ROZDZIAŁ LXVIII: Słów kilka o śląskim Piaście i jego intrygach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słów kilka o śląskim Piaście i jego intrygach

Buda, czerwiec 1391


Jasnobłękitny odcień nieba, przykryty kilkoma zaledwie chmurkami, pod nim szafirowa, odbijająca światło słoneczne woda Dunaju, między nimi szare, solidne mury Pesztu — taki widok rysował się przed tęczówkami Luksemburczyka, stojącego przy oknie, podpartego o murek swoją ręką. W świetle słońca, które także wchodziło przez zielonawe szyby do komnaty, błyszczały kamienie, jakie miał na palcach, którymi ruszał co jakiś czas, prawie oślepiając kilka razy stojącego za nim prosto niczym struna Ścibora. Polak słuchał uważnie monologu swojego pana, stojąc jednocześnie blisko ścian komnaty i mrużąc oczy, poniekąd od błyszczących elementów wyglądu króla. Brunatnozielona szata, doskonale skrojona na jego szczupłą, ale dostojną posturę, pobłyskiwała lekko wyszytymi pozłacaną nicią ornamentami, podobnie jak szmaragdy, które znajdowały się na palcach władcy.

Zygmunt nie odwracał się do Ścibora, a wciąż chłonął widok zaokienny, rzucając węgierskie słowa do przestrzeni. Mówił o polityce wewnętrznej, która była ciężkim tematem. Węgry, pomimo wielkiego terytorium, były coraz słabsze. Wprawdzie nadwyrężył opozycję na tyle, że mógł zacząć myśleć o czymś innym, niż zbuntowana nacja chorwacka, jednak pamiętał, że dwóch głównych przywódców rebelii, bracia János i Paul, wciąż byli na wolności i żyli na obczyźnie, nawołując do niej. Dodatkowo Węgry miały następny problem — zuchwale podchodzących pod granicę Turków, którzy zagrażali nie tylko niepodległości kraju, ale i wierze chrześcijańskiej.

Skrzywił się mimowolnie i po raz kolejny poruszył palcami, a pierścienie jego delikatnie błysnęły. Dopiero po chwili obrócił się do polskiego towarzysza i rzekł:

— Jak widzisz, Ściborze, nasza sytuacja jest wiecznie napięta. Nie dość problemów wewnętrznych, a jeszcze wrogowie nasi ostrzą sobie zęby na nasze ziemie. Cztery wiosny już minęło, kiedy Jadwiga ruszyła na Ruś, by nam ją odebrać. Podstępny Witold dokończył jej dzieła, ale tego żarłocznemu Jagielle nie było dość, musiał jeszcze wyciągnąć ręce po Mołdawię i kusiła, nadal kusi, go Wołoszczyzna. Mój brat nieumiejętnym się okazał, własnych wasalów najeżdżać każe... A właśnie, wiadomo, co z Opolczykiem?

— Wciąż to samo, że zadłużony — odparł Ścibor, kierując wzrok na Luksemburczyka. — Przede wszystkim u Zakonu. Wasi szpiedzy donieśli, że zastawił Krzyżakom własną książęcą koronę, wysadzaną drogimi kamieniami¹...

Zygmunt nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

— Znając jego miłość do zbytków, to poświęcenie wielkie... — Sięgnął po winogrono i obrócił kilka razy w palcach. — Pamiętam, jak paradował w tej koronie, napuszony niczym paw! — Śmiał się, ukazując zęby. — Mów dalej, chcę usłyszeć, cóż ten cudak wyprawia.

— Miło widzieć waszą wysokość w dobrym humorze — powiedział Ścibor, obserwując wciąż uśmiechniętego półgębkiem Zygmunta. — Krzyżacy nie chcieli słyszeć o tak, w ich mniemaniu, marnym groszu, a wtedy w ruch poszły zamki, konkretniej Złotoria.

Zygmunt podniósł na niego uważniejszy wzrok.

— Zastawił Złotorię Krzyżakom? Jagiełło o tym wie?

— Zdaje się, że jeszcze nie.

Mimochodem Luksemburczyk uśmiechnął się złośliwie, łypiąc na Ścibora.

— Chciałbym widzieć jego reakcję... — zadrwił. — To przygranicze, miejsce strategiczne... Kto z moich szpiegów przyniósł te wieści? Muszę go wynagrodzić za takie informacje.

— Zdaje się, że Imre.

— Przywołasz go do mnie później, trzeba podziękować wiernemu słudze. Na razie cieszmy się wiedzą większą niż król Polski. — To mówiąc, podniósł kielich z winem i rzekł: — Za coraz lepszą sytuację polityczną, korzystną dla Węgier.

Trunek rozlał się po ich gardłach, zostawiając na nich słodko-gorzki posmak, a w ciałach po chwili przyjemne, acz krótkotrwałe ciepło. Błyskające złośliwymi iskierkami oczy Zygmunta podniosły się na przykrytą niedawno przyciętym zarostem twarz Ścibora, a on sam się lekko uśmiechnął. Polak był jednym z jego najwierniejszych sług, a wierność i oddanie Luksemburczyk sobie cenił, jak zresztą każdy władca. Szlachcic odwzajemnił delikatnie uśmiech, następnie upijając kolejny większy łyk węgierskiego wina.

* * *

Po otrzymaniu jakże ciekawych wieści znad północnej granicy, Zygmuntowi dopisywał humor. Przechadzał się po dziedzińcu, wciąż rozpamiętując poranną rozmowę ze Ściborem, myśląc o Jagiełłowej porażce. Nie mogąc się pogodzić ani z utratą polskiej korony, ani Rusi Halickiej na rzecz tego dzikusa z Litwy, Luksemburczykowi sprawiało ogromną przyjemność słuchanie o kłopotach Władysława. Jeżeli Opolczyk zastawił Krzyżakom przygraniczny zamek, tedy nie tylko Litwa miała wielki problem w postaci możliwej kolejnej krucjaty, ale i Polska, wspierająca pogan, mogła zostać najechana przez rycerzy zakonnych. Największą satysfakcję sprawiał mu jednak fakt, że dowiedział się o tej sprawie jako pierwszy. Jego siatka szpiegowska zatem działała należycie...

O tym myśląc, prawie wpadł na dwórkę Marii, która niosła z sobą dzbanuszek z olejkiem. Dziewczę odsunęło się jednak, zauważywszy pana, który aż przystanął. Spojrzał na nią — długie, rude włosy miała spięte na ciemieniu delikatną siateczką. Falami okalały one młodzieńczą jeszcze, okrągłą twarzyczkę. Jej wielkie, ciekawskie oczy koloru szarego, spoglądały przez chwilę na najjaśniejszego pana, jednak dziewczyna po chwili się zreflektowała i spuściła skromnie wzrok, przyciskając do siebie dzbanek. Była drobnej figury, niska i delikatna, zdawała się również bardzo młoda.

— Panie. — Dygnęła lekko.

— Pani. Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem. — Zygmunt uśmiechnął się lekko, kiedy panna podniosła wzrok. — Polityka zaprząta mi myśli i... cóż, nie zauważyłem cię.

— Nic się nie dzieje, panie. To wasz zamek — odparła dwórka, spuszczając skromnie oczy. — Ja jestem jedynie sługą.

Luksemburczyk łypnął na trzymany przez nią dzbanek.

— Ma żona zażyczyła sobie kąpieli?

— Właśnie tak, najjaśniejszy panie.

— Pewnikiem ci się spieszy, panno...

— Kincs — przedstawiła się cicho.

— Panno Kincs. Idź już, by pachnidła dla królowej Marii nie straciły swego zapachu. — Posłał jej krzywy uśmiech, a ona po raz kolejny dygnęła i odeszła.

Dwórka poczuła, jak się rumieni aż po krańce uszu. Czerwień wpełzła na jej twarz zdradziecko, a Kincs miała nadzieję, że kolor szybko zejdzie z policzków. Z trudem powstrzymała się od obejrzenia się w tamtą stronę i skupieniu myśli na olejku do kąpieli, który niosła w dzbanku. Przystanęła, przyciskając naczynie do siebie, uspokajając oddech i szybsze bicie serca. Słyszała, że król nie był wierny swojej żonie, że miał kochanki; szczególnie na językach na zamku, jak i poza nim, była Węgierka Klara, po mężu Chorwacie Babonić. Ponoć była piękną niewiastą, o złotych włosach, zielonych oczach i uroczym uśmiechu, co zmieniło się po urodzeniu przez nią dziecka, które — jak twierdzili plotkarze — było owocem romansu między nią a królem. Kincs nie znała ani prawdy, ani samej Klary. Wiedziała jedynie, że odesłano ją i zamieszkała po drugiej stronie Dunaju, w Peszcie.

Czując, iż stoi na korytarzu już zbyt wiele czasu, ruszyła pospiesznym krokiem w kierunku komnat, zajmowanych przez najjaśniejszą panią.

* * *

Skobelek, którym zakończone było wieko szkatułki, został uchylony przez zgrabne, szczupłe palce ozdobione małymi pierścieniami. W pudełeczku, wykonanym z kości słoniowej i rzeźbionym w sceny z węgierskich legend, znajdowały się różne wisiory, kolie, klejnoty, mieniące się kolorowymi oczkami do królowej oraz jej dwórek. Maria sięgnęła po pierwszy z nich, złoty, wysadzany perłami. Zamrugała i odłożywszy wisior do skrzyneczki, podniosła wielki pas, którego klamry były ozdobione pięknymi bursztynami. Przeniosła wzrok na kolejne świecidełka, tym razem uwagę jej zwróciło kilka broszek, których rubinowe oczka kilka razy zabłyszczały w świetle świec.

— Pani, cóż zamierzasz zrobić z tymi klejnotami? — spytała zaciekawiona Erzsébet, spoglądając na coraz to kolejne błyskotki odkładane przez Marię na stół.

— Spieniężyć — odparła, wyciągając jeszcze trzy wisiory. — Skarbiec w coraz gorszym stanie przez ciągłe wojny mego męża. Niewielką część otrzymanych pieniędzy zostawię, gdyby była potrzebna na zamku. Część pójdzie na moją kaplicę do Ostrzyhomia, ale więcej rozdam biedocie. Tu, w Budzie, tego nie widać, ale kiedy po kraju toczą się wojny, najbardziej cierpią na tym prości ludzie. — Odłożyła oglądaną przez siebie kolię z pereł i podeszła do okna. — Jeżeli polityka nie jest moim powołaniem, tedy mogę wspomagać kościoły i poddanych. To mój obowiązek, Erzsébet.

— Podziwiam twe szlachetne serce, najjaśniejsza pani — rzekła na to Morzsinay.

— To prawda, pani, że i wasza siostra tak czyni w Krakowie? — ozwała się Kincs. Nigdy nie poznała młodszej siostry swojej królowej, lecz i do niej doszły słuchy o niezwykłej osobowości młodszej Andegawenki.

— Jadwigę zawsze poruszała niedola biedaków i mieszczan. Moja siostra ma wyjątkowo dobre serce, ale i jest silna. Wątpię, bym kiedykolwiek była taka, jak ona — stwierdziła Maria, spoglądając za okno. Po chwili zebrała poły ciemnoszarej, obszytej delikatnymi srebrnymi nićmi sukni i podeszła do stołu, na którym leżały klejnoty. — Tęsknię za nią. Listy i wzajemne podarki jej nie zastąpią... — westchnęła. Po chwili obrzuciła wzrokiem błyskotki i rzekła do milczącej jak dotąd najbliższej przyjaciółki: — Zofio, weź je. Pójdź na targ ze strażą i służbą. Sprzedaj za korzystną cenę. Pieniądze będą prędko potrzebne.

— Oczywiście, pani. — To mówiąc, zebrała kosztowności w dłoń i schowała za pelerynę. Zamierzała pójść do komnaty, którą zamieszkiwała i tam wrzucić je do mieszka, by potem w towarzystwie ruszyć na targ. Dygnęła delikatnie i wyszła, zamykając ostrożnie drzwi.

— Pani, a czy król Zygmunt nie uzna tego za rozdawnictwo? — Zmarszczyła brwi Erzsébet. Kątem oka zauważyła niewyraźną minę Kincs, uznała jednak to za przywidzenie.

— Sam rozdaje królewskie dobra szlachcie, a ja nie mogę wspomóc kościołów i swoich poddanych? — odparła na jej pytanie Maria, unosząc brew. — Ponadto to moje klejnoty, mam prawo robić z nimi co zechcę.

— Oczywiście, wybaczcie. — Morzsinay spuściła wzrok.

— Nie mam ci czego wybaczać, Erzsébet. — Uśmiechnęła się Andegawenka. Spojrzała po chwili na widok, rysujący się za oknem. — Zechcecie mi towarzyszyć w spacerze? W komnatach straszna duchota... Kincs, każ służkom pootwierać pod moją nieobecność okna.



Gródek, Ruś, Królestwo Polskie, 28 czerwca 1391


Na Litwie od długiego czasu nie było bezpiecznie. Zakon wciąż rozsiewał fałszywe plotki o pogaństwie Litwinów, z kolei wściekły i ambitny kuzyn Jagiełły, pragnący kontroli nad krajem, przyłączył się po raz kolejny do zakonnych rycerzy, pogrążając ziemie w kolejnej wojnie domowej. Mijały kolejne miesiące, walki co rusz odnawiały się i uspokajały, jednak wypracowano pokój. Ceną między innymi były druzgocące dla króla wieści o strasznej śmierci jednego z jego braci, księcia Korygiełły, po chrzcie Kazimierza². Żałobę Jagiełło przeżywał wciąż, co ukazywał czarny strój bez zbędnych dodatków, okalający jego szczupłą sylwetkę. Szare oczy Władysława mierzyły krajobraz, widoczny zza zamkowych okien, on zaś stał niczym posąg, jedynie pierścień, który otrzymał od Jadwigi w dniu ślubu obracał na swym serdecznym palcu.

Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał szczęk otwieranych drzwi. Litwin obrócił się, mrużąc swe podejrzliwe, biegające od lewej do prawej tęczówki. Zatrzymał je na twarzach kilku polskich panów, którzy w towarzystwie strażników ukazali się w podwojach. Ich miny były nietęgie i niewesołe, co zaniepokoiło Władysława. Byli to sami najbliżsi i najwierniejsi doradcy królewscy, co tylko powiększyło jego obawy.

Weszli do środka, skłaniając przed nim głowy. Władysław spoglądał uważnym wzrokiem na każdego z nich, a miał przed sobą między innymi Spytka z Melsztyna, który właśnie zabrał głos:

— Dotarły złe wieści. Książę Władysław Opolczyk zastawił Złotorię Krzyżakom.

Źrenice oczu króla zmniejszyły się, kiedy dotarły do niego te słowa. Sprawny obserwator zauważyłby, że Jagiełło zęby zacisnął i zmrużył lekko powieki.

— Mistrz Wallenrod zapewniał nas, że pragnie utrzymać pokój — dodał Jan z Tarnowa. — A teraz przyjął ofertę księcia bez kiwnięcia palcem i pomyślunku.

— Tyle warte układy z Zakonem — odparł Jagiełło z ledwo zachowywanym spokojem, podrapawszy się po podbródku. Po chwili milczenia dodał: — Szachraj Opolczyk myśli, iż wszystko mu wolno... Nie tym razem. — Wziął w dłoń kubek z wodą, by ochłodzić roztrzęsione od złości myśli. Gotował się wewnątrz, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Jedynie wzrok jego tęczówek stał się chłodnym i złym, a lewa ręka zacisnęła się w pięść.

Panowie spojrzeli po sobie i ozwał się Krystyn z Ostrowa:

— Myślę, panie, że powinniśmy się gotować do wojny. Książę Władysław na za wiele sobie pozwala.

Jagiełło westchnął.

— Wojna jest nieunikniona, Krystynie. Jej szczegóły omówimy, kiedy wrócę do Krakowa. Wpierw jednak pojedziemy do Nowego Miasta Korczyna, gdzie pomówimy o Opolczyku i dzisiejszych wieściach. Jedno pewne – trzeba pozbawić go ziem, a nie tylko je splądrować, jak zrobił to Wacław Luksemburski. Trzeba je zająć, by nie miał gdzie wracać, by raz na zawsze nauczyć go moresu. Moja cierpliwość także ma swoje granice. — Spojrzał na Polaków, którzy stali i w skupieniu słuchali jego słów, kiwając głowami. — I właśnie zostały one przekroczone.

— Słuszna decyzja, panie — stwierdził na to Jan z Tarnowa. — Już i tak wystarczająco krwi popsuł nam wszystkim. Należy mu się nauczka, większa od tej, którą sprawił mu czesko-niemiecki król.

Władysław obrócił po raz kolejny w dłoni swój pierścień.

— Pierw trzeba jednak wybrać posłów, którzy w moim imieniu przedyskutują dalsze przymierze z hospodarem Wołoszczyzny. Mircza nie może poczuć się urażony tym, że nikogo nie zastanie do rozmów, to zbyt ważny strategicznie sojusznik. Zatem trzeba ustalić, kto ruszy do Lwowa na rozmowy z Wołochami. Przy okazji rozprawienia się z jednym wrogiem, możemy podrażnić cierpliwość drugiego układami... — Uśmiechnął się krzywo, myśląc o Zygmuncie i niedawnym sojuszu przeciwko niemu z Mirczą. — Po ustaleniu, kto poprowadzi rozmowy ze stroną wołoską, ruszamy natychmiast do Korczyna.



Buda, lipiec 1391


Za oknami komnaty sypialnej Andegawenki śpiewały, tłumione lekko przez szybę, słowiki. Nadchodził wieczór, a wtedy te ptaki zaczynały swoje piękne, melancholijne pieśni. Zofia, pomagając Marii uwolnić włosy z misternego uczesania, milczała. Obie niewiasty słuchały śpiewów ptasich w półmroku, jaki je otaczał. Jedynie małe ogniki, którymi kończyły się zapalone świece, stojące w kandelabrach w rogach pomieszczenia, odbijały się w oknach. Kiedy dwórka uporała się z zapięciem, poczęła czesać włosy królowej małym grzebykiem z kości słoniowej.

— Zofio, mam złe przeczucia — ocknęła się nagle Maria, spuszczając wzrok. Dwórka przestała rozczesywać jej kosmyki i odłożyła grzebień na pobliski stolik.

— Dlaczego? — spytała.

— Wieści dochodzą do moich komnat z opóźnieniem, ale nie to mam na myśli. Ostatnio dużo mówi się o księciu opolskim i o jego stosunkach z wrogami Polski. Boję się, że książę może wykorzystać niechęć mojego męża do króla Władysława i sprawić, że Węgry obrócą się przeciw królestwu mojej siostry.

— Czego się obawiacie, pani? Wojny?

Maria niechętnie kiwnęła głową.

— Właśnie. Pamiętam swoją rozmowę z astrologiem. Dźwięczy mi w uszach jego głos, mówił, że mój mąż wywoła wojnę, lecz nie na ziemiach węgierskich. Następnie mówił o orłach, białym i złotym. Złoty będzie krwawił, ale nic nie mówiono, by wykrwawił się na śmierć.

— Cóż to ma znaczyć? — Nie pojęła Zofia. — Wybaczcie pani, mój umysł nie jest tak lotny w polityce...

— Ciebie nikt polityki nie uczył, uspokój się, nie masz za co się kajać. — Maria uśmiechnęła się delikatnie, lecz smutno, odwracając się do przyjaciółki. Milczała chwilę, jakby próbując sobie coś przypomnieć. — Złoty orzeł to godło księstwa opolskiego. Białym zaś pieczętuje się Królestwo Polskie. To znaczy, że wojna, którą ma wywołać mój mąż, będzie na ziemiach Korony Polskiej...

Zofia, która na twarzy zbladła, przeżegnała się.

— Uchowaj, Boże!

Królowa wstała z zydla i uczyniła parę kroków. Jej koszula nocna, przykryta lekką narzutą, sunęła cicho po posadzce. Spojrzała w stronę kominka, w którym płonął ogień, a którego poświata odbijała się teraz na jej skórze i włosach, a blask w ciemnych tęczówkach.

— Jaki miałby mieć interes Zygmunt w wojnie na ziemiach polskich? Wiem, że nie lubi męża mojej siostry i wciąż uważa, że ma prawa do tronu polskiego, którym go mamiono od wczesnych lat dziecięcych... — Obróciła się do Zofii. — Nie rozumiem... I pytanie, czy chcę zrozumieć. Mam dość tej próby...

— Jakiej? — Dwórka zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.

— To wszystko próba, przynajmniej dla mnie. Ta wojna, niechęć mojego męża do Królestwa Polskiego, gdzie rządzi Jadwiga. Nie chcę wybierać między lojalnością wobec Zygmunta, a miłością siostrzaną, jakiej mnie uczono od kiedy pamiętam. Lecz jednak będę musiała, jak już stawałam w obronie króla i jego interesów w listach do Hedvig.

— Pani... Jestem pewna, że Jadwigą też targają takie wątpliwości.

— Zygmunt ciągle mi powtarza, że tron nie jest miejscem na sentymenty... De facto moja siostra już raz zrezygnowała z nich na rzecz interesów. — Spuściła wzrok, przypominając sobie straszne dni niewoli i wieści o napaści Polaków na Ruś. Nie mogła wtedy uwierzyć, że Jadwiga dopuściła się tego czynu i odebrała ziemie, przyłączone dekretem ojca do Węgier. Po chwili spojrzała w kierunku okien, za którymi zrobiło się coraz ciemniej. — Zmierzcha. Naparz ziół, Zofio. Wypiję na uspokojenie, zanim pójdę spać.

Rozpamiętywanie przepowiedni, jaką astrolog wyczytał z gwiazd, napawało ją niepokojem. Nie wiedziała bowiem, co się stanie, znała tylko skutek, o jakim powiedział mnich.

* * *

Noc zapadła, lecz alkierz króla Zygmunta był pusty. Luksemburczyk bowiem siedział w komnacie tuż przed swą sypialnią i, popijając ostatnie łyki mocnego wina, czytał raporty, które przynieśli mu wysłannicy od szpiegów, rozesłanych po kraju i za granicą. Ziewnął już jednak nad dokumentami, po czym oparł się o stół, wpierw odkładając nań zapisany papier i przetarł opuszkami palców od powiek do nasady nosa. Sądząc po wiszącym na niebie srebrnym globie i wszechobecnej ciszy, przerywanej tylko urywanymi krokami strażników, było już dość późno. Zygmunt wstał, już mając iść w stronę alkowy, kiedy usłyszał pukanie, przerywane protestami strażnika.

— To ważne! Puść mnie, zakuty łbie! — ozwał się zza drewnianych podwojów podniesiony głos Csaby.

Zaśmiawszy się pod nosem, Zygmunt kilkoma krokami przemierzył komnatę i sam uchylił drzwi.

— Cieszę się, że troszczycie się o mój sen. Csabo, wejdź — rzekł. Po drodze, zamknąwszy wejście, mierzył Węgra wzrokiem i spytał: — Czego chcesz? Po prawdzie miałem już iść spać. Chwała Bogu, zdążyłeś. Rozbudzony ze snu jestem groźniejszy niż zwykle. — Na jego twarz wstąpił kpiący uśmiech.

— To nie są dobre wieści, ale nie mogły czekać — odparł mężczyzna.

— Mów. — Luksemburczyk wbił w niego chłodne, acz wyczekujące tęczówki.

— Doniesiono, iż król Polski Władysław, a raczej jego posłowie, podpisali kolejny układ z posłami wołoskimi.

Luksemburczyk prychnął pod nosem, uprzednio spochmurniawszy.

— Jakieś szczegóły?

— Zdaje się, że nie poruszali kwestii naszej, lecz, niestety, utrzymali poprzednie postanowienie... — Na te słowa Zygmunt skrzywił się. — W razie niebezpieczeństwa z naszej strony król Polski zostanie wspomożony przez hospodara. Musicie wiedzieć, że część bojarów podległych Mirczy jest przychylna wam, a nie Jagielle.

— To zrozumiałe. Tylko ja mogę im pomóc w przypadku najazdu Turków. Zdaje się, że poddani Mirczy nie są tak głupi, jak ich pan. — Uśmiechnął się, jakby bawiła go własna docinka w stronę hospodara. — Cóż, Csabo. Na razie milczmy, ale wnikliwie obserwujmy sytuację. — Już miał się obrócić i go odesłać, by spotkać się z nim i innymi możnowładcami rano, lecz spytał po chwili: — Masz jeszcze coś do powiedzenia?

— Nie, panie.

— Idź już. Jestem zmęczony.

* * *

Przed młodym mężczyzną rysowały się mury Budy. Uszczęśliwiony goniec, przez chwilę przeglądający się warowni górującej nad nim, poprzedzający orszak księcia Władysława, spiął konia i pomknął naprzód w kierunku grodu. Książę opolski bowiem, czując, iż na ziemiach polskich i Śląsku nie jest bezpieczny, ruszył na Węgry, gdzie wciąż miał swoje kontakty i liczył na przyjaźń króla Zygmunta, nic bowiem nie łączyło tak, jak wspólny wróg.

Był coraz bliżej, tuż pod bramami, nieświadomy tego, że w oknie warowni siedzi Andegawenka, nie mogąca skupić się na haftowaniu. Jej bystre spojrzenie śledziło zbliżającego się konnym kłusem posłańca. Maria, obserwując go, zastanawiała się, z jakiego powodu zbliża się do zamku. Gdy zniknął za bramami, królowa przez moment wpatrywała się w tamto miejsce, a po chwili wstała i spojrzała na swoje dwórki. Dziewczęta, zauważywszy, że ich pani na nie spogląda, poderwały się z siedzeń i dygnęły, zapominając natychmiast o robótkach, trzymanych w dłoniach.

— Życzycie sobie czegoś, najjaśniejsza pani? — spytała Ilona, unosząc oczy.

— Nie, nie — odparła, machnąwszy lekko dłonią. — Jeno... Widziałam posłańca przed bramami. Pytanie, czyjego... Zostawcie mnie samą, niech w komnacie będzie tylko Zofia.

Panny dygnęły, wychodząc i zamykając drzwi. Andegawenka obdarzyła uważnym spojrzeniem dwórkę. Pod cienką warstwą bielidła, jaka pokrywała jej lico, rysowały się sinawe cienie, mieszczące się pod oczami, świadczące o niewyspaniu. Westchnąwszy, Maria podeszła do stołu, wzięła kielich i nalała sobie wina, które zaczęła sączyć. Ciągle krążyła po komnacie, jakby nie mogąc sobie znaleźć miejsca.

— Pani, co się dzieje? — spytała Zofia, odstawiając na krzesło robótkę, na której jasnym błękitem wyszyte były niezapominajki.

— Sama nie wiem — odpowiedziała Andegawenka, unosząc do ust kielich. — Miałam dzisiaj dziwny sen. Widziałam w nim kilka worków złota, z którego wysypywały się monety, a które zamieniały się w dziwny kształt, otoczony murem. Ten był z jednej strony niszczony, z drugiej rozebrany. Nic z tego nie rozumiem...

— Może to zmęczenie? — zasugerowała dwórka. — Kiedy człek znużony, głowa lubi podsuwać różne bajki. Choćby i takie.

— To raczej nie bajka, Zofio. W tego typu snach są przepowiednie...

— Może tak, może nie. Wiem jedno – powinnaś, pani, przewietrzyć głowę. Wybacz mi śmiałość, ale pójdźmy do ogrodów. Albo na konną przejażdżkę po lesie.

— Wystarczy mi przechadzka — rzekła Andegawenka, dopijając wino. — Może to i dobry pomysł, Zofio. Powinnam ochłonąć od widoku tych komnat każdego dnia.

W jej głowie jednak nadal tkwiła niepewność. Nie wiedziała, kim był posłaniec, ani od kogo przybywał. Zygmunt był na zamku, więc, jeżeli była to ważna wizyta, to pewnie i jej powie, kto zamierzał zjechać na Węgry. Odłożywszy kielich na stół, tuż obok karafki, napełnionej krwistoczerwonym trunkiem, Maria zebrała poły sukni i w towarzystwie Zofii wyszła w kierunku ogrodów.



Buda, koniec lipca 1391


W czasie, kiedy na węgierskich drogach majaczyły wozy, należące do księcia opolskiego, w komnatach królewskich rozgrywała się partia szachów. Maria i Zygmunt siedzieli naprzeciw siebie, obserwując swoje ruchy, spoglądając to na swoje twarze, to na szachownicę, na której zwrócone do siebie stały pozłacane i posrebrzane figury, każda z nich wykonana z największą precyzją, jaką się dało, jakby żywe wojsko stawało do walki, która odbywała się między parą.

Maria siedziała spokojnie, obserwując każdy ruch Zygmunta. Jego zagadkowe oblicze nie zdradzało nic, co mogłoby się przydać w przewidzeniu jego strategii. Jego palce lekko stukały o stół, jak gdyby celowo chciał ją wyprowadzić z równowagi. Ruszyła dłoń, którą dotychczas podpierała swój podbródek i nakryła nią rękę męża, czując jednocześnie chłód pierścieni, którymi była ozdobiona.

— Przejrzałaś mnie. — Zaśmiał się cicho, obdarzając ją roziskrzonym spojrzeniem.

Ruszyła środkowym pionem do przodu. Wiedziała, że Zygmunt go zbije, niemniej chciała odblokować sobie pole manewru. Nie myliła się, Luksemburczyk prędko sięgnął po jej piona, zastępując go swoim. Zmieniła pozycję swego skoczka, by nie sięgnął również po niego. Prędko jego konik znalazł się przy królu, atakując bezpośrednio jej konia. Prychnęła pod nosem, jednocześnie biorąc w dłoń inną figurę i atakując któryś raz w trakcie partii jego króla.

— Szach — powiedziała, uśmiechając się.

— Sprytna jesteś. — Wziął w dłoń figurę i przesunął ją na pole tuż przed polem, na którym stanięcie równoważyłoby się z zaatakowaniem jej laufra. — Jednak czy na tyle, by mi dorównać? — Uniósł brew.

— Nie kpij z mojego umysłu, mój drogi mężu — odparła lekko, przegryzając suszoną figę. — Chyba nie dałam ci powodu do wątpienia w mą inteligencję? Inaczej nie stawałabym z tobą do gry.

— Widzę, że kiedy chcesz, twój język nabiera ostrości — mruknął. Uśmiechnął się krzywo, po czym jego szczupłe palce wysunęły piona na spotkanie piona żony. Andegawenka spojrzała na szachownicę, ponownie próbując przewidzieć strategię Zygmunta. Chwilę potem jej kolejny pion przeszedł nieśmiało jedno pole. — Nie znałem cię od tej strony.

— Mój ojciec także, kiedy chciał, używał języka jako swego oręża. Był nie tylko świetnym wojownikiem, ale i mówcą. Wiem, że mało we mnie podobieństwa do rodu d'Anjou, ale jednak jego córą jestem.

— Przekonywałem się o tym i wciąż przekonuję.

Maria chwilę milczała, spoglądając na kolejny ruch męża. Widząc zagrożenie, spowodowane nim, cofnęła laufra o jedno pole, wciąż pozostawiając go w możliwości ataku na króla.

— Odważna jesteś — stwierdził, uśmiechając się półgębkiem. Wtem jego goniec niespodziewanie zaatakował jej hetmana. — Zatem broń się, najmilsza.

Maria łypnęła na niego, po czym szybko zasłoniła swą królową pionem. Zygmunt zbił go, ona zaś zbiła jego gońca skoczkiem.

— Bez laufra jesteś, mężu.

— Och, daję ci wygrać — odparł nieco kpiąco, ruszając hetmanem trzy pola w bok, mówiąc: — Szach.

Wyszła pionem tak, by zasłonić króla przed atakiem. Zygmunt zaś ruszył do przodu, bijąc jej gońca. Uśmiechnął się złośliwie, trzymając figurę między palcami.

— Laufer za laufra, Mario.

Patrzyła na szachownicę, myśląc intensywnie nad swoim ruchem, lecz nie tylko. Jej głowę zaprzątała także wizyta Opolczyka, o której dowiedziała się parę dni temu. Wiedziała, że książę, po tym, jak zastawił Krzyżakom przygraniczny zamek w Złotorii – dowiedziała się o tym słysząc zamkowe plotki – jest uznawany w Koronie Królestwa Polskiego za zdrajcę i król Władysław ogłosił przeciwko niemu otwartą wojnę. Wiedziała, że mąż nie lubi z nią rozmawiać o polityce, jednak musiała spróbować.

— Zygmuncie, czy my na pewno dobrze robimy, przyjmując Opolczyka? Wiesz, jak jest traktowany w Królestwie Polskim.

— Powinnaś się cieszyć, był przyjacielem i wiernym poplecznikiem twojego ojca — odparł, popijając miód. — Pełnił też urząd palatyna.

— Wiem, lecz to nie zmienia faktu, że Polska ma z nim wojnę. Czy my nie wstępujemy sami w walki z Polakami, przyjmując u siebie księcia? — spytała, obracając w palcach wieżę.

— Walki z Polską zaczęły się, kiedy twoja siostra odebrała nam to, co nasze. Sprzeczne interesy sprawiają, że dawni przyjaciele stają się wrogami. Taka jest polityka, Mario. To gra, podobnie jak te szachy, często bezlitosna i okrutna. — To mówiąc, przesunął gońca tak, by zaatakował jej króla. — Szach.

Przesunęła figurę na jaśniejsze pole.

— A co zrobisz, kiedy książę namówi cię na działanie?

— Zależy, jakie. Zrobię to, co będzie dobre i korzystne dla Węgier. Na tym polega rządzenie.

— Zygmuncie, nie chcę wojny. — Spojrzała na niego swymi wielkimi oczami. A gwiazdy mówią, że ją wywołasz — dodała w myślach.

— Wojna to także polityka, jednak ze zmianą środków — odpowiedział, sięgając po swoją szachową królową. Maria po chwili zdała sobie sprawę, do czego zmierza Zygmunt. Przesunął hetmana o jedno pole, celując w jaśniejszą część planszy, gdzie zwykle stawia się na początku królową. Jeden ruch, a jej małżonek prawie postawi jej mata.

Nie mogąc za wiele zrobić, zbiła jego piona, stojącego obok jej hetmana. Zygmunt uśmiechnął się złośliwie i postawił swego hetmana na tym polu, gdzie się domyśliła. Po raz kolejny słowo „szach" padło z jego ust. Uciekła królem na jedyne możliwe pole. Wtem za jej królem pojawił się jego hetman. Ponieważ ucieczka była atakowana przez jego skoczka, westchnęła ze smutkiem. Zygmunt wyciągnął dłoń i położył jej króla na szachownicy.

Král je mrtvý³ — powiedział. — Szach mat, najmilsza.

— Kiedyś się zrewanżuję — odrzekła, sięgając po kielich z rozcieńczonym wodą winem. — Powiedz mi tylko, kiedy ma przybyć tu książę?

— Niedziela najpóźniej. Niech się cieszy, że go przyjmę.

— Co masz na myśli?

— Wacław już nasłał na niego Prokopa. — Sięgnął po winogrono, uśmiechając się półgębkiem. — Jagiełło zapałał złością niby drewno ogniem, każe najeżdżać jego ziemie i konfiskować. Jodok, choć sprytny, za słaby, pomimo tego, że to jego sojusznik i zięć. Pozostaję ja, muszę poczekać, co ten zrzęda mi powie. Wtedy zdecyduję, co się opłaca... Nie warto jednak zapominać, że książę ma tu trochę kontaktów i może być przydatny w rozgrywce z Polską...

— Proszę, nie mów tak... Ty i Wacław jesteście sojusznikami. Nie każ mi stać się wrogiem mojej rodzonej siostry.

— Jaki to sojusz. — Spojrzał w kierunku okna, ignorując ostatnie słowa żony. — Mój brat ma własne problemy.

— Lecz nie wchodzicie sobie w drogę.

Łypnął na nią. Jego świdrujące oczy wbiły się w jej twarz.

— Nie da się żyć ze wszystkimi w zgodzie, to niewykonalne. — Krzywy, z lekka kpiący uśmiech ponownie przeciął jego twarz. Wstał i podszedł do Marii, biorąc jej rękę w dłoń i przystawiając ją do ust. — Pomówmy może o synu... Wacław dalej nie ma dziedzica, Jan ma tylko córkę...

— Wszędzie wietrzysz dla siebie szanse — prychnęła, łypiąc na niego. — Nie życzysz bratu jak najlepiej?

— Życzę, acz nie sądzisz, iż to dziwne? Mój ojciec miał wiele potomstwa...

— I na Wacława przyjdzie czas, wątpisz w to? — Zwróciła do męża twarz. Jej kolczyki, ozdobione szmaragdowymi oczkami, poruszyły się delikatnie.

— Joanna nie dała mu dziedzica, Zofia jest jeszcze młódką. — Pociągnął ją, by wstała i położył jej dłonie na biodrach. Przybliżył się i musnął jej usta. — Nie gniewaj się, muszę przyjąć Opolczyka.

— Nie jesteś jego seniorem. — Przypomniała, kładąc swoje dłonie na jego rękach.

— Na szczęście — odparł żartobliwie, nachylając się do Marii. Spoglądali sobie w oczy, jak gdyby spotkały się dwa żywioły. Jej brązowe, niby ziemia, tęczówki patrzyły w źrenice Zygmunta, otoczone błękitem, porównywalnym do tego nieba. — Nie zniósłbym jego gadania na dłuższą metę.

Zachichotali.

— Chciałeś mówić o potomku... — Spojrzała na niego uważniej, muskając palcem jego usta. — Tedy zacznij...

Nie zdążył nawet się ponownie zbliżyć do ust małżonki, kiedy w drzwiach stanął młody sługa któregoś z wysokich urzędników. Widząc parę królewską tak blisko siebie i nie chcąc, by spotkały go jakiekolwiek konsekwencje, spuścił wzrok niczym wstydliwa panienka i zakomunikował:

— Był goniec, książę Władysław dotrze za trzy dni.

— Niech będzie. Idź — odparł Zygmunt, łypiąc na chłopaka. Gdy ten wyszedł, spytał bezceremonialnie: — Na czym to skończyliśmy? — I, nie czekając na odpowiedź, podniósł ją, pchając drzwi alkierza.



Buda, trzy dni później


Światło, wpadające do komnaty tronowej przez wielkie okna oświetlało posadzkę i podwyższenie, na którym znajdowały się dwa trony. Nie były one puste, bowiem siedzieli na nich władcy Węgier, czekający na zapowiedzianego gościa. Maria była nieruchoma niczym posąg odziany w ciemnoczerwonej barwy, wyszywaną złotem i przetykaną cekinami suknię z długimi, rozciętymi rękawami, spod których wystawały dopasowany do jej rąk pszenicznego koloru materiał. Z kolei palce Zygmunta stukały lekko o podłokietnik, on zaś wodził oczami po ścianach, okrytych gobelinami. Wstał z tronu, a jego barwiony na purpurowo kaftan, zaszeleścił po podłodze.

— Każe na siebie długo czekać, nieprawdaż? — rzucił Luksemburczyk, przechadzając się po komnacie. — Czuje się jak wielki pan... Może powinienem założyć koronę, żeby przypomnieć mu o jego miernym statusie? Pono mąż Anny, król Anglii, całymi godzinami przesiaduje w koronie i tak przyjmuje wszelkich gości. Zakazał patrzeć sobie w twarz, jak gdyby był słońcem, od którego człowiek ślepnie⁴. — Uśmiechnął się półgębkiem, próbując sobie wyobrazić szwagra.

— Osobliwa to persona, jak mniemam. A jednak twa siostra ponoć wielce miłuje swego męża, on ją zresztą też.

— Sama zapewniała o tym w listach matkę. — Zygmunt łypnął na żonę. Wtem posłyszał czyjeś buty na korytarzu i powolnym krokiem podszedł do podwyższenia, usiadłszy po chwili na tronie. Zerknął ponownie na Marię, uśmiechając się zawadiacko: — Pięknie dziś wyglądasz, te blaszki i kamienie tracą blask przy twym licu.

— Skłamałabym, gdybym rzekła, że mi twoje słowa nie schlebiają. Proszę jednak, miast na moim licu, skup się na powodzie, z którego tu dziś jesteśmy.

Luksemburczyk pokręcił głową, śmiejąc się cicho, a następnie wyprostował się i oparł ręce na ramionach tronu. Prezentował się godnie, jak gdyby na tym tronie był od zawsze. Przez chwilę komnatę wypełniała cisza. Przerwało ją dopiero pchnięcie podwojów i strażnik, zapowiadający księcia. Twarz Zygmunta przybrała kamienny, niezdradzający żadnych emocji wyraz. Maria z kolei oparła się bardziej o tron, z lekka podejrzliwym spojrzeniem mierząc wejście do pomieszczenia.

Po chwili w drzwiach pokazał się sam książę, ubrany jak gdyby nie miał problemów z wiecznymi długami. Znane było jego zamiłowanie do bogactw i zbytków, którymi otaczał się wraz ze swoją żoną. Maria stwierdziła w myślach, że ciężko jej zrozumieć księcia – pomimo wiecznych żali jego wierzycieli, wciąż otaczał się pięknościami, które kosztowały wiele pieniędzy, a których wszakże nie miał. Opolczyk pokłonił się w pas, kładąc dłoń na sercu, po chwili przemawiając czystą węgierszczyzną, jak gdyby na ziemiach tych się wychował:

— Królu, królowo. Rad jestem, że zechcieliście mnie przyjąć.

— I ja rad jestem z twej wizyty, książę — odparł Zygmunt, lecz Maria była pewna, że była to tylko i wyłącznie dyplomacja. — Racz powiedzieć, co cię sprowadza.

— To już na osobności, królu. — Opolczyk wyprostował się i skierował stalowe oczy na oblicze Luksemburczyka.

— Jak pragniesz.

— Książę, pewnie zmęczenie ci doskwiera — wtrąciła się Maria. — Twe komnaty są przygotowane. Racz jednak zaczekać ze spoczynkiem, dzisiejsza wieczerza jest przygotowana specjalnie na twój przyjazd.

— Dziękuję, pani. Zmieniłaś się, nie przypominasz tamtej dziewczyny, którą miałem okazję oglądać lata temu.

— Gdyż nie jestem już dziewczyną, a kobietą — odparła Andegawenka.

— Trafna uwaga. — Uśmiechnął się książę.

* * *

Jeszcze po wieczerzy, kiedy powoli zapadał zmrok, opolski książę czekał na zamkowym korytarzu na króla Zygmunta. By zabić upływający wolno czas, skupił uwagę na mieszku z drobnymi pieniędzmi, który nosił przy sobie. Lubił ich brzęczący dźwięk, kiedy poruszał się z nimi za pazuchą. Przeliczał ostatnie monety, wrzucając je do sakiewki, po czym zawiązał ją przy swoim pasie. Zrobił to akurat wtedy, kiedy usłyszał, że zbliża się do niego Zygmunt, szybkim krokiem przemierzając do parapetu, na którym spoczął gość.

Opolczyk wstał i skłonił głowę, Luksemburczyk pokazał mu jego poprzednie miejsce, sugerując, żeby usiedli.

— Pragnąłeś pomówić na osobności, książę — zagaił.

— Pragnąłem — potwierdził Piast. — Jednak nie wiem, czy chcę to mówić tutaj, na zamku. To sprawa polityczna, dotycząca naszego wspólnego wroga.

— Domyślam się, o kogo chodzi. — Brat seniora księcia opolskiego obrócił w palcach pierścień z bursztynowym okiem. — Prawdą jest to, że murom zamkowym nie można wierzyć, jeżeli chodzi o tajemnice. Dla nich bowiem one nie istnieją. — Uniósł brew. — Prędzej czy później wszystko dociera do tych, co nie powinni wiedzieć, choćbyś nie wiem, ilu szpiegów wyłapał i wtrącił do lochów.

— Lepiej bym tego nie ujął, królu.

— Nie czas na pochlebstwa. — Luksemburg wbił w niego spojrzenie. — Chcę wiedzieć, o co chodzi, po co przyjechałeś na Węgry. Jeżeli boisz się niepowołanych uszu, tedy jutro objaśnisz mi wszystko ze szczegółami... Możemy ruszyć na polowanie lub za Dunaj, do Pesztu, incognito. A teraz mów, co cię sprowadza.

— Dobrze więc... — westchnął Opolczyk, spojrzawszy na chwilę za okno, gdzie ciemność pokrywała pobliski las i rzekę, płynącą między dwoma miastami. — Wszystko zaczęło się, jak kolejni wierzyciele, tym razem Zakon, zapukali do mych drzwi. Chciałem wpierw oddać dług z zastawu mej własnej korony książęcej, jednak wielki mistrz wyśmiał pieniądze, które miałem mu ofiarować. Twierdził, że kwota to zbyt niska. W związku z tym zdecydowałem się... — Ściszył głos i spojrzał prosto w oczy Zygmunta. — Zastawiłem Krzyżakom zamek w Złotorii.

Luksemburczyk, choć doskonale o tym wiedział, pokiwał głową.

— I się zaczęło. Zdaje się, że rozwścieczyłem Litwina. Jadwiga za mną posłów z listami słała, a Jagiełło uznał, że ten jeden zamek, jeden, to powód do wojny. I dlatego tu jestem, tu czuję się bezpiecznie.

— Rozumiem — rzekł Zygmunt, po raz kolejny obracając pierścień w dłoni. — Prawdę mówiąc, również mnie zajmują ostatnio poczynania Olgierdowicza, jednak w stosunku z Wołochem, który po raz kolejny żebrał o jego przyjaźń... Dlatego, książę, wiedz, że przybyłeś we właściwym czasie. Rozgość się na zamku, jutro zaś przedyskutujemy resztę. Tuszę, iż pobyt na Węgrzech będzie dla ciebie korzystny. Wybacz mi, książę, ale na mnie pora. — To mówiąc, wstał i pozdrowił go skinieniem głowy, po czym oddalił się. Książę odprowadził go wzrokiem.

* * *

Nad królewskim miastem wstawał dzień, rześki niczym pierwsze dni jesieni, a nie środek lata. Po okolicach zaczęły się nieść dźwięki dzwonów kościelnych, które swoją pieśnią obwieszczały prostaczkom rozpoczęcie nowego dnia. Miasto powoli się zapełniało, ludzie powoli wychodzili z domów, by zająć się swoimi pracami. Żebracy poczęli pojawiać się na ulicach, by prosić o wsparcie i jałmużnę. Buda powoli budziła się do życia po ciszy, jaka spowijała ją, kiedy noc była.

W tym czasie na zamku wszystko wskazywało na to, że król wraz ze swym gościem zechce pojechać do lasu, by urządzić polowanie. Wszystka broń zdobiła stoły, cieszyła oczy zarówno Zygmunta, jak i księcia Władysława. Od rana w głowie Opolczyka kotłowały się myśli o wczorajszej rozmowie z gospodarzem. Nie rozumiał tylko jednego:

— Skąd u was, panie, pomysł z Pesztem? — Uchylił się, kiedy Zygmunt machnął kilka razy lekkim mieczem. Na stole, przy którym stali, leżała broń, głównie myśliwska. W klingach mieczy, podobnych do tego, który w dłoniach ważył Luksemburczyk, odbijało się światło słońca.

— Są rzeczy, których nie musisz wiedzieć, książę — burknął Luksemburg, łypiąc na niego spode łba.

Odłożył miecz na jego miejsce, po czym wziął w dłonie łuk. Poruszył kilka razy cięciwą, sprawdzając jej wytrzymałość. Jednak jego myśli wirowały w inną stronę, w głowie począł się ponownie rodzić obraz Klary. Dawno jej nie widział i nie wiedział, jak by zareagowała na spotkanie. Gdy była na zamku, widział, że była w nim mocno zakochana, lecz na tyle przy tej miłości rozsądna, że nikomu się nie chwaliła względami, jakimi ją obdarzał. Oczami wyobraźni widział jej jasne, przy spotkaniach luźno opadające na ramiona włosy, okalające lekko okrągłą twarz i oczy w odcieniu szmaragdów, malinowe usta, które zdobił zawsze delikatny, zmysłowy uśmiech...

Otrząsnął się z zamyślenia, odkładając łuk na stół. Kątem oka zerknął na Opolczyka, który wodził wzrokiem po broni. Wziął w dłoń kuszę, jednak zaraz ją odłożył.

— Na polowaniu będzie wiele czasu, by pomówić o tym, co cię tu sprowadziło. — Luksemburczyk odwrócił się do swojego gościa. — Z dala od niepowołanych uszu — dodał, uśmiechając się półgębkiem. Podszedł do miejsca, na którym leżały kołczany i po chwilowym oglądaniu strzał, ich grotów i lotek, wziął w dłonie jeden z nich. — Książę, czego użyjesz do upolowania zwierzyny?

— Łuku — odrzekł Opolczyk, ostatecznie wybierając broń. — Może i stary jestem, panie, ale mój wzrok jest jak u młodego sokoła.

— Och, nie wątpię. — Zaśmiał się. — Przekonamy się dzisiaj. Oby święty Hubert nam sprzyjał. — To mówiąc, ruszył w kierunku wyjścia.

* * *

Tymczasem w komnacie Andegawenki, poza nią samą, nie było ani żywej duszy, Maria bowiem wyprosiła z pomieszczenia dwórki, kiedy posłaniec przybył z listem od Jadwigi. Siostra dawno nie pisała, ale najwyraźniej znalazła czas, by wznowić korespondencję z najbliższą swoją krewną. Teraz starsza z cór rodu d'Anjou kończyła czytanie pisma siostry.

Kochana Mario — pisała Jadwiga — ostatnio częściej się martwię. Boję się o stabilizację, jakże chwiejną, między naszymi krajami. A także o tę w Koronie, bowiem, otrzymując listy od mojego Męża, zaczynam się obawiać, że Władysław szykuje się do wojny z księciem opolskim. Mam nadzieję, że jednak uda się utrzymać pokój, choć książę jest niczym buntownicy na Węgrzech, których pamiętam.

Słowa te przywołały w głowie Marii niemiłe wspomnienia. Wściekłe twarze możnych, szpetne twarze braci – siostrzeńców zmarłego Palisnaia, Karola kroczącego wśród burzy w kierunku zamku w Budzie. Wszystkie dni, które zesłał los, a które przyniosły jej upokorzenie. Westchnęła ciężko i wróciła do czytania listu, zatrzymując jednak wzrok na słowach na temat księcia opolskiego.

Wtem usłyszała dźwięk charakterystyczny dla końskich kopyt. Wstała z krzesła i, trzymając list, podeszła do okna. Zobaczyła swojego męża i księcia Władysława w strojach łowieckich, pogrążonych w rozmowie. Ściskając w rękach papier, zerknęła ponownie na słowa Jadwigi.

Książę jest niczym buntownicy na Węgrzech. Szkodzi Królestwu Polskiemu, jak tylko może. Teraz ponownie sprowokował mojego męża i obawiam się, że tym razem nie uda się powstrzymać wybuchu wojny domowej.

Maria spojrzała ponownie w tamtym kierunku. Zygmunt i książę Władysław właśnie opuszczali z dość liczną świtą mury zamkowe. W świetle słońca źrenice Andegawenki, patrzącej na jeźdźców, się zmniejszyły. Zmrużyła lekko oczy i wpatrzyła się w dwie sylwetki. Bardzo prawdopodobnym było, że książę przyjechał na Węgry właśnie dlatego, by zaszkodzić jej siostrze...


Nawet nie wiecie, jak się "napociłam" przy tworzeniu tego rozdziału. Jak pewnie wiecie miałam kryzys powiązany z weną i musiałam sobie zrobić przerwę. Mam jednak nadzieję, że nie wypadłam z wprawy <3

Ponownie chciałabym Was przeprosić za przeoczenie. W maju 1390 roku Maria i Zygmunt pojechali do Oradei, gdzie byli przy odsłonięciu pomnika Władysława I Świętego. Kajam się i na pewno wspomnę o tej pielgrzymce, odnotowanej przez kronikarzy, w korekcie.


¹ wydarzenie historyczne. Książę po ofiarowaniu Krzyżakom zamku w Złotorii otrzymał pozwolenie od wielkiego mistrza na odkupienie swojej korony.

² książę Korygiełło, brat Jagiełły, zginął tragicznie w czasie obrony Wilna przed połączonymi wojskami Krzyżaków, krzyżowców i Witolda. W niewyjaśnionych okolicznościach księciu odcięto głowę, nie jest pewne, czy tak zginął, czy to Krzyżacy sprofanowali jego zwłoki.

³ z języka czeskiego: Król nie żyje. Jest to dosłowne tłumaczenie terminu "szach mat".

⁴ historyczne zwyczaje Ryszarda II Plantageneta, króla Anglii i męża Anny Luksemburskiej, starszej siostry Zygmunta.


Początkowo akcja tego rozdziału miała się potoczyć nieco inaczej, ale odeszłam od tego pomysłu, niemniej w kolejnym zdradzę Wam, co dalej z intrygami księcia Opolczyka. Maria w niepokojach, Zygmunt jak zwykle ostrzy język na wszystkim i wszystkich, a po drodze Jagiełło... Akcja nabiera tempa, a my właśnie wkroczyliśmy w wielką politykę.

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!


Szczególnie chciałabym podziękować za szybkie nadrobienie mania2610 i powrót Nesli_Victoria. Potraktujcie to jako dedykację <3

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro