ROZDZIAŁ LXXIV: Dwóch Lilii rozmowy o pokoju

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dwóch Lilii rozmowy o pokoju

Buda, czerwiec 1392


Usta, przytknięte do złożonych w małdrzyk, owiniętych różańcem dłoni, szeptały ledwo wyraźnie słowa modlitw. Arcybiskup zamknął oczy, kuląc się na klęczniku pod dużym, drewnianym krucyfiksem. Z lewej strony, w małym kandelabrze, palił się ogarek trzeciej świecy, oznaczający, że trzecia godzina modłów już mijała. Nie zamierzał się jednak podnosić, trwał dalej w klęczącej pozycji, jeno oczy otworzył i wzrok spuścił, wciąż szepcąc modlitwy. Nawet nie rozproszył go dźwięk chylącej się ku dołowi klamki i otwierających się wrót.

Takim go zastał starszy od niego palatyn, który, uchyliwszy lekko drzwi, zajrzał do środka. Wsunął się nieznacznie do pomieszczenia, zajmując miejsce przy ścianie. Kanizsai podniósł wzrok i spojrzał na niego kątem oka. Widząc, że możnowładca nie zamierza wyjść, arcybiskup przeżegnał się, i ucałowawszy różaniec, odłożył go na drewnianą ramę. Powoli wstał z klęcznika, kierując szaroniebieskie, zimne, ale zdradzające ciekawość tęczówki na Lackfiego.

— Synu, co cię sprowadza? — spytał, badawczo przyglądając się Istvánowi. Wyższy odeń, stał nad nim jak kat nad grzeszną duszą, szczupły, ale niezwykle dostojny, wyglądający znacznie poważniej niż na swój dość młody wiek. Rzucał na niego cień i patrzył z nie mniejszą zimną kalkulacją i wyższością, niż urodzeni monarchowie.

— Walka z sumieniem — odparł głucho Lackfi, gładząc lekko wąsa. Prawdą było, że bił się z myślami od jakiegoś czasu, od kiedy posyłał listy przez Donáta. Przeczuwał, że może stać się coś złego, nawet jeśli pary królewskiej nie było na zamku w Budzie. I tak musiał uważać, boć pewnie sieć szpiegowska w stolicy była jeszcze większa niż za granicą Węgier.

Kanizsai, milcząc, pokazał mu krzesło, by palatyn usiadł. Sam zajął miejsce naprzeciwko, wciąż patrząc na niego bardzo uważnie.

— Rozjaśnij, synu, gdyż nie rozumiem twych słów. — Ton głosu miał łagodny, jak pasterz, co prowadzi swe owce, jednak spojrzenie jego oczu było chłodne i bynajmniej nie troskliwe, co Lackfiego wybiło z koncentracji. Źrenice palatyna patrzyły na twarz arcybiskupa, która nie zdradzała jednak żadnych emocji. Kanizsai był człowiekiem nieodgadnionym dla wielu, nikt nie wiedział, co myślał w danej chwili, ani komu służył. Sam zaś tłumaczył, że jedynie przed Stwórcą kark zegnie. Na dworze widziano jego niechętne spojrzenia kierowane do wielu, jednak nigdy nikomu na razie duchowny nie wyszedł naprzeciw. Lackfi pomyślał, że przy odpowiednim przekonaniu tego osobnika można by było mieć bardzo potężnego sojusznika. Zmrużył nieco oko, opierając się o drewno krzesła.

— Ciężko to powiedzieć... — rzekł, gładząc swój zarost. Wciąż mierzył spojrzeniem wąską i niezbyt przyjemną twarz arcybiskupa, który ni stąd, ni zowąd zapytał:

— Masz jakie grzeszne myśli? — Przyjrzał mu się badawczo.

— Nie, ojcze — zaprzeczył. — Jeno myślę odnośnie Królestwa — dodał, pocierając o siebie opuszki palców i spuszczając lekko wzrok.

— Jako palatyn chyba winieneś myśleć o Węgrzech — odparł ironicznie János, ruszając delikatnie kciukami, które zdawały się walczyć ze sobą. — Jesteś urzędnikiem, drugim po królu. To do czegoś zobowiązuje. — Spojrzał na niego nieco spode łba, a jego zimne tęczówki zdawały się przewiercać całego Istvána. Palatyn ledwo widocznie się skrzywił, jakby poczuł, że nie patrzą na niego oczy arcybiskupa, ale Luksemburczyka.

— I myślę. Lecz... Moje myśli są różne od reszty dworu.

— To znaczy? — Kanizsai podniósł głowę, przekręcając ją lekko. — Synu, jeśli to grzech, co myślisz, wiedz, że Bóg ci wybaczy, jeżeli się nawrócisz.

Nastała cisza, grobowa i gęsta, zdająca się wypełniać całe pomieszczenie. Palatyn myślał, co rzec, choć także się zastanawiał, z jakiego powodu przyszedł do królewskiego kanclerza. Arcybiskup ostrzyhomski był najważniejszym z duchownych, jacy byli w królestwie. Na dworze natomiast narastała niechęć do króla Zygmunta, możni powoli mieli dosyć jego wielkich podatków i faworyzacji magnatów, którzy przez to jeszcze bardziej obrastali w piórka. Zresztą, papież Bonifacy sprzyjał młodemu Neapolitańczykowi, który ponoć coraz większe zdolności do pełnienia władzy zdradzał. Poza tym syn Karola z Durazzo był młody i można było nim łatwo kierować, zdobyć wpływy na monarchę. Krnąbrny, ambitny oraz uparty Luksemburczyk i tak próbował jak najwięcej ustalić własnych porządków.

— Słucham wielu na tym dworze. Mówią, że król Zygmunt niszczy nasze Królestwo — zdecydował się rzec. — I z taką wielością głosów, czasem przychodzi mi do głowy myśl. A jeśli naprawdę, Luksemburg na tronie Arpadów nie jest z woli Boga? Czy nie powinno się go obalić? I oddać tron Władysławowi z Neapolu, jak oddano Karolowi, jego ojcu?

János Kanizsai znieruchomiał, stając się niczym skała, jedynie jego oczy biegały w tę i we w tę, aż wreszcie, lekko zmrużone, zatrzymały się na twarzy Lackfiego. Trzymając rękę blisko zawieszonego na szyi krzyża, drugą uniósł do góry, kierując szczupły, wręcz kościsty, zdobny w pierścień palec wskazujący ku sklepieniu.

— Żałuj, synu, że rzekłeś takie słowa. Króla na tronie Bóg sadza, a my wszyscy wiemy o tym. Tyranów jedynie nie zsyła i ich panowanie nie jest Mu miłe¹ — powiedział donośnym głosem. — I módl się szczerze, by Pan ci wybaczył te słowa odnośnie króla... I tym językom także.

Nie dostawszy odpowiedzi na stawiane wewnątrz siebie pytania, Lackfi wstał i wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły, arcybiskup wstał, kierując się do okna. Spojrzał na krajobraz, spowity wieczorową porą lata. Rozprostowawszy nieco kości, wcale nie tak stare, jak można by myśleć, arcybiskup potarł dłonie, chłodne od trzymania ich w jednej pozycji.

Przypatrując się z boku rozgrywkom, dziejącym się na węgierskim dworze, widział najwięcej. Wyglądało to dla niego jak teatr, gdzie jeno aktorzy odgrywają swe role. W centralnym miejscu był król, będący jeszcze młodzieńcem, zarozumiałym i niesłuchającym nikogo, możnymi, którzy wiecznie skakali sobie do gardeł i Andegawenka, którą odsunięto od władzy niczym zwykłą niewiastę, i która poświęcała swą uwagę Kościołowi, hojne dotacje rozsyłając po kraju. Jednak teraz, królowa Maria zajmowała się rozmowami ze swoją siostrą, by chociaż z Polską Węgry miały pokój. Wszędzie bowiem wrogowie byli i należało się układać.

Wśród tych wszystkich aktorów na scenie życia, największą grupą byli możni. Kanizsai porównywał ich sfory ujadających kundli, których cały wyścig do łask króla był dla niego poniekąd zabawny, sam mógł być nawet w niełasce, a nie straciłby przez to pozycji. Jedynie papież był jego zwierzchnikiem i Najwyższy. Pogładził w zamyśleniu szczupłą, wąską twarz, nieszczególnie piękną, aczkolwiek budzącą respekt otoczenia.

Każdy winien pracować dla siebie, ale i dla Królestwa Węgier — pomyślał, obserwując własne odbicie w szybie. — Król, jeśli się dowie, w najgorszym razie łeb mu zetnie... A wtedy mógłbym jego wysokości polecić któregoś z moich braci, by wsparł go przed Radą. — Bez trudu odgadł, że pod „wieloma językami" kryły się myśli Lackfiego. Musiał być czujny i przyjrzeć się uważniej urzędnikowi. Kanizsai może nie lubił Zygmunta, ale widział w nim materiał na dobrego władcę. Do tego Luksemburczyk jeszcze nie zaszedł mu za skórę i nie widział powodu, żeby się buntować.

Potarł ponownie ręce, czując chłód obręczy pierścieni. Po chwili położył dłoń na drewnie klęcznika, pogładził je chwilę, a następnie ukląkł, by znów począć rozmawiać z Bogiem.



Lubowla, czerwiec 1392


Po wspólnej mszy i zjedzonym z siostrą śniadaniu, kiedy Maria udała się do sali, gdzie udzielała audiencji, Jadwiga udała się do zamkowej kaplicy. Przekraczając próg miejscowej świątyni, młodsza Andegawenka przyklękła i przeżegnała się, po czym podeszła bliżej ołtarza, klękając na podłodze. Poczęła się modlić w intencji rodziny i pomyślności swojej misji. Wprawdzie siostra wspaniale ją przyjęła, jednak to było dla niej za mało. Chciała powspominać z Marią lata beztroski, spędzone na dworze ojca, jednak przybyła tu głównie po pokój i załagodzenie napięć między Władysławem a Zygmuntem. Mówiąc cicho modlitwy, odcięła się od otaczającego ją świata. Zamknęła oczy, by skupić się na swojej rozmowie ze Stwórcą. Pochyliła głowę, opierając czoło na złączonych rękach.

Chwilę pozostawała sama w otaczającym ją przybytku Boga, modląc się do Niego żarliwie. Tak zastała ją także Maria, której kroki rozległy się wewnątrz kaplicy. Jadwiga nie wiedziała, ile czasu tu spędziła. Nigdy nie liczyła, bowiem chodziło tutaj o rozmowę ze Stwórcą, któremu zawdzięczała wszystko. Nie zwróciła także uwagi, kiedy posłyszała kroki i szelest sukni. Dopiero, kiedy ostatnie „amen" wypłynęło z ust młodszej Andegawenki, ta uczyniła znak Krzyża i spojrzała na mającą uklęknąć przy niej siostrę.

— Tak myślałam, że tu jesteś. — Maria uśmiechnęła się do niej. — Nietrudno było odgadnąć. Chcesz się pomodlić ze mną?

— Myślę, że powierzyłam już Bogu wszystkie moje sprawy, z którymi dziś do Niego przyszłam — odparła Jadwiga. — Lecz poczekam, jeśli ty potrzebujesz modlitwy.

— Modliłam się już dzisiaj przed mszą.

Obie niewiasty przeżegnały się pod ołtarzem i ruszyły w kierunku wyjścia.

— W świętym miejscu najlepiej mi się myśli — powiedziała Jadwiga. — Nie chciałam ci przeszkadzać przy audiencjach.

— Na pewno byś nie przeszkadzała. Poza tym, dostałam tylko kilka raportów, nic więcej... Jest piękna pogoda, może wybrałabyś się ze mną na przejażdżkę konną? A za kilka dni na polowanie?

— Też pytanie! — Jasnowłosa uśmiechnęła się szeroko. Skręciła na schodki, idąc obok siostry. — Już możesz kazać przygotować nam konie.

Maria odwzajemniła uśmiech.

— Weźmiemy tylko straże, dwórki do niczego niepotrzebne — powiedziała. — Wolę pomówić z tobą w cztery oczy.

— Jeśli taka twoja wola, tedy ja się jeno podporządkuję. — Uniosła brew. — Powinnam już się przygotowywać?

— Natychmiast — odparła węgierska pani z cwanym uśmiechem. Siostry zaszły wspólnie do auli, kiedy Jadwiga zebrała poły ciemnoniebieskiej sukni i szybkim krokiem ruszyła w kierunku komnaty gościnnej, którą dla niej przygotowano.

Sama Maria chwilę stała w miejscu, odprowadzając ją wzrokiem, po czym przekazała Erzsébet, by kazała przygotować dwa najlepsze wierzchowce dla niej i Jadwigi, po czym poszła korytarzem do pomieszczeń prywatnych, gdzie znajdowała się jej komnata i alkierz. Była niemal przygotowana do jazdy, musiała jedynie zmienić suknię na mniej strojną i buty. Włosy miała splątane w ciasny warkocz, w który dwórka wplotła ozdobne, błyszczące tasiemki.

Podtrzymywała ubranie jedną ręką, a jej energiczny krok wypełniał korytarz. Szybko doszła do swojej komnaty, której podwoje pchnęła zdecydowanie, a widząc Divnę i Zofię, rzuciła od razu:

— Divno, powiedz służkom, by przygotowały mi jedną z moich jeździeckich sukien, tą ciemnozieloną. A potem buty.

— Rozkaz, pani. — Chorwatka dygnęła i wyszła z komnaty.

Maria została sama z Zofią, która patrzyła na nią z uśmiechem.

— Widzę, jak przyjazd tutaj dobrze ci robi. Odzyskujesz radość życia.

— Może dlatego, że po tylu latach jestem z moją kochaną siostrą — odpowiedziała, podchodząc do stolika i nalewając sobie do kielicha pół słabego piwa. — Kiedy powiedziałam jej o tym wszystkim, jakiś wielki głaz spadł mi z serca. Jak niegdyś przy Monacim.

Zofia podeszła bliżej swojej pani.

— Moje serce tak się raduje, kiedy cię widzę uśmiechniętą. Przypominasz mi wtedy tego brzdąca, który biegał po zamku i mówił, że nie jest nieokrzesaną sarenką.

Maria spojrzała na przyjaciółkę z pobłażliwym uśmiechem.

— Ach, już nie pleć, Zofio — rzekła lekkim tonem i zaśmiała się. — Miast tego, rozwiąż mi suknię. — Dwórka poczęła to robić, a po chwili do komnaty weszła Divna ze służkami, które niosły wskazane ubranie i odpowiednie buty – czarne i skórzane, z wysokimi cholewami.

* * *

Słońce przebijało się na zamkowy dziedziniec, kiedy Maria i Jadwiga wsiadały na konie, by wyjechać do pobliskich lasów. Przyjemne, ciepłe promienie muskały im twarze, kiedy stępem ruszyły przez zamkową bramę, za nimi zaś strażnicy w pewnej odległości. Letni wietrzyk ruszał ich spięte w warkocze włosy i poły sukien rozłożonych na siodłach. Obie siedziały po męsku, trzymając pewnie lejce swoich wierzchowców.

Przekroczywszy bramę, znalazły się pośród lasów i zieleni. Natychmiast odczuły zmianę, gdy wjechały w cień wielkich dębów, bowiem otoczył je przyjemny chłód. Jadwiga spojrzała na siostrę; po latach Maria okazała się jeszcze lepszym jeźdźcem, niż zapamiętała. Trzymała się świetnie w męskim siodle, pewnie trzymając wodze swojego wierzchowca. Zresztą polska pani ujeżdżała konie nie gorzej, uwielbiała to robić – może nie tak bardzo jak siostra, którą sama babka Elżbieta prowadziła do swoich stajni.

— Mario. — Jadwiga przerwała swym głosem słuchanie śpiewu ptaków, pochowanych pośród liściastych koron. — Skoro już wiesz, jaki jest Władysław, to może ty mi coś powiesz o Zygmuncie. — Uniosła brew, uśmiechając się zachęcająco. — Słyszałam, że Pan mu urody nie poskąpił.

— Zgadza się. Powiadano, że jak był nieco młodszy, to panny na europejskich dworach do niego wzdychały — odpowiedziała. — Na jego wygląd narzekać nie mogę. Choć to chyba rodzinna cecha Luksemburgów.²

— Karol ponoć szpetny był jak noc listopadowa! — krzyknęła Jadwiga, wlepiając w siostrę niebieskie tęczówki. — Garbaty, pokryty bliznami i z podagrą!

— Ale Jan podobno był urodziwy. Król Wacław też może się podobać — rzekła na to Maria, z lekkim uśmiechem. — Jednak... za wyglądem idzie nieraz trudność w wierze małżeńskiej.

Polska królowa spojrzała uważniej na nią, marszcząc brwi.

— Co masz na myśli? — spytała ciszej, zwalniając konia.

— To, co słyszysz — odparła szeptem, spuszczając wzrok i smutniejąc. — Jadwigo... — Maria zwróciła oblicze na nią, mierząc jej twarz brązowymi oczami, w których przygasły figlarne iskierki. — Zygmunt nie jest mi wierny — powiedziała po chwili milczenia.

Odpowiedziała jej cisza zdziwionej siostry. Wpatrywała się w nią rozszerzonym spojrzeniem, jak gdyby nie wiedziała, co zrobić. Tymczasem oczy starszej niewiasty spoglądały na nią z tłumionym smutkiem.

— C-co? Ja-jak to? — wydusiła w końcu.

— Zygmunt mnie zdradza — powtórzyła Maria z bólem w głosie, zwracając oblicze w kierunku jazdy. — Już wcześniej słyszałam plotki na jego temat. Ale mam pewność od kilku lat — westchnęła, opuszczając głowę.

Jadwiga oddychała ciężej po poznaniu tej strasznej prawdy. Nie mogła wyobrazić sobie bólu siostry, kiedy ta odkryła, że szeptane po kątach zamków pogłoski wcale nie są jedynie pragnieniem sensacji i głodem obmowy wszystkich na dworze. Niewiele myśląc, zdjęła jedną rękę z wodzy i sięgnęła do siostry, łapiąc jej dłoń i mocno ją ścisnęła, spoglądając na profil. Brązowowłosa niepewnie uniosła głowę i skierowała na nią ciemne oczy, otoczone czarnymi rzęsami. Młodsza Andegawenka uśmiechnęła się do niej, jakby chciała jej powiedzieć, że jest po jej stronie i nigdy się to nie zmieni. Odpowiedziało jej delikatne uniesienie kącików warg ze strony Marii, jakby wyraz wdzięczności i mocny uścisk dłoni.

— Wybacz, jeśli nieumyślnie sprawiłam ci ból — rzekła Jadwiga, kładąc z powrotem rękę na wodzy.

— Nie mogłaś wiedzieć. Tyle czasu tłumiłam to w sobie, jeno kilka dwórek znało prawdę. Zofia mówiła, że nie powinnam się obwiniać.

— I ma rację. To jego wina, że ulega pokusom ciała i... własnej męskości — odpowiedziała, poważniejąc. — Gdybym go teraz widziała, powiedziałabym mu, co o nim myślę. Pożałowałby każdej łzy, jaką przez niego uroniłaś! — rzekła śmiertelnie poważnym tonem, ale czując na sobie wzrok siostry, która uniosła brew ze zdziwienia, zaśmiała się. — Przecie i on mówi po węgiersku, i ja mówię po niemiecku.

— Doprawdy waleczna jest ta, która nosi imię walki — stwierdziła Maria. — Nawet dobrze, że ci powiedziałam. Czuję się, jakby następny wielki kamień spadł w otchłań, wprost z mojej duszy.

Jadwiga posłała jej pokrzepiający uśmiech.

— No, dość tych smutków — powiedziała zadziornie. — Która będzie pierwsza na polance? — To mówiąc, spięła konia i ruszyła galopem przez ściółkę.

Maria wypuściła głośno powietrze, patrząc przez chwilę na odjeżdżającą siostrę.

— Ja, wio! — krzyknęła i spięła swego wierzchowca, po czym puściła się za nią cwałem, aż na jej sukni pojawił się kurz.

Pochyliła się w siodle, wnet doganiając Jadwigę. Rzuciła młodszej siostrze nieco wyzywające spojrzenie i ruszyła wodzami, wyprzedzając ją. Jasnowłosa pokręciła głową, popędzając swojego rumaka, jednak Maria, widząc to kątem oka, jeszcze mocniej spięła konia, popędzając go do cwału. Królowa Polski goniła uparcie siostrę, ale to węgierska monarchini pierwsza znalazła się przy polance. Starsza siostra zatrzymała wierzchowca i poczekała na swoją „rywalkę" w wyścigu, obdarzając ją na „mecie" pogodnym spojrzeniem.

— Tak długo się nie widziałyśmy i już widać, że nie próżnowałaś w doskonaleniu się w jeździectwie. — Jadwiga uśmiechnęła się do Marii, po czym pochyliła się do końskiej szyi i poklepała ją. — Widać, że w stajniach babki to ty najwięcej spędzałaś czasu.

Starsza Andegawenka zaśmiała się.

— Tobie też talentu do tego nie brakuje — przyznała, patrząc na siostrę. — Ciekawe, jak potoczą się nasze wspólne łowy. Puszcze węgierskie mają tyle zwierzyny, co i litewskie, i polskie.

— Zdaję sobie z tego sprawę.

Maria nagle zeskoczyła z konia i poczęła iść przez polanę, mieniącą się od słońca i kwiatów, które na niej zakwitły. Jadwiga zaraz do niej dołączyła, pospiesznie zbierając poły ciemnofioletowej sukni i ukazując wysokie obuwie. Kobiety szły przez chwilę w milczeniu, obserwując poruszane wiatrem kwiecie i trawę, aż w końcu ozwała się ciemnowłosa, mierząc lekko zmrużonymi oczami rysujący się przed nimi widok.

— Pamiętasz, jak pisałam do ciebie, jak zostałam żoną Zygmunta?

Jadwiga zmarszczyła czoło.

— Tego nie da się zapomnieć. Nie dość, że pojął cię za żonę przez to oblężenie, to jeszcze teraz cię zdradza. Ciężko mi uwierzyć, że ojciec skazał cię na cierpienie. Przecież Zygmunt był taki miły, jak był młodszy... Chociaż trochę zadzierał nosa.

— W końcu był synem i prawnukiem cesarzy.³ Jest idealnym materiałem na władcę. — Maria uniosła brew, cmokając pod nosem. — Jednoczy sobie tak wielu i ambicji mu nie brakuje. Wręcz wypełnia ona każdą piędź jego ciała.

— Przekonaliśmy się o tym z Władysławem, czytając i słysząc jego groźby. — Jadwiga spojrzała na nią. — Pomów z mężem, proszę. Nie chcę wojny i kolejnego rozlewu krwi.

Węgierska pani zatrzymała się, obróciła do siostry i ścisnęła jej dłonie.

— Nie będzie żadnej wojny — rzekła poważnym tonem. — Nie pozwolę na to... — zawiesiła na chwilę głos, po czym pociągnęła Jadwigę w kierunku pozostawionych wierzchowców, za którymi czaili się strażnicy. Wspięła się na swojego, a po chwili wyprostowała się w siodle. — Wracajmy, robi się chłodno. Więcej omówimy na zamku.

— Rzeczywiście, dziwnie prowadzić rozmowy polityczne w lesie. — Uśmiechnęła się delikatnie polska monarchini. — Przekonaj, proszę, Zygmunta, żeby zaprzestał chęci zemsty za Ruś. Wiem, że to o nią chodzi.

Maria obróciła się do niej nagle. Wydawało się, że miała na końcu języka jakieś zdanie, jednak nie odezwała się.

— Ja... Ja zrobiłam tylko to, do czego zobowiązywał układ. Ojciec obiecał Kazimierzowi, że jeśli obejmie tron Piastów, tedy Ruś przejdzie w ręce polskie. Gdyby jednak brat naszej babki doczekał się syna, Ruś byłaby węgierska. Przykro to mówić, ale nasz ojciec złamał ten układ.

— Wybaczyłam ci to, co zrobiłaś, ale nie zapomniałam. Nie zapomnę. — Starsza Andegawenka obróciła głowę w kierunku jazdy. — Postaram się wpłynąć na Zygmunta, by puścił swoje groźby w niepamięć i mścił się na buntownikach. Wiedz, że nigdy nie zrezygnuję z moich praw do Rusi i tytułu króla Galicji i Lodomerii, który dzierżę.

— Nie namawiam cię do tego — zapewniła Jadwiga. — Proszę jedynie, by Zygmunt odstąpił od swoich roszczeń wobec tych ziem, które są częścią Korony Polskiej. Podobnie od tego, co napisałam ci w liście – chęci podziału mojego królestwa.

— Kiedy mówiłam z nim, uznał to za oszczerstwo. Później dodał, że Ruś i Mołdawia spędzają mu sen z powiek. Mogę próbować ostudzić jego zapał, ale wiem, że mój mąż jest pamiętliwy i będzie próbował was ugryźć na inne sposoby... — westchnęła. Pod tym względem również przypominał sporą część swoich przodków. — Ja również mam prośbę, Jadwigo. Przekonaj swojego męża, by odstąpił od zagarniania dla siebie Wołoszczyzny.⁴

— Mircza ma wolną wolę. Jeśli będzie chciał nam przysięgnąć wierność i złożyć hołd lenny...

— Jeno Węgry będą mu mogły pomóc, gdyby Osmanie ruszyli na nich — dodała z naciskiem Maria. — Ojciec nasz dla Węgier zagarnął te ziemie i przy nich pozostać powinny.⁵

— Zdaje się, że Mircza boi się zależności od twojego męża i dlatego chciał nam hołdować. Zawarł z nami przymierze i miał do tego prawo.

— Prędzej czy później i tak zegnie kolana przed dziedzicami świętego Stefana. Nie mówię tego jako wasz wróg, gdyż jestem wam przyjazna, jeno wiem, że chociaż się żarliwie modlę, Turcy mogą wciąż zagrażać naszym południowym granicom. Zygmunt już tyle z nimi wojował, i nie odeszli. A teraz, kolejna kampania, kolejny rozlew krwi i kilka zwycięstw, by móc ich odstraszyć. Może Węgry będą dla nich za silne, ale skierują się ku mniejszym i słabszym, a kto im wtedy pomoże?

— Nie przeczę — odpowiedziała, nieco zdziwiona wewnątrz siebie, Jadwiga. Jej siostra rzadko ukazywała wielką stanowczość i upór godny przodków. Teraz go ujrzała na własne oczy, podobnie jak lojalność wobec Węgier i wobec męża. — Zdaję sobie sprawę, że mój mąż nie jest w tym sporze bez winy. Ma swoje zapędy i chyba zaczął czuć satysfakcję, kiedy drażni Zygmunta.

Maria, słysząc te słowa, zaśmiała się cicho.

— Dobrali się, jak w korcu maku. — Uniosła brew, zerkając na siostrę.

* * *

Tymczasem w zamkowych ogrodach spędzały ze sobą czas węgierskie dwórki obu królowych, mówiąc ze sobą zawzięcie. Inne panie zostały zobligowane do pilnowania służby, która właśnie przygotowywała refektarz do wspólnego posiłku, zgodnego z tradycją rodową Andegawenów i auli, gdzie miały się odbyć pierwsze większe rozmowy polityczne między siostrami.

Alejką szły ramię w ramię Zofia Nádasdy, Erzsébet Morzsinay i Erzsébet Lackfi, która opowiadała o życiu w Polsce, nie szczędząc przy tym szczegółów, przez które węgierskie damy ciągle chichotały. Właśnie dotarła do streszczenia czasu, kiedy jej pani, Jadwiga, miała wyjść za swojego obecnego męża i w jaką rozpacz i wściekłość wprawiła ją decyzja polskich panów.

— Doprawdy, wówczas po raz pierwszy naprawdę ujrzałam ją wściekłą. A jak nam wszystkim zaimponowała, kiedy toporem rąbała bramę! A potem... potem zleciła jednemu z panów, Zawiszy, znacie go, podglądać naszego obecnego króla... w łaźni!

— Takie plotki o nim krążyły, ja się nie dziwię — powiedziała na to Morzsinay. — Ale zazdrościć jej można, chyba jest z nim szczęśliwa, a co najmniej zadowolona. Nie to, co królowa Maria... — westchnęła, mając nadzieję, że się nie czerwieni. Pamiętała doskonale, kiedy król próbował ją uwieść. Do tej pory dziewczyna starała się unikać jaśnie pana, jak mogła.

— Och, zamilknij wreszcie — ofuknęła ją druga z dwórek starszej Andegawenki. — Erzsi nie przejechała takiej drogi po to, by słuchać o problemach naszej pani. Zresztą, pani Maria pewnikiem by sobie tego nie życzyła. — Groźny wzrok Nádasdy przypominał rumuńskiej szlachciance, żeby nie pisnęła ani słowa o królu i jego niewierności, a już szczególnie o losie Klary, o której pani Melsztyńska nie musiała wiedzieć. — Powiedz nam lepiej, jak ci się żyje w Krakowie. Słyszałam, że jest tam naprawdę zimno w te chłodniejsze pory roku.

Lackfi zaśmiała się.

— Ach, to prawda. Zimą nieraz są straszne mrozy! Już się przyzwyczaiłam, ale pierwsze zimy spędzone w Krakowie dla mnie i innych Węgierek były niemal koszmarem! — Po chwili Erzsébet obrzuciła wzrokiem rozpuszczone i puszczone luźno włosy obu niewiast. — Mówiłam wam o małżonku mojej królowej... Ale widzę, że wam nie spieszno do zamęścia. A myślałam, że dwór węgierski bardziej bogaty w te kwiaty... Urody wam pozazdrościć można, a wy ciągle pannami jesteście! Czemuż nie szukacie mężów?

Jedna taka wyszła za mąż i po kilku latach została oddalona — pomyślała Morzsinay. — Co prawda za cudzołóstwo, ale jednak. — Nie ważyła się tego powiedzieć na głos, zamiast tego rzekła:

— Czasy niespokojne, żadnemu panu do żeniaczki nie spieszno. Prędzej patrzą, kiedy wyciągnąć miecz i ruszyć z królem Zygmuntem na wojnę.

— A magnaci patrzą tylko na jakieś księżniczki. — Wywróciła oczami Zofia. — Miklós, syn Garaia, żonaty z księżniczką serbską, Teodorą, zwaną tu Heleną.⁶ Poza tym, ja wolę służyć pani Marii, jest dla mnie jak siostra i nie chcę jej opuścić.

— Przecież jej nie opuścisz, jeśli pójdziesz za mąż — rzekła na to kuzynka palatyna. — Chyba, że sama poprosisz o zwolnienie z dworu.

— Wolę jednak trzeźwo patrzeć na wszystko z boku — odparła Nádasdy. — Do romansów mi się nie spieszy, nie potrzebuję tego. Potem taka wodzi oczami za panem, który albo żonaty, albo zakochany w innej i co wtedy? Będzie wylewać nadaremno łzy.

Węgierska przyjaciółka Jadwigi zachichotała.

— Już niemal zapomniałam, jaka ty jesteś uparta!

— Och, tak — zawtórowała jej Morzsinay, spoglądając na Zofię. — Prawdziwie uparta, niemal tak, jak nasze andegaweńskie panie!

W tym czasie rozległ się dźwięk otwierania bramy i dworskie panie zrozumiały, że należy im wracać z przechadzki, bowiem wspomniane w ich rozmowie Andegawenki właśnie wjeżdżały na zamek.

* * *

W auli zamkowej ustawiono stół, przy którego końcach stały krzesła z doczepionymi herbami, te same, na których wcześniej siedziały córki Ludwika na krótkim wspólnym posiłku. Na ciemnym drewnie przygotowane były tacki ze słodkimi przekąskami, owocami i karafka z winem oraz dwa błyszczące w świetle wpadającym do pomieszczenia kielichy. Andegawenki znalazły się w progu pomieszczenia, kiedy służba nalała trunku do naczyń, następnie wyszła, zgodnie z rozkazem Marii.

Rozległ się szczęk podwoi i córki Ludwika, królowie Węgier i Polski, zostały same w sali. Obie ruszyły do przygotowanych dlań siedzeń, po czym zasiadły i spojrzały na siebie. Siedziały w pewnej odległości, ale nie musiały krzyczeć, by się wzajemnie rozumieć. Były odpowiednio przebrane do rozmowy politycznej i bardziej oficjalnej po przejażdżce, ciemnobłękitną, aksamitną suknię Jadwigi ozdabiały lilie rodowe i perły, przytwierdzone do dekoltu. Z kolei Maria była odziana w monarszą czerwień, na której wyszyto pasy Arpadów, a na połach ubrania lśniły tkane srebrem krzyże patriarsze.

Pani węgierska uśmiechnęła się słabo do siostry, chcąc ją ponaglić, by zaczęła mówić. Rozmowy polityczne były jej nie w smak, bowiem bała się, że nie da rady przekonać Zygmunta do racji siostry. Jednak pomyślała, że może z łoża będzie łatwiej z nim pomówić, kiedy wreszcie przyjadą oboje do stolicy i poczną ponownie starać się o potomka.

— Znasz mój główny cel — zaczęła Jadwiga, opierając swoje ręce o podłokietniki. — Chcę, by Królestwo Węgier przestało wrogo się odnosić do Królestwa Polskiego i żeby twój mąż, nieobecny tu Zygmunt z Luksemburgów, zaprzestał jawnego i mniej jawnego wspierania księcia opolskiego, jako wroga Polski. Wprawdzie książę Władysław odjechał z Węgier, jednak plan napaści, który ułożyli z Zygmuntem i Jodokiem, wielce mnie niepokoi. Nie można dzielić czegoś, co nie należy do ciebie.

— Zdaję sobie z tego sprawę, siostro — odpowiedziała Maria, wpatrując się w oblicze polskiej monarchini. — Jak jednak wiesz, kiedy pytałam Zygmunta o rzeczoną napaść, wszystkiemu zaprzeczył. Książęta Jodok i Władysław zaś nie są naszymi wasalami, choć wiem, że król Wacław, mając własne problemy, niewiele tu może zdziałać. Książę opolski wyjechał z Węgier i liczę, że nieprędko powróci, bowiem wiem, że jest waszym wrogiem, i ryzyko podejmujemy, kiedy gościmy go w którymkolwiek z naszych zamków... — westchnęła. — Wypominałam to Zygmuntowi, jednak... Mój mąż rzadko słucha moich rad.

— Tedy przekonaj go innym sposobem. — Jadwiga uniosła brew, uśmiechając się chytrze. — Mężem łatwo rządzić w alkierzu...

— Nie kończ. — Uniosła dłoń, starając się nie zaśmiać. Rozbawienie Marii było widoczne w lekkim uśmiechu, który zaraz znikł z jej twarzy. — Twoja wyprawa na Ruś nadszarpnęła przyjazne stosunki naszych ojczyzn. Ja wybaczyć mogę, ale dumy Węgrów nie zataję, ani powoływania się na nią przez Zygmunta. Król Władysław, twój małżonek, również pogłębia niechęć Zygmunta do siebie, poprzez pertraktowanie z Mirczą wołoskim. Wiem, że jest on wolnym człowiekiem, jednak niebezpieczeństwo tureckie grozi i Węgrom, i Wołoszczyźnie, i jeno Węgry mogą pomóc Wołochom. Polska nie zdąży... Dlatego proszę cię, byś przekonała swego męża, Władysława, by przestał nęcić Mirczę hołdem lennym.

— A co z Rusią? — zapytała nagle Jadwiga. — Nie zrezygnuję. Rzec to ciężko, ale prawo i układy stały i stoją po mojej stronie. A Mołdawianin sam przyszedł do nas.

— Z praw nie zrezygnuję, jak rzekłam — odpowiedziała, upijając łyk wina z kielicha. — Jednak Zygmunt nie zgodzi się na całkowite odstąpienie od tej sprawy, jest na to zbyt dumny i uparty. Zaproponuję mu pokojowe rozwiązanie konfliktu. Masz moje słowo — dodała, wpatrując się prosto w szafirowe tęczówki siostry. — Z każdym kolejnym hospodarem, Mołdawia może przechodzić z rąk do rąk. To sprawa otwarta.

— Prosiłam już, by twój małżonek przestał wspierać Opolczyka. To zdrajca, który ciągle kopie dołki pode mną i pod moim mężem. Jego prób odbudowania własnej potęgi nie dam rady już zliczyć. Same z nim problemy. Pomyśleć, że miał być ojcem chrzestnym mojego męża, że dzielą imię...

— Zapewniam cię, że o sprawie księcia kilkakrotnie mówiłam z Zygmuntem. Ale dopóki sam nie zrozumie podejmowanego przez nas ryzyka, albo nie zdenerwuje się na Piasta, będzie go podejmować. Mój mąż jest wyjątkowo pamiętliwy i do dzisiaj pewnie śni o tej porażce, kiedy nie wpuszczono go na Wawel i jak matka chciała go wykluczyć z sukcesji na Węgrzech.

Młodsza siostra uśmiechnęła się delikatnie.

— Nikt wtedy nie podejrzewał, że taka chęć zemsty w nim wyrośnie... Ciężko się jednak dziwić, Jan przecie napadał na Kraków i Polskę kilkakrotnie.

Maria zmierzyła siostrę wzrokiem.

— Zygmunt tego nie zrobi — powiedziała z naciskiem. — Ma do wyrżnięcia buntowników. Nie spocznę, dopóki nie dostanę Jánosa Horváta w swoje ręce. Mój mąż bije się z Turkami na południu. Kwestia konfliktu Polski i Węgier zostanie rozwiązana pokojowo. — Wyprostowała się na krześle, po chwili łagodniejąc na twarzy. Niewątpliwie jakoś była przywiązana do męża, skoro zdało się, że ubodła ją Jadwigowa uwaga o przodku Luksemburczyka.

— Wierzę ci. Jednak wiesz, jaki nieprzewidywalny jest twój małżonek.

Kiwnęła głową.

— Wiem — potwierdziła. — Aczkolwiek nie miejcie go za zwyrodnialca, bo nim nie jest. Niektórym... mówienie takich rzeczy jest na rękę.

— Nigdy tego nie powiedziałam i nigdy nie powiem — uspokoiła ją Jadwiga. — Zdaję sobie sprawę, że i Władysław nie jest w tym sporze bez winy. Każda z nas musi trochę powstrzymywać swoich mężów. Ja mojego Litwina, ty twojego Luksemburczyka.

Siostry zaśmiały się, kiedy te słowa rozległy się w pomieszczeniu. Zdawały sobie sprawę, jak wiele miały ze sobą wspólnego. Obie miały mężów, którzy byli nieco zbyt popędliwi i narwani, chcących zagarnąć dla siebie jak najwięcej władzy i ziem. Pech chciał, że Luksemburczyk i Olgierdowicz nie darzyli się sympatią, a wręcz przeciwnie – czuli satysfakcję, słysząc o porażkach drugiego.

— Tak. — Maria kiwnęła głową. — Nasze działania są ceną pokoju... Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale wpłynę na Zygmunta. Obiecuję.


¹ Jest to odniesienie do nauki św. Tomasza z Akwinu, który sądził, iż władza nie może być niesprawiedliwa, czyli niezgodna z prawem Boskim. Władza była niesprawiedliwa wtedy, kiedy została niesprawiedliwie zdobyta (np. syn zabił ojca, by zdobyć władzę) lub była niesprawiedliwie sprawowana (tyrania). Według doktryny tego świętego, jedynie w takim wypadku możliwe było odsunięcie panującego od władzy.

² Mężczyźni z rodu Luksemburgów faktycznie zwykle byli określani jako przystojni.

³ Pradziadkiem Zygmunta po mieczu był Henryk VII Luksemburski, który był pierwszym cesarzem z dynastii Luksemburgów.

⁴ Prośba Marii jest moją literacką fikcją, ale myślę, że jest ona choć trochę prawdopodobna, ponieważ Wołoszczyzna również była jednym z terytoriów spornych między Polską a Węgrami.

⁵ Prawdopodobnie w 1375 Ludwik I Wielki wkroczył zbrojnie do Wołoszczyzny. Wyprawa zakończyła się przyłączeniem tych terenów do Węgier.

⁶ Rok ślubu Miklósa II Garaia nie jest znany, jednak z Serbką ożenił się przed 1389 rokiem.


No witajcie w następnym rozdziale! Dzisiaj trochę Budy, bo ta akcja będzie potrzebna później... A poza tym Lubowla i nasze ulubione siostrzyczki! Wraz z tematami politycznymi, które są dla Marii trudne... Dla mnie samej zresztą też, ze względu na kwestie dosyć niejednoznaczne, takie jak Ruś. Przy okazji, Maria zwierza się siostrze z tego, że ma niewiernego męża...

Zostawiam Wam oczywiście miejsce na przemyślenia po rozdziale i mam nadzieję, że się spodobał 💜💜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro