ROZDZIAŁ LXXI: Dwie drogi dwojga władców

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dwie drogi dwojga władców

Buda, grudzień 1391


Przed kościołem, na schodach, otoczona strażnikami, członkiniami swojego fraucymeru oraz dworskimi rycerzami, którzy nie pojechali z królem Zygmuntem na północ Węgier, Andegawenka rozdawała jałmużnę dla ubogich. Co chwilę brała jeden bochen chleba i przekazywała w często spracowane dłonie biednych ludzi, zamieszkujących stolicę. Obok niej dwórki czyniły to samo, pokrzepiając ludzi dobrym słowem. Na odchodne prostaczkowie dostawali kilka monet na wyżycie.

Wiatr szczypał policzki królowej, bawiąc się jednocześnie jej welonem, który miała przypięty do nisko umiejscowionego koka i futrem, które łaskotało krańce jej twarzy. Maria spojrzała na tłoczących się przed nią i jej dwórkami biedaków, a następnie na stojącego obok niej Detre Bebeka. Wierny rycerz stał przy niej, trzymając jedną rękę, skrytą pod miękką skórką rękawiczki, na rękojeści miecza, niby przypadkiem. Oczy miał utkwione w dal, a jego włosami bawił się wiatr. Bebek jedynie pozorem nie obserwował ludzi, w spojrzeniu był on bardzo dyskretny i Maria wiedziała, że może na nim polegać. Przeniosła wzrok ponownie na gawiedź i rzekła:

— Przyprowadźcie do mnie tę kobietę z dziećmi. — Po chwili jej życzenie stało się faktem. Zaskoczona niewiasta bojaźliwie skłoniła głowę, a starszy z jej potomków wtulił się w poły jej grubej, szarej sukni. Młodsze dziecko było niemowlęciem i kwiliło cicho w jej ramionach. — Gdzie masz męża? — spytała królowa, spoglądając na jej małe dzieci.

— Niedawno umarł — westchnęła smutno niewiasta. — Ciężko mi z nimi, ale daję sobie radę, pani.

Maria pokiwała głową i wzięła z kosza duży bochenek, podając go kobiecie. W oczach tamtej pojawiły się łzy, ale na twarzy zagościł uśmiech wdzięczności. Podniosła spojrzenie na królową i rzekła:

— Niech ci Bóg błogosławi, pani. Wam i królowi Zygmuntowi! Jakże się odwdzięczę, miłościwa pani? — spytała wzruszona.

— Módl się za Koronę Węgierską, dobra kobieto. — Maria uśmiechnęła się smutno. — Za mnie i mojego męża. — Spojrzała na strażnika i dodała: — Odprowadź ją do rozdających monety. Niech dostanie na wyżywienie dzieci.

Spoglądając na zbrojnego, kątem oka zauważyła ruch przy bramie na podgrodzie. Obróciła się w tamtą stronę i zmrużyła oczy. Przez krótką chwilę widziała tam mężczyznę, ubranego na czarno, chyba duchownego, odprowadzanego przez jednego ze strażników. Zdziwiła się, gdyż nie spodziewała się żadnego gościa, Zygmunt też jej o niczym nie powiedział. Jednak na jakiejś podstawie musieli go puścić, widocznie posiadał on coś, o czym Andegawenka nie wiedziała. Zerknęła w stronę Bebeka, nachylając się do jego ucha.

— Detre, kim jest ten człowiek? — zapytała, kierując na niego zaniepokojony wzrok. — Ten, który przejechał przez bramę. Zdaje się, że to jakiś duchowny.

— Może to ten Brandenburczyk? — Zmarszczył brwi Bebek, zerkając w tamtą stronę. — Obiło mi się o uszy, że miał przyjechać.

— Jaki Brandenburczyk? — Skrzywiła się Maria, spoglądając uważniej na twarz możnego. Nie bacząc na tłumy, chwilę później zebrała poły sukni i dała znak Bebekowi, by poszedł za nią. Rzuciła jedynie przez ramię do dwórek, że niedługo wróci.

— Pono jeden z dawnych nauczycieli naszego pana, mówi biegle po węgiersku... — zawahał się Detre, idąc za najjaśniejszą panią. Sam nie do końca dobrze wiedział, ale nagle zauważył kręcącego się tam nielubianego przez siebie Ścibora, który, nie wiedzieć czemu, nie zabrał się z królem do Pożonia. — Może on wie. — Dał znak Polakowi, by do nich podszedł, przy tym mierząc go nieprzyjemnym, chłodnym spojrzeniem.

Ścibor zaś skłonił ciemnowłosą głowę przed królową i spytał:

— Czym zasłużyłem na waszą uwagę, pani? — Jego węgierski po tylu latach bycia u boku króla Zygmunta, a wcześniej Ludwika, był czysty niczym łza. Kto by nie wiedział, że pochodził on z kraju sąsiadującego od północy, ten by się nie domyślił, że nie jest to jego ojczysta mowa.

— Wiesz może, kim jest ten Brandenburczyk, który właśnie został wpuszczony na zamek?

Szlachcic podrapał się po brodzie, chwilę się zastanawiając. Jego ciemne oczy biegały to w jedną, to w drugą stronę.

— Wydaje mi się, że to ten, co został nominowany na arcybiskupa Veszprém... Nazywa się Martinus.

Na twarzy Marii odmalowało się niemałe zdziwienie.

— Cudzoziemiec arcybiskupem?! — żachnęła się, przyspieszając kroku. — Przecież to pogwałcenie prawa! — dodała, czując gorąc na policzkach, pomimo otaczającego ich zimna. — Co będzie następne, jeśli nie rebelia... Przyprowadzicie go do mnie, ja będę czekała w sali tronowej. — To mówiąc, odeszła szybkim krokiem, łapiąc dłońmi schowanymi w rękawiczkach poły ciemnoczerwonej sukni.



Pożoń, 13 stycznia 1392


Chłód aury zza murów dostawał się do pomieszczenia, oświetlonego światłem świec i ognia, płonącego w kominku. Margrabia Brandenburgii czekał w komnacie na swojego kuzyna, popijając przy tym wino. Król węgierski sprowadził go tu w jakimś konkretnym celu. Odłożył kielich na stół, a palce dłoni zaczęły rytmicznie uderzać w drewno mebla. Drugą ręką książę elektor przeczesał swą szpakowatą już brodę, a następnie włosy. Jego zielonkawe oczy zaczęły bez większego celu oglądać pomieszczenie, w którym przyszło mu się znaleźć. Luksemburczyk nagle wstał, chcąc rozprostować nogi i począł chodzić po komnacie. Jego wzrok zwróciły okna, za nimi było już całkowicie ciemno, jeno śnieg widać było i, gdzieniegdzie, złote światła pochodni z korytarzy. Dostrzegł też w szybie swą sylwetkę, a wyprostowawszy się, począł myśleć.

Westchnął, odchodząc od okna, po czym skierował się w kierunku kominka. Podszedł do boku, gdzie aż takie gorąco nie biło od marmuru i z rezygnacją oparł prawą rękę o kamień, z którego było ciosane palenisko. Na dłoni, zatapiając palce w czarnych, przetykanych delikatnym srebrem włosach, oparł swą głowę, czekając. Przyjemne ciepło czuć było od kamienia, tak kontrastujące z mrozem na zewnątrz. I tu, w komnacie, książę miał na sobie pobity futrem kaftan, bo chłód bił z murów warowni, choć w środku palił się ogień.

Świetnie traktujesz swojego gościa, Zygmuncie — pomyślał ze złośliwym uśmieszkiem. Sam go tu sprowadził, a teraz nie wyrażał większego zainteresowania swym gościem. Niemniej chwilę później westchnął i oddał się swoim rozmyślaniom, kiedy podwoje prowadzące do komnaty się otworzyły. Elektor wolno odwrócił głowę, unosząc brew.

— Dłużej się nie dało? — zapytał, widząc we wrotach kuzyna, spoglądając na niego z wyrzutem, przeszywając go tęczówkami. — Wieki czekałem, aż się tu zwleczesz!

— Jodoku! — Zygmunt uśmiechnął się nieco, jakby nie słysząc tego, co przed chwilą powiedział jego brat stryjeczny. Zmierzył margrabię wzrokiem. — Wspaniale, żeś przybył — dodał serdecznie.

Elektor, westchnąwszy i przeczesując włosy palcami, oderwał się od kominka i podszedł do króla Węgier, mrużąc jedno oko. Czynił to zawsze, kiedy próbował przejrzeć czyjeś zamiary.

— Jestem ciekaw, na cóż mnie tu sprowadziłeś. — Wbił w niego spojrzenie. — W liście nie rozwodziłeś się bardzo nad swoimi planami, jeno plotłeś o jakimś sojuszu.

Zygmunt tylko wykrzywił się ni to w uśmiechu, ni to w grymasie.

— Chciałem pomówić o paru sprawach w cztery oczy, ale o tym dowiesz się w swoim czasie... — rzekł na odczepne, po czym łypnął na niego. — Jak sytuacja w Czechach? Bywasz tam w ogóle, czy w Poczdamie jedynie grzejesz gnaty? — Wziął w dłoń karafkę i nalał sobie wina, a po chwili usiadł, pokazując kuzynowi miejsce obok siebie.

— Mam szpiegów, to wystarczy — burknął na to Jodok, siadając na jednym z zydli. — Cóż... — Książę przygładził swój zarost, chcąc zebrać myśli. Pierścień na serdecznym palcu jego prawej ręki błysnął groźnie w świetle świecy. — Wieczne problemy i konflikty... Choć Zofia zdaje się łagodzić naturę Wacława. Nie jest to jednak ta sama relacja, co w chwili ślubu. — Uśmiechnął się krzywo. — Czy bywam w Czechach, nie. Prokop tylko tam jeździ i robi za podnóżek Wacława. Twój brat, Jan, także.

— To wiem. Nawet Opolczyk mi się skarżył na twego brata. Najechał, łupił i grabił wszystko, co popadnie.

— To wojownik i awanturnik — prychnął Jodok. — To, że wiersze czyta i podobno też pisze, to jeszcze nic nie znaczy.¹ Machać mieczem to on świetnie umie...

— A co z Wacławem? Nie miłuje już swojej Zosieńki? — Zygmunt łypnął na kuzyna, udając wielkie zdziwienie, z którego jednak przebijała się ciekawość.

Przerwali jednak rozmowę, gdyż do środka właśnie weszło kilku sługów z mięsiwem i przekąskami. Jodok nałożył sobie sowicie dziczyzny i począł jeść, popijając winem.

— Prędzej zazdrosny się zrobił. Zdał sobie sprawę, że wygląd niewiasty to nie tylko jej zaleta, ale też wada.² Wszakże sam jest przystojny, ale Zofia znacznie młodsza. Ponoć zaczyna ją podejrzewać... i pragnie kontrolować każdy jej krok.

Król nie zdołał powstrzymać śmiechu. Śmiał się perliście, jakby radosnym mu było Wacławowe szaleństwo.

— To wszystko myśli, które podsuwa mu tenże trunek? — Potrząsnął kielichem, widząc obracające się lekko wino. — A jak z możnymi niemieckimi? Dalej chętni rzucić mu się do gardła?

Jeszcze jak — pomyślał Jodok, wpatrując się w majaczącą na dnie kielicha resztkę trunku.

— Są spokojniejsi, od kiedy Wacław ożenił się z Zofią — przyznał książę nieco tajemniczym tonem, który wyłapało czułe ucho Zygmunta. Młodszy Luksemburg stwierdził wewnątrz siebie, że jego kuzyn ewidentnie coś obmyśla. — Lecz król nadal unika wyjazdów w tamte strony jak diabeł święconej wody. Jak tak dalej pójdzie, rozsierdzą się. — To mówiąc, dopił wino. — A ja mógłbym na tym skorzystać — dodał z satysfakcją.

— Dobry król objeżdża swoje włości. — Zygmunt wstał i zaczął chodzić po komnacie, po chwili podszedł do okna i obrócił się w kierunku brata stryjecznego. — Chciałbym sojuszu z tobą, Jodoku. — Spojrzał na niego. — Jednak na razie nie odwracajmy się od Wacława, krew jednak do czegoś zobowiązuje. — Uśmiechnął się krzywo. — Wpierw trzeba załatwić coś innego... — dodał tajemniczym tonem.

Syn Jana Henryka, wstawszy przed chwilą od stołu, na chwilę zamarł, a jego oliwkowe tęczówki, otoczone już pierwszymi zmarszczkami, powędrowały na sylwetkę kuzyna. Patrzył uważnie na króla Węgier, próbując odgadnąć jego zamiary. Łatwym to nie było, rudowłosy świetnie się krył za różnymi maskami, zresztą podobnie jak on sam, to ich łączyło – obaj znakomicie łączyli fałsz z prawdą. Jednego Jodok był jednak pewien: Zygmunt niewątpliwie coś knuł...



Buda, w tym samym czasie


Panowie czekali, zgromadzeni w sali tronowej. Patrzyli po sobie uważnie, czuli napięcie, jakie wisiało w powietrzu. Niektórzy szeptali między sobą, inna część możnych wpatrywała się w puste trony, stojące na podwyższeniu. Za nimi, na płachcie, wisiały dwa herby – po lewej lilie połączone z pasami Arpadów, po prawej swe drapieżne łapy ukazywał czerwony lew, zwieńczony koroną. Drzwi po chwili rozwarły się i w nich pokazała się Maria, dumnie i wolno przechodząc przez środek sali. Nie zwracała uwagi na kłaniających się jej panów, weszła na podwyższenie, za którym widniał jej herb.

Andegawenka obróciła się, usiadła na tronie i wyprostowała się na siedzeniu, opierając się o pięknie rzeźbione drewno. Dłonie jej powędrowały do podłokietników, na których zakleszczyły się jej palce. Maria spojrzała na szlachciców uważnie. Wrażenie siły niewiasty na tronie potęgowała korona zakończona wzorem lilii, pod którą chusta zakrywała jej ciemne włosy. Twarz córki Ludwika nie wyrażała żadnych emocji, była stoicko spokojna.

— Mówcie, panowie — rzekła.

— Król Zygmunt autentycznie sobie kpi z naszych praw! — krzyknął któryś ze zgromadzonych. — Chce powołać cudzoziemca na wysoki urząd!

— To pogwałcenie Złotej Bulli króla Beli!³ — dodał inny mężczyzna.

— Zamilczcie, król chce jak najlepiej! — wrzasnął János Garai, jeden z najwierniejszych stronników Zygmunta. — Tyle dookoła wrogów!

— I znowu nasz pan chce sobie ich narobić?! — odparł mu Nikola Frankopan, dotychczas milczący i stojący z boku. Chorwat nie był zachwycony wizją Brandenburczyka zasiadającego w kapitule Veszprém. — A może dać buntownikom pole do tego, by znów otwarcie spraszali Władysława z Neapolu?!

Na te słowa István Lackfi tylko zmierzył syna Iwana z Krku zimnym wzrokiem, jakby dając mu znak myślą, by lepiej zamilknął. Frankopan nie zauważył jednak lodowatych tęczówek palatyna.

— Jużci! — Detre Bebek spojrzał na dziedzica Frankopanów. — Słusznie mówi! — Mężczyzna spojrzał na Andegawenkę i dodał: — Już i tak król Władysław stara się o rękę córki tureckiego sułtana. Jak do tego mariażu dojdzie, to będziemy zagrożeni bardziej, niż kiedykolwiek! W takiej sytuacji, król powinien, najjaśniejsza pani, przestrzegać prawa. Inaczej może dojść do rokoszu. I Węgry utoną we własnej krwi.

— To i ja wiem — odparła mu Maria, starając się nie ukazywać emocji i pozostać spokojną. Wewnątrz jednak czuła, że serce jej się ściska w kamyk. Za dobrze wiedziała, co znaczyły i bunt, i rokosz. — Jak widzicie, panowie, mój mąż nagle wyjechał. Nie wiadomo, ile zabawi w Pożoniu i czy się przemieści gdzie indziej... Postaram się wysłać do niego list i ściągnąć go tutaj, by sam rzekł radzie o swych planach. Jednak zapewniam was, panowie, że król Zygmunt nie jest z tych, co się tłumaczą.

Przed nią szlachta poczęła się przekrzykiwać, rzucając ciągle o złamaniu prawa i groźbach rebelii, co sprawiało, że Maria powoli traciła cierpliwość. Przyglądała się im chwilę, ale zaraz poczuła w trzewiach, że mogą się sobie rzucić do gardeł. Zresztą niejednokrotnie słyszała złośliwe docinki zwykle bardziej przychylnego szlachcie męża, że byłoby najlepiej, gdyby się pozagryzali. Królowa uniosła prawą rękę i ukazała dłoń, przypatrując się im z wyraźną irytacją. Szlachcice, obróciwszy się w jej stronę po chwili zamilkli.

— To nie jest targ, panowie — wycedziła, spoglądając na nich ciemnymi oczami spod zmarszczonych brwi. — Rozumiem wasze oburzenie i sama je poniekąd podzielam. Postaram się przekonać męża, by odstąpił od tego pomysłu lub by go zmienił. Szanuję przeszłość mojego królestwa, jego prawa i jego poprzednich władców. — To mówiąc, Maria wstała z tronu, zebrała poły sukni i energicznym krokiem wyszła z sali. Lecz nie wiem, czy Zygmunt odstąpi od swoich planów tak łatwo — rzekła w myślach, gdy opuściła komnatę.



Pożoń


— Opolczyk nadal jęczy na polskiego króla — rzekł beznamiętnie Zygmunt, wpatrując się w panującą za oknem ciemność.

— I cóż nam do tego? — Jodok zmarszczył brwi. — Niech jęczy, nic poważnego Jagielle nie zrobi — dodał lekceważąco, opierając się ręką o stół.

Zygmunt odwrócił się gwałtownie i spojrzał na kuzyna pałającymi od ambicji oczami. Błyszczały niczym gwiazdy na nocnym niebie.

— Ziemię Dobrzyńską i Kujawy książę odsprzedał Krzyżakom... A teraz grunt mu się pali pod nogami. — Uniósł brew, uśmiechając się delikatnie półgębkiem.

— Podobno sam go do tego namówiłeś — odparł Jodok, krzyżując ręce na torsie.

— Nie przejmuj się szczegółami! — Machnął ręką Zygmunt, uśmiechając się słodko. — Książę i tak jest tu z nami. Nie kazałem jednak mu przybyć od razu, chciałem wpierw z tobą pomówić. — Obrócił się, rzucając słowa w kierunku okna.

— Mój teść? Tutaj? — Książę zamrugał ze zdziwienia. Musiał przyznać sam przed sobą, że kuzyn go zaskoczył. — Myślałem, że ważniejszy od jego spraw jest nasz przyszły sojusz.

— A jakże. Co do sojuszu, wolę mówić o tym w cztery oczy. Ten zrzęda do tego niepotrzebny... Ale teraz, należy go przywitać. — Zygmunt uśmiechnął się, po czym podszedł do drzwi i krzyknął po węgiersku: — Wprowadzić!

Chłodne, zielonawe oczy Jodoka skierowały się na drzwi i patrzyły na nie w skupieniu. I faktycznie, te zaraz się rozwarły, a w nich pokazała się sylwetka księcia, wciąż głodnego pieniędzy. Luksemburgowie zmierzyli Władysława wzrokiem, mniej lub bardziej chłodnym. Jodok myślał to samo, co Zygmunt, o ojcu swej żony – zrzędliwy i wiecznie jęczący, bo mu na zbytki nie starczało pieniędzy i nie miał jak swych długów spłacać.

Książę opolski natomiast uśmiechnął się chytrze, skłaniając lekko głowę przed królem Węgier. Chwilę później zwrócił swe oczy na zięcia, który patrzył na niego beznamiętnie. Na twarzy Władysława zagościł szeroki uśmiech.

— Jodoku! — Opolczyk ponownie się uśmiechnął, podchodząc do niego. — Jak moja Elżbieta?

— Ma się dobrze — odparł książę. — Znów szukasz zwady i okazji do jątrzenia? — zapytał złośliwie, unosząc brew.

— Tym razem jest to realny plan, margrabio. Wspólnie z waszym kuzynem, tu obecnym królem Zygmuntem, go wymyśliliśmy. Jagiełło nam obu działa na nerwy...

Morawianin lekko zmrużył oczy, uderzając palcami o swe ramiona. Śledził wzrokiem każdy z ruchów teścia, który nagle zza pazuchy wciągnął mapę i rozłożył ją na stole, prostując. Zainteresowany książę podszedł bliżej, opierając się o stół.

— Co ma się to znaczyć? — spytał margrabia, widząc porozumiewawcze uśmiechy teścia i kuzyna. Nie ukrywał przed sobą, że był zaciekawiony. Wiedząc jednak, jak Opolczyk umiał przekonywać do siebie ludzi i sprytnie podsycać wewnętrzne ich ognie, i pragnienia, mógł spodziewać się wszystkiego. Zwłaszcza, że Zygmunta wciąż denerwowała kwestia Rusi, choć jego żona wydawała się pogodzona z sytuacją. Jednak kuzyn nie był typem człowieka, który słuchał kogokolwiek, jeśli nie było mu to wygodne. Zygmunta wypełniała niekończąca się ambicja i podobna tej pycha.

— To plan naszej potęgi — odparł dumnie książę opolski. — Mistrz Wallenrod weźmie północną Wielkopolskę, Kujawy; król Zygmunt: Sieradz, Łęczycę, Kraków, Małopolskę, Ruś, Wielkopolskę... Tobie, Jodoku, została zachodnia Wielkopolska. — Pokazywał przy tym dane rejony na mapie swoją dłonią, na której palcach błyszczało kilka pierścieni. — Rozedrzemy Koronę Królestwa Polskiego na strzępy, a Jagiełło pójdzie w diabły, do swej kniei, gdzie jego miejsce...

— A na Wawelu będzie moja kolejna siedziba... Jako króla Polski. Spełnię plany dziada... — Uśmiechnął się Zygmunt, mierząc wzrokiem mapę. Jodok jedynie westchnął, spoglądając na kuzyna. Wyglądało na to, że tenże plan był jego intrygą, nie Jodokowego teścia. Piast mógł jedynie podsycić Zygmuntową ambicję i wspomnieć bolesną porażkę z przeszłości, kiedy to zamknięto przed nim Wawel.

Oczy margrabiego spoglądały na ziemie, które miał dostać według planu. Blisko jego Brandenburgii, były to tereny, które zawsze śniły się jego poddanym. O które toczyli wojny ze Słowianami...

— A co z tobą, książę? — zapytał syn Jana Henryka, spoglądając na Opolczyka.

— Ja zostanę namiestnikiem Rusi z nadania króla Zygmunta. — Książę spojrzał na młodszego Luksemburczyka porozumiewawczo, uśmiechając się przymilnie. Jodok na to prychnął w myślach, stwierdzając, że teść również musiał mocno urosnąć w pychę, skoro uważał się za równego królowi Węgier. Musiał jednak przyznać, że był to widok zabawny, zwłaszcza, że wiedział, za kogo uważa go kuzyn.

To się Wacławowi nie spodoba — pomyślał Morawianin. — Ale cóż on może zrobić? Choć już Prokop raz ograbił ziemie Opolczyka...

— Czym ci, książę, zawinił Jagiełło, że tak pragniesz jego zguby? — powiedział już na głos, zerkając na teścia i unosząc ciemną brew. Opolczyk wzdrygnął się, słysząc imię polskiego króla. Zwrócił zimne oczy na zięcia i wycedził:

— Chce wojny, będzie ją miał.

Źrenice w oczach margrabiego się zmniejszyły. Spojrzał raz jeszcze na mapę i ogarnął wzrokiem ziemie, które miał otrzymać. Pobłądziwszy wzrokiem po mapie, jego uwagę przykuł Kraków. Skierował nieco podejrzliwe, zielonkawe tęczówki na lico dumnego z planu kuzyna i zapytał:

— Królu, możemy pomówić na osobności?



Buda


W prywatnych pokojach królowej panowało niewielkie zamieszanie. Węgierka, przechadzając się po komnacie, w obecności Zofii i pisarza, skrzętnie zapisującego jej słowa, dyktowała list do swego męża. Nie zamierzała puszczać słów na wiatr i obiecywać panom coś, czego nie zamierzała później spełnić. Skryba zapisywał, co mówiła, a końcówka jego pióra skrobała powierzchnię kartki. Przystanęła i odetchnęła, kierując na niego spojrzenie:

Pragnęłabym, mężu, abyś prędko wrócił z północy i spotkał się ze mną, i z panami możnymi tu, w stolicy. Ja tych decyzji tłumaczyć nie będę i sama podzielam opinię panów, że, znając naszą sytuację, błąd srogi popełniasz. Jeśli to możliwe, mój panie, wróć z Pożonia i przybądź do Budy. — Westchnęła, zaciskając na sobie dłonie. Czuła na palcach chłód złota, srebra i kamieni szlachetnych. — Koniec, podpisz. I ślij gońca jak najprędzej, zależy mi na czasie. Ma nie szczędzić konia.

W głowie Andegawenki, próbującej zachować spokój po rozmowie z możnymi, panował nieład. Nie wiedziała, co myśleć o decyzji męża, by Martinus został arcybiskupem Veszprém. Wprawdzie wiedziała, że mógł on posługiwać się biegłą węgierszczyzną, ale jednak nie był on z kraju, który wchodził w skład ziem Korony Świętego Stefana. Maria ponownie westchnęła, dotykając miękkiego futra z borsuka, którym wykończona była suknia.

Skryba wyszedł, zabierając ze sobą papier. Andegawenka opadła na krzesło i sięgnęła do kielicha z winem, umaczając w trunku usta. Wyraźnie jednak pewna kwestia nie dawała jej spokoju, pomimo iż właśnie odesłała pisarza do kancelarii. Zauważyła to Zofia, która spoglądała na swą panią przez chwilę, by zaraz do niej podejść i spytać:

— Czy coś się stało, miłościwa królowo?

Maria ocknęła się z zamyślenia i odparła:

— Nie wiem, czemu, ale czuję niepokój wewnątrz. Chociaż wypełniłam obietnicę.

— Może właśnie o nią chodzi? — Zofia zmarszczyła brwi, siadając naprzeciw swej pani. Wiedziała, że tak robić nie powinna, lecz były same, a wtedy nawet jej pani mówiła jej, by nie bawiła się w etykietę. Dwórka położyła dłoń na ręce przyjaciółki, która spojrzała na nią i uśmiechnęła się delikatnie.

— Wątpię. Ja staram się dotrzymywać obietnic, miast zapominać o nich, gdy jest mi to na rękę — rzekła złośliwie, śmiejąc się cicho. — Jednak nie o to chodzi. Zastanawia mnie, czemu Zygmunt wyjechał tak nagle, z księciem opolskim.

— Nie cieszysz się, pani? Książę jeno wszystkich denerwował!

— Cieszę, aczkolwiek... Nie wydaje ci się to dziwne? Mój mąż miał jeno rozmawiać z Jodokiem o zastawie, którego chyba nie wykupił. Na co tam Opolczyk? Wątpię, by jeno chciał margrabiego zapytać o stan zdrowia swojej córki. Tu chodzi o coś więcej... Nie podoba mi się to. — Spuściła wzrok, próbując szukać w głowie rozwiązania dziwnego niepokoju.

— Może, pani, jesteś zbyt podejrzliwa? — Zofia spojrzała na nią zatroskanym wzrokiem. — Książę jak każdy ojciec, chce pomówić z zięciem o córce. — Po prawdzie, jeno w połowie wierzyła w to, co powiedziała. Wydawało jej się to zbyt naiwne, by być realne.

— Może — odparła jej Maria, przenosząc ciężar ciała na drugą rękę i sięgając dłonią do podbródka, by oprzeć go na palcach. — Jednak myśli o nim nie dają mi spokoju. Opolczyk chciał, by stanęła w jego obronie w liście do Jadwigi. Boję się, że chce przekonać mojego męża do czegoś złego... — Odetchnęła, sięgając do kielicha, a upiwszy łyk, rzekła: — Przywołaj raz jeszcze do mnie pisarza. Chcę posłać list królowi Wacławowi.⁴

Z lekka zdziwiona Nádasdy wstała, dygnęła i wyszła z komnaty. Andegawenka została sama w pomieszczeniu, sącząc wino.

— Jeno co będzie, jeśli Wacław uzna, że nic nie znaczę, bo jestem niewiastą...



Pożoń


Zygmunt obrócił się, spoglądając na drzwi, które przed chwilą się zamknęły. Światło świec w kandelabrze, stojącym za nim, oświetliło mu profil i część włosów, przyklepanych delikatną, złotą obręczą. Patrzył tak chwilę, po czym wolno obrócił twarz w kierunku kuzyna. Jasne kosmyki w pomarańczowym świetle zdawały się nieco ciemniejszym, płynnym złotem, a klejnoty na obręczy błysnęły złowrogo. Oczywiście Jodok nie poczuł się ulękniony; stał naprzeciwko wyższego odeń Zygmunta, opierając się o stół, na którym leżała mapa. W to dzieło kartografii starszy Luksemburczyk bębnił palcami, po czym znów zwrócił nań wzrok.

— Coś ci się nie podoba, margrabio? — Król Węgier zmarszczył brwi, rzucając mu pytające spojrzenie.

— Plan iście sprytny — przyznał Jodok, kierując znów wzrok na Zygmunta. — Ale... Kraków to siedziba nie tylko Jagiełły; także Jadwigi, która jest siostrą twojej żony...

— Maria o niczym nie wie — prychnął syn Karola, wchodząc mu w słowo.

— Prędzej czy później może się dowiedzieć. Ty nie znosisz sentymentów, ale ona, z tego co wiem, bardzo kocha swoją siostrę. — Uśmiechnął się krzywo. — To na swój sposób urocze.

— No i co z tego? Ona nam nie zagrozi, jest na to za słaba.

— Słaba, nie słaba, ale pisać i czytać potrafi — mruknął Jodok, odchodząc w głąb komnaty. — Drugie to to, że wielki mistrz może odmówić. I wtedy ten wasz, a może raczej twój plan spali na panewce. Co nie znaczy, że nie zabrałbym tych ziem, bo gdybym mógł, być może bym to zrobił. — Począł przechadzać się po pomieszczeniu z rękami założonymi z tyłu.

— Mój plan? — Zygmunt uniósł brew, śmiejąc się. — Skąd ta pewność, kuzynie?

— Chyba nie uważasz mnie za głupiego! — prychnął margrabia, zwracając na niego twarz. — Dobrze wiem, że to twoja sprawka. Puszyłeś się nad tą mapą jak paw, spoglądaliście na siebie porozumiewawczo z Opolczykiem... A poza tym, ty masz powód, by napadać na te ziemie. I nie mówię tu tylko o tym nieszczęsnym zamknięciu bram Wawelu przed twym orszakiem.

Jako, że w komnacie panował półmrok, książę nie widział dobrze reakcji swojego kuzyna. Być może przyczyniła się do tego również choroba, która nękała Luksemburgów, a która nie pozwalała im widzieć dobrze z dalekiej odległości. Usłyszał jednak, jak Zygmunt z sykiem wciąga powietrze. Prócz tego, czego margrabia już nie zauważył, król zacisnął rękę w pięść, krzywiąc się przy tym, jak gdyby przed chwilą wypił gorzkie zioła. Wspomnienie w jego głowie odżyło, kłując jego myśli. Dawna porażka z lat młodzieńczych czasem do niego wracała, by pogłębiać jeszcze i tak głęboką niechęć wobec Królestwa Polskiego.

— Lata mijają, a ty wciąż taki sam — syknął z drugiego krańca komnaty. — Twój język nadal ostry jak brzytwa. — W jego głosie słychać było nutę irytacji Jodokową drwiną, którą próbował jak najlepiej ukryć. Patrzył na kuzyna spode łba, półsiedząc na stole, na krańcu mapy.

Znów przypomniał sobie moment, kiedy nagle musiał jechać do Wiślicy. Był wówczas nie tylko zirytowany, ale i zmęczony długą podróżą, rozumiał tylko niektóre słowa, które doń kierowano i to jeno z powodu znajomości czeskiego. Tym bardziej szokiem była dla niego wieść przekazana przez dwóch biskupów, kiedy to królowa Bośniaczka wykluczyła go z ewentualnej sukcesji. Był pewien zwycięstwa, jego wrodzony optymizm mu to podpowiadał. Od tamtej pory jego niechęć do północnego sąsiada rosła, a odpowiedni pretekst do najazdu stworzył inny najazd – na Ruś, dokonany przez Jadwigę. Zazgrzytał zębami na tę myśl, podobnie jak na myśli o Mołdawii i Wołoszczyźnie.

Ja nie jestem z tych, co zapominają. Nadszedł czas zemsty... — pomyślał, a jego oczy jak gdyby zapłonęły.



Buda


Wypolerowana, miedziana tafla ukazywała jeno kształty, zamiast konkretnego odbicia jej twarzy, co nie przeszkadzało Marii wpatrywać się w nią. Zaplątywała długie włosy w warkocza, szykując się do spoczynku. Nie potrafiła się jednak skupić na czynności, wciąż bowiem myślała o liście do szwagra. Wacława nie znała tak dobrze, widziała go kilka razy, mówiła z nim bardzo krótko. Więcej, co słyszała na temat władcy Rzymian i Czech, to były plotki, zwykle nieprzychylne osobie najstarszego z synów Karola.

Andegawenka westchnęła, biorąc w dłoń wstążkę, zawiązując włosy na końcu. W tym czasie Erzsébet wyszła na chwilę z pomieszczenia, by naparzyć ziół na uspokojenie, których Maria bardzo potrzebowała. Tymczasem królowa wstała z krzesła, zamknęła wieko szkatułki z klejnotami, które błyszczały w świetle świec kolorowymi oczkami, po czym podeszła do okna. Gońców wysłała jak najprędzej, to do męża, to do Wacława. Chciała, by obaj Luksemburgowie dostali listy najszybciej, jak to możliwe. Spojrzała na zachmurzone, brzydkie niebo i westchnęła, odchodząc od parapetu w głąb komnaty. Wtedy w drzwiach pokazała się także Morzsinay, trzymająca w jednej ręce parujący kubek.

— Wreszcie jesteś. — Andegawenka uśmiechnęła się delikatnie. — Przez to, co przyniósł dzisiejszy dzień aż stałam się bardziej niecierpliwa. — Zaśmiała się.

— Pani, jakiś goniec pragnie cię widzieć — zakomunikowała dwórka, stawiając naczynie na stole.

— Goniec o tej porze? — Maria zmarszczyła brwi. — Skąd?

— Z któregoś niemieckiego księstwa... — Erzsébet cmoknęła pod nosem. — Mówił, że przywozi dobre wieści.

— Dobrze więc. — Królowa wstała z krzesła. — Puścisz go, ale wpierw załóż mi coś na ramiona.

— Rozkaz, pani. — Dwórka podeszła do skrzyni i wyjęła z niej zieloną, haftowaną w kwiaty narzutkę. Podeszła z ubraniem do Andegawenki, pomagając jej wdziać na siebie strój, którego guzik Maria zapięła w pobliżu piersi. Morzsinay dygnęła i wyszła z komnaty, by zawołać posła.

Królowa stłumiła ziewnięcie i usiadła ponownie na krześle, kiedy do pomieszczenia ponownie weszła Erzsébet ze zmęczonym gońcem, mającym błyszczącą od stopionego śniegu opończę podróżną. Mężczyzna skłonił się, a ponaglony przez Marię w mowie niemieckiej się odezwał:

— Przyjeżdżam z Norymbergi, pani. Księżna Małgorzata urodziła.⁵

— Żal, że jej rodzony brat tego nie słyszy. Ja jestem tylko powinowatą. — Zaśmiała się krótko. — Co z dzieckiem?

— Dziewczynka, nazwana Elżbietą. Zdrowa i silna. Podobnie jak matka.

— Cieszy mnie to — odparła królowa, wstając z siedziska i podchodząc do skrzyneczki na mieszki ze złotem. Wyjęła z jednego kilka monet i podała mężczyźnie. — Rozgość się na podgrodziu. Jutro przyślę po ciebie sługi, dostaniesz odpowiedź i podarki dla księżnej, i jej córeczki.

Niemiec skłonił głowę, uśmiechając się lekko.

— Dziękuję, miłościwa pani — rzekł, ściskając pieniądze w grubej rękawicy. Skłonił się w pas i wyszedł, zamykając za sobą podwoje.

Maria spojrzała w kierunku drzwi i rozpięła narzutkę, zrzucając ją z siebie. Cieszyła się, że Małgorzata Luksemburska urodziła zdrowe dziecię, lecz jednocześnie poczuła ukłucie w sercu. Na dworze, gdzie mało kto nie patrzył na nią jak na niewiastę, której jedynym obowiązkiem było powicie następcy, ciągle słyszała nieprzyjemne głosy, że mając ponad dwadzieścia wiosen, nie dała jeszcze życia dziedzicowi tronu z krwi Andegawenów i Luksemburgów. Westchnęła i pchnęła drzwi swojego alkierza, zdmuchując po drodze świece w najbliższym kandelabrze. Przed snem Maria postanowiła się jeszcze pomodlić za szwagierkę i jej dziecko, a także za męża i jego brata, by spojrzeli przychylnie na jej listy.



Pożoń, styczeń 1392


Na zewnątrz zamku miasto tonęło w bieli śniegu, szarym niebie i zimowej aurze. Mało komu chciałoby się wyjść na zewnątrz, jeśli by nie musiał. Górzyste tereny Górnych Węgier były zdecydowanie mniej przyjazne niż części kraju położone bardziej na południu, co jednak nie odstraszało królewskich, którzy przebywali w tych stronach od jakiegoś czasu ze względu na bezpieczeństwo rokujących tu Zygmunta, Jodoka i księcia Opolczyka.

Duszne pomieszczenie wypełniło się parą, a zaraz ostrą węgierszczyzną, która ponaglała sługę w poszukiwaniu grubych, acz zdobnych szat i ciemnozielonego, wyszywanego złotem i zdobionego drobnymi cekinami kaftana. Na stoliku tuż przy stojakach i skrzyniach leżał wcześniej przygotowany złoty łańcuch z topazowymi okami i zwieńczeniem w kształcie stojącego na tylnych łapach lwa z koroną na łbie. Wszystkie te kosztowności lekko błyszczały, gdy padało na nie światło dnia. Zygmunt tymczasem wycierał ręcznikiem swój nagi tors i kark, bowiem dopiero wyszedł z balii po porannej kąpieli w ciepłej wodzie, podgrzanej odpowiednio przez służbę. Końcówki przydługich kosmyków miał lekko mokre, ale machnął na to ręką. Spojrzał zniecierpliwiony w stronę guzdrającego się Michała i po chwili odetchnął z ulgą, bo sługa właśnie znalazł koszulę, którą pomógł mu nałożyć pod szaty wierzchnie.

— Grzebiesz się niczym ślimak, który właśnie omyłkowo zjadł trochę ziół na uspokojenie — rzucił żartobliwym tonem, wiążąc sznurki od koszuli przy szyi. — Nie mamy całego dnia, jeszcze dziś muszę pomówić z moimi gośćmi...

— Wybacz, panie — westchnął Michał, biorąc do rąk ciemny, lekko połyskujący kabat⁶ i podając królowi skórzany pas ze złotą klamrą.

Para powoli schodziła z zielonkawych szyb, ukazując zaokienny widok białego od śniegu podgrodzia i przykrytych puchem murów obronnych dookoła warowni i góry, na której się znajdowała. Po stosunkowo krótkim procesie nałożenia kabata, Luksemburczyk zapiął pas, przy boku którego umieścił sztylet o ozdobnej rękojeści. Chwilę później królowi został już tylko łańcuch na szyję i pierścienie na jego długie, smukłe palce. Wybrał jeden z dużym topazem i dwa mniejsze, złote, jeden z pasami, a drugi z małym lwem, symbolem dynastii.

* * *

Właśnie kończył posiłek, kiedy do komnaty został wpuszczony Węgier w stroju podróżnym, zmęczony i zziębnięty. Skłonił głowę przed królem, po czym wyciągnął w jego kierunku tubę z listem. Zygmunt jeno zmarszczył brwi, a wziąwszy w rękę przekazywane mu pismo, drugą ręką sięgnął kielicha i dopił wino. Po chwili dopiero począł oglądać dokładnie tubę, na której także była pieczęć... Jego żony.

Zygmunt, chwilę przyglądając się wyrzeźbionej w laku sylwetce Marii, po chwili łypnął na posłańca.

— Przybywasz od królowej?

— Tak, panie. Pani mówiła, bym gnał jak najszybciej do was. Ponoć to sprawa ważna.

— W innej raczej by nie pisała, od czego ma urzędników? — mruknął pod nosem i zabrał się do odbezpieczania pisma. Po chwili skierował oblicze na gońca, a następnie dalej, wołając sługi. — Zabierzcie go do jakiejś gospody na podgrodziu. Na mój koszt.

Węgrzy skłonili głowy przed nim, a Zygmunt w tym czasie rozwinął list, będący w tubie. Jego skupione oczy biegały po tekście, a twarz nie zdradzała żadnych emocji. Do czasu – kiedy tylko przeczytał następną część listu, zaklął pod nosem i wypuścił powietrze z sykiem. Już wiedzą... Martinus chyba nie zmienił się w ogóle i nadal nie umie trzymać języka za zębami — pomyślał i z irytacją wstał sprzed stołu, podchodząc na chwilę do okna. — Chyba, że ktoś inny rozpowiedział. I teraz tylko będą krzyczeć, że to złamanie prawa Beli... — westchnął, odkładając papier na stół i sięgając po karafkę z winem, by nalać sobie do kielicha.

Poirytowanie powoli z niego schodziło, a z każdym łykiem czerwonego trunku przychodziły kolejne myśli na temat Brandenburczyka. Grymas na twarzy powoli stawał się tą samą kreską, w jaką układał usta i ponownie oblicze jego stało się niczym kamienna maska, pod którą nie można było ujrzeć żadnej z emocji Luksemburczyka. Znów wziął w ręce papier i dokładnie doczytał, co wyszło spod pióra Andegawenki, a raczej jej pisarza, bo wiedział dobrze, jak wyglądało pismo jego żony.

— Nie mam zamiaru płaszczyć się przed szlachtą — mruknął, czytając prośbę Marii o powrót. — Ma być, jak chcę... Dopnę swego, Martinus zostanie arcybiskupem Veszprém. — Wpatrując się w tekst, dodał jeszcze w myślach: Jeszcze dzisiaj nakreślę odpowiedź...

Odłożył pismo i począł przechadzać się po komnacie, patrząc uważnie na mury, gdzieniegdzie podniszczone, podobnie jak na zewnątrz. Następny zamek do przebudowy — ocenił w myślach. Chciał, by zamki węgierskie były w jak najlepszym stanie, by jednocześnie pięknem i obronnością biły na głowę inne zagraniczne warownie. Musiał też przyznać przed sobą, że lubił to miejsce nawet bardziej od Budy i zamierzał tę sympatię do pożońskiego zamku wykorzystać, by był w przyszłości budowlą reprezentacyjną, kto wie, może nawet lepszą od stolicy?

Jednak planowanie przebudowy musiało poczekać. Teraz Zygmunt miał na głowie mnóstwo innych spraw, w tym układ, nad którym pracowali z Jodokiem i Opolczykiem. Trzeba było jeszcze tylko namówić wielkiego mistrza... Odetchnął i usiadł u wylotu stołu, gdzie wcześniej spożywał posiłek. Naraz zamyślił się, spoglądając w bliżej nieokreślonym kierunku między oknem, za którym rysowała się biel śniegu i szare niebo zimy, a ścianą, na której wisiał gobelin.

Oczami wyobraźni już widział swego poplecznika i dawnego mentora, Martinusa, sięgającego po pastorał biskupi...



Praga, luty 1392


Podwoje otworzyły się gwałtownie, ukazując prywatną komnatę króla. Służba właśnie napaliła w kominku, na komodzie stała karafka ze świeżym miodem, a w kącie, na stojaku, błyszczał się ciemnobursztynowy kaftan wykończony futrem z gronostaja. Nim Wacław wszedł do środka, uprzedził go jego ulubiony pies, Strzała. Chart wbiegł do pomieszczenia, szczeknął kilka razy i z ucieszonym pyskiem umieścił się wygodnie pod kominkiem. Król zaśmiał się pod nosem, widząc zwierzęcego towarzysza, sam, wchodząc do środka, rozpiął płaszcz, w którym polował w pobliskich lasach, nieco wilgotny od wszechobecnego śniegu i chłodnej aury, i cisnął na oparcie jednego z foteli. Westchnął, nalewając sobie do kielicha miodu i siadając przy kominku. Pies natychmiast przysunął się do jego nóg, a Luksemburczyk schylił się, by pogładzić go po sierści. Wtem jednak pies podniósł łeb i spojrzał w kierunku drzwi; czynił to zawsze, kiedy ktoś się zbliżał.

— Spokojnie, Strzało. Nie chcesz chyba wystraszyć mojego gościa... Kimkolwiek on będzie. — Wacław łypnął w kierunku podwojów, rozsiadł się na krześle i upił kilka łyków. Faktycznie, ktoś zastukał o drewno drzwi, krzycząc:

— Panie, list z Węgier!

— Czyżby Zygmunt nie umiał sobie poradzić i do mnie słał gońców...? — mruknął ironicznie Wacław i lekko wywrócił oczami, podpierając się na ręce. — Wejść! — krzyknął do mężczyzny czekającego na zaproszenie. Kiedy drzwi się rozchyliły, ujrzał w nich sługę i wysłannika, którzy natychmiast skłonili głowy. Wacław odłożył na mur kominka swój kielich i wyciągnął rękę ku posłańcowi. — Daj, no, ten list.

Naraz zobaczył na tubie odcisk pieczęci przedstawiający sylwetkę niewiasty siedzącej na tronie, z imieniem „Maria" na początku wypisanej na laku tytulatury, obejmującej wszelkie obszary władania danej osoby. Luksemburg zmarszczył brwi i nieco zdezorientowany przełamał pieczęć i odbezpieczył tubę, wyjmując zeń list.

— Zostawcie mnie samego. — Łypnął na mężczyzn. Gdy został sam, nie licząc wiernego psiego towarzysza, który drzemał u jego stóp, rozwinął rulon z pismem i począł czytać.

Drogi Nasz Szwagrze, Królu Rzymu i Czech, Wacławie z wielkiego rodu Luksemburgów,

Piszemy ten list z prośbą do Ciebie, byś bardziej był czujny na to, co robią poddani Tobie książęta. Nad nimi masz, Królu, władzę i wzywamy Cię do użycia jej, zanim stanie się coś złego. Przeczuwamy to, bowiem znamy księcia opolskiego Władysława, którego matactw i prób odbudowy swej wielkości o innych królów już zliczyć nie potrafimy.

Wacław opuścił list na swoje kolana i spojrzał w głąb komnaty, wzdychając wewnątrz siebie. Znowuż intrygi Opolczyka! Zdecydowanie, był to ten wasal, który najbardziej grał Luksemburczykowi na nerwach. Zagryzł lekko wargę, po czym wrócił do czytania pisma.

Znasz, Królu, nie tylko swego wasala, a także naszego Męża, Twego brata, Zygmunta; a także kuzyna – księcia Jodoka, który również bierze udział w rozmowach na północy Węgier. Ambicja Twoich krewnych, Panie, jak i księcia Opolczyka wymaga interwencji i powstrzymania, inaczej czuję, że może stać się coś złego, coś, czego konsekwencje mogą spaść nie tylko na Królestwo Węgier, ale i Królestwo Czeskie. My, Maria, z łaski Boga król Węgier i ziem przyległych, chcemy tego uniknąć.

Piwne oczy wpatrywały się w treść tekstu, a z ust wydobył się krótki śmiech.

— Każe mi powstrzymać Opolczyka — prychnął pod nosem. — Jak, skoro mój miły braciszek wciąż przyciąga go do siebie jak miód muchę... — Zmiął papier w kulkę, nie skończywszy czytania i rzucił na stół, wstając z krzesła. Strzała, czując, iż jego pan wychodzi, uniósł łeb i szczeknął, po czym wrócił do drzemki. Tymczasem w oczy Wacława wstąpiło dziwne zwątpienie i rezygnacja. — Ciągle wymyka mi się z rąk, taki z niego wasal. Nawet jakbym zamknął go w lochu i tak by się wymknął, i znowu knuł. — Luksemburg oparł się o stół zasłany papierami i skierował wzrok za okno, gdzie majaczyło wielkie miasto, skryte pod śniegiem. — Co robić...?

* * *

Po powrocie z łowów Wacław otrzymał jeszcze kilka listów i nowe wieści, przede wszystkim te dotyczące jego młodszej przyrodniej siostry, Małgorzaty. Pamiętał, jak nagle zemdlała w czasie wizyty w Pradze, jak szczęśliwy był Jan, kiedy dowiedział się o stanie małżonki, a także swoje emocje, jakie zdołał ukryć pod ciepłym uśmiechem i radością z radości siostry i szwagra. Sam zaś czasami dręczył się myślą, że nie ma dziedzica, syna, któremu przekazałby koronę. Właściwie to nie miał nie tylko syna, nie miał nikogo. Matka umarła przy porodzie kolejnego dziecka, jedyna siostra również była na tamtym świecie, podobnie jak ojciec i Joanna. Ostało się jedynie przyrodnie rodzeństwo, z którym nie czuł się tak bardzo związany, przede wszystkim przez osobę cesarzowej Elżbiety, za którą nigdy nie przepadał. Złe języki ostatnio truły mu myśli odnośnie wierności młodej żony, przez co nieraz miał wątpliwości odnośnie własnego miłowania, jednak zawsze, kiedy była w pobliżu, serce jego biło tak, jak biło wtedy, gdy ją zobaczył po raz pierwszy u boku stryja.

Kolejne wieści były z północy kraju, gdzie na Śląsku niezależna została ostatnia Świdnica. Księżna Agnieszka, powinowata matki, zmarła i księstwo, na mocy umów między Luksemburgami a księciem świdnickim Bolkiem Małym, wróciło do Korony Czeskiej. Słyszał wielokrotnie o matczynym uczuciu Habsburżanki do Anny⁷, którą potem posłano na dwór w Budzie, gdzie wydano ją po kilku latach za cesarza. On, owoc tego związku, nawet jej nie pamiętał. Ojciec wielokrotnie o niej opowiadał, że była piękna i dobra, jednak to nie pozwalało mu poznać matki, jedynie przybliżyć jej osobę. Ostatnia żona Karola jej nie zastąpiła, wyraźnie faworyzowała swoje dzieci, a w szczególności Zygmunta.

Wzdychając, obrócił się na drugi bok w pościeli. Nie mógł zasnąć przez natłok myśli, przyglądał się teraz światłom z knotów świec w komnacie. Do tego list bratowej nie dawał mu spokoju, jednak czuł, że nic nie może zrobić. Może Jodok i Opolczyk byli jego wasalami, jednak wciąż posiadali wolną wolę, nie mógł uczynić z nich niewolników... Wszelka polityka go przerastała. Za dużo spadło na jego młode barki, gdy ojciec umarł, a on pozostał sam. Spróbował od siebie odpędzić natrętne myśli, przyglądając się złoto oświetlonym meblom w komnacie, na których namalowano sceny z legend. Powieki jednak oczu króla powoli zaczęły ciążyć, choć nadal gdzieś w zakamarkach jego głowy czaiły się złe myśli, które truły mu umysł od dawna, siały jedynie przygnębienie i poczucie rezygnacji. Po chwili jednak usnął, rozpamiętując jeszcze jeno złowrogie szepty złych języków na temat małżonki. Zanim jednak zasnął, wyobraźnia podsunęła mu obraz Zofii...



Buda, luty 1392


Drzwi komnaty tronowej otworzyły się, a w nich pokazała się Zofia. Maria bynajmniej nie siedziała na tronie, stała przy długim stole, przeglądając leżące nań dokumenty, czytając kilka z papierów uważniej. Gdy usłyszała szczęk rozwieranych podwojów, uniosła głowę i obdarzyła przyjaciółkę uśmiechem.

— Przybyli posłowie z odpowiedziami? — spytała, nie kryjąc nadziei. — Chociażby od mojego męża?

— Muszę was rozczarować, pani. — Nádasdy pokręciła głową. — To jeno architekt z czeladnikami.

— Ach, projekty. — Królowa uśmiechnęła się delikatnie, jednak w jej głosie można było wyczuć lekki zawód. — Proś ich. — Odłożyła papier na stół i założyła ręce na wysokość swoich bioder.

Dwórka dygnęła i rozszerzyła drzwi. W nich pokazało się kilku mężczyzn, strojnie ubranych, trzymających w rękach kilka teczek. Skłonili się oni przed Andegawenką, która spojrzała na nich wyczekującym wzrokiem.

— Co was do mnie sprowadza, panowie?

— Witraże, miłościwa pani. — Odpowiedział jeden z mężczyzn. — Te, które zleciłyście zaprojektować dla nowego kościoła, hojnie obdarzanego darowiznami.⁸

— Jestem ciekawa efektów waszej pracy. — Maria spojrzała na niego i pokazała mu stół. — Rozłóżcie teczki, chcę obejrzeć rysunki.

Architekt otworzył zbiór rysunków i ostrożnie położył je obok siebie, by królowa mogła zobaczyć wszystkie projekty. Oczy wyraźnie zaciekawionej Andegawenki rozszerzyły się, a ręka sięgnęła po jeden z nich, naszkicowany węglem, a przedstawiający scenę Bożego Narodzenia. Maria oglądała detale w milczeniu, uśmiechając się nad kartą z projektem witrażu.

— Piękny — rzekła z uznaniem. Po chwili odłożyła jeden rysunek i wyciągnęła rękę ozdobioną pierścieniem ślubnym po drugą kartę, ukazującą scenę Zwiastowania. Przyglądała się chwilę obrazkowi, kiwając delikatnie głową. Zerknęła na milczących, uważnie spoglądających na nią architektów, a po chwili dodała z lekkim uśmiechem: — Macie ogromny talent, panowie. — Spojrzała na nich.

— Wielki zaszczyt to usłyszeć z waszych ust, pani. — Architekt skłonił już nieco posiwiałą głowę przed nią.

— Chciałabym jeszcze wiedzieć, jakiego koloru szkła planujecie wstawić do witraży.

Jeden z czeladników na to wziął w rękę kilka rysunków, i pochyliwszy głowę przed Andegawenką, począł pokazywać jej papiery. Jego mistrz zaczął tłumaczyć, jakie szkiełka gdzie chce wstawić, audiencję przerwało wejście Zofii. Ulubiona dwórka Marii dygnęła i powiedziała:

— Przybył poseł od króla Zygmunta, pani.

— Proś go, Zofio. Panowie, wybaczcie i zostawcie mnie samą. Niedługo wrócimy do naszej rozmowy. — Andegawenka spojrzała na architekta i jego uczniów. Mężczyźni, zgodnie z rozkazem, wyszli z komnaty, zostawiwszy projekty witraży na stole.

Zebrała poły sukni i podeszła do podwojów, w których pokazał się goniec. Wyciągnęła rękę po tubę, którą po chwili otrzymała i rozpieczętowała.

— Możesz odejść — rzuciła do posła, rozwijając pismo.

Najmilsza nasza Żono i Węgierska Pani!

Nasza decyzja jest niezmienna. Być może, kiedy dostaniesz ten list, będzie już po wszystkim i Martinus zostanie arcybiskupem Veszprém.

Autentycznie tak było, Brandenburczyk został dostojnikiem kościelnym w przedostatni dzień stycznia. Królowa zmarszczyła brwi i poczęła czytać dalej.

Wrócić do Budy nie możemy, gdyż w Pożoniu ustalamy ważne sprawy z kuzynem naszym, księciem Jodokiem, elektorem brandenburskim. Planujemy przyszły sojusz, który wzmocni Węgry. O to się nie martw, Mario. Nie wiemy, kiedy ustalimy wszystko, ale przyniesie to wielką siłę Węgier. Bądź spokojna.

Uniosła głowę znad pisma. Po słowach męża Maria wcale nie była spokojna. Wręcz przeciwnie, niepokój w niej narastał...


¹ Prokop Luksemburski ostatnie lata swojego życia spędził w niewoli, gdzie pisał wiersze. Niektóre z nich się zachowały i zostały opublikowane.

² Wacław IV ponoć był zazdrośnikiem.

³ Złota Bulla Beli IV to dokument określany jako przedłużenie Złotej Bulli Andrzeja II, o której pisałam w rozdziale "Przywileje i mąż z Francji". Bulla Beli IV została wydana w 1267 roku i jest porównywana do angielskiej Wielkiej Karty Swobód. Jeden z zapisów Złotej Bulli Beli IV zakazywał nadawania ziemi i urzędów cudzoziemcom.

⁴ Wątek fikcyjny.

⁵ Elżbieta, córka Małgorzaty i Jana Hohenzollerna, urodziła się na przełomie 1391/1392.

⁶ Kabat to męska szata nieco krótsza i rozcięta z przodu.

⁷ Zainspirowane KK.

⁸ Wątek fikcyjny. Maria hojnie dofinansowywała kościoły i zapewne również kochała sztukę. Uznałam zatem, że ufundowanie witraży w jednym z węgierskich kościołów jest prawdopodobne i pasuje mi do jej postaci.

---

Witajcie, kochani! Wiem, że musieliście trochę czekać, ale tak to jest, kiedy się pisze, gdy ma się "flow". Jednak udało mi się wreszcie dokończyć rozdział i mam nadzieję, że się podobał :)

Przyznam się Wam, że jaram się postacią Jodoka Luksemburskiego jak jakaś mała świeczka. Jest bardzo ciekawy i będzie niezłym wyzwaniem do kreowania, żebym tylko nie skopiowała charakteru Zygmunta XD Możecie mi napisać, jak odebraliście jego postać w tym rozdziale ^^

No i sam wątek planu rozbioru Polski jest trudny (bo się można pogubić w informacjach), postaram się to jakoś zwięźle wytłumaczyć, o ile dam radę. W 1392 szykujemy się też na ponowne spotkanie Andegawenek 🧡⚜

I zostawiam również miejsce na przemyślenia po rozdziale 💗


Zapraszam także do czytania "Dodatków", czasem wrzucę jakieś memy, podobno nawet zabawne.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro