ROZDZIAŁ LXI: Wieści i ich następstwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wieści i ich następstwa

Buda, zima 1390


Chłodne jeszcze, zaspane zdać by się mogło, słońce, przybyło wraz ze swymi promieniami do komnaty obrad, przy której ogromnym stole stało kilka sylwetek. Światło oświetlało latający w powietrzu delikatny kurz i padało na posadzkę, której kamienie błyszczały pod jego wpływem. Z tegoż powodu cienie męskich postaci padły naraz na podłogę, ciemnymi, wyraźnymi i chudymi swymi konturami kontrastując z leniwym światłem, wpadającym do pomieszczenia przez gotyckie okna.

Milczeli, patrząc wzrokiem złym przed siebie i takowym obdarzając siebie nawzajem. Skrzywieni, z dłońmi zaciśniętymi, twarzami bladymi niczym oblicze księżyca, stali w bezruchu w sali. Jedynie Iwan Frankopan od czasu do czasu stuknął palcami w stół, myśląc intensywnie. Wieść bowiem zła i mrożąca krew w żyłach dotarła, a jednocześnie szczęśliwa dla przeciwników królewskiej pary, którzy nadal panoszyli się na południu, wcale nie zniechęceni widokiem czerwonej posoki swych sojuszników na katowskich mieczach i toporach, gotowi wszcząć kolejny bunt, tym razem być może argumentując, iż następca Klucznika Niebieskiego nieomylnym był przecie.

— Wykrakałeś, Ściborze — mruknął jedynie Bebek, kierując swe tęczówki na sylwetkę Polaka. — Konszachty z wiedźmami? — zapytał złośliwie, uśmiechając się półgębkiem.

— Zawrzyj się, Detre — odparł na to Ścibor, zerkając na niego kątem czarnego oka. — Żadnych konszachtów z wiedźmami nie posiadam, ino myśleć potrafię.

Chłodne oczy Węgra wbiły się w Polaka.

— To jak teraz to wytłumaczymy panu naszemu i pani naszej? Jej to, zdaje się, bardziej dotyczy, niż króla Zygmunta, to ona jest z Andegawenów!

— Coś się wymyśli. — Ścibor podrapał się po brodzie, a jego pierścienie błysnęły. — Jeno powoli, by w tym biegu zadyszki nie złapać...

Na to Iwan z Krku westchnął, sprowadzając na siebie tym uwagę swego syna, młodego Nikoli, który przeczesał palcami swe krucze włosy i z błyskiem w oku rzekł:

— Panowie, król Zygmunt na pewno nie straci w sobie woli walki i choćby następną wojną nam Neapol groził, a papież klątwą, tronu nie odda. Jest zbyt twardy, nie strasznym mu dziecię, które jest na Półwyspie. Królowa Maria mogłaby wiedzieć, ale czym ona może zaradzić, kontakt z dożą jest niepewnym i trudnym może się zdać.

Na to Ścibor spojrzał na Chorwatów.

— Wiemy to wszyscy, młodzieńcze. — Po czym spojrzał na ojca Nikoli i rzekł: — Iwanie, widzę, iż twój syn zdaje się godnym następcą.

Starszy Frankopan uśmiechnął się lekko.

— Nikola musi wiedzieć, że świetlana przyszłość rysuje się jedynie u boku króla... Ale, panowie, czy decyzja papieża jest ostateczna?

Potwierdzili w milczeniu.

— Niewiele da się zrobić — powiedział Detre Bebek, obracając pierścień w dłoniach. — A słuchy chodzą, że Bośniak znowu chce się zapuścić w głąb naszych ziem, czyniąc ponowne szkody¹. Prawdę mówiono dawniej, że kraj zbyt wielki staje się nierządnym. — Ostatnie zdanie rzekł cicho, do siebie.

— Tvrtko? Niech go diabli... — mruknął na to Iwan z Krku, odchodząc na chwilę od stołu. — Za nic ma nawet więzy krwi z córką swej siostry stryjecznej, naszą panią.

— Za nic miał także królową Elżbietę — rzekł Ścibor, krzyżując ręce na piersi. — Trzeba zawiadomić króla i gotować się na wszystko...

Przyglądał się temu wszystkiemu palatyn Lackfi, rzucając wzrokiem starych oczu po każdym z panów, który zabierał głos. Cud, iż się jeszcze za gardła nie złapali... — pomyślał. — Sfora wściekłych kundli, nic więcej. Mężczyzna pocierał delikatnie opuszki swoich palców, obserwując dalszą dyskusję.

Ścibor oparł się o stół, stukając paznokciem o jego blat. Zmierzył uważnymi oczyma resztę zgromadzonych.

— Ja podtrzymuję swoje zdanie, król Zygmunt musi wiedzieć.

— Jego gniew jest ostatnim, co jest nam w tym momencie potrzebne... — odparł Bebek. — Może lepiej zadziałać przez królową i jej przekazać te sprawy?

— Miejsce niewiast nie w polityce — powiedział krytycznie Polak.

— Zapominasz, o kim mówisz. — Detre zmrużył oczy. — Zwłaszcza, że Maria Świętą Koronę założyła.

— Chorąży ma rację — wciął się starszy Frankopan. — Królowej Marii trzeba rzec. To jak najbardziej jej sprawa, dotyczy jej rodu. Ona załagodzi charakter naszego króla.

* * *

Zofia właśnie skończyła upinanie włosów królowej w koka, podpinając go jeszcze siateczką, ozdobioną perełkami. Gdy miała pewność, że żaden kosmyk nie wychodzi z fryzury, sięgnęła po czepiec, zakończony welonem. Był on ciemnozłoty, ozdobiony drogimi nićmi, a welon był blady i delikatny, muśnięty błyszczącą nicią. Włożyła go na głowę jaśnie pani, by po chwili przypatrzeć się jej z bliska i podziwiać efekt swej pracy.

Maria tymczasem przejrzała się w zwierciadle i delikatnie uśmiechnęła, po czym kiwnęła głową.

— Dziękuję, Zofio. — Spojrzała na szlachciankę, obdarzając ją serdecznym wzrokiem.

Ledwo skończyła mówić, zaraz rozległo się pukanie. Dwórki królowej spojrzały po sobie, ona zaś zmarszczyła brwi. Jej oczy zaraz stały się bardziej podejrzliwe i skierowały się na drzwi. Któż to może być? — pomyślała. Nikogo przecie się nie spodziewała...

— Wejść.

Drzwi się uchyliły, a w nich pokazała się służka. Dygnęła, schylając głowę w czepku i powiedziała:

— Możni pragną się z wami widzieć, najjaśniejsza pani.

Maria zamrugała ze zdziwienia. Powstrzymała się od spojrzenia na swoje dwórki, by skonfrontować się z ich reakcjami. Spoglądała nadal na służącą.

— Czyżby to naszego męża nie było na zamku? — spytała, marszcząc lekko brwi.

— Nie wiem, pani. Proszą was o audiencję, tyle kazali mówić.

— Dobrze więc... Niech wejdą.

Służka usunęła się natychmiastowo z drogi, a po chwili oczom Marii ukazali się panowie — Detre Bebek, chorąży należący do jej dworu, Iwan Frankopan z Krku, jeden z jej wybawicieli, oraz jego syn — trzydziestoletni Nikola, po węgiersku Miklós. Spoglądając naprędce na ich twarze, Maria uznała, że syn jest bardzo podobny do swego ojca. Oby równie dobrze służył Koronie Świętego Stefana — pomyślała. Skłonili się przed nią, a ona powitała ich lekkim skinięciem głowy.

— Pani, to sprawa... Wagi państwowej — powiedział młody Frankopan, zerkając na dwórki Andegawenki. W jego oczach zatańczyły pojedyncze iskry, choć był już żonaty. Żona jego, córka najwierniejszego z palatynów, Garaia, również służyła królowej². Maria spojrzała na członkinie swojego fraucymeru.

— Zostawcie nas samych — poleciła. Panny natychmiast wyszły, dygając. Kiedy drzwi się zamknęły, Węgierka wstała i zmierzyła gości wzrokiem. — Co was do mnie sprowadza? Czy mego małżonka nie ma na zamku?

— To nie tak, królowo — rzekł na to Iwan z Krku. — Jeno czujemy, że ta sprawa powinna pierw trafić do waszych uszu.

Słowa te zainteresowały Andegawenkę.

— Mów więc, Jánosu — poleciła Maria, patrząc uważnie na Chorwata.

— Nie jest to prosta sprawa.

— Co się stało?

— Papież potwierdził prawa syna Karola z Durazzo, Władysława, do korony węgierskiej.

Królowa rozszerzyła oczy. Wpatrywała się nimi w twarz Iwana z Krku, naznaczoną już czasem. Po chwili spuściła wzrok i zamrugała.

— Mój Boże... Mój mąż musi wiedzieć! Panowie, przysięgaliście mu w posiadłości Győr, jak możecie to przed nim zatajać?

— Jego gniew jest ostatnim, co jest teraz potrzebne — powtórzył swe słowa Bebek. — Pani, spróbuj na króla oddziałać i przekazać mu te wieści. Zwłaszcza, że ostatnio wiecznie rozeźlony, tylko czekać, aż polecą łby...

Maria odwróciła się i przeszła kilka kroków po komnacie. Starała się opanować napływające do oczu łzy. Przed oczami stanęły jej skandujące na cześć Karola tłumy, domagające się jego koronacji. Podniosła chłodną dłoń do policzka i lekko go dotknęła. Zimno objęło ją natychmiast i powstrzymało krople, które chciały spłynąć. Spojrzała na chwilę w bok.

— Żadne głowy nie zostaną ścięte, panie chorąży. Nie teraz.

— Nasz pan może mieć na ten temat inne zdanie.

— Nie pozwolę na to. — Obróciła się do niego. — Król, prócz tego, że karze zdrajców, jest litościwy i dobry wobec tych, którzy się go słuchają. Czy wy nie służycie wiernie Węgierskiej Koronie?

Skłonili jedynie głowy. Maria tymczasem podeszła do komody i otworzyła jedną ze stojących tam skrzyneczek, szerszą niż dłuższą, rzeźbioną w sceny z legend. Wyjęła stamtąd jakiś papier, rozpieczętowany. Po chwili spojrzała na panów.

— Sama się ta sprawa nie załatwi, panowie. Wracajcie do swych zajęć, ja zaś pójdę do mego męża.

* * *

Jak powiedziała, tak zamierzała zrobić. Wolną dłonią, skrytą teraz pod rękawiczką, podtrzymywała poły swojej sukni, energicznym krokiem idąc w kierunku komnaty męża. Po drodze kłaniali jej się nieco zdziwieni dworzanie. W drugiej dłoni trzymała list, który otrzymała od Jadwigi — już wcześniej chciała powiedzieć Zygmuntowi o tym, że go dostała. Futerko, którym podbity był jej płaszcz, łaskotało nieco krańce jej twarzy, kiedy zmierzała przez korytarz.

Położyła rękę na klamce, po czym pchnęła drzwi i stanęła w progu komnaty męża. Czytał właśnie jakiś dokument, popijając słodkie wino. Siedział blisko kominka, ubrany w ciemnobrązowy kaftan, podbity lisim futrem. Zaraz ozwał się nieco zniecierpliwiony:

— Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać...

— Zygmuncie, to ważne — odparła.

Odwrócił się do niej, wstając z krzesła.

— Ciebie się tu nie spodziewałem. — Uniósł lekko brew. — Jak bardzo to jest ważne?

— Powiedziałabym, że ważniejsze nawet od twoich dokumentów.

Jego oczy nieco się rozszerzyły. Po chwili skierował wzrok na kartkę, trzymaną przez żonę w prawej dłoni.

— Cóż to?

— Wiesz, że kontaktowałam się z Jadwigą w sprawie Wołoszczyzny... To jej odpowiedź. — Podała mu papier. — Proszę jeno, byś się nie denerwował...

Zygmunt rozłożył pismo w dłoniach i począł czytać. Brwi mu się zmarszczyły, a twarz wykrzywiła w grymas. Chwilę milczał, wczytując się w słowa szwagierki.

— Mówiłem ci, Mario, że złudnymi są twe nadzieje — westchnął. — Pamiętam, jak ojciec mówił, że tron to jednoosobowa twierdza, nikt poza nami samymi nie jest naszym sojusznikiem. — Spojrzał na żonę, odkładając list jej siostry na stół. — To pismo jest tylko dowodem na to, że teraz jesteśmy zdani sami na siebie, otoczeni przez wrogów. — Mówił spokojnie, choć w jego głosie coś się tliło. — A Mircza wołoski jest jeno głupcem, który układami z Jagiełłą naraża swą duszę.

Maria zmilczała jego słowa o Jagielle, nie chciała go niepotrzebnie denerwować. Zamrugała i spojrzała na niego uważnie, po czym powiedziała ostrożnie:

— Jest coś jeszcze, Zygmuncie... To złe wieści.

— Kto ci o nich powiedział? — Zmierzył ją wzrokiem i zmarszczył brwi. — Przecież wieści powinny w pierwszej kolejności trafiać do mnie — dodał w myślach.

— To nie jest teraz najważniejsze, kto mi powiedział. Zwłaszcza, że ja także jestem tu władcą.

Usiadł na jednym z krzeseł, opierając lewą rękę o podłokietnik.

— Wystarczy jałowych dyskusji, mów, o co chodzi.

Maria podeszła do niego i usiadła naprzeciwko. Spojrzała prosto na jego twarz, która nie wyrażała żadnych emocji, poza oczami, które spochmurniały.

— Papież potwierdził prawa Neapolitańczyka do Świętej Korony — powiedziała cicho.

Zygmunt podniósł na nią oczy. Pod stołem jedna z jego rąk zacisnęła się w pięść.

— Więc papież również uważa mnie za nikogo... Ciekawe, ile złota dostał za taki werdykt.

Maria westchnęła, spuszczając wzrok. Czuła w chłodnym i delikatnie zachrypniętym głosie męża niechęć i złość. Nie wiedziała, co czynić, czuła, że Zygmunt zaraz mógł zapłonąć gniewem, a wtedy nic, ani nikt, nie mógł go powstrzymać.

Luksemburczyk wziął w dłoń kielich i dopił resztkę wina.

— Jedno jest pewne, Mario. Nie można się poddać.

Podniosła wzrok i napotkała jego źrenice, otoczone błękitem.

— A co z Władysławem Durazzo? I Mirczą? Co chcesz zrobić...?

— Nie przejmuj się tym. Jeśli będzie trzeba, dobędę miecza, a wtedy popamiętają mnie po wsze czasy. — Wstał i skierował się w kierunku okna. — Wszyscy.

Maria w tym czasie zwróciła wzrok na płomienie, tańczące w kominku. Nie chciała już nic mówić, by nie wytrącić Luksemburczyka z równowagi. Boże, miej go w opiece, by jego ambicja nie doprowadziła go do upadku — pomyślała. Patrzyła się w ogień, którego złote języki odbijały się w jej źrenicach. Po chwili usłyszała kroki i poczuła na swoim ramieniu dłoń. Ostrożnie odwróciła głowę i spojrzała na Zygmunta. Podniosła rękę i lekko musnęła jego palce, czując chłód kamieni szlachetnych, które je zdobiły.

— Co chcesz zrobić? — spytała ponownie, dając sobie złudną nadzieję, że on podzieli się swym politycznym zamiarem.

— Trzeba czekać — odparł. — Nie troskaj się tym. Znajdę rozwiązanie.

— Nie wątpię w to — powiedziała cicho.

— Musimy to jednak zataić przed dworem i wszystkimi uszami na zamku...

Maria odwróciła się do niego, marszcząc lekko brwi.

— I tak jesteśmy otoczeni, najmilsza. Po cóż jeszcze sycić tym uszy naszych wrogów? Zwłaszcza buntownicy nie mogą się dowiedzieć o decyzji papieża, bo sprowadzą tu tego chłystka. Nie będę się przed nim płaszczył, ani ja, ani ty!

— Jestem przekonana, że póki ja żyję, to Władysław tak bardzo nie zagrozi władzy króla...

— Wiem. Należy jednak być przygotowanym na wszystko.

— I mieć dziedzica — rzekła cichutko Maria. Wstała z krzesła i ujęła rękę Zygmunta. Podniosła na niego wielkie oczy. — Odwiedzisz mnie dzisiaj? Lub niedługo? Chyba chcesz mieć syna, prawda?

Uśmiechnął się krzywo.

— Postaram się.



Zgorzelec, Księstwo Zgorzeleckie, marzec 1390


Księżna po tym, jak medyk obwieścił jej nowinę, nie mogła się doczekać, aż jej mąż skończy naradę. Czesząc swe długie, płowe włosy, Richarda miała nadzieję, że Jan uszanuje prośbę i zajdzie do komnaty. Odłożyła grzebień i poczęła pleść warkocz z kosmyków, zadbanych i jedwabnie miękkich.

Nie przypuszczała, że u boku księcia będzie jej dobrze. Na początku, gdy usłyszała, że ma pójść za syna cesarza, który miał potem zostać jedynie księciem, była nieco zawiedziona. W końcu była córką króla, marzyła, by również włożyć koronę na głowę, jak jej matka. Trafiła jednak na całkiem dobrego męża, który okazał się również zdolnym politykiem i jednym z najbardziej zaufanych ludzi króla, jego brata, Wacława.

— Dlaczego muszę tyle czekać? — zapytała siebie, spoglądając na swe oblicze w zwierciadle.

Była sama w komnacie. Odesłała wszystkie służki, bowiem chciała pomówić z Janem sam na sam. Na sobie miała koszulę nocną, długą do kostek, obszytą w róże i ich pnącza. Zaplątała do końca włosy, sięgając po tasiemkę i umieszczając ją na końcu swego warkocza. W pomieszczeniu jedynie rozpalony był ogień w kominkach, jaśniały nim również poustawiane po kandelabrach świece. Księżna obróciła się na zydlu i spojrzała na stojak, który znajdował się w kącie pokoju — nosił on ciężar adamaszkowej sukni koloru ciemnego błękitu. Był to jeden z jej ulubionych kolorów, podkreślający jej lodowe, aczkolwiek piękne oczy. Szwedka, widząc oczyma wyobraźni inne suknie, które będzie musiała zamówić, w myślach się zaśmiała, wyobrażając sobie reakcje Jana na kolejne żądania żony.

Sięgnęła po grzebień i przeczesała kilkukrotnie końcówki swoich włosów. Czekanie księżną nudziło, chciała jakoś zabić wolno płynący czas w zgorzeleckiej warowni. Miała tylko nadzieję, że Jan będzie chciał przybyć.

Za oknem dawno nastała noc. Chmury spowiły niebo, przez co nawet nie mogła popatrzeć na księżyc i gwiazdy, próbując ułożyć świecące punkty w konstelacje. Richarda westchnęła, obrzucając wzrokiem umeblowanie komnaty — skromne, ale, według niej samej, bardzo piękne. Wyobrażała sobie, jak stoi u niej w komnacie kolejny mebel, choć wiedziała że raczej będzie to niemożliwe.

Wtem księżną z zamyślenia wyrwało pukanie. W myślach uśmiechnęła się szeroko.

— Wejść! — krzyknęła radośnie.

Drzwi się rozwarły i w nich pokazała się jedna z jej dwórek.

— Książę Jan, pani.

— Puść go, prędko. — Uśmiechnęła się Szwedka, próbując ponaglić podwładną.

Kobieta usunęła się z drogi, a ją zastąpił jej mąż. Jak zwykle blady, Luksemburczyk spojrzał na żonę, gdy ta wstała z zydla. Richarda natychmiast skierowała wzrok na dwórkę, mówiąc:

— Zostaw nas samych.

Dygnęła i zaraz zamknęła drzwi. Książę podszedł do żony, marszcząc lekko brwi. Nie domyślał się, czemu żona kazała go sprowadzić do swojej komnaty i czemu chciała z nim mówić. Richarda spojrzała na męża zaszklonymi od emocji oczami, co Jan prędko zauważył. Znalazł się zaraz przy małżonce, pytając:

— Katarzyno³, co się dzieje?

Szwedka chwilę milczała, spuszczając oczy. Chciała płakać, chciała się śmiać... Miętosząc leciutko materiał koszuli, nabrała powietrza i spojrzała na Jana wzrokiem napełnionym łzami, które najchętniej by się wydostały i spłynęły po policzku.

— Ja... — zawahała się. Nie wiedziała, jak przekazać Janowi tę ważną wieść. — Ja... — Zamrugała, powstrzymując łzy i próbując opanować emocje. Złapała dłoń męża, czując jej ciepło. Luksemburczyk mierzył ją zielonymi oczami. Zaczynał pojmować, gdyż twarz mu się rozjaśniła, a spojrzenie rozszerzyło. — Ja... Jestem... Brzemienna, Janie — rzekła prędko. — Będziemy mieli dziecko.

Na te słowa najmłodszy z synów Karola jeszcze bardziej rozszerzył oczy, po czym nagle się uśmiechnął szeroko, biorąc nagle dłonie żony w swoje. Porwał żonę w ramiona i zakręcił, następnie postawił żonę na ziemi i przytulił do siebie. Czuł jej szczupłe, smukłe ciało przy swoim, dość dobrze zbudowanym, wysokim i silnym. Obejmował ją delikatnie, a Richarda ufnie wtuliła się w jego ramię.

— To cudowne wieści, Katarzyno... — powiedział cicho ze słyszalną nutą szczęścia. — Kochana moja...

— Nic już nie mów, po prostu bądź przy mnie, Janie — poprosiła, obejmując go, jakby chciała pokazać, że jest jej mężem. — Dla mnie... — jej głos załamał się ponownie przez łzy napływające jej do oczu. — ...i naszego dziecka.



Buda | w tym samym czasie


Ciemna noc, zupełnie bezchmurna i pełna gwiazd, spowiła nieboskłon nad pałacem w Budzie. Na niebie świecił srebrny glob, którego blask delikatnie oświetlał małżeńskie łoże, a konkretniej — twarz śpiącego Zygmunta, okalaną przez jego włosy, rozrzucone lekko po poduszce.

Maria tej nocy nie mogła usnąć, nie wiedziała, czy to przez księżyc, czy przez to, że obok niej spał jej mąż, którego dawno u niej nie było. Andegawenka co chwilę zmieniała pozycję, starając się przy tym zachować ciszę, panującą w alkierzu. Odwróciła się ponownie w kierunku Luksemburga, na którego odsłoniętą szyję padał blask. Wtem, w świetle księżyca, zauważyła jakiś cień na szyi męża. Zmarszczyła brwi, lekko unosząc się na ramieniu i przyglądając się znakowi, który zdawał się fioletowawy i jednocześnie siny. Wyglądał... podejrzanie.

Nie mogąc oderwać oczu od znamienia i niewiele myśląc, uniosła się wyżej na ramieniu, tak, by księżyc dalej rzucał światło na kark Luksemburga. Druga z jej dłoni, cieplejsza, leciutko dotknęła opuszkami palców końcówek jego włosów, odsłaniając jego szyję bardziej. Cofnęła natychmiastowo rękę, kiedy mruknął coś przez sen, jednak się nie obrócił.

Była pewna, że tego znamienia wcześniej nie było. Zmarszczyła brwi, przyglądając się uważnie szyi męża. Dopiero po chwili odgadła, cóż to było. Siniak, odcisk ust niewieścich. Odcisk jednak był większy od jej własnych ust, zresztą nie pamiętała, kiedy Zygmunt odwiedził ją dobrowolnie... Gdyby nawet ona pozostawiła to znamię na jego szyi, zdążyłoby się zagoić do teraz.

Z twarzy Andegawenki odpłynął wszelki kolor, a serce zaczęło walić jak oszalałe. Dodała jedno do drugiego... Wielokrotnie słyszała plotki o innych niewiastach odwiedzających Zygmuntowe łoże. Nie chciała dać im wiary, teraz jednak miała dowód przed własnymi oczami. Te natychmiast jej się zaszkliły, a ona opadła na poduszkę, odwracając się od męża. Przypomniały jej się momenty, kiedy krzyczała, że nie chce go oglądać. Teraz też pragnęła nie widzieć go na oczy.

Starała się głośno nie szlochać, otrzeć płynące z oczu łzy, które moczyły jej poduszkę. Błagała w myślach Boga, by to nie była prawda, ale widziała to na własne oczy. Drżała od płaczu, a serce biło jej szybciej. Wydawało jej się, że słychać ją w całym alkierzu. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości, ani się z tym pogodzić... Ale jednak, zamkowe plotkary miały rację...

Co ja mu uczyniłam, że mnie zdradza? Dlaczego? — przemknęło jej przez myśl.

Wtem poczuła, jak Zygmunt się porusza, wraz z kołdrą. Szybko zamknęła oczy, próbując opanować łzy i zaczęła oddychać wolniej, udając, że śpi. Materac lekko skrzypnął, a on, jak jej się zdało, usiadł. Jej wystraszony duch czuł, że wzrok męża ją świdruje swym spojrzeniem, jak drapieżnik, który, zanim ruszy w pościg za zwierzyną, napawa się poczuciem, że ofiara się go boi i drży w środku pełna lęku. Zacisnęła zęby i powieki, próbując powstrzymać drżenie ciała, które nią zawładnęło.

Drobny szelest przeczesywania włosów palcami wprawił ją w jeszcze większy strach. Przez głowę natychmiast przeleciały Marii myśli, że już wie, że domyślił się. Zacisnęła dłoń na poduszce, wbijając się paznokciami w jej miękki puch. Chwilę później poczuła kolejne, ciche skrzypnięcie materaca i usłyszała, jak jego głowa zatapia się w wezgłowiu. Chciała ponownie usiąść na łożu i zobaczyć, czy zasnął, ale powstrzymała się. Otworzyła powieki napuchnięte od szlochu.

Nie, to jeno ma imaginacja... On się nie dowiedział — mówiła sobie w myślach, choć wcale nie była taka pewna...

Co mogła zrobić? Niewiele. Mogła jedynie znosić następne upokorzenie, jakie przyniósł jej los. Przypomniała sobie wnet, co widziały te mury — tak samo miała jej babka, Elżbieta Piastówna. Jej dziad sprowadzał do swego alkierza wiele kochanek... Zapominano o tym, mówiąc o jego osiągnięciach politycznych. Nikogo nie obchodziły jej cierpienia, gdy rodziła kolejne dzieci, gdy wiedziała o kolejnej niewieście w alkowie małżonka.

Jej świekra, matka Zygmunta, ponoć też swoje upokorzenie miała, gdy dotarły wieści, że jej mąż i cesarz rzymski spłodził z jakąś Francuzką bękarta. Karol zabezpieczył przyszłość nieślubnego dziecka, swojego syna, przez małżeństwo, które było korzystne. Wyobrażała sobie, co czuła młoda cesarzowa, której jeszcze dziecię nie było dane...⁴

Z kolei w królestwie jej siostry, przed rządami ich ojca, panował chwalony przez Polaków król Kazimierz, którego rozpusta stała się również bardzo znana. Na zamkach, które budował, ponoć lokował swoje kochanki, by mieć towarzystwo tych ladacznic przy sobie. A żony? Jedna zmarła, drugą zamknął w wieży, by popełnić grzech bigamii z mieszczką z Czech. Biedna królowa Adelajda, co ona czuła, kiedy odesłał ją z Wawelu? Czemu była winna? Bóg nie obdarzył jej potomkiem...

Na te myśli jej oczy ponownie zaczęły toczyć łzy, których gorzki smak czuła w ustach. Była to gorycz bólu zdradzonej żony, która nic nie mogła zrobić. Zdradzonej królowej, którą rzeczywistość postanowiła ponownie upodlić i dodać jej kolejnego cierpienia, choć i tak przeżyła bardzo wiele. Powoli mijała dziewiętnasta wiosna jej życia... Najpierw tron, którego pragnęli dla niej możni, potem pierwszy bunt i Vrana, która na chwilę przyniosła jej chwałę, wszelkie sprawy małżeńskie, Karol, na którego koronację musiała patrzeć... Matka, która przed śmiercią błagała przez łzy o życie dla córki, cała niewola... A teraz jeszcze niewierność jej męża — człowieka, któremu powinna choć trochę ufać.

Maria ponownie zaszlochała cicho. Pragnęła, by noc się skończyła i Zygmunt wyszedł z jej komnaty. Chciała być sama...

* * *

Kiedy nastał dzień następny i Zygmunt opuścił jej alkowę, Maria nie wstała z łoża. Leżała w nim, blade oblicze Węgierki było opuchnięte, a oczy czerwone od płaczu i niewyspania. Będąc samą, nie musiała już się powstrzymywać. Ścisnęła poduszkę, wybuchając płaczem. Po raz kolejny zignorowała etykietę, oddając się emocjom. Przez głowę przeleciały jej wszystkie słowa, które słyszała: chcesz płakać, to płacz, lecz nikt ma cię nie widzieć. Jesteś królewską córką, musisz być twarda i silna. Ale jak miała być twarda, kiedy los po raz kolejny z niej okrutnie zadrwił, stawiając przy boku człowieka, który za nic miał przysięgę małżeńską?

Szlochała. Wydobyła z siebie ten łzawy, straszny głos, który rozdzierałby serce każdego, kto go usłyszał. Przejęta, przerażona, samotna, a przede wszystkim zawiedziona — taka była Andegawenka na węgierskim tronie. Czym innym były plotki, które można było usłyszeć po kątach i w nie uwierzyć lub uznać za bzdury, a co innego było wiedzieć, znać okrutną prawdę...

Dlaczego? Dlaczego skazano ją na taki los? Dlaczego ojciec tak wytrwale walczył o istnienie tego związku, nie słuchając swej matki, której rady zawsze uznawał, ani swej żony, która była przekonana o tym, że był to zły wybór? Dlaczego?

Pogrążona we własnych łzach nie usłyszała, że ktoś wchodzi do komnaty. Po chwili dopiero poczuła, jak materac się ugina pod ciężarem innego ciała. Podniosła twarz, czerwoną od łez, które zamgliły jej wzrok. Widziała jedynie kontury znajomej twarzy przyjaciółki.

— Mój Boże, pani! — przeraziła się Zofia. — Co się stało?

Maria nie odpowiedziała. Zamrugała, próbując opanować płacz. Łzy jednak nadal ciekły, a ona prawie dławiła się ich gorzkim, okropnym smakiem. Dwórka tymczasem podbiegła do drzwi i je zamknęła, po czym wróciła do królowej. Przyłożyła dłoń do jej twarzy, ocierając cieknące krople. Twarz Andegawenki była gorąca, parzyła jak ogień.

— Pani, co się dzieje? — powtórzyła łagodnie Nádasdy. — Czemu płaczecie?

Maria przegryzła wargę, siadając na łożu. Podkuliła nogi w kołdrze, obejmując je drżącymi rękami. Zofia, niewiele myśląc, objęła królową, jakby znowu była dzieckiem, które trzeba było utulić do snu. Podziałało, Maria z wahaniem złapała plecy szlachcianki, kładąc głowę na jej ramieniu.

— To... To nic, Zofio... — odparła cichutko.

— Powiedz, będzie ci lżej... — powiedziała dwórka, gładząc dłonią rozplątane włosy Marii.

Znów odpowiedziała jej cisza, przerywana przez szloch. Po chwili jednak, łzawym głosem, Maria spytała:

— Mogę... ci ufać?

— Tak, pani — wyszeptała szlachcianka. — Jestem z wami od dziecięcia, możecie...

Poczuła, jak Maria kiwnęła głową, ponownie opierając się o jej ramię. Po chwili jednak władczyni wyprostowała się, ukazując Zofii swoją twarz, opuchniętą od lanych przez siebie łez. Widząc, jak przyjaciółka drży, dwórce krajało się serce. Za co jej pani przeszła tyle cierpienia?

Królowa złapała rękę Zofii. Próbowała zebrać w sobie siły, by powiedzieć chociaż jedno słowo. Cisza gęstniała, przerywana głośnym oddechem Andegawenki, która, zagryzając wargę, powstrzymywała płacz. Spuściła wzrok, nie mogąc patrzeć w oczy przyjaciółce. Minęło trochę czasu, zanim powiedziała:

— Zygmunt...


Cześć, witajcie w 2021! Pisałam już na tablicy, ale korzystając z okazji, życzę Wam wszystkiego dobrego w tym roku <3

Dobra, zanim przejdę do przypisów, powiem Wam, że osobiście prawie ryczałam przy pisaniu ostatnich scen. Pod względem technicznym był to ciężki rozdział. Musiałam wykazać się własną wrażliwością i wyobraźnią. Najtrudniejsza dla mnie była scena w Zgorzelcu, kiedy Jan się dowiedział, choć emocjonalny wywód uczuć Marii też był ciężki. Naprawdę.

¹ Tvrtko Bośniacki — Tvrtko I Kotromanić, król Bośni, kuzyn Elżbiety Bośniaczki. W 1390 najechał na Dalmację, którą zajął prawie całą, z wyjątkiem Zadaru. Oczywiście na kartach MKW o tym będzie.

² Chodzi tutaj o Dorottyę (Dorotę) Garai, która była żoną Mikołaja Frankopana. Kwestia służenia Marii na dworze jest wymyślona, ale bardzo prawdopodobna, wielkorządcy często pchali swoje córki na królewskie/książęce dwory, gdyż była to szansa na lepsze wydanie ich za mąż, a także na prestiż dla danego rodu. Od siebie dodam, że w korekcie planuję wprowadzić Dorotę i Ilonę Garaiówny :)

³ Katarzyna to drugie, wnioskując po czeskiej wiki używane w Czechach imię Richardy.

⁴ Karol IV faktycznie zdradził Elżbietę Pomorzankę z nieznaną z imienia Francuzką. Z tego związku około 1365, a więc rok po ślubie z Elżbietą (poślubił wnuczkę Kazimierza na Zjeździe monarchów w Krakowie, tzw. Uczcie u Wierzynka), urodził się syn Wilhelm (Guillaume). Ojciec zabezpieczył jego przyszłość poprzez korzystne małżeństwo. Potem jednak, jak się zdaje, cesarz nie zdradzał już Elżbiety — już 11 maja 1366 urodziła się najstarsza córka pary, Anna Luksemburska (Czeska).

Dajcie znać, co myślicie o rozdziale :) Liczę, że się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro