, jak o nim mówią, jestem skłonna twierdzić, że wasza siostra może dostawać wiele klejnotów. — Posłała speszonej, pokrytej rumieńcem Kincs tryumfujące spojrzenie jasnych tęczówek. — Ewentualnie naszyjnik zostawić na inną okazję.

Maria skierowała wzrok na pannę Morzsinay. Jej ciemne tęczówki zabłyszczały małymi iskierkami, a kącik warg uniósł się ku górze. W zamyśleniu podeszła do stołu i wzięła z talerza suszoną figę, którą włożyła sobie do ust. Przymknęła oczy i delikatnie pokiwała głową, na znak aprobaty.

— Dziękuję. Kincs, przyprowadź do mnie skrybę.

— O-oczywiście, wasza wysokość. — Rudowłosa, lekko pyzata młódka dygnęła i wyszła z komnaty.

Andegawenka skierowała wzrok na bladozieloną szybę okna. Rysowały się za nią białe pagórki pod szaroniebieskim nieboskłonem i kontrastujące z nimi, choć z gałęziami i częściami pni pokrytymi ciężkim śniegiem, czarne i ciemnobrązowe drzewa, niektóre powalone na ziemię, spróchniałe od wielu lat. Maria zastygła w chwilowym bezruchu, patrząc na skrytą pod śniegiem Budę. Na jednym ze zwalonych pniaków, białym od padającego śniegu, usiadł kruk i zakrakał głośno, strosząc swe czarne niczym węgle pióra. Raz, drugi, dźwięczny i gardłowy głos ptaka poniósł się po okolicy. Mroczna istota jednak po chwili odleciała w nieznane.



Kraków, styczeń 1391


Śnieg przykrył również wawelskie podgrodzie, dachy domów dworzan, część ścieżek i ogrody, gdzie ogołocone z liści drzewa straszyły pustymi, ostrymi patykami. Zima nastała i mrozy siarczyste, Wisła pokryła się lodem, ludzie rzadziej wychodzili na zewnątrz, żyjąc ze swych zapasów, nie zraziło to jednak posła, który mknął na swym siwku w stronę wzgórza zamkowego. Jadwiga zza szyby dostrzegła niewyraźny ruch, po chwili jednak jej uwagę zwróciło złowieszcze krakanie, wydawane przez olbrzymiego kruka, który przysiadł na gołej, czarnej jak jego pióra gałęzi. Zagłuszał on skutecznie tętent kopyt konia, zmierzającego na wzgórze, na którym wznosiła się rezydencja królów polskich.

Przez chwilę jasne oczy Andegawenki spoglądały na ptaka, lecz Jadwiga zaraz odwróciła się od okna i poszła w głąb komnaty. Jej sylwetka była przykryta ciemnoczerwonym, haftowanym w lilie płaszczem, podbitym futrem zwierzęcym. Spod grubszego ubrania wystawała również czerwona, pasująca do jej bladej cery i jasnobrązowych loków, suknia, spięta w talii złotym pasem. Podeszła bliżej do podwyższenia, jednak nie zasiadła na swoim tronie, a jedynie wpatrywała się w dwa puste krzesła i na zawieszoną nad nimi wielką chorągiew, na której w pozycji bojowej pysznił się biały dostojny orzeł.

Posłyszała nagle kroki i obróciła się, kierując wzrok na podwójne drzwi. Powolnym krokiem weszła na podwyższenie i zajęła swoje miejsce na tronie, wyciągając ręce na podłokietniki. Nie czekała długo, zaraz wszedł czerwony na twarzy poseł, który pokłonił się w pas i wyjął zza pazuchy zimną tubę z listem i, podchodząc bliżej, rzekł:

— Z Malborka, najjaśniejsza pani.

Jadwiga wyciągnęła rękę i odebrała tubę, którą przekazywał jej mężczyzna. Spojrzała na niego i łagodnie rzekła:

— Odejdź, lecz zostań na Wawelu. Rozgość się i zjedz, z pewnością jesteś zmęczony. — Posłała mu dobrotliwe spojrzenie i zaczekała, aż mężczyzna odejdzie.

Gdy tylko drzwi lekko trzasnęły, Andegawenka otworzyła tubę i wyciągnęła z niej pismo. Rozwinęła, biegając wzrokiem po literach i marszcząc lekko czoło. Mistrz Wallenrode³ znów tłumaczył się ze swej polityki. Powielał to samo, co pisali jego poprzednicy. W słowach listu ponownie tłumaczył, iż Zakon Marii Panny walczy jedynie z Litwinami, będącymi poganami, a nie z Królestwem Polskim, które przecież od czasów księcia Mieszka wierne Jednemu Bogu.

Myśli, że jestem ślepa — stwierdziła w myślach, wstając z tronu. Pchnęła drzwi i ruszyła prędkim krokiem do kancelarii, by zaraz napisać podyktować list do męża. — Kłamie, jak jego poprzednicy. Litwa dawno ujrzała światło Boga, a w ich oczach dalej pogańska. Polska i Litwa zjednoczone są pod jednym berłem i nic tego nie zmieni. Walcząc z Litwą, walczycie z Polską, mistrzu Wallenrode — dodała w myślach, idąc szybko. Jej serce biło mocno, a oddech przyspieszył.

Czuła się, jakby poniosła porażkę. Jakby nic nie znaczyła, bo była niewiastą. Znając sytuację siostry na rodzinnych i sąsiednich Węgrzech, Jadwiga uznawała, że nie mogła pozwolić na ograniczenia względem jej osoby. Nie pozwalała jej na to duma rodowa, waleczność Andegawenów, Piastów i Arpadów, których krew płynęła w jej żyłach. Łgarze — wyrzucała Zakonowi w myślach, pełnym uporu wzrokiem mierząc wawelskie ściany.

Straciła wszelkie złudzenia co do Zakonu, w których dawniej utwierdzała się, mieszkając w Królestwie Świętego Stefana. Dawniej słyszała, że Krzyżacy słusznie walczą w Imię Boga z poganami, niosąc jednocześnie chrześcijaństwo i zbawienie niewiernym ludom. Im dłużej żyła z Polakami, tym coraz bardziej wiedziała, że nic z tego, co mówiono jej na Węgrzech, nie było prawdą. Zakon nie niósł Litwinom światła Najwyższego, a jedynie zniszczenie, pożogę i śmierć. Nawet teraz, kiedy cały kraj ochrzczony...

* * *

Noc dawno nastała i światło księżyca lekko się przebijało przez chmury, zgromadzone na szarym, zimowym niebie, ale Jadwiga wciąż tkwiła na klęczniku. Wznosiła modły, by Bóg przemówił wielkiemu mistrzowi do rozumu i powstrzymał niszczycielskie najazdy na Litwę. Pomimo coraz większej niechęci wobec północnego sąsiada Korony, Andegawenka nie wyzbyła się szacunku do rycerzy w białych płaszczach, którego nauczyła się na rodzinnych ziemiach. Prosiła także za swego męża, by szybko zakończył trawiącą jego kraj od środka wojenną pożogę i wrócił do Krakowa. Rzadko przebywali ze sobą, lecz Jadwiga wiedziała, że jej mąż był dobrym i szlachetnym człowiekiem. Zmówiła ostatnie Pater Noster i przeżegnała się, wstając. Spojrzała za okno, widziała Kraków spowity czernią nocy, miasto spało. Jedynie strażnicy czuwali.

Drzwi jej alkierza się lekko uchyliły. Jadwiga przeniosła wzrok w ich kierunku, po drodze mijając wzrokiem suknię ze złotogłowu, której ciężar spoczywał na widniejącym w rogu metalowym stojaku. W progu natomiast pokazała się jej węgierska przyjaciółka, Erzsébet, pochodząca z rodu Lackfi. Andegawenka posłała jej smutny uśmiech.

— Jeszcze nie śpisz, pani? — spytała od progu Węgierka zmartwionym głosem.

— Lęki spędzają mi sen z powiek — odpowiedziała Jadwiga, zatapiając palce w jednym ze swych pukli.

— Nie obwiniaj się — poprosiła Erzsébet, podchodząc bliżej i spoglądając uważnie na królową. — Próbowałaś.

— Próbowałam, ale zawiodłam — westchnęła. — W oczach wielkiego mistrza jestem tylko głupią niewiastą, której jedyne zadanie to rodzenie i wychowywanie dzieci. Zapomina, że jestem królem. Władcą, który powinien przede wszystkim dbać o lud. A ten nie powinien cierpieć z powodu wojny.

— Nie, nie zapomina, a nie chce tego pamiętać. To różnica...

— Prosiłam Najwyższego, by natchnął mistrza Wallenrode, by przemówił mu do rozsądku... Ale boję się, że modlitwa nie wystarczy. Czekanie sprawia, że moje lęki narastają... Bezczynność to najgorsze, co może spotkać człowieka.

— Nie jesteś bezczynna. Dbasz o interesy Polski, swoich poddanych...

— Jednak Władysław jest tam, w Wilnie. Na wojnie. A ja nie mogę nic zrobić, a jedynie biernie czekać, aż dostanę od niego wieści. Czasem się zastanawiam, czy on w ogóle jeszcze żyje.

— Jadwigo. — Erzsébet zwróciła na siebie uwagę przyjaciółki. — Nie powinnaś się zamartwiać. Nie jesteś bezczynna, jesteś najsilniejszą niewiastą, jaką przyszło mi spotkać. Jednak powinnaś teraz odpocząć.

Monarchini ponownie westchnęła, odgarniając długie loki na swoje proste, szczupłe plecy. Spojrzała na swoje łoże i, ściągając narzutę z ramion, usiadła na pościeli, przykrytej jeszcze dodatkowo futrem. Siarczyste mrozy, które malowały zaokienny krajobraz, nie mogły się dostać do jej alkierza, tak uważały dwórki i służące. Jadwiga, wchodząc do świeżej pościeli, pogładziła jeszcze miękkie, leżące na kołdrze, futro.

— Idź już, Erzsébet. Dobrej nocy. — Uśmiechnęła się lekko.

— Do zobaczenia jutro, pani — odparła Węgierka, dygając i odwzajemniając uśmiech. Po chwili wyszła, a drzwi alkowy cicho skrzypnęły przy zamykaniu.

Andegawenka zatopiła głowę w poduszce. Wpatrując się w baldachim łoża, słyszała szepty swych myśli, cytujące urywki listu wielkiego mistrza, które zaraz odeszły, gdy zamknęła powieki. Jeszcze chwilę słyszała ciche trzaski rozpalonego w kominku ognia, potem zmorzył ją sen.



Buda, marzec 1391


Blade, jeszcze nieciepłe, słońce wyszło nieśmiało zza chmury i poczęło oświetlać swymi promieniami śnieg, którym przykryta była Buda. Jego bladozłoty kolor powoli pokrywał posadzkę sali obrad, zaglądając na wielki, zastawiony dokumentami i mapami stół. Panowie spojrzeli na króla, który w milczeniu czytał raport od swych szpiegów z południa. Zygmunt jednak powoli odłożył dokument, opierając ręce o mapę, przyglądając się krytycznie jednemu kawałkowi ziemi, mrużąc w skupieniu swe zimne oczy.

Bośnia. Kraj, w którym rządził od Anno Domini 1377 uzurpator tronu. Kraj, w którym kuzyn jego tragicznie zmarłej świekry wyciągnął swe ręce po władzę. Tvrtko, który odebrał mu kontrolę nad Dalmacją, przeklęty samozwaniec. Musiał jednak pójść na ustępstwa, wysłał do Bośniaka posłów, by wynegocjowali korzystne warunki pokoju.

— Jakieś wieści od moich posłów w Bośni? — spytał, nie odrywając zimnego wzroku od mapy.

— Niestety nic nie wiemy — odparł na to Nikola Frankopan.

Zygmunt pogładził kilkakrotnie swój podbródek, pozwalając pierścieniom błysnąć w bladym świetle marcowego słońca. Podniósł skupiony wzrok na urzędników.

— Tvrtko nie jest głupi, by wystawiać się na niebezpieczeństwo z naszej strony. Na pewno szanuje też glejty, które wystawiliście, panie, posłom — przemówił János Garai. — Jeżeli nie chce waszej zemsty i zależy mu na pokoju, to będzie nad nim pracował z naszymi wysłannikami.

— Fakt faktem, ale jest nadal niebezpieczny. Rośnie w siłę — dodał jego brat, Miklós, zakładając ręce na pierś. — A jak wiecie, panie, nasz naród jest waleczny. I pragnie kontroli nad Dalmacją dla siebie, nie dla Bośniaka.

— I ja tego pragnę — odparł chłodno Luksemburczyk, upijając łyk wina, które zdążył wcześniej sobie nalać. — Potęga Węgier zależy także od ziem, którymi władamy. — Nie muszę chyba mówić, dlaczego.

Panowie pokiwali głowami. W międzyczasie powstał krótki szum złożony z ich szeptów. Zygmunt, z dłonią przy podbródku, przyglądał się panom, którzy mówili cicho między sobą. Jego oczy biegały pomiędzy ich twarzami, jakby próbował ocenić, kto jeszcze królestwu i jemu służy, a który już walczy jedynie o swoje interesy. Uwagę Luksemburga zwrócił palatyn Lackfi, który zdawał się pod warstwą swej kwaśnej miny o czymś poważnym myśleć.

Rozmyślania i szepty jednak przerwał dźwięk popychanych, nieco skrzypiących drzwi. Strażnik wprowadził do sali młodego mężczyznę, czerwonego na licu i ledwo dyszącego. Panowie węgierscy obrócili się w jego kierunku, a król obdarzył podejrzliwym, ale wyczekującym wzrokiem. Goniec, opanowując oddech, wyprostował się i rzekł:

— Mam wieści z południa. Król Tvrtko nie żyje.

W sali zapanowało poruszenie. Możnowładcy spoglądali po sobie, jedynie Zygmunt wbijał wzrok w gońca. Przez chwilę stał w bezruchu, po chwili jednak pozwalając sobie na lekki, krzywy uśmiech. Wyprostował się i zapytał:

— Co z moimi posłami?

— Niedługo wrócą na Węgry.

— Odejdź. — Goniec na te słowa skłonił się i wyszedł, odprowadzony przez jednego ze strażników. Zygmunt chwilę bił palcem o mapę, uśmiechając się tajemniczo. — Panowie, los nam sprzyja — powiedział.

— Jakże to, panie? — spytał na to Detre Bebek. — Przecie wasze układy legły w gruzach.

— Tedy lepiej — odciął mu władca, obnażając w uśmiechu swoje równe, zadbane zęby. — Trzeba nam jedynie rozesłać wici i szykować się na najazd. Skoro Tvrtko umarł, należy chaos w Bośni wykorzystać. To szansa, której pogrzebanie stałoby się równe umocnieniu Kotromaniciów, a tego przecie nie chcemy, czyż nie? — Jego brew powędrowała do góry, gdy spoglądał na zamyślonych możnych. — Należy nam ruszyć na południe zbrojnie i odbić Dalmację z rąk Bośniaków.

Słuchający dotychczas wszystkich zgromadzonych palatyn Lackfi zrobił krok naprzód, gładząc w zamyśleniu swój zarost.

— A skąd na to weźmiemy fundusze, jaśnie panie? — spytał, z typowym dla siebie kwaśnym zabarwieniem głosu. — Jak wygląda stan skarbca, panie podskarbi?

— Nie najlepiej — westchnął zapytany.

— Panowie, chciałbym pomówić sam na sam z panem podskarbim. Koniec narady.

* * *

W tym czasie Maria przechadzała się po powoli budzącym się do życia ogrodzie pałacowym. Widziała, jak śnieg topniał, odsłaniając bezlistne gałęzie krzewów i drzew, spoglądała na pierwsze kwiaty, które przebijały się przez twardą i wypoczętą przez całą zimę ziemię, kiedy podbiegła do niej Divna. Dygnęła naprędce i próbowała łapać oddech. Jej pani spojrzała na nią zdziwiona, mierząc wzrokiem jej poczerwieniałe od wysiłku policzki. Chorwatka tymczasem wypuściła powietrze ustami, a jej pełne obaw oczy spojrzały wprost w tęczówki Andegawenki. Dwórka oddychała szybciej, próbując jednocześnie się uspokoić.

— Divno, co się stało? — Maria zmarszczyła brwi. Zdawało jej się, że dziewczyna coś przed nią ukrywa.

— Pani, wiem, że nie powinnam podsłuchiwać — powiedziała wpierw Chorwatka, by wytłumaczyć swoje działanie. — Ale słyszałam kłótnię pana podskarbiego z jednym z waszych dworzan... I mówili coś o waszej kaplicy, miłościwa pani.

— Co takiego? — zdziwiła się Andegawenka.

— Coś o wstrzymaniu funduszy na jej budowę... Nie wiem, pani, nie znam szczegółów, jeszcze by mnie ktoś przyłapał... A wtedy zostałabym albo oddana katu, albo oddalona! — Zielone oczy Divny prosiły ją o wyrozumiałość, ona sama zdawała się być nieco przestraszona, pomimo znajomości łagodnej i spokojnej natury swojej pani. Dziewczyna, pomimo rumieńców od biegu, zdawała się być blada jak ściana.

A więc tak... — pomyślała Maria i spojrzała w kierunku pałacu, który górował nad ogrodami. Bez słowa wyminęła swoje towarzyszki, uniosła poły sukni, ruszając w jego stronę. Po chwili zniknęła w wejściu do warowni.

Zazwyczaj chodziła wolno, dostojnie, jak przystało osobie wysoko urodzonej, ale teraz jej krok przyspieszył. Mijana przez nią służba dziwiła się po kątach, usuwając się z drogi. Maria szła pewna siebie, z rękami zaciśniętymi w pięści. Jej wyprostowana niczym struna postawa sprawiała, że zdawała się być jeszcze wyższą. Uparte spojrzenie Andegawenki błądziło po ścianach. Królowa na chwilę zatrzymała się przed wejściem w kierunku pomieszczeń, opanowanych przez urzędników dworu.

Prędko krocząc przez korytarz, przeszła do jednej z sal, z której dochodziły niechętne głosy przekrzykujących się panów. Stanęła w drzwiach, spoglądając na twarze ochmistrza dworu i pana podskarbiego, który pierwszy zorientował się, że nie są sami. Szybko pokłonił się, mówiąc:

— Miłościwa pani! Co was sprowadza?

— Pragnęłam pomówić o stanie skarbca — odparła. — I o mojej kaplicy. Dotarło do mnie, że coś się dzieje z finansami...

— Nie, pani... Nic to.

— Przed władcą nie wolno kłamać — powiedziała stanowczo.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, milcząc uparcie. Andegawenka jednak mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, ostrym, takim, iż jej łagodna natura poddała się emocjom i krwi, która w niej płynęła.

— Kiedy, pani, zakazano nam cokolwiek mówić.

— Kiedy dotyczy to mojej fundacji, zwalniam was z obowiązku milczenia. Pośrednio to dotyczy także mnie. Mówcie — nakazała.

— Jaśnie pani... — zawahał się pan podskarbi, patrząc na nią. — Jak by to powiedzieć... Król Zygmunt zakazał dalszego finansowania kaplicy, nie na ten czas. Odebrał dotację i nakazał wstrzymać wasze działania...

Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Twarz jej spoważniała, a brwi lekko zmarszczyły. Poczuła nagły przypływ złości, który sprawił, iż zacisnęła lewą dłoń na palcach prawej. Potwierdziły się słowa Divny, a ona sama poczuła, że po raz kolejny ją upokorzono. Jakby korona, dawniej włożona na jej młode skronie, niosła same ciężary bólu i łez, które zdarzało jej się wylewać w samotności swoich komnat. Po chwili otrząsnęła się z zamyślenia, poprawiając swe ręce, spoczywające nad srebrnym, rzeźbionym w lilie pasem.

— Jakże to? — zdołała wydusić z siebie, smutniejąc. Starała się jednak brzmieć najbardziej pewnie, jak potrafiła. — Dlaczego tak nakazał?

— Rozkaz to rozkaz, pani. Nie mamy prawa dyskutować.

Ale ja mam — odparła mu w myślach. — I nie odpuszczę.

Opuściła ręce wzdłuż pasa, a jedna z nich zacisnęła się w pięść. Zamknęła oczy na moment, po czym znów spojrzała na możnych.

— Panowie, a wiecie, gdzie mogę się rozmówić z mym małżonkiem?

— Jaśnie pani, król najpewniej jest w swych komnatach.

To Andegawence wystarczyło. Pokiwała głową i pożegnała urzędników. Prawie biegła przez korytarz, zostawiając za sobą zdziwionych dworzan, którzy obserwowali jej szybki, zdecydowany krok w kierunku komnat prywatnych Luksemburczyka. Ciemne włosy, na ciemieniu splątane siatką, lekko powiewały na tworzonym przez nią samą wietrze. Trzymała w ręce, trochę niedbale, poły koralowej sukni, skrytej pod lekkim płaszczem, podbitym futrem z borsuka.

Po drodze myślała, co się takiego stało, że Zygmunt posunął się do takich kroków. Nigdy nie przeszkadzało mu wspieranie przez Marię kościołów i budowanie ostrzyhomskiej kaplicy, wszakże sam był bardzo pobożnym człowiekiem. A teraz, jakby nagle zaniechał tej pobożności i odebrał wszystkie pieniądze, przeznaczone na rozbudowywanie nowej świątyni na Węgrzech. Nie pojmowała tego.

Zdecydowanie pchnęła podwoje drzwi jego komnaty, zostawiając za sobą strażników. Ukazał jej się widok męża, ćwiczącego z mieczem w ręku. Po chwili powiedział do stojącego obok niego sługi:

— Za ciężki. Chyba nie chcesz, bym sobie nadwyrężył ramię?

Maria stała w drzwiach i obserwowała Zygmunta, wykonującego pchnięcia, i wymachy, jakby w ogóle nie istniał moment, kiedy weszła do komnaty. Sługus jednak, odbierając Luksemburczykowi zbyt ciężki miecz, skłonił się w pas, mówiąc:

— Najjaśniejsza pani.

Dopiero wtedy Zygmunt się obrócił.

— Czy to nie może zaczekać? — zapytał, biorąc ze stojaka inny miecz.

— To ważna sprawa — odparła, siląc się na obiektywny ton.

— Jak bardzo ważna?

— Wagi koronnej.

Zygmunt wywrócił oczami i spojrzał na sługę, po chwili odkładając miecz.

— Michale, zostaw nas. — Kiedy mężczyzna wyszedł, Luksemburczyk przeniósł wzrok na żonę. — Słucham.

— Dlaczego kazałeś cofnąć wszystką dotację na moją kaplicę? Wcześniej moja pomoc kościołom ci nie przeszkadzała. To ważne...

— Ważne w czasie pokoju — odrzekł. — Ale nie w czasie wojny.

Zmarszczyła brwi i wbiła w jego sylwetkę oczy.

— Wojny? — powtórzyła z niedowierzaniem, czując, jak blednie. Przez chwilę myślała, że opadnie z sił, jednak nie zemdlała. — O... o czym ty mówisz?

— Jadę na południe.

— Jak to „na południe"? Co się stało? — spytała mniej pewnie, jakby siła i odwaga jej przodków opuszczała ją, jak uroda ze starych, zwiędniętych kwiatów.

Milczał. Przeglądał stojące w stojaku miecze. W ostrzu każdego odbijała się jego twarz, nie zdradzająca żadnych emocji.

— Zygmuncie, proszę cię. Powiedz mi, muszę wiedzieć. Tu chodzi o kraj, dziedzictwo mojego ojca!

Obrócił się i, wzdychając, rzekł:

— Na radzie przyniesiono mi wieści, że Tvrtko Bośniacki nie żyje. Muszę wykorzystać okazję, by odebrać ziemie, o które tak zaciekle walczył twój ojciec. Na pewno tego by pragnął.

— Wiem, że walczył o nie zaciekle — odparła, wbijając w niego ciemne tęczówki. — Jednak nie wyjaśniłeś mi nadal, czemu odebrałeś wszelkie pieniądze przeznaczone na budowę mojej kaplicy — powiedziała, zakładając dłonie na ramiona. Nie zamierzała dać się omamić.

— Wojna jest kosztowna, Mario. Rycerze będą musieli otrzymać swoje żołdy, by się nie zbuntowali. Wici już rozsyłają się po kraju.

— Ale...

— Nie ma „ale", Mario... Lada dzień zostawię cię tutaj samą, będziesz rządziła w moim imieniu. Sam zaś jadę na podbój Dalmacji. Rozumiesz, dlaczego odebrałem twoje pieniądze? Wiedz, że jak wojna się skończy, będziesz mogła nadal czerpać pieniądze ze skarbca na twoją kaplicę. Teraz nie ma ku temu czasu.

Nie miał innego wyjścia. Kiedy dotarły do niego informacje, że król Bośni nie żyje, od razu przyszła mu myśl o zemście. Zemście, krwawej, okupionej polami zasłanymi ciałami poległych Bośniaków, aż wreszcie o tryumfie i odebraniu Dalmacji, ziem, które od dawna były pod panowaniem Węgier. Wiedział, że Maria odbierze to jako upokorzenie, ale nie mógł uniknąć tego kroku. Armia wymagała pieniędzy, a już nie mówiąc o reformach. Skarbiec nie odbudowywał swych zasobów już tak szybko, jak było wcześniej.

Wpatrywał się w żonę. Wyczytał z jej twarzy, że złość słabnie, a pojawia się powolna akceptacja. Na jej policzki powoli wracały kolory, a z oczu znikał upór, o którym słyszał jako o uporze Andegawenów. Widział, że Marię, gdyby nie podcinano jej od dawna skrzydeł, stać było na znacznie więcej. Patrzyła na niego nieco podejrzliwie, co od razu wychwycił — sam zaś zachował kamienną twarz, nie zdradzając nawet, iż czyta z twarzy Andegawenki niczym z otwartego woluminu. Wszelkie gesty Marii były dla niego bardzo łatwe do odczytania.

Ona zaś zamrugała i delikatnie spuściła wzrok.

— Rozumiem — powiedziała. Podniosła na niego wielkie tęczówki i Luksemburczyk wlot pojął, że chce coś powiedzieć. Po chwili milczenia jego przypuszczenia się sprawdziły. — Jeno chcę wiedzieć, czemu zabrałeś moje pieniądze?

— Skarbiec nie jest w najlepszym stanie. Stawianie kaplic nie jest teraz potrzebne.

Milczeli przez chwilę. Mierzyli siebie nawzajem swymi oczami.

— Zygmuncie... — powiedziała cicho, jakby zrezygnowana. — Ja chciałabym cię poprosić o jedno.

— Mów. — Spojrzał na nią uważniej, marszcząc ledwo zauważalnie czoło.

— Chcę, byś uważał. — Podeszła do niego bliżej. — A nie narażał niepotrzebnie życie.

Uniósł brew. Nie spodziewał się takiej prośby, nie po niej.

— Mój ojciec narażał się w bitwach. Na Rusi został ciężko ranny i myślał, że umrze — mówiła cicho. — Kilka razy uciekł kostusze spod kosy... A tutaj, na zamku, będę żyła w niepewności.

Poczuła, jak lekko chwyta jej podbródek. Chłodne złoto pierścienia przeniknęło do jej skóry.

— Nie będę uciekał jak tchórz.

— Tego ci nie mówię — odpowiedziała. — Chcę jedynie, byś wrócił na Węgry z Dalmacji.

— Jeżeli walki będą intensywne, będę oszczędzać siły. Będę kontynuować dzieło twojego ojca. — Puścił jej podbródek, a ona cofnęła się.

* * *

Kwiecień 1391


Już prawie dwie niedziele temu wojsko, pod licznymi chorągwiami królewskimi i należącymi do poszczególnych wielmożów, oddaliło się z dziedzińca Budy. Zygmunt na jego czele siedział w pełnej zbroi, wyprostowany i dumny niczym paw. Nie widziała jego wzroku, ale była pewna, że zacięcie patrzył na okolicę, pełen uporu i własnej ambicji. Maria zaś patrzyła na to wszystko z krużganków, oto została sama. Jej ciemne kosmyki, które uwolniły się w misternego koka, przykrytego dodatkowo welonem, powiewały na wietrze, lekko łaskocząc twarz.

Tymczasem Maria weszła do komnaty tronowej. Podwoje się za nią zamknęły i została w niej sama. Wpatrywała się w dwa puste krzesła, które stały na podwyższeniu, a za którymi wisiały herby. W milczeniu kontemplowała ten widok, który pamiętała jak przez mgłę. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedziała na tronie. Podeszła trochę bliżej, a dźwięk szelestu trenu jej szkarłatnej, obszytej złotymi nićmi sukni, poniósł się cichym echem po całej sali. Weszła na podwyższenie, podchodząc do tronu i wyciągając ku niemu ręce, dotknęła masywnego drewna, z którego był on wyrzeźbiony. Pogładziła oparcie i podłokietniki...

Usiadła, wpierw wygładzając poły swego odzienia. Wyciągnęła ręce i oparła je na ramionach tronu, gładząc ostrożnie ich budulec. Wyprostowała plecy, uniosła dumnie i wysoko głowę, obrzucając spojrzeniem całą komnatę. Na te dni, kiedy jej małżonka nie było, ona sterowała władzą nad krajem. Do sali tronowej weszli doradcy, którzy zostali w kraju, by wspomagać ją w administrowaniu państwem. Maria obdarzyła ich pełnym spokoju spojrzeniem i poczekała, aż się uciszą.

Mężczyźni skłonili się.

— Jakieś wieści, mości panowie? — spytała.

— Niestety złe, pani. Władysław z Neapolu ogłosił się królem Dalmacji i Chorwacji, mówią, że Paul Horvát maczał w tym palce.

— Paul Horvát postradał zmysły dawno — powiedziała, przypominając sobie odrażającą twarz biskupa zagrzebskiego. — Czy ja jestem dla mojego krewnego nikim? — zdziwiła się, z trudem zachowując spokój. — Macie coś jeszcze do przekazania?

— Tak, pani. Król Zygmunt zawarł rozejm z nowym władcą Bośni, Stefanem Dabišą.

Maria wolno pokiwała głową.

— Kiedy zatem wróci z Dalmacji?

— Nie wiemy. Razem gotują się do walki z podchodzącymi pod granicę Turkami.

— Boże, zabierz od nas pogańskie plemię... — westchnęła Andegawenka, wstając z tronu. Podeszła do mężczyzn, mówiąc: — Wiadomo, gdzie przebywa król Zygmunt?

— Jeno, że na południu.

— To i ja wiem — odparła, spoglądając za jedno z wielkich okien. — Władysław z Neapolu... Jestem pewna, że nie upomni się o koronę, Wenecjanie staną po naszej stronie, podobnie jak Korona Polska i Królestwo Czech. Durazzo nie boi się tej siły? — Spojrzała na możnych, marszcząc lekko czoło. — Jestem córką mojego ojca i dziedziczką Korony Świętego Stefana, panowie. On jest jedynie uzurpatorem, jak jego ojciec. Nigdy nie zapomnę upokorzenia, którego doznałam przez Karola...

— Uzurpatorem, pani, ale papież potwierdził jego prawa do korony.

Maria wbiła w niego spojrzenie.

— Wiem. Ale póki ja żyję, póty tron węgierski nie będzie w jego rękach.

Panowie zaczęli między sobą szeptać. Trudno im było mówić z niewiastą na temat wojny i polityki międzynarodowej. Tymczasem teraz jawiła im się inna niż zwykle, jakby pod nieobecność jej małżonka Andegawenka nabierała więcej barw. Prezentowała się bardziej władczo, co dało się wyczuć szczególnie w jej spojrzeniu, zwykle łagodnym i cierpliwym, przypominającym oczy młodej sarny, teraz jej ciemne tęczówki nabrały twardszego wzroku, z lekka wyniosłego, jak u jej ojca.

Maria tymczasem przyznała przed sobą, że wieści powiązane z Władysławem z Durazzo sprawiły, że jej krew poczęła się gotować. Wprawdzie zachowała dyplomatyczny spokój, ale wewnątrz poczuła się, jak gdyby musiała stanąć z nim do walki o tron. Tron, który dzięki prawom krwi i dziedziczenia, a także dzięki licznym przywilejom nadanym przez jej ojca, należał do niej, a nie do Neapolitańczyka. Jak on śmie... — pomyślała.

Wtem drzwi się rozwarły i strażnik wszedł do środka. Pokłonił się i powiedział:

— Jakiś poseł czeka na wysłuchanie. Twierdzi, że ma ważne wieści z południa.

— Puść go.

Po chwili w drzwiach pokazał się ów goniec. Miał czerwoną od wysiłku twarz, lecz już nie dyszał. Najwyraźniej zdążył trochę odpocząć, zanim powiedział strażnikom, że potrzebuje widzieć się z królową. Skłoniwszy się, zaraz się wyprostował. Odszukał wzrokiem Andegawenkę, która w tym czasie zdążyła wrócić na tron i, patrząc na nią, zakomunikował:

— János Palisnai nie żyje.

Ponownie poniósł się między sobą syk przyciszonych głosów Węgrów. Maria tymczasem wstała z tronu, wciąż wpatrując się w przybysza.

— Iwan Paližny, człowiek, który się zbuntował przeciwko mnie? — upewniła się.

— Tak, pani. Właśnie on.


¹ inspirowane prezentem przygotowywanym dla Marii z 1395 od Jadwigi, miała wtedy dostać siodło wyściełane aksamitem; najprawdopodobniej prezent nie dotarł do adresatki, gdyż spotkanie w Sączu między władcami Polski i Węgier, na którym miał zostać przekazany, zostało odwołane.

² Węgrzy ogólnie w tych czasach byli dosyć radykalni jeśli chodzi o religię, taką postawę reprezentuje Kincs. Sam zaś dziadek Marii, Karol Robert, nie ufał Litwinom i nie lubił tej nacji, z kolei Ludwik Wielki brał udział w krucjatach przeciwko Litwie.

³ Chodzi o Konrada Wallenroda / Konrada von Wallenrode.


Uwaga, uwaga: chcę powiedzieć i się zrehabilitować w Waszych oczach, ponieważ niedawno złapałam się na dość dużym błędzie odnośnie Zygmunta w rozdziałach, których akcja działa się w latach 1389 i 1390. Luksemburczyk wtedy nie zawsze był obecny na Węgrzech, ponieważ w latach 1389-1392 organizował liczne kampanie na południe, to na Dalmację, to na Chorwatów, to wspólne podchody na Turków. Przepraszam Was za ten błąd, zostanie to oczywiście poprawione, jednak dopiero jak dojdę z korektą do tych rozdziałów.

No witajcie. Pisanie trochę się przedłużało, ale oto jestem! Miałam w tym rozdziale jeszcze wrzucić Pragę, ale chciałam skończyć mocnym akcentem, którym jest śmierć pierwszego buntownika, Iwana Paližnego, człowieka, który kierował obroną Novigradu w czasie węgiersko-weneckiego oblężenia twierdzy w celu uwolnienia Marii. Nawoływał on także do buntu we Vranie, którą wojska Andegawenki pod wodzą Mikołaja z Gary obległy i zdobyły w 1383 roku. Praga zatem będzie w kolejnym rozdziale, w tym zaś powraca Kraków i Jadwiga :)


Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Czekam na Wasze przemyślenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro