ROZDZIAŁ LXIII: Dworskie intrygi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dworskie intrygi

Buda, kwiecień 1390


Ranek w pałacu bywał zwykle zabiegany, pełen niezdrowego pośpiechu, przerywanego tłumionymi głosami służby i brzdękami tac oraz niesionych na nich kielichów i mis. Słudzy dwoili się i troili, by dojść do komnat, gdzie władcy jadali posiłki, towarzysze koronowanych głów bawili ich słowem czy dźwiękami lutni. Tego dnia jednak było zadziwiająco spokojnie, aż Chorwatka się przelękła tej ciszy. Pobladła, szła w kierunku komnat przeznaczonych dla królowej i jej przyjaciółek, Divna ponownie miętosiła w palcach poły jasnoniebieskiej sukienki, pełnym obaw wzrokiem patrząc po ścianach.

Nie mogła uwierzyć w to, co niedawno zobaczyła. Powracało to do niej w jej najgłębszych i najskrytszych myślach, napawając ją lękiem szczutej zwierzyny czy szpiega, który lada moment może zostać odkryty. Jak zobaczy i wypaple, zetnę lub przekupię...

Król Zygmunt zdradził jej królową. Chorwatka wiedziała, że Maria zdawała sobie z tego sprawę, co przypłaciła migrenami i całodziennym płaczem, ale Divna czuła, że jej pani, której zawdzięcza tak wiele, musi wiedzieć, kim była kochanica jej małżonka. Zebrała raz kolejny poły odzienia, i długimi krokami małych stóp obutych w beżowe ciżemki, ruszyła już pewniej w kierunku komnaty. Po drodze minęła parę sług, które obrzucały ją nieprzychylnymi spojrzeniami. Wiedziała, że nie jest tutaj lubiana, była przedstawicielką zbuntowanego narodu, który przysporzył tyle zła panującej Andegawence, a i niższego stanu była.

Stanąwszy przed drzwiami pomieszczenia, dwórka odetchnęła głęboko, po czym weszła do środka. Miała nadzieję, że opanowała wewnętrzne drżenie i bladość twarzy, nie chcąc wzbudzić podejrzeń. Nie chciała mówić najjaśniejszej pani bezpośrednio o tożsamości niewiasty, która omamiła swym wdziękiem króla... Wewnątrz komnaty przebywały z Marią damy jej dworu. Bystre oczy Chorwatki obrzuciły niewiasty wzrokiem — żony wpływowych możnych i dworzan służących królowi i królowej. Przy kominku u boku sali na lutni brzdąkała jedna z osieroconych dawno córek tragicznie zmarłego Garaia, Ilona¹. Jej siostry jednak nie było przy jaśnie pani, która w tym czasie mówiła półszeptem z Erzsébet Morzsinay i Zofią Nádasdy.

Maria odwróciła głowę i uśmiechnęła się na widok dwórki.

— Divno, dobrze cię widzieć.

Chorwatka dygnęła lekko.

— Dziękuję, pani. — To mówiąc, poczekawszy chwilę, aż Maria wróci do rozmowy, stanęła obok córki dawnego palatyna. Garaiówna łypnęła na nią znad instrumentu. Divnie zaraz zabiło szybciej serce, zlęknionym wzrokiem dziewczyna obserwowała Marię, ledwo tłumiącą śmiech. Za Zofią i Erzsébet stały jeszcze inne młode panny, które miały przynieść chwałę swoim rodom. Divna usiadła przy córce palatyna.

— Czego chcesz? — syknęła Ilona, nadal brzdąkając na lutni.

— Pójdź ze mną, proszę... — poprosiła cicho chorwacka towarzyszka królowej. — To bardzo ważne... Nie mogę pomówić z Zofią. Ona by wiedziała, co zaradzić, ale...

Ilona spojrzała na nią. Kolczyki w jej uszach wykonały delikatny ruch, a czarne oczyska wbiły się w sylwetkę Divny.

— Nie narażę się naszej pani dla ciebie — rzekła stanowczo panna Garai.

— To bardzo ważne! — odparła na to Divna. — Pójdź ze mną, pod byle pretekstem... Proszę, powiedz to później Zofii. Wiesz, jak ja jestem... — nie zdążyła jednak skończyć, gdyż córka dawnego palatyna przewróciła oczami.

Ilona delikatnie odłożyła lutnię i poczęła szybciej oddychać. Naraz wydukała kilka słów, zwracając na siebie uwagę Marii, i wstała, by zaraz runąć na ziemię, jak długa. Andegawenka, widząc zachowanie dwórki, przeraziła się i powstała z miejsca. Chorwatka wiedziała, co czynić. Poderwała się z miejsca i podbiegła do nieprzytomnej Garaiówny, lekko uderzając jej twarz.

— Ilono! — Divna szczypnęła kilka razy policzek dziewczyny. Ilona wciąż leżała w tej samej pozycji.

— Dajcie szklankę wody — poleciła Maria, przyglądając się leżącej. Jedna z panien natychmiast nalała wody do kubka, po czym podeszła do Divny, ciągle klęczącej przy leżącej niczym omdlała szlachciance. Chlusnęła nagle z kubka prosto na twarz niewiasty, która zaraz syknęła i prędko obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem. Opanowała się zaraz, przypomniawszy sobie, że musi zagrać przestraszoną panienkę.

— Co... — Ocalała z omdlenia uniosła się, dyskretnie zerkając na swą mokrą suknię. Skrzywiła się ledwo widocznie, by zaraz przerodzić grymas w wyraz cierpienia. — Co się...?

— Ilono, omdlałaś. — Królowa podeszła do niej i kucnęła. — Już dobrze? Może powinnaś odwiedzić medyka?

— Ja pójdę z Iloną — zaproponowała na to Divna, biorąc lekko podnoszącą się z posadzki szlachciankę. Maria spojrzała na dwórki i potaknęła delikatnie, przyzwalając.

* * *

— Zbłaźniłam się dla ciebie, mieszczucho — powiedziała z wyrzutem Garaiówna, spoglądając mokrą górę sukni. — Ciesz się, że pani nie wyczuła podstępu. Czego chciałaś?! — Położyła pięści na biodrach, marszcząc jednocześnie czoło.

Divna westchnęła i rozejrzała się.

— Nikogo nie ma... Ale nachyl się. Nie chcę, by ktoś to usłyszał...

Poirytowana kolejną przysługą dla Chorwatki Ilona zrobiła jednak to, o co poprosiła ją Divna. Mieszczka nie była na tyle wysoka, toteż wspięła się na palce i szepnęła do ucha Węgierki:

— Wiem, z kim król Zygmunt ma romans.

Ilona oderwała się jak oparzona. Z poprzedniej złości na Divnę została jej tylko lwia zmarszczka na czole. Wpatrywała się w nią z większym przerażeniem. Szlachcianka spojrzała w bok, krzywiąc swoje drobne usteczka. Córka zamordowanego wielkorządcy założyła ręce na piersi, zakryte mokrym materiałem różowej sukni i spojrzała na rozmówczynię.

— Skąd wiesz, że twoje osądy są trafne? A może coś ci się uroiło w tej główce, co? — Spojrzała znacząco na nią, jakby zarzucając jej brak wielkiego umysłu. Chorwatka postanowiła nie kłócić się z potomkinią palatyna, ale od razu odparła:

— Widziałam ich... Nie kryli się nawet za bardzo.

Garaiówna zagryzła wargę i sięgnęła do części upiętych na ciemieniu w siatkę jasnobrązowych, wpadających w rdzawy odcień fal, dotykając ich delikatnie opuszkami palców. Wydęła usta i zamrugała, myśląc nad czymś intensywnie. Divna wpatrywała się w nią — oczy Ilony biegały po podłodze, a jej nieobecna mina zdradzała chłodną kalkulację.

— Uznajmy, że ci wierzę... — powiedziała Ilona. — Co mam z tym zrobić?

— Przekazać Zofii, nie wyraziłam się jasno?

— No dobrze... — westchnęła córka Garaia. — A kim jest ta ladacznica, przez którą nasza pani cierpi? Jak mam to powiedzieć Zofii, chyba muszę wiedzieć, kto to! — dodała ostro.

Divna zbliżyła się do ucha Ilony i powiedziała:

— Klara Babonić...

* * *

Szczęk żelaza poniósł się z dziedzińca przez ściany warowni. Echo wzmacniało jego siłę, kiedy ponownie rozległ się dźwięk uderzania bronią o broń, klingą o klingę, po czym ciche syknięcie, skwitowane śmiechem władcy. Zygmunt ponownie zamachnął się mieczem, dając jednak towarzyszowi czas, by sparował uderzenie. I ponownie po otoczeniu poniósł się dźwięk. Wyglądało to, jakby król szykował się do wojny.

A jednak nie; nie była to żadna wojna, ino pragnienie rozrywki godnej rycerza, za jakiego uważał się młody rządzący. Luksemburg zaśmiał się, widząc reakcję Węgra, który z sykiem zatrzymał na swojej klingę przeciwnika. Nie czynił tego jednak z łatwością, jaka przychodziła królowi. I naraz Zygmunt zaatakował, wybijając mu miecz z ręki. Chwilę trzymał broń tak, jakby pragnął utopić jej ostrze we krwi przeciwnika, podrzynając mu gardło, ale chwilę później opuścił rękę, chowając klingę do skórzanej pochwy, trzymając jednak dłoń na wystającej rękojeści.

— Wygrałem — ozwał się, pozwalając sobie na tryumfalny uśmiech. — Na wojnie też będziesz się tak guzdrał? — Spojrzał na mężczyznę.

— Chyba na żadną wojnę się nie wybieramy, najjaśniejszy panie — odparł Węgier.

— Jedynie Bóg to wie — odparł Zygmunt. — Wszystko zależy od Jego wyroków. Dlatego trzeba być gotowym na wszystko. — To mówiąc, ściągnął rękawice i cisnął je na stół, jednocześnie podchodząc i nalewając sobie do stojącego blisko kielicha wina. Upił haustem, gasząc tymże sposobem pragnienie. — Na dzisiaj wystarczy. Rada na mnie czeka? — rzucił przez ramię.

— Nie wiadomo mi, panie.

— To pójdź i się wypytaj, już... — Zygmunt, wciąż nie odwracając się do Węgra, odgonił go kilkakrotnym ruchem ręki. Sięgnął do sakwy i wyjął zeń pierścienie: jeden z wyżłobionym lwem, drugi podłużny, z szafirowym okiem. Ozdobił nimi palce, czekając na jakiekolwiek wieści.

Mężczyzna skłonił się i opuścił dziedziniec, który byłby opustoszał zupełnie, gdyby nie licząc osoby władcy. Naraz, zza filaru wychylił się inny człowiek. Widząc, że Zygmunt był sam, nie licząc strażników, opuścił schronienie i wyszedł. Nawet nie podejrzewał, iż oczy króla od dobrych kilku chwil śledziły jego ruchy.

— Czego chcesz? — rzucił zniecierpliwiony władca, patrząc na mężczyznę kątem bystrego oka. — Skradasz się jak jaki fur², albo kot, czający się na mysz. — Dopiero teraz zwrócił twarz ku sługusowi. Pełne wyższości lodowe oczy świdrowały służalca niechętnym spojrzeniem. Widząc, iż trzyma on w ręce pierścień, nerwowo go okręcając w nie do końca czystej ręce. Zwrócił uwagę na błyskotkę i natychmiast ją rozpoznał. — Przysyła cię Klara...? — Uniósł brew.

— T-tak, jaśnie panie. Pytała, czy mogłaby się z wami zobaczyć dzisiaj... Niezauważona — szepnął.

Zygmunt zmarszczył oczy.

— Z jakiego to powodu?

— Sprawa poufna, pani moja zakazała mi mówić.

— No dobrze... Wracaj do niej i powiedz, że się zgadzam. Ale na wieczór bądź w nocy, bo nie mam dzisiaj czasu, a skoro pragnie być niezauważona... Odejdź. — Jego palce wykonały charakterystyczny ruch, odganiając go.

Ponownie został sam, gdy sługus pani Babonić zniknął, wtapiając się w otoczenie. Zygmunt uniósł głowę, a jego oczy spotkały się z błękitem firmamentu, z którego odpływały chmury. Naraz skierował wzrok na mury zamku, gdzieniegdzie już podniszczone przez okrutny ząb czasu. I znowu przemknęła mu przez głowę myśl o rozbudowie. Zwiększenie obronności, a przy okazji urody pałacu, w którym przyszło mu mieszkać, generowała jednak następne koszty. Trzeba by to rozłożyć w czasie — pomyślał. I naraz przypomniał sobie, jak opowiadano o wielkości jego ojca, który, gdy powrócił z Francji, rozpoczął prace na opustoszałych i zniszczonych włościach na Hradczanach...³

Zygmunt uśmiechnął się, marząc i wpatrując się w błękit nieboskłonu. Czy to było możliwe, że ojciec gdzieś tam go dostrzega i słyszy, co planuje jego syn? Czy jego teść widzi, że małżonek jego córki pragnie utrzymania, a nawet powiększenia potęgi, którą on zostawił w spadku?

Otrząsnął się z zamyślenia i przywołał sługę, by zabrał ciężkie rękawice ze sobą. Zerknął w drugą stronę, a widząc, że wysłany przez niego do możnych towarzysz w ćwiczeniowej walce wraca, skinął głową. Pora mu było zacząć kolejny, jakże typowy i nudny, wypełniony urzędniczym jazgotem, dzień władcy.

* * *

W komnacie było cicho, skończył się poranny gwar i mnóstwo pań dworskich rozeszła się po zamku, jedne do swych rycerzy i mężów, inne choćby na rynek, gdzie kupcy wystawiali najróżniejsze świecidełka. W tym czasie Maria, trzymając w dłoni plany budowy kaplicy, rozrysowane dokładnie na pergaminie, słuchała architektów, którzy byli w jej komnacie. Andegawenka odłożyła kartę na stół i uśmiechnęła się delikatnie.

— Przyznam wam, drodzy panowie, że plany wyglądają bardzo interesująco. Należy zająć się tą kaplicą jak najszybciej. — Zerknęła na pochylonego nad nią architekta. — Na chwałę Boga, w intencji dziedzica, który po mnie i swym ojcu weźmie w ręce berło królewskie.

Mówiąc ostatnie słowa, jej serce zatrzepotało, jak gołębica chcąca poderwać się do dalekiego lotu. Miała jeno nadzieję, że nie zbladła i opanowała wewnętrzne drżenie. Wciąż nie mogła przełamać niechęci, która nią zawładnęła, kiedy odkryła, że Zygmunt nie jest jej wierny. Nie dość, że czekała dniami, miesiącami, to jeszcze miała znosić spokojnie wieści, że miała rywalki, poustawiane przez króla po kątach. Czy była to kara? Jak tak, to za co? Zamrugała jednak i skierowała ponownie wzrok na plany.

— Czy arcybiskup ostrzyhomski już widział, co stanie?

— Nie, pani. Chcieliśmy pierw zyskać waszą aprobatę, skoro jest to wasz pomysł.

Maria uśmiechnęła się delikatnie.

— Rada zatem jestem wam rzec, że moja aprobata została zyskana. — Posłała mężczyźnie szerszy uśmiech, a w jej oczach zabłyszczało kilka iskierek. — A teraz idźcie do arcybiskupa, na pewno będzie chciał wiedzieć, co stanie w Ostrzyhomiu.

Jeden z pomocników architekta wziął w rękę plany i schował je do skórzanej pochwy. Gdy dokładnie zawiązał rzemyki, mężczyźni skłonili się przed królową, a ta odprowadziła ich wzrokiem. Wstała z krzesła, by wyprostować poły brązowej, obszytej złotymi pnączami sukni, lecz chwilę potem rozległo się pukanie. Maria stanęła w pół kroku, kierując badawczy wzrok na wrota. Nikogo nie prosiłam, któż... — poczęła się zastanawiać.

— Wejść! — przerwała swoje rozmyślanie, wypowiadając pozwolenie na otworzenie podwoi.

W drzwiach pokazał się strażnik z młodym gońcem o licu czerwonym ze zmęczenia. Padł on na kolano przed Marią i wręczył jej tubę, opatrzoną pieczęcią.

— List od królowej Jadwigi, waszej siostry, pani. Moja królowa też pragnie dać wam upominek, ze względu na wasze urodziny.

Maria, z lekka zaskoczona, zaśmiała się i odłożyła tubę na stół.

— Minęły niedzielę temu...⁴ Przekaż jednak mojej siostrze, że cieszy mnie jej pamięć o takiej błahostce.

Posłaniec wstał i poprosił, by jego sługi weszły. Jeden z nich trzymał w rękach rzeźbioną w kości słoniowej skrzyneczkę. Pochyliwszy się, wręczył przedmiot królowej. Ta przyjęła kuferek delikatnie, ciekawie patrząc na rzeźbione nań sceny, delikatnie dotykając chłodnego budulca małego dzieła sztuki.

— Piękna — powiedziała cicho do siebie. Po chwili spojrzała na posłów. — Panowie, zostańcie w Budzie, jeszcze dzisiaj dostaniecie moją odpowiedź dla Jadwigi. Węgry stoją przed wami otworem, bylebyście nie odchodzili za daleko. — Uśmiechnęła się do mężczyzn delikatnie.

— Oczywiście, jaśnie pani.

— Możecie odejść — poleciła. Skłonili się przed starszą z córek króla Ludwika i wyszli, odprowadzeni przez jednego z gwardzistów.

Maria w tym czasie postawiła skrzyneczkę na stole i poczęła przyglądać się jej dokładniej. W bieluśkim materiale stworzono reliefy z żywotów świętych, jak i legend, powiązanych z ich dynastią, jak i z Węgrami. I tak widziała wielkiego ptaka, który sprowadzał na te ziemie pierwszych osadników, to znowu świętego Stefana z berłem w dłoni... Długie palce Andegawenki powędrowały do wieka, a następnie do skobelka, który je wieńczył.

Piękna robota — pomyślała Maria. Poruszywszy delikatnie zapięciem, otworzyła górę skrzyneczki. Jej oczom ukazał się zdobiony perłami złoty kielich, na którego nóżce złotnik Jadwigi wyżłobił lilie i pasy węgierskie. Marii zaraz zrobiło się cieplej na sercu, uśmiechała się w samotności swojej komnaty, oglądając upominek od siostry na dziewiętnastą rocznicę urodzin.

Posunęła skrzyneczkę dalej i wzięła w rękę tubę. Odbezpieczywszy, wyjęła zeń list i rozwinęła go. Ujrzała ponownie, doskonale jej znane, kształtne pismo siostry. Maria przysiadła na zydlu i poczęła zagłębiać się w treść dokumentu:

Najmilsza moja Siostro...

* * *

Wiosna zaczęła budzić się do życia na dobre, drzewa zrobiły się jasnozielone, pierwsze kwiaty zerkały ciekawymi oczkami na przechodzących alejkami dworzan, w tym na Zofię Nádasdy. Ulubiona dwórka królowej właśnie zmierzała w stronę pałacu, jedną ręką niedbale trzymając poły sukni. Wiaterek zaczął bawić się jej włosami, długimi i ciemnymi, niosąc zapach wszechobecnego kwiecia. Węgierka zatrzymała się jeszcze na chwilę, spoglądając na pełne kwiatów krzewy. Za nią zaraz rozległ się odgłos szeleszczącej sukni i przyspieszonych kroków. Dwórka spojrzała w tamtą stronę.

Ilona podbiegła do niej, oddychając szybko i najwyraźniej wstydząc się zaczerwienionej od wysiłku twarzy. Zatrzymała się i zmierzyła Nádasdy spojrzeniem.

— Musisz coś wiedzieć.

— Co masz na myśli? — Zofia zmarszczyła brwi. — Nie rozumiem.

Garai rozejrzała się prędko, a widząc, że inni dworzanie są w dalekiej odległości, szepnęła:

— Divna widziała króla z kochanką. To Klara Babonić...

Ciemnowłosa zagryzła wargę. Zamrugała i spuściła wzrok. Przypomniało jej się, że pani dawno martwiła się Klarą, jak się okazało, przypuszczenia były słuszne.

— Nietrudno to było przewidzieć — mruknęła zniesmaczona. — Jest nieszczęśliwa, a i jej mąż jest jej niemiłym... Ostatnio jej nie ma za często — dodała. Zofia skierowała chabrowe oczy na Ilonę. — Czy to może znaczyć, że...

— Nie kracz! — przerwała jej Ilona, wbijając w nią tęczówki. — Biedna nasza pani, ma na dworze królewską metresę...

— Trzeba coś zrobić — uznała Nádasdy. — Ale co?

— Divna uznała, że będziesz wiedzieć...

— Nie chcę powiedzieć pani wprost, ona tego nie wytrzyma... — W oczach Zofii zalśniły łzy. — Nie zrobię tego.

Ilona uśmiechnęła się tajemniczo. Zofia mogłaby przyrzec, że w tym momencie była najbardziej podobna do swojego ojca — mieli ten sam uśmiech, choć u córki był on delikatniejszy i bardziej subtelny niż u rodzica.

— Mam pewien plan... — Uniosła brew. — Zobaczysz, sama się wyda.

* * *

Zgrabne palce zwinęły w rulonik pismo do młodszej siostry, które wyszło spod pióra Marii. Zamknęła tubę i odłożyła ją na bok. Spojrzała na służącą, stojącą przy drzwiach. Niewiasta dygnęła, czując na sobie wzrok najjaśniejszej pani. Spuściła nisko głowę, jakby nie była godna spojrzeć nawet na skrawek sukni, którą miała na sobie Andegawenka.

— Otwórz drzwi i puść gońca.

Niewiasta uczyniła to natychmiast, przed Marią pojawił się posłaniec, kłaniając się przed nią. Węgierka wzięła w dłoń tubę i wstała, podając mu ją.

— Pojedziesz do Krakowa, do mojej siostry i przekażesz jej mą odpowiedź. — Zamilkła na chwilę, a kiedy mężczyzna ponownie się skłonił, chcąc ruszyć do wyjścia, zatrzymała go: — Zajdziesz do podskarbiego i weźmiesz zapłatę. Odejdź. I niech cię Bóg prowadzi — powiedziała. Goniec wyszedł bez słowa, a służąca zamknęła za nim drzwi. Maria spojrzała na nią i powiedziała: — Ty także wyjdź.

Kobieta złapała poły sukienki i dygnęła nisko, po czym wyszła, zostawiając królową samą wraz z Erzsébet. Maria usiadła na zydlu i wzięła w dłoń kielich napełniony do połowy winem. Wpatrywała się weń pustym wzrokiem, jakby próbując odgadnąć, jaki smak ma ciecz, będąca w środku. Po chwili odezwała się, nie mogąc znieść ciszy, jaka zapanowała po wyjściu służki:

— Erzsébet, rozwiąż mi włosy. A potem pomóż założyć koszulę. — Po tych słowach wzrok Marii zatrzymał się na panującej za oknem ciemności. Kilka gwiazd błyszczało na firmamencie, srebrnymi oczkami jakby mrugając do królowej. Ojciec w nich szukał odpowiedzi na pytania — pomyślała. — Ciekawe, ile z nich dostał...

Upiła łyk wina, krzywiąc się nieznacznie. Słodka ciecz zdawała się być za mocną.

— Dolej mi jeszcze wody do tego wina, Erzsébet... — poleciła, zatrzymując wzrok na szybie, w której odbijało się światło rozpalonych knotów świec. Dwórka puściła pukiel włosów Marii, który opadł delikatnymi falami na jej ramię i podeszła z naczyniem z wodą, wlewając trochę do kielicha. Po chwili Morzsinay znowu podeszła do pleców swej pani, by kontynuować uwalnianie jej włosów z misternego zaczesania.

Dwórka przypatrywała się ukradkiem Marii, siedzącej nieruchomo niczym statua, wpatrzonej w zaokienne widoki, tonące w ciemności wieczoru. Nad czym myślała? Erzsébet przeniosła wzrok na rękę Marii — palce królowej były zakleszczone wokół kielicha, ale nie piła ona rozcieńczonego wodą trunku.

— Pani, czy coś się stało? — Morzsinay odważyła się postawić Andegawence pytanie.

Maria poruszyła się lekko i westchnęła.

— Nie, Erzsébet. Nie martw się o mnie. Jeno myślałam o ojcu.

— Dlaczegóż to? — Dwórka zmarszczyła brwi, nie przerywając pracy. Kolejny pukiel włosów lekko opadł.

— Widzisz te gwiazdy? — Królowa podniosła głowę, wpatrując się w srebrne punkty na niebie. — Przypomniało mi się, że mój ojciec często chciał odczytać z nich przyszłość⁵. Może powinnam...

— Cóż takiego, pani?

— Spytać ich, czy będę w stanie błogosławionym... — westchnęła.

— Nie dręczcie się, pani. Jestem pewna, że tak będzie. — Erzsébet wzięła w dłonie grzebień i poczęła rozczesywać długie włosy królowej. — Urodzicie niejednego potomka — dodała.

— Oby tak było... — powiedziała cichutko Andegawenka, przytykając do ust kielich. Upiła kilka łyków.

* * *

Wziął w dłonie pismo, które dosłownie chwilę przedtem dostał. Goniec mówił, że przyszło z Hradca. Zmarszczył początkowo brwi, ale przyjął list. Matka... Tak dawno jej nie widział, ale wciąż przed oczami miał jej twarz, kiedy tylko przywoływał ją we wspomnieniach — niezwykle piękną, z lekka okrągłą, otoczoną jasnymi puklami włosów, zwykle spiętych w koka, przykrytego muślinowym welonem. Ojciec miał szczęście, miał piękne i dobre żony, które dały mu tyle potomstwa...

Przeniósł wzrok na papier, wczytując się w słowa rodzicielki. Pomorzanka wspomniała nowinę, którą o dziwo sam zainteresowany się nie pochwalił — księżna Richarda Katarzyna, jego bratowa, spodziewała się dziecka. Matka dalej wspominała, że tęskni za czasami, gdy miała wszystkie swoje dzieci przy sobie. Teraz rzadko kto ją odwiedzał, została jej tylko modlitwa i rozdawanie jałmużny biedakom⁶.

Zygmunt naraz westchnął, zatrzymując oczy na słowach: „dziecię w rodzinie Luksemburgów się pojawi, przekazano mi radosną wieść, że doczekam się wnuka. Szwedzka żona naszego Jana jest w stanie błogosławionym". A Maria nadal... — pomyślał z irytacją. Wczytał się w dalsze słowa listu i naraz zrobiło mu się żal ukochanej matki. Rzadko się rozckliwiał, nie znosił bowiem sentymentów, ale Elżbieta Pomorska zasłużyła na więcej, niż jeno modlitwa i datki dla biednych... Już miał brać w ręce pióro i pisać odpowiedź, lecz zamiar ten został przerwany przez pukanie do drzwi.

Klara — stwierdził w myślach, odkładając na stół pismo od matki.

Wstał, a księżyc, będący za oknem, srebrną poświatą oświetlił jego wysoką, szczupłą sylwetkę. Pukanie się powtórzyło. Zygmunt oparł się lekko o stół i rzekł:

— Wejść.

Drzwi otworzyły się, a w nich pokazał się strażnik z niewiastą, mającą kaptur na głowie.

— Pani Klara Babonić, de domo Tomay.

— Zostaw nas samych — odparł Zygmunt, odsyłając zbrojnego gestem. Gdy ten zamknął drzwi, podszedł do kochanki i ściągnął jej kaptur, odsłaniając jej jasnowłosą głowę. Spojrzał badawczo w szmaragdowe tęczówki kochanicy i spytał: — Co cię sprowadza?

— Mam nowinę, mój panie — odparła nieśmiało, spuszczając lekko wzrok.

Zygmunt uniósł brew, spoglądając na oblicze Klary.

— Co się stało?

Klara lekko się speszyła. Błądziła wzrokiem po posadzce, zachowując się jak nieśmiała cnotka, choć Zygmunt dobrze wiedział, że wcale taka nie była.

— Nie wiem, jak to powiedzieć, najjaśniejszy panie... — zawahała się, spuszczając wzrok. Po chwili wzięła głęboki wdech i położyła prawą rękę na swoim brzuchu. — Ja... Urodzę bękarta, królu — powiedziała, podnosząc oczy na Luksemburczyka.

Stał przez chwilę jak wmurowany w podłogę, ale zdołał się lekko uśmiechnąć. Po chwili, gdy szok powoli go opuszczał, wziął w ręce drobne dłonie Klary i podniósł do ust.

— Wiedz, że niczego nie będzie brakować temu dziecku.

Na te słowa pani Babonić uśmiechnęła się.

— A jeśli to będzie dziewczę? — zapytała nagle, badawczo przyglądając się Zygmuntowi. Ten odparł jakby na odczepne:

— Nieważne, syn czy córka. Będę mieć na to dziecię baczenie, przysięgam ci, Klaro.

W oczętach kochanki Zygmunta zalśniły łzy.

— Dziękuję, mój panie. — Uśmiechnęła się szeroko, po chwili jednak posmutniała. — A... A co, jeśli królowa Maria się... dowie?

— O to się nie martw. Musisz jednak wmówić swojemu mężowi, że to jego dziecię... — zamilkł na chwilę, po czym z krzywym uśmiechem dodał: — Na pewno ci uwierzy, słodka Klaro. Jest stary, ale i głupi, na pewno nie oprze się twoim wdziękom. — Uniósł podbródek szlachcianki, która ponownie posłała mu uśmiech. Nie troskaj się, moja droga. Zwłaszcza, gdy jesteś przy nadziei. — Zbliżył się do jej czoła i, odgarniając włosy kochanki, ucałował je. — Idź już, odpoczywaj.

— Dobrze, panie. — Klara dygnęła, uśmiechając się do Zygmunta. Zebrała z gracją poły sukni, nałożyła kaptur i delikatnie zapukała w drzwi komnaty, gdzie czekał na nią strażnik. Zanim wyszła, dygnęła delikatnie, pamiętając, iż ma do czynienia z królem. Po chwili Zygmunt został sam, gwardzista bowiem zamknął drzwi.

Zatem nie tylko Jan będzie mieć dziecię... — pomyślał Zygmunt, drapiąc lekko paznokciem podbródek.



Praga, maj 1390


Królowa, jak zwykle określano młodziutką żonę Wacława, choć korona na jej skroniach jeszcze nie zajaśniała, przebywała w swojej komnacie, przeglądając klejnoty, pochowane w kuferkach. Wiele wisiorów dostała od męża, który w ten sposób pragnął jej wynagrodzić dni, spędzone przez nią samotnie. Niewiele ich na szczęście było, bowiem rozmiłowany w niej król często zaglądał do jej komnat. Zofia wyrwała się z zamyślenia, cmokając lekko, mając przed oczami złoty wisior z rubinowymi okami.

— Julio? — rzuciła imię dwórki i obróciła się na zydlu. Niewiasta uniosła wzrok znad robótki. — Tak tu nudno... Gdzie król? — Wbiła w kobietę błagalny wzrok czarnych oczu i podniosła się z siedzenia. Zaczęła chodzić po komnacie, pozwalając, by ciemnobłękitna suknia sunęła po posadzce.

— Wiecie, pani, że zajmuje się polityką.

— Ach, ja głupia, nie powinnam tak myśleć — westchnęła. — Pójdziesz ze mną do ogrodów?

— Już byłaś dzisiaj, pani.

Zofia obróciła ku niej oblicze.

— Tkwię tutaj jak kamień w sklepieniu. — Wydęła usta. — Wszyscy traktują mnie jak powietrze!

— Nie przesadzajcie, pani. W Bawarii było inaczej? Tam musiałyście się uczyć.

— Ale przynajmniej nie było mi nudno! — fuknęła czternastoletnia niewiasta. — A tutaj? Prawie każdy dzień taki sam.

Julia wstała, odkładając robótkę na krzesło.

— A może powinnaś, pani, pomyśleć o księżnej Zgorzelca? Skoro spodziewa się dziecięcia, może powinnyśmy sprawić jej jakiś prezent?

— Katarzyna była dla mnie tak miła, kiedy tu przyjechałam... Wraz z Małgorzatą. — Uśmiechnęła się lekko. — To błyskotliwa idea! Może zamówię u szewca... Nie, sama uszyję. — Odwróciła się do Julii. — Ciżemki dla małego Luksemburga. Lub Luksemburżanki.

* * *

Książę obrzucał wzrokiem mury pałacu, idąc przez korytarz. Prowadził go jeden ze sług, który — jak twierdził — wiedział, gdzie przebywał król Wacław. Kuzyn króla jedynie westchnął i dał mu zapłatę, po czym ruszył korytarzem wraz z nim, choć miał nadzieję spotkać władcę Czech i Niemiec samego. Podejrzliwy wzrok oczu Prokopa nie zatrzymywał się ani na chwilę. Wiedział, że każde ściany zamków mają uszy i języki, które gotowe były wyrzec wszystko innym władcom.

Jakaś część Prokopa wahała się, kiedy Luksemburg myślał o Jodoku. Czarnowłosy był w końcu jego starszym bratem, ale z drugiej strony, cóż to za brat, do którego są w stanie przemówić jedynie złoto i miecz? Siedział w tej Brandenburgii i knuł z możnymi, tworząc potężne stronnictwo, jeno co ono miało znaczyć?⁷

Trudno było stwierdzić, czy Prokop kochał brata. Ciągnąca się od wielu lat za nimi kłótnia o hegemonię na Morawach, która co rusz przybierała na sile, by na chwilę dać książętom wytchnienie. Od śmierci Jana Sobiesława⁸ to Jodok zarządzał jego majątkami, płacąc Prokopowi odszkodowanie. Morawy nie przypominały spokojnej krainy, trawiła je wojna, a rycerze zmieniali się w zbójców...

Książę zacisnął pięść. Skończył jednak rozpamiętywanie pogmatwanej relacji ze starszym bratem, gdyż dotarli do drzwi. Prokop wyprostował się i zmierzył drewniane wrota wzrokiem zaciętych tęczówek. Będący z nim sługa zapukał do drzwi i czekał na królewską odpowiedź. Ta zaraz się rozległa i służący otworzył drzwi, puszczając Prokopa przodem.

— Odejdź — syknął do niego Luksemburczyk, gdy był u progu komnaty. Mężczyzna skłonił się i zamknął drzwi. — Kuzynie! — Prokop spojrzał na króla, który podniósł się z miejsca.

— Witaj, Prokopie — rzekł Wacław, zapraszając go gestem do środka. — Miło cię widzieć.

Z lekka wymuszony uśmiech pojawił się na twarzy syna Jana Henryka.

— Mi również, królu — odparł, siadając do stołu, naprzeciwko Wacława. — Tuszę jednak, że nie zepsuję ci humoru wieściami.

Syn Karola opadł na krzesło. Skierował piwne tęczówki w oblicze kuzyna.

— Co chcesz powiedzieć?

— Opolczyk ponownie zbliżył się do mojego brata. — Prokop nalał sobie wina. — Kupczy swoimi ziemiami i tylko czekać, aż obróci się to przeciwko niemu. A i z Jagiełłą pertraktuje, córkę wydał za jego brata. Szuka sojuszników.⁹

— To normalne — odparł Wacław, upijając łyk trunku. — Co cię niepokoi? — Zmrużył oczy, próbując wyczytać emocje z twarzy kuzyna.

— Jego stosunki z zięciem, moim bratem. Już i tak pewnie wiesz, że odsprzedał mu kilka ziem. A i Jodok nie próżnuje, skoro omamił tylu możnych...

Wacław spojrzał na Prokopa nieco spode łba. Loki z lekka nachodziły mu na twarz, zgarnął je zniecierpliwionym gestem.

— Opolczyk jest gorszy, nie wiadomo, co knuje — kontynuował kuzyn króla. Dopił resztkę wina z kielicha. — Musisz go nauczyć moresu.

— No dobrze, ale co zrobić? Poczekajmy jeszcze, jeżeli sam się nie opamięta, dostanie ode mnie naukę. — Wacław uśmiechnął się krzywo. W jego głowie pojawiła się pewna myśl...


Witam Was, kochani, w marcu. Przepraszam, że musieliście czekać aż miesiąc na publikację, ale niestety mam teraz na głowie próbne matury i wszystko z tym związane, także pisanie, choć mocno za tym tęskniłam, musiałam przesunąć na wolny termin.

Dzisiaj drama na Węgrzech, ale i w Czechach powoli zaczyna się coś dziać, dlatego pozwoliłam Prokopowi przyjechać do Pragi :D Mam jedynie nadzieję, że w czasie tych przymusowych wakacji od pisania nie wypadłam na tyle z formy XD


¹ Miklós I Garai miał dwie lub trzy córki — Ilonę, Dorottyę (Dorotę) i Erzsébet (Elżbietę). Najważniejsze w MKW są pierwsze dwie: Dorota była żoną Nikoli Frankopana, Ilona wyszła za Miklósa Széchy z Fesõlendva, nadżupana Zaly, Vas i Soprom.
Dla ciekawostki powiem, że Ilona w pierwszej wersji miała być milszą duszyczką, ale musiałam mieć postać, która ma trochę charakterku xD

² Fur — po łacinie złodziej.

³ Karol IV wrócił z Francji w 1333 roku i zaczął odbudowę zamku na Hradczanach, który został zniszczony w pożarze w 1303 roku.

⁴ coraz więcej historyków odwołuje się do daty 14 kwietnia [1371] jako pełnej daty narodzin Marii. Postanowiłam to wykorzystać. Zaś "niedziela" była wtedy określeniem na tydzień. 

⁵ Ludwik Wielki interesował się astronomią i astrologią.

⁶ Niemiecka Wikipedia twierdzi, iż jako wdowa, Elżbieta Pomorska żyła podobnie do zakonnicy, dużo się modliła i czyniła uczynki miłosierdzia. Nie wiem, na ile w tym prawdy, ale postanowiłam do tego nawiązać.

⁷ chodzi tutaj o stronnictwo możnowładcze Jodoka, zwane Jednotą Pańską. Jeszcze o niej powiem przy okazji 1394 ;)

⁸ Jan Sobiesław Luksemburski — średni z synów Jana Henryka. Zmarł w 1380 roku.

⁹ Chodzi tu o: odsprzedanie Jodokowi Karniowa z przynależnościami w lutym 1390 oraz o ślub córki Opolczyka, Jadwigi, z bratem Jagiełły Wiguntem Aleksandrem.


Czekam na Wasze opinie odnośnie rozdziału i mam nadzieję, że się spodobał! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro