ROZDZIAŁ LIII: Obawy i miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obawy i miłość

Buda, październik 1388


— Nawet nie wiesz, jak się lękam, Zofio — przyznała Maria, krążąc po swojej alkowie. Haftująca tymczasem Zofia uniosła głowę znad robótki i zmarszczyła lekko czoło.

— Czego, najjaśniejsza pani?

— Postanowień pokoju. I czy on zostanie dotrzymany przez mojego męża... — westchnęła. — Luksemburska krew w nim wrze, krew gwałtowna i ognista. — Zerknęła kątem oka na przyjaciółkę. Ubrana w purpurową, obszytą wilczym futerkiem suknię, głęboko odetchnęła. Włosy, upięte w siatkę, spływały Marii po ramionach, tworząc lekkie fale z powodu noszonego na noc warkocza. Zwróciła twarz w kierunku okna, zza którego wyglądało szare, jesienne niebo, kontrastujące ze złotymi i pomarańczowymi liśćmi, będącymi na drzewach.

— Ty, pani, jesteś strażniczką pokoju — przemówiła Zofia, odkładając robótkę, wstając i podchodząc do swej pani. — Z panią Jadwigą. Nie należy się martwić.

Maria spojrzała na nią. W jej oczach można było wyczuć niepokój. Zluzowała lekko zacisk szczęki, a jej twarz, bladą niczym śnieg w zimie, rozjaśnił delikatny uśmiech. Otworzyła usta, jednak po chwili je zamknęła, zapominając, co chciała powiedzieć. Skierowała oczy na swój pierścień z ametystowym oczkiem, a potem złączyła dłonie na piersi. Wyminęła Zofię i poczęła ponownie przechadzać się po komnacie.

— Coś się stało? — Dwórka zmierzyła królową niespokojnym spojrzeniem chabrowych oczu.

Andegawenka zatrzymała się i wymusiła uśmiech.

— Powiedziałam ci wszystko, Zofio. Lęk sprawia, że moje serce trzepocze jak ptaszek w klatce. Tak się nawet nie bałam, kiedy Zygmunt przychodził raz pierwszy do mej alkowy... — Po krótkiej przerwie, dodała: — Ja nie chcę wojny między Polską a Węgrami. Nie między królestwami, którymi rządził mój wielki ojciec.

Nádasdy kiwnęła głową.

— Rozumiem. Nikt by nie chciał naruszenia dziedzictwa króla Ludwika...

Wtem drzwi komnaty się otworzyły, a w ich podwojach pokazała się Erzsébet Morzsinay. Zgrabnie dygnęła, skłaniając przy tym głowę. Gdy wyprostowała się, milczała, ale Maria natychmiast zrozumiała, że dwórka ma coś do przekazania.

— Mów.

— Król Zygmunt posłał gońca. Nie dalej, jak za trzy pacierze, wróci do Budy.

Maria przez chwilę przypatrywała się Morzsinay rozszerzonymi oczami. Z oblicza królowej na moment odpłynął kolor wszelki, lecz zaraz się pojawił. Andegawenka zamrugała, zaciskając palce lewej dłoni na prawej. Po chwili wolno potaknęła.

— Dziękuję, Erzsébet. Trzeba przygotować komnaty i uroczystą wieczerzę. Niech król wie, że cały dwór na niego czekał — rzekła, uśmiechając się szybko. Nie był to uśmiech szczery, wymusiła go, z tyłu głowy wciąż mając obawy odnośnie negocjacji jej męża z mężem Jadwigi. Odsyłając dwórkę, odetchnęła głęboko, spoglądając na Zofię. — Przyślij tu Divnę. Chcę, by pomogła mi z suknią, ty zobliguj służbę do przygotowania wieczerzy. Mam zamiar świętować pokój.

Zofia, unosząc lekko poły granatowej sukni, dygnęła i wyszła, zostawiając Marię samą. Ta podeszła do stolika, a wziąwszy w dłonie kielich, nalała sobie wina. Upiła kilka łyków, stojąc przy stole i wpatrując się w okno, w szarą, jesienną słotę, która jeno pogarszała jej, i tak nie najlepszy, nastrój.

Myśli Andegawenki kotłowały się w jej wnętrzu. Wypity trunek na chwilę je zagłuszył, lecz i to nie pomagało na niepokój węgierskiej pani. Zdać by się mogło, że boi się męża. Nie, niechęć powodował jedynie fałsz, jakim zdawało się w jej uszach ociekać każde słowo, wypowiedziane Zygmuntowymi ustami. Bała się spisku, jaki mógł zawiązać ze swymi poplecznikami. Kiedy tylko spoglądała na niego, czuła niepokój. Nie mogła go przezwyciężyć... Och, Boże, pamiętała każdy wzrok, jakim ją obdarzyły jego oczy. Serce jej przyspieszyło, kiedy przypomniała sobie świdrujące ją zwykle chłodne tęczówki, ten krzywy uśmiech, czy każdy moment, gdy ją zaskoczył. Odetchnęła, dopijając kielich. Oczekiwała jego powrotu, jak każda żona oczekuje męża. Zawarła powieki, próbując uspokoić bijące szybko serce, oddech unormować... Po chwili odłożyła puchar na stół. Zobaczywszy, że bezszelestnie do komnaty weszła Divna, uśmiechnęła się lekko do niej i rzekła:

— Chodź do garderoby. Pomożesz mi wybrać suknię na powitanie męża.

Chorwatka dygnęła.

— Oczywiście, pani.

* * *

Nadszedł dzień powrotu króla Zygmunta do Budy. Divna wiązała Marii suknię koloru ametystu na plecach. Ubranie było ozdobione wyhaftowanymi, ciemnofioletowymi ornamentami, na których końcach wyszyto złotą nicią maleńkie kwiaty. Ułożone w siatkę włosy Andegawenki swobodnie opadały na jej ramiona, oddzielone sznurami pereł. Na głowie miała dość mały diadem, ozdobiony perłami.

Divna zapinała ostatnie haftki, tuż na karku swej pani. Maria trzymała ręce na piersi, palce Andegawenki, ukryte pod cienkimi, skórzanymi rękawiczkami, zakleszczały się w uścisku. Andegawenka spojrzała kątem oka na przygotowane futro, futro z ciemnorudego lisa, spinane na piękne uchwyty. Odetchnęła, kiedy Erzsébet podeszła do stojaka i zdjęła zeń wierzchnie okrycie. W tym czasie Divna ukończyła mozolne zapinanie i wiązanie sukni najjaśniejszej pani.

— Podaj mi futro. — Maria skinęła na Erzsébet. Morzsinay natychmiast podeszła z ubraniem i delikatnie włożyła je swej pani na ramiona, uprzednio odsuwając włosy. Stojąc przed zwierciadłem, królowa przejrzała się weń, kilka razy obracając pierś to w prawo, to w lewo. Uśmiech lekki rozjaśnił jej oblicze, kiedy przyglądała się tafli, która niedokładnie odbijała jej wygląd.

Maria odetchnęła i prostując sylwetkę, przybrała dumny wyraz twarzy. Kąciki jej ust lekko się uniosły.

— Należy ruszać, trzeba wyjść królowi na spotkanie — oznajmiła.

To mówiąc, zebrała poły sukni i, spoglądając na dwórki, ruszyła w kierunku drzwi z komnaty. Za nią prędko, ale dokładnie, ustawił się niewielki korowód przedstawicielek jej fraucymeru.

Maria, podążając korytarzem, odbierała pokłony dworzan, wszelkich sług, jakie znajdowały się na węgierskim zamku. Łagodne oczy królowej wodziły po murach Budy, kiedy wyszła na dziedziniec. Początkowo zacisnęła dłonie na futrze, gdyż owiało ją październikowe powietrze. Gdy za nią ustawiły się jej dwórki, pozostało tylko czekać...

* * *

Siedziała u wylotu stołu, Zygmunt zaś obok niej. W złotym świetle świec, w towarzystwie muzyki i tancerzy, spożywano zarządzoną przez Marię ucztę. Luksemburczyk jadł i pił, lecz nic nie rzekł na temat odbytych rozmów. Kontynuując andegaweńską tradycję, ustąpił żonie najważniejsze miejsce przy stole, sam zaś usiadł po jej prawicy. Szukając wzrokiem Klary, nagle usłyszał, że pani Babonić musiała wyjechać do majątków swojego męża, gdyż pan Maciej rozchorował się okrutnie i pragnął mieć żonę przy sobie w tak trudnym czasie.

Przegryzł wargę, spoglądając kątem oka na jedzącą przepiórkę Marię. Postarała się z wyglądem, dla niego, rzecz jasna. Właśnie uniosła głowę, by wziąć w dłoń puchar wina. Poczuła, że patrzył na nią i spojrzała na niego.

— Powiesz, co z rozmowami o pokoju? — zapytała, nachylając się do jego ucha. Westchnąwszy, skinął głową lekko.

— Ten dzikus chciał mnie zdenerwować — stwierdził, przypominając sobie postawę Jagiełły. — Lecz widać było, że czuje przede mną respekt — dodał, nie bez dumy.

Maria zamrugała.

— A co z postanowieniami traktatu pokojowego? — spytała, lekko marszcząc brwi i czoło.

— Są luźne. — Ugryzł odrobinę mięsa, po czym szybko przełknął. — W zasadzie, nie ma tam nic szczegółowego. Co daje mi wielkie pole do manewru... — skwitował. A krzywy uśmiech przeciął jego twarz, kiedy rozsiadł się na krześle. Po chwili spojrzał na Marię tak nagle i położył dłoń na jej palcach, że ta prawie podskoczyła. — Znajdzie się dla mnie miejsce w twej alkowie, królowo...?

— Tak, mój królu — powiedziała, spoglądając na jego oblicze.

Ujął jej rękę i prawie wstał, rzucając wzrokiem po ucztujących. Zacisnął palce na jej nadgarstku, lecz mniej było tam siły, a więcej delikatności. Maria nie wiedziała, jak się z tym czuć.

— Pójdźmy teraz, kiedy dwór zajęty... — szepnął, zbliżając się do niej.

— Skoro taka twa wola, królu... — Spłoniła się lekko, acz ruszyła z nim do swojej komnaty.

Byli sami na korytarzu, ciemnym od panującej nocy, gdzieniegdzie rozświetlonym pochodniami. Ciemny, bursztynowy kaftan Zygmunta stał się w tym świetle wręcz ciemnobrązowy, a jej ametystowa suknia — czarna, niczym noc za oknem. Pociągnął ją i poszedł szybciej, posyłając jej po drodze kilka ujmujących uśmiechów. Gdy w końcu dotarli do komnaty, a on zamknął drzwi, podszedł do niej i, ująwszy twarz żony, w swe palce, rzekł:

— Tęskniłem. Każdego dnia.

— Rozłąka bywa ciężką... — przyznała, próbując wyzbyć się podejrzliwej nuty tonu swego głosu.

Zmrużył nieco oczy, spoglądając na nią.

— Nie ufasz mi?

— Ufam przecież — powiedziała nieco niepewnie.

— Mario? Czego się boisz? — Gładził jej policzek chłodnymi, długimi i szczupłymi palcami. Druga dłoń powędrowała do jej ręki i lekko ją złapała.

— Ino o pokój się lękam.

— Wszystko przecie załatwione. — Nachylił się i musnął jej usta. — Nie masz się czego obawiać.

— Tak sądzisz? — Wbiła w niego pytające spojrzenie.

Uśmiechnął się półgębkiem, nagle podnosząc ją. Maria nie wytrzymała i cicho się zaśmiała.

— Długo cię nie było — wyszeptała, spoglądając na niego uważnie.

— Teraz jestem. — Ruszył w kierunku łoża. — I pragnę spędzić z tobą czas, nie odmówisz przecież królowi...

— Ja też jestem królem, nie zapominaj — upomniała go lekko.

Przekroczył próg żoninego alkierza, stawiając ją na ziemi i obejmując ją w talii. Ponownie zbliżył swe usta do jej ust, oddając jej pocałunek, ona zaś go niepewnie odwzajemniła. Zniżył usta ku jej szyi, kiedy wyszeptał:

— Dasz mi syna... Wierzę w to...

Nie odezwała się. Wiedziała, że to jej obowiązek. A jednak miała dopiero siedemnaście lat, a jej matka dała potomstwo jej ojcu dopiero, gdy zleciał jej trzeci krzyżyk... Tego się obawiała. Że dwór będzie długo czekał na następcę tronu z krwi Luksemburgów i krwi Andegawenów. Tymczasem pocałunki Zygmunta stały się coraz intensywniejsze, aż w końcu pociągnął ją w kierunku łoża, wciąż nie mogąc oderwać się od niej. Gdy w końcu padli na łoże, rozwiązał jej suknię, a sam odrzucił kaftan naprędce, by w końcu począć poważnie pracować nad męskim potomkiem.



Kraków, październik 1388


Jeszcze orszak królewski nie zdążył wjechać na dziedziniec Wawelu, a już czekała na niego najwierniejsza świta królowej Jadwigi. Lekko uśmiechnięta Andegawenka, odziana w karmazynową suknię obszytą w krzewy róż, na którą narzuciła borsucze futro, obserwowała zeskakującego z konia męża. Władysław nerwowym ruchem przeczesał krucze włosy i po chwili ruszył w kierunku Jadwigi. Przywitawszy małżonkę lekkim skinieniem głowy, spojrzał w jej iskrzące się od ciekawości oczy. Rozweselone, modre tęczówki spotkały się z szarymi i chmurnymi.

— Opowiesz mi o spotkaniu, prawda? — spytała Jadwiga, spoglądając na oblicze męża. Zdało jej się, że jego twarz lekko się rozjaśniła, a na ustach pojawił się delikatny, ledwo zauważalny dla oka uśmiech.

— Oczywiście, królowo — odparł. — Lecz chodźmy wpierw do komnat, tu zimno.

— Prawda to, Władysławie — przyznała. Zeszła z podestu i, gdy podał jej ramię, ruszyła w kierunku wejścia na zamek. Po drodze odwróciła się do towarzyszących jej dwórek i rzekła: — Chcę być sama z królem. Zawołam was, gdy będziecie potrzebne.

— Oczywiście, jaśnie pani. — Dygnęła jedna z dziewcząt, rozumiejąc treść rozkazu Andegawenki. Po tym, Jadwiga, którą pod rękę wziął jej mąż, poszła z nim do swojej komnaty prywatnej.

Dziwnie się na nich patrzyło. Wysoka i smukła niczym topola, jasnowłosa córka Ludwika z wielkiego dworu i Litwin, Olgierdowy syn, zdawało się niższy od małżonki, ale tylko nieco, niewiele, którego gładko zaczesane do tyłu włosy były ciemne jak noc.

— Wypracowaliście pokój? — spytała go Jadwiga.

Zerknął na jej urodziwe oblicze, po czym skinął głową.

— Tak, lecz nie jest on wielce szczegółowy...

* * *

— Aż tak źle? — zapytała z troską, siedząc u boku męża i pijąc słodkie, italskie wino.

— Zygmunt jest chytry. Nie wiadomo, co zrobi — przyznał. — Dodatkowo dał znać, iż ma mnie za nikogo. — Skrzywił się lekko i zmarszczył czoło. Milczał przez chwilę, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Po chwili, naśladując głos Luksemburga, sarknął: — Cóż to, królowi Polski język odjęło?

Jadwiga nie wytrzymała i zachichotała. Za nią zaśmiał się cicho Władysław, lecz zaraz się opanował.

— Zygmunt ma cięty język — rzekła uspokajająco Andegawenka. — Jego ojciec... — westchnęła — cóż, obraził babkę Elżbietę... A w innych momentach wielce pokazywał, jak język jego brzytwą można nazwać. — Po chwili ciszy, wodząc wzrokiem po posadzce, a potem znów patrząc na małżonka, dodała: — Zygmunt jest podobny do ojca... Mam ino nadzieję, że Maria da radę go okiełznać. Jest jak dziki ogier.

Władysław, ku jej zmartwieniu, pokręcił przecząco głową.

— Nie, Jadwigo. Zwłaszcza, że Maria nie jest taka, jak ty... Wątpię nawet, czy ty dałabyś radę okiełznać tego, jak rzekłaś, dzikiego ogiera. Luksemburczyk jest nazbyt ambitny, lecz miast umacniać Węgry, osłabia je. A twoja siostra nie ma nic do powiedzenia.

Posmutniała i zamrugała, po czym, westchnąwszy uprzednio, spytała:

— Lecz pokój wypracowany, prawda? Wiążąco?

— Tak, Jadwigo. — Jagiełło pokiwał głową. — Acz jest niezbyt ciasny i obawiam się, że nie zamknąłem Zygmuntowi ust. Nadal będzie ujadał jak wściekły pies. Lub jątrzył i mącił, czekając, aż w szał wpadnę.

— Nie trap się tym. — Jadwiga nagle położyła drobną dłoń na jego ręce. — Postaram się przez Marię coś zdziałać. Może jednak moja siostra na wpływ na męża... Poślę jej list.

Władysław uśmiechnął się słabo.

— Nie spodziewałem się tak mądrej królowej, Jadwigo. Chwytasz każdą okazję, by utrzymać pokój. Maria na pewno nie chce wojny.

— I ja też nie zamierzam wojować — odparła z mocą. — Nie przeleję krwi Andegawenów. — Wstała i podeszła do drzwi. — Idę do swojej komnaty, list sam się nie napisze. — Uśmiechnęła się do męża i wyszła.



Praga, listopad 1388


Wieczór się zbliżał, kiedy ludzie króla Wacława wracali wraz z nim i księciem Fryderykiem z polowania. Król, zapalony myśliwy, wybrał porę taką, by dzikie ptaki mogły łatwiej wypatrzeć zwierzynę, która, prócz tych, które w sen zapadły — pozmieniała sierść i wciąż biega po lasach. Choć nie tylko to, jak wiadomo, było pretekstem do wybrania się do lasu... Wacław poważnie bowiem myślał na temat związku z Fryderykową bratanicą. Z nim zatem król rozmówił się w czasie łowów. Mądry i doświadczony był to człowiek, co wzbudzało w młodszym od niego monarsze podziw i szacunek dla bawarskiego księcia. Nie mógł też zapomnieć panny, która mu towarzyszyła. Przed oczami stawała mu ta młodziutka niewiasta, która nawiedzała go nawet w najskrytszych myślach, kiedy szedł na modlitwę do zamkowej kaplicy. Jej miodowe włosy, jej czarne oczy, w których tajemnicy utonął, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył, jej gładkie lico... Wzdychał, kiedy słyszał zachwyt dworu nad księżniczką. Nie mógł ukryć uczucia, zakochał się bez pamięci.

Nie, musiał rozmówić się ponownie z Fryderykiem. Niech on mu odda Zofię za żonę! Nie będzie żadnej wojny z Bawarią, poślubi jej córę... Kiedy ta myśl przyszła mu do głowy, nie baczył na to, że był już wieczór. Otworzył drzwi swojej komnaty i przywołał sługę.

— Poślij po księcia Fryderyka z Bawarii. Prędko! — popędził zdziwionego mężczyznę, sam zaś ściągnął z parapetu dwa pokaźne kielichy i karafkę wina, z czego sobie już nalał wybornego trunku i umoczył usta w jego słodyczy.

Po chwili postawił kielich na stole i zatarł dłonie. Miał dość już tej żałoby, wprawdzie miłował Joannę, lecz musiał myśleć o dobru państwa. Korona Czeska potrzebowała dziedzica, syna, który przedłużyłby rządy Luksemburgów na tych ziemiach. Zwłaszcza, gdy za granicą węgierską, Zygmunt wprowadzał swoje porządki i rządził niepodzielną ręką, a przynajmniej tego chciał i do tego zmierzał. Gotów wyciągnąć ręce po dziedzictwo ojca...

Wtem do komnaty wszedł książę bawarski, a skinąwszy głową królowi, zapytał:

— Panie, czy mogę wiedzieć, czemu chciałeś mnie widzieć?

Wacław uśmiechnął się kątem ust i spojrzał na niego.

— Wpierw usiądź i napij się wina. To będzie długa rozmowa, książę.

Fryderyk w głębi duszy zdziwił się tymi słowami. Wszakże mówili już na polowaniu... Usiadł jednak i wyciągnął dłoń po kielich. Naprzeciwko niego król zajął swoje miejsce. Przez chwilę milczał, dopijając trunek, po czym westchnął, a spojrzawszy na Wittelsbacha, rzekł:

— Książę, chciałbym ożenić się z twoją bratanicą.

Miał szczęście, że jeszcze książę pić nie zaczął, bo mógłby się udławić ze zdziwienia. Mężczyzna podniósł oczy na króla.

— Panie, to wspaniała wiadomość...

— Oddaj mi Zofię za żonę. Uczynię ją królową, nie będzie żadnej wojny między nami.

— Widziałem, panie, wasze zainteresowanie mą bratanicą, lecz czemu wasz matrymonialny plan jest tak nagły? — wykrztusił książę, zaciskając dłoń na nóżce kielicha.

— Od kiedy ją zobaczyłem, miłuję ją szczerze. Bawaria jest mi droga, nie chcę walczyć przeciwko wam, Wittlesbachom. Obiecałem Joannie, że zadbam o waszą krainę. Dlatego chcę, by nieposłuszne niemieckie możnowładztwo poddało się nowej królowej z ich ziem. Oddaj mi jej rękę.

Fryderyk spuścił wzrok. Prawie pięćdziesięcioletni mężczyzna doskonale wiedział, że jego bratanica była piękną panną i sam chciał, by król zwrócił na Zofię uwagę, lecz nie miał pojęcia, że dojdzie do tego po pierwszym spotkaniu.

— Wiem, co myślisz — przyznał Wacław. — Lecz jej piękno wbiło mi się w pamięć od razu, gdy ją ujrzałem. Dam jej koronę, będzie królową. Matką rodu Luksemburgów. Z nią u boku, możni będą bardziej skłonni mnie słuchać.

— Zdaję sobie z tego sprawę, najjaśniejszy panie — rzekł Fryderyk, upijając łyk wina. — Dlatego pomówię z Zofią i namówię ją do małżeństwa, potem poślę gońca do jej ojca. Ode mnie już macie zgodę na żeniaczkę z mą bratanicą. Lecz chciałbym, byś jeszcze sam pomówił z mą Zosieńką, nim zostanie twą żoną, królu.

— Masz moje słowo. — Luksemburczyk posłał mu lekki uśmiech.

* * *

— Księżniczko! — Julia wbiegła zaaferowana do komnaty Zofii. Wittelsbachówna właśnie czesała swe długie włosy, siedząc przed lustrem. Wpatrywała się w swoje odbicie, nie rozumiejąc, co się działo na praskim dworze. Tymczasem jej towarzyszka krytycznym okiem obrzuciła skromną, szmaragdową suknię Zofii. — Trzeba się przebrać, trzeba włosy dobrze ułożyć...!

Zofia odwróciła się w kierunku Julii.

— Co się stało? — zapytała spokojnie.

— Podobno król Wacław chce prosić o twoją rękę — rzekła konspiracyjnie Julia. — Wstawaj, księżniczko, trzeba się ubrać!

Bawarka zamrugała ze zdziwienia, a grzebyk prawie jej wypadł z ręki.

— Ja-jak to? Chce się ze mną ożenić? — nie pojmowała, dlaczego. Usłyszawszy, że król Wacław pragnie, by została jego żoną, przypomniała sobie te wszystkie słowa, jakie wyrzuciła z siebie pod jego adresem. Wstydliwy rumieniec pokrył jej policzki, a ona sama spuściła oczy, zakłopotana, jak nigdy dotąd.

— Księżniczka nie rozmyśla, jeno wstaje i ściąga tę suknię, trzeba wziąć coś pięknego. Ponoć król ma przyjść tutaj... — poganiała ją Julia.

Zofia naprędce rozwiązała wiązanie sukni i niechętnie zrzuciła z siebie materiał. Pod suknią miała giezłeczko, które bardzo skąpo przykrywało jej ciało. Jej dwórka tymczasem otworzyła kufry i wyjmowała najbardziej zdobne Zosine suknie.

— Czerwona nie, bo monarsza. Alabastrowo biała, nie! — mruczała pod nosem Julia. — Ta o kolorze wina, nie... Fiołkowa, nie...

— Julio! — Zofia uniosła się i podeszła do niej. — Raczysz może się usunąć i pozwolić mi wybrać moje odzienie? — zrugała ją księżniczka głosem naprawdę poważnym, jak na swój młody wiek. — Och! — Spojrzała nagle na wyszytą srebrnymi nićmi suknię koloru koralu. — Tę chcę!

Dwórka posłusznie wyjęła ze skrzyni wskazane przez Zofię odzienie. Suknia miała szerokie rękawy obszyte koronką, mieniła się od drobnych nitek i, co najważniejsze, świetnie się komponowała z Zosinymi włosami, złotymi niczym miód. Księżniczka wyciągnęła ręce do góry, by zmieściły się w rękawach, a Julia posłusznie ją ubrała w wybraną przezeń suknię.

Natychmiast dwórka pobiegła po grzebień i uczesała Zofii włosy.

— Ma być dzisiaj uczta, król wrócił z twym stryjem z polowania.

* * *

Słowa Julii sprawdziły się — muzyka grała, słudzy roznosili potrawy, wino lało się, a tancerze pląsali między stołami. Zofia również tańczyła, a król z lubością przyglądał się swojej wybrance. Wtem wstał i wyszedł zza stołu, kłaniając się księżniczce. Dygnęła mu grzecznie, choć zdziwiła się, gdy Wacław odesłał innych dworzan z parkietu i pozostał sam z Zofią. Wyciągnął ku niej dłoń, ona niepewnie połączyła ją ze swoją, patrząc w łagodne, królewskie oblicze.

— Pani, chcę rzec, że tańczysz wspaniale. — Król posłał jej uśmiech. Zaczerwieniła się nieco, odwzajemniając go.

— Dziękuję, królu.

Wykonali kilka obrotów, raz w lewo, raz w prawo, to znowu połączyli dłonie... Aż muzyka ucichła. Zdezorientowana księżniczka powlekła wzrokiem po zgromadzonych, wszyscy siedzieli, wpatrzeni w monarchę, który nagle wyciągnął zza pazuchy pierścień zakończony pięknym kamieniem, chyba rubinem i spojrzał na Zofię wyczekująco.

— Pani... Wybacz, że tak długo zwlekałem... — Nigdy nie mówił tak niepewnie. Był grzeczny w rozmowie, elokwentny, choć nieraz zdarzały mu się wybuchy gniewu. — Chcę zapytać... Choć to pierw uzgodniłem z twym stryjem, uczciwość jednak każe, byś wiedziała... Pani, zostaniesz moją królową?

Rozszerzyła oczy, wpatrując się w Wacławową twarz. Nie wypadało odmówić, tym bardziej, że mówił już ze stryjem Fryderykiem... Boże, Boże! Co rzec? — pytała wewnątrz siebie Zofia. Czerwień wpełzła na jej lico, a ona sama milczała jak zaklęta.

— Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz mą żoną? — zapytał ponownie Wacław.

— T-... Tak — wydusiła z siebie, zerkając kątem oka na uradowanego stryja. Dwór, po tym krótkim, acz wyczerpującym słowie księżniczki, począł radośnie klaskać, a król ujął jej dłoń i włożył na jej palec ten piękny rubin, po czym porwał ją w ramiona i zakręcił dookoła własnej osi.

— Miłuję cię, pani! Nic tobie nie braknie! — powiedział do niej, otoczony przez rozradowany dwór. Ona zaś powstrzymywała łzę, która uparcie chciała wypłynąć z jej oka. Łzę wzruszenia i zdziwienia zarazem...


Witajcie, kochani :D

Tym razem mały objazd, bo nie tylko Węgry, ale i Polska, i Czechy. I trochę więcej przeżyć wewnętrznych, być może efekt czytania Dostojewskiego.

Mam nadzieję, że cukru nie było zbyt wiele XD

No i, że rozdział się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro