ROZDZIAŁ VIII: Lilia zbroczona krwią

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lilia zbroczona krwią

Praga, lato 1376


Cesarzowa Elżbieta, czekając, aż służące dopełnią obowiązku spakowania wszystkich potrzebnych rzeczy do wyjazdu do Akwizgranu, wyszywała, chcąc zabić myśli, które nawiedzały ją przez całe zamieszanie z wyborem Wacława na króla Rzymian. Aksamitna nić powoli tworzyła piękne, kolorowe kwiaty na białej chuście. Obdarzona artystycznym wyczuciem niewiasta lekko się uśmiechała w czasie całego żmudnego procesu. Na dworze podziwiano nie tylko jej urodę i krzepę, ale także kobiece umiejętności, których nauczyła się lata temu na Wawelu, kiedy po śmierci matki wychowywała się wraz z bratem u dziada Kazimierza. Bynajmniej jednak nie była eteryczną nimfą i zjawą zamkową, czym odznaczała się na tle królowych, które urzędowały w Europie.

— Skończyłyście? — rzuciła, łypiąc w kierunku niewiast uwijających się przy kufrach.

— Prawie, pani.

— Świetnie. Potem zapakujecie moje dzieci. Wszystkie tak, by były otoczone blaskiem dzieci cesarza... Szczególnie Zygmunt. Ma nieść przed Wacławem berło królewskie!¹

— Oczywiście, pani.

Elżbieta uśmiechnęła się delikatnie półgębkiem. Nie zamierzała tym sposobem kraść uwagi poświęconej młodemu królowi dla siebie, ale pragnęła pokazać wszystkim zgromadzonym, iż jej dzieciom również to wszystko się należało, jeśli nie w większej ilości. Wychowywała swoje potomstwo dla świata, tak, by ten zwracał na nie oczy – szczególnie na jej dumę, pierworodnego syna, nazwanego na cześć wielkiego władcy i świętego.

— Pani? — Posłyszała nagle głos Petry. Jasne spojrzenie cesarzowej zwróciło się na dwórkę. — Uśmiecha ci się wyjazd do Akwizgranu?

— To mój obowiązek — odparła godnie, przerywając szycie. — Nie chodzi tu o sympatię, ani o koronację, a jeno o obowiązek.

Czeszka wstała z krzesła i podeszła do Pomorzanki.

— Gdybym cię, pani, nie znała, uwierzyłabym ci.

Elżbieta podniosła na nią oczy, w których pojawił się gniewny błysk.

— Nie uśmiecha — powiedziała chłodniejszym tonem. — Czym ma mnie cieszyć tryumf mojego pasierba?

— Więc ciągle jesteście w konflikcie, pani?

— Podejrzewam, że to się nigdy nie zmieni. — Elżbieta opuściła wzrok i wróciła do szycia. — Jednak muszę być przy mężu i dlatego pojadę do Akwizgranu, nawet jeśli będę musiała patrzeć, jak ten... młodzian jest... — Zagryzła wargę. — Koronowany. I tak w jego sprawie mój mąż nikogo nie słucha. Nie słuchał wtedy, kiedy przed ślubem ze mną go koronował na króla Czech, nie słucha i teraz.

Petra w milczeniu pokiwała głową. Elżbieta tymczasem odłożyła robótkę i powiedziała dwórce:

— Zostaw mnie samą.

Czeszka natychmiast wyszła, a cesarzowa wstała z parapetu, na którym siedziała i poczęła przechadzać się po komnacie. Wszystko w sprawie Wacława napotykało jej opór i niechęć, podobnie jak on sam. Bóg jej był świadkiem, że pragnęła być doń jak matka, jednak to wkrótce stało się niemożliwe, gdyż całe matczyne serce Pomorzanki należało do jej dzieci. Wszystko, czego chciała, chciała dla swoich potomków, których urodziła Karolowi więcej, niż którakolwiek z jej poprzedniczek. Nigdy mu tego nie wypominała, ale zajmując się wychowaniem młodych Luksemburgów widziała w nich potencjał większy, niż kiedykolwiek widziała w Wacławie, o którym już powoli zaczęła słyszeć, iż wolał zabawę i młodą żonę od spraw królestwa.

Pomorzanka odetchnęła, zacierając ręce, chcąc je ogrzać po trzymaniu ich w jednej pozycji. Im więcej myślała o Wacławie, tym bardziej stawała się zgorzkniała i nieszczęśliwa. Miłowała Karola, był dla niej dobrym i kochającym mężem, nigdy się nie skarżyła, przywykła do myśli, że jako młódka zostanie matką i królową, że w końcu kogoś poślubi, a jednak nie mogła znieść faworyzacji najstarszego syna przez jej męża. Młodzieńca, który nie był jej dzieckiem.

Elżbieta wnet przypomniała sobie, iż w kancelarii czekał na nią list od jej brata. Korespondowała z Kaźkiem, od kiedy się rozstali, a nie mieli przed sobą tajemnic. Od dziecka byli bardzo zżyci ze sobą, młoda Gryfitka zawsze działała kojąco na swego ognistego braciszka, choć i jej samej nie brakowało charakteru, o czym nieraz przekonali się Czesi, kiedy ich pani wchodziła w ciążowe humory. Szczególnie przed narodzinami Jana przypominała huragan i łatwo popadała w gniew. Ciążę z Anną znosiła łagodnie, tym z Zygmuntem i Małgorzatą towarzyszył wielki głód, a zanim urodził się mały Karolek, który jednak umarł jako dziecię, cesarzowa cierpiała na zmiany humoru i początkową częstą płaczliwość. Bratu opisywała swe życie ze wszystkimi szczegółami, jemu zwierzała się ze swych lęków i zapewniała o modlitwie, chwaliła swe pociechy i wspominała o niechęci do pasierba. Teraz zamierzała jednak przeczytać wszystko, co Kaźko miał jej do opowiedzenia i powspominać wspólne dzieciństwo spędzone na Wawelu, pod skrzydłami dziada, króla Polski Kazimierza.



Buda, lato 1376


— Za długo lekceważyłeś sprawy Polski, Ludwiku! — Po komnacie poniósł się rozgniewany głos starszej niewiasty. Królowa matka wróciła z Dalmacji niedawno i od razu pragnęła rozmawiać z królem. Pragnęła bowiem wracać do Krakowa, by zaprowadzić w jej ojczyźnie porządek, który ostatnio nazbyt często był naruszany przez zuchwałego wuja jej synowej, Władysława Białego. — Urzędnicy nie uczynią nic, dopóki nie zobaczą w tym własnej korzyści. Biały podkopuje twój królewski autorytet, a ty? Coś zrobił, prócz zagonienia do pracy Polaków? Wysłałeś tam chociaż kilku Węgrów, by zobaczyli, co się dzieje? Oblężenie nadal trwa...

— Wysłałem Węgrów, matko — odparł jej król, spoglądając w tak samo ciemne tęczówki, jak u siebie. Mówił łagodnie, by okiełznać gniew królowej, która nawet nie rozgościła się we własnych komnatach, jego od razu zażądała audiencji u syna. — Zdają mi raporty.

— I one ujarzmią Białego?! Wyliżą rany Królestwa Polskiego?

— Pozwólcie mi dokończyć, matko. — Ludwik ścisnął w ręce papier i naraz rozprostowawszy kartkę, przeczytał jedno zdanie: — Książę Władysław, niesiony chyba pychą, wezwał na pojedynek rycerza Bartosza z Wesemborga.² — Zwrócił spojrzenie na rodzicielkę, a na jego twarz wstąpił uśmieszek tryumfu. — Książę sam sprowadzi na siebie nieszczęście, matko. Wiem, jak wojownicza jest jego dusza, lecz nie ma szans z najwybitniejszym polskim rycerzem, jakiego ta ziemia dotychczas nosiła.

Elżbieta Łokietkówna zamilkła, lecz na jej twarzy pozostał wyraz uporu, a bardziej uważne oko ujrzałoby zaciśniętą szczękę. Odetchnęła ciężko, wypuszczając powietrze z ust, po czym podniosła harde spojrzenie na syna.

— Pozwól mi jechać do Polski, skoro sam nie chcesz. Nieobecne rządy nic nie dają, a Białego trzeba zmusić do uległości.

— I ty temu podołasz? — spytał gorzko. — Matko, z całym szacunkiem, ale niewiasta, szczególnie w twoim wieku, nie okiełzna młodego i żywotnego księcia, który drwi sobie nawet z króla!

— To ty jedź do Polski! Ja się zatroszczę o Węgry — krzyknęła poruszona starsza królowa. — Wychowam wnuczki, będę miała na oku sprawy tego królestwa — rzekła na wpół cynicznie. Po chwili jednak spoważniała i dodała: — Jako mąż, winieneś umieć zająć się buntownikami... Chyba, że nie interesuje cię to, boć to wuj twojej żony?

Ludwik zacisnął zęby. Bośniaczka nawet wuja nie znała, być może jedynie z opowieści swojej matki, księżniczki kujawskiej. Spojrzał na matkę oczami pełnymi troski. Królowa nawet na starość pragnęła władzy i nie zadowoliła się zarządem Dalmacji, który w dużej mierze ją ograniczał. Z drugiej strony cieszył się, że miał taką podporę, niejednokrotnie słyszał, jak synowie oddalali swe matki lub one usuwały się w cień. Nie mógł się jednak nadziwić, iż tyle wigoru było w starzejącej się coraz bardziej monarchini, a także ciągła chęć pozostania przy władzy.

— Matko — odezwał się, obserwując uważnie Piastównę. Powoli schodził z niej gniew, choć wciąż miała ten sam zacięty wyraz twarzy. — Ja jeno z troski o ciebie...

— Za troskę jestem ci wdzięczna, Ludwiku — odpowiedziała, mierząc go ciemnymi oczami. — Lecz przelewając ją na mnie, nie troszczysz się o państwo, którego koronę nosisz. Polska nie może dłużej trwać w bezkrólewiu.

Monarcha podszedł do stołu i spojrzał na rozciągniętą nań mapę Królestwa Polskiego. Westchnął ciężko, wbijając oczy w stojącego na pergaminie pionka, którego postawiono na oblężonym zamku w Złotorii. To właśnie w tej warowni przebywał Biały, z niej dokonując łupieżczych najazdów na okoliczne tereny. Przeklęty książę... — pomyślał Andegawen.

Matka trafiła w czuły punkt. Ludwik wiedział, że nawet najsłabsze rządy są lepsze od bezkrólewia. Kiedy władcy nie było na jego ziemiach, wszelkie zło jakby budziło się ze zdwojoną siłą. Zbójcy grasowali na drogach, wrogowie brali sobie na cel osłabione królestwo, a teraz jeszcze jako taki porządek wewnętrzny psuł piastowski pomiot, któremu zachciało się więcej władzy i ojcowizny. Może gdyby papież zwolnił Białego z jego ślubów zakonnych, całej niemal wojny domowej by nie było.³ A przecie ojciec święty odmawiając tak bał się o jedność Polski...

Bijąc palcem o mapę, pomyślał, że nie dojdzie z matką do porozumienia w tej sprawie. Łokietkówna była głucha na jakiekolwiek argumenty, nie przeszkadzały jej ani wiek, ani niestabilna sytuacja w kraju, ani wiecznie niezadowoleni urzędnicy, którzy nie szanowali swojej regentki, siostry ich umiłowanego Kazimierza.

Po długiej chwili ciszy, przerywanej uderzeniami drogich kamieni o pergamin, rzekł:

— Dobrze, matko. Jedź do Krakowa... — Obrócił się do kobiety. — Ale uważaj tam na siebie. A najlepiej by było, gdybyś tu jeszcze została. Polacy często się kłócą, to prawda, ale potrafią dojść do porozumienia, gdy ktoś zagraża ich porządkowi i królestwu.

Elżbieta posłała synowi lekki uśmiech.

— Jesteś tu potrzebna, matko — kontynuował Ludwik. — Nie potrzebuję cię tylko ja, a całe królestwo. Moje córki również chciałyby się tobą nacieszyć, długo nie widziały babki.

Te słowa wywołały jakąś błogość na twarzy Łokietkówny. Widać ona także tęskniła za wnuczkami.

— Nie pojadę teraz do Krakowa, skoro tak pragniesz, synu — zapewniła. — Moje stare kości jeszcze się nie zregenerowały po jednej podróży. Na razie chcę być tutaj, w Budzie, służyć wam radą.

Proszę, kiedy tylko ustąpiłem, przypomniała sobie o swym wieku — Andegawen uśmiechnął się drwiąco do swych myśli. Królowa w tym czasie dumnie założyła dłonie na siebie i skierowała na syna błyszczące jak u młodej kobiety ciemne spojrzenie.

— Skoro już wspomniałeś o mych wnuczkach, to pójdę je odwiedzić. — Uśmiechnęła się. — Również i mnie ich brakowało.

* * *

Podwoje rozwarły się, a w nich pokazała się królowa Łokietkówna, obdarzając bawiące się królewny serdecznym i ciepłym spojrzeniem. Dziewczynki natychmiast zerwały się, lecz miast podbiec i objąć babkę, grzecznie dygnęły, pochylając główki o długich i ciemnych włosach. Siedząca z dziewczynkami i kilkoma dwórkami w komnacie Bośniaczka obdarzyła córki dumnym spojrzeniem.

Starsza królowa w tym czasie rozwarła ręce i zaprosiła małe Andegawenki, by objęły ją na powitanie. Maria i Katarzyna natychmiast podbiegły, by wtulić się w spódnicę karminowej sukni z ciężkiego aksamitu, a ona, czując przy sobie dziecięce ciałka wnuczek, pogładziła je delikatnie po głowach dłońmi schowanymi jak zawsze w bogato zdobionych rękawiczkach.

— Widzę, Elżbieto, że uczysz dziewczątka dyscypliny — odezwała się, popychając wnuczki w stronę matki. — Przydaje się, lecz pozwól im być dziećmi.

— Pozwalam — odparła Bośniaczka, gładząc po głowach córki, które się do niej przysiadły. — Wiecie jednak, matko, że przyszłym królowym... królom należy okazywać szacunek, a ten nabywa się przez wychowanie. Odrobina rygoru się przyda, jak i dworskiego wychowania.

Królowa starsza z lekkim uśmiechem kiwnęła głową i usiadła przy synowej. Tymczasem królewna Maria, siedząca przy matce zmarszczyła lekko czoło i brwi, pytając:

— Będziemy królami, mateńko?

— Zgadza się, córeczko. — Elżbieta Kotromanić potaknęła, gładząc lekko ciemne włoski dziewczynki odzianej w jasnoniebieską sukienkę.

— Królowa jest jeno żoną króla — dodała babka. — Może jednak wyrobić sobie pozycję i sięgnąć po władzę. — Jej oczy na te słowa, zdało się, że zabłyszczały wieloma iskierkami. — Czasem jednak jej kariera kończy się, gdy jej mąż zemrze. — Widząc pytające spojrzenia wnuczek, rzekła jeszcze: — Wasz ojciec wiedział, że moje doświadczenie będzie dlań zbawienne. Ciężko jest być królem w młodym wieku.

— Cesarzem także... — szepnęła Maria, błądząc oczami po podłodze.

Babka i matka królewny spojrzały po sobie zdziwione.

— Węgry nigdy nie miały cesarza, kochanie — powiedziała łagodnie Bośniaczka. — Cesarza mają jedynie Niemcy. Ojciec twojego narzeczonego jest cesarzem.

— Wiem, mamusiu. — Kiwnęła głową dziewczynka. — Po lekcjach czasami Otto opowiada mi o cesarzach, cesarzowych, królach i królowych jego ziem. To bardzo ciekawe!

Łokietkówna spojrzała pytająco na synową.

— Kim jest Otto?

— To duchowny niemieckiego pochodzenia, pracuje w kancelarii jako skryba — odpowiedziała, ledwo widocznie zaciskając dłoń w pięść. Przez chwilę chciała wstać i przepytać młodego duchownego, dlaczego kładzie jej córce do głowy niepotrzebne głupstwa o krwawej historii jego ziem, choć pewnie widząc wiek uczennicy, Otto pomijał bardziej przerażające czyny cesarzy, by dziewczynka nie wystraszyła się. Królowa ledwo się powstrzymała, miast tego spytała córkę: — Dlaczego o tym słuchasz?

— Bo to ciekawe! — Mariska się uśmiechnęła.

Starsza Elżbieta obdarzyła wnuczkę zainteresowanym spojrzeniem. Wiedziała, że Bośniaczka najpewniej nie pochwala dodatkowych lekcji córki związanych z cesarską historią, zwłaszcza, że temat był powiązany bezpośrednio z nielubianymi przez matkę Niemcami.

— Kochanie, powinnaś znać przede wszystkim dzieje Węgier i swojego rodu — przemówiła. — Ale... Nikt nie zabroni ci zgłębiać wiedzy w innych dziedzinach. Dobrze, że lubisz historię, bowiem historia testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae.

Królewna przechyliła główkę.

— Cóż to znaczy, babko?

— Historia jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem pamięci, nauczycielką życia. Tak mawiał Cyceron.

Na twarzy Marii pojawił się szeroki uśmiech.

— Mariska lubi legendy, księgi i nudną historię. — Katarzyna zmarszczyła nosek, otoczony niewielkimi piegami. — A ja lubię tańce! — Okręciła się dookoła własnej osi, a jej sukienka w kolorze brudnego złota zatańczyła wokół jej dziecięcej figury. — Jak będę królową, to będę codziennie urządzała tańce!

Obie Elżbiety zaśmiały się.

— Zabawa się przyda, Katinko — ozwała się babka. — Ale wiedza bardziej potrzebna w życiu.

Królewna zrobiła minę w podkówkę.

— Ależ ja się uczę! Wraz z Mariską! Pilnie, każdego dnia!

— Katarzyno. — Matka spojrzała na nią ostrzegawczo. — Nikt w to nie wątpi.

— Elżbieto. — Łokietkówna położyła dłoń w rękawiczce na ręce synowej. — A gdzież mała Jadwiga? Ją też chciałabym zobaczyć.

— Pójdźmy do niej. — Bośniaczka uśmiechnęła się. — Pewnikiem już nie daje piastunkom spokoju. — Wstała wraz ze świekrą, zwracając się jeszcze do dwórek: — Zajmijcie się królewnami, a potem zaprowadźcie je na lekcje. — Zwróciła się jeszcze do matrony: — Emese, przypilnuj ich.

* * *

— Widać różne charaktery twych córek — powiedziała Łokietkówna, idąc z Bośniaczką przez korytarz.

— To dobrze czy źle, matko? — spytała młodsza królowa, spoglądając na tknięte czasem, noszące ślady dawnej urody i szlachetne oblicze Piastówny.

Starsza monarchini jednak zignorowała to pytanie. Z lekko rozmarzonym uśmiechem mówiła dalej:

— Katinka przypomina mi małego Ludwika. Jest uparta i silna. Będzie z niej dobra i mądra królowa, niech jeno więcej się uczy.

— A Mariska?

Bośniaczce odpowiedziała cisza. Maria była tą wnuczką, której Łokietkówna nie mogła rozgryźć, nie mogła dostrzec żadnego podobieństwa do rodziny, królewna była bowiem spokojniejsza i ułożona, zdradzała teraźniejszą postawą, że w przyszłości będzie niewiastą opisywaną słowem „poważna". Widziała, iż średnią Andegawenkę ciągnęło do ksiąg i opowieści mądrych ludzi, lecz i jej nie spodobało się do końca, że jakiś Niemiec pracujący w kancelarii opowiada jej o heretyckich cesarzach – większość mężów noszących tę koronę bowiem albo kończyła z ekskomuniką, czasem niejednokrotną, albo przeciwstawiała się duchownym i sprowadzała na siebie kłopoty. Jednak musiała przyznać, że może z tych opowieści dziewczynka wyniesie naukę, by nie dawać nadto władzy wszystkim biskupom i im podobnym. I tak się za wiele zapędzali.

— Ma nieco z twej matki, Elżbieto. Księżniczka kujawska, kiedy tutaj przyjechała, również była niezbyt śmiała i dość poważna. A tak... Jej charakter się jeszcze rozwinie.

Małżonka Ludwika kiwnęła głową i westchnęła. Nie chciała zaczynać przy świekrze niewygodnego tematu niemczyzny, jednak przewidująca Łokietkówna od razu spojrzała na synową, zatrzymawszy się i uniósłszy brew.

— Cóż tak wzdychasz? — Gdy Bośniaczka podniosła na nią zmieszany wzrok, dodała z kpiącym uśmieszkiem: — Już wiem. Niemieckie nauki twej córki ci nie w smak.

— Otto ją uczy podstaw języka. Ledwo na to przystałam, boć wiem, że jej narzeczony... Ale nie pomyślałam, że Maria będzie chciała, by i wpajano jej historię.

— To dziecko, jest wszystkiego ciekawe. Pewnie to traktuje jeszcze jak legendy i baśnie. A może te opowieści jej się przydadzą? — Matka Ludwika ponownie uniosła brew, spoglądając łagodnie na swą rozmówczynię. — Może łatwiej zjedna sobie Zygmunta i jego otoczenie, gdy będzie nie tylko mówić w ich języku, ale i wiedzieć co nieco o ich kraju? Zygmunt to nie tylko syn i prawnuk cesarzy, ale i daleki potomek rodów Salickiego i Hohenstaufów.⁴ Drogi węgierskie i cesarskie się też niejednokrotnie krzyżowały.

Bośniaczka zaczerwieniła się zawstydzona. O tym nie pomyślała. Miała ochotę łajać młodego skrybę, że karmi jej córkę głupotami, zamiast dawać jej praktyczną wiedzę, oczywiście dostosowaną do jej wieku. Królewna dość szybko zaczęła poznawać litery, uczyła się przede wszystkim węgierskiego, jednak powoli dochodziły lekcje niemieckiego. Łacinę planowano wprowadzić w momencie, kiedy dziewczynki będą starsze i najmłodsza latorośl Ludwika zacznie się uczyć języka ojczystego.

— Macie rację, matko. Chodźcie, zaprowadzę was do Hédi i opuszczę was. — Widząc pytający wzrok starszej królowej, dodała: — Nie czuję się najlepiej. Głowa mnie zaczyna boleć, muszę pójść odpocząć i napić się ziół — skłamała gładko, po czym pokazała Łokietkównie drzwi. — To tutaj. Otwórz, Jeleno — zwróciła się do dwórki, która dotychczas szła za nimi niczym cień.

Gdy tylko towarzyszka Bośniaczki otworzyła podwoje i wpuściła do komnaty starszą Elżbietę, zostając z nią, jej młodsza imienniczka zebrała poły sukni i ruszyła w kierunku kancelarii i skryptorium. Szybkim krokiem przemierzała korytarz, toteż po chwili znalazła się pod właściwymi wrotami, które zdecydowanie pchnęła. Jej oczom ukazała się grupa mnichów, którzy robili różne czynności przy papierach – jeden przepisywał księgę, drugi coś czytał, inny kopiował list. Wtem jeden z nich uniósł głowę i zaraz zawstydzony ją skłonił, po chwili podchodząc do królowej:

— Czegoś ci trzeba, pani?

— Szukam Ottona — powiedziała Elżbieta, rozglądając się po pomieszczeniu. Jeden z mnichów, będący przy pulpicie przy oknie, przy samej ścianie, uniósł głowę, po chwili schodząc z zydla, na którym wcześniej siedział. Zaraz znalazł się przy towarzyszu i pochylił się niemal w pas.

— Królowo — odezwał się. Jego węgierski był jeszcze twardy, mówił z lekką naleciałością cudzoziemca. — Czym mogę wam służyć, pani?

Bośniaczka uśmiechnęła się słodko.

— Chciałabym pomówić z tobą na osobności.

Niemiec zdziwił się, jednak zaraz ruszył za królową. Gdyby nie czarna szata i takaż czapka na głowie, nie wyglądałby na mnicha. Był wysoki i rosły jak dąb, zdawał się także silny, niczym jego imiennik, cesarz z rodu Welfów.⁵ Miał mocno zarysowaną szczękę i niebieskie oczy, a spod nakrycia głowy wystawało kilka złotych kędziorów, które zasłaniały mu nieco czoło.

— Uczysz me córki języka niemieckiego, prawda?

— Tak, pani. Zgodnie z życzeniem mości króla.

— A... powiedz, dobrze się uczą?

— Jak na tak małe dzieci, wspaniale. Prawdziwie zdolne są następczynie tronów — Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. — Czasem nie dowierzam, jak bardzo są pojętne... Uczę je podstaw, pani — począł się zaraz tłumaczyć. — Tak, jak sobie życzył nasz pan.

— Mhm... — Bośniaczka pokiwała głową. — Czy czegoś jeszcze je uczysz?

Otto prędko zorientował się, że królowa jakimś cudem się dowiedziała, że królewna Maria wypytuje go czasem o historię jego ziem. Zbladłszy jak płótno, przymknął powieki i odetchnął ciężko, zaciskając na sobie palce. Wiedział, że Bośniaczka nieprzychylna jego rodakom, nawet zaryzykowałby twierdzeniem, iż była zaślepiona nienawiścią. A jeśli królowa wykorzysta jego nadgorliwość, by się pozbyć go z dworu?

— Nie rozumiem, pani... — Zmarszczył brwi.

— Mówię chyba wyraźnie. — Na twarzy królowej pojawił się ten sam słodki uśmiech. — Pytałam, czy uczysz czegoś jeszcze moje córki.

— Wymowy — odparł szybko Niemiec.

— A prócz języka, pisania i wymowy?

— Królewnę Mariskę... Marię... zainteresowały dzieje Niemiec. Wiem, że ogólnie lubi słuchać o historii, a ja... kiedyś przy lekcji, bodaj przy pisaniu, wspomniałem o którymś cesarzu. I tak królewna zapragnęła wiedzy o tamtych ziemiach. Nie ma w tym nic złego, pani.

— Dużo jej opowiadasz?

— Niewiele, boć to trudna historia, ale czasem coś się zdarzy. Królewna chce też czytać wiersze, które pisali niemieccy minnesingerzy... Czasem przeczytam jej któryś. Jeno tyle.

Bośniaczka pokiwała głową.

— Proszę, łaskawa pani, nie karzcie mnie, ani nie oddalajcie z dworu — poprosił ją Otto, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. — To... to była samowola. Lecz ciężko było odmówić królewskiej córce, która kiedyś będzie moją królową — pokajał się.

— Maria będzie królem. Jej siostra także — poprawiła go Bośniaczka, uśmiechając się łagodnie. — Rozmowa z tobą mi uświadomiła, że masz czyste serce i pragniesz dobra moich córek, to szlachetne. Pewnie obiło ci się o uszy, że jestem surowa dla twych rodaków... Cóż, to prawda. Ucz je dalej, a dodatkowe lekcje Marii... ogranicz. Przyjdzie czas, gdzie będzie się szerzej uczyła historii, a wtedy będziesz mógł opowiadać jej o swej ojczyźnie, jak i ojczyźnie jej męża oraz jej władcach. — Zamilkła na chwilę. — Kiedy Zygmunt tu zamieszka, być może będziesz go uczyć węgierskiego, polecę cię królowi w odpowiednim czasie.

Na twarzy Ottona odmalowało się wielkie zaskoczenie. Słowa nie przechodziły mu przez gardło – był gotów na złajanie i surowe podejście protekcjonalnej matki, która przecie słynęła z nienawiści do Niemców.

— Jeszcze jedno, Ottonie: zachowaj naszą rozmowę w swoim sercu, nikomu nie mów, co ci rzekłam — powiedziała jeszcze Bośniaczka, wyraźnie zbierając się do odejścia. — Możesz wracać do skryptorium, pewnie twoi towarzysze cię potrzebują.

Zdezorientowany Niemiec pokłonił się głęboko i ponownie skłoniwszy głowę, ruszył w stronę kancelarii. Królowa odprowadziła go wzrokiem, a następnie oddaliła się w stronę swoich komnat.

* * *

Październik 1376


Na dziedzińcu zbierał się orszak z kolebą pośrodku i wozami zawierającymi kufry wypełnione wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Mnóstwo ludzi zajmowało powoli swoje pozycje, a rodzina królewska jeszcze mówiła ze sobą na wylocie korytarza. Ludwik z rodziną odprowadził swą matkę aż pod samą karocę, przy której kilkakrotnie zarżał jeden z koni. Królowa, zanim weszła do powozu, zauważyła, że zwierzętom z zainteresowaniem przygląda się królewna Maria.

Jak wrócę, zaprowadzę Mariskę do moich stajni — postanowiła, uśmiechając się do swoich myśli. Stanęła przed kolebą i pozwoliła raz jeszcze się przytulić wnuczkom, pobłogosławiła każdego członka rodziny z osobna, po czym uściskała syna i synową. Podeszła po chwili do małej Jadwigi, która siedziała na rękach piastunki i uczyniła także na jej czole znak krzyża. Dziewczynka, kiedy jej babka już miała wsiąść do powozu, krzyknęła:

— Nie! Nie jedź!

— Hédi⁶... — próbowała uciszyć ją piastunka, jednak królewna się nie słuchała. Prędko wpadła w płacz, krzycząc:

— Nie! Nie jedź, nie! Nie!

Królowa zatrzymała się i spojrzała na małą wnuczkę. Zawróciła z drogi do koleby i podeszła do dziewczynki, dłonią skrytą w rękawiczce otarła jej łzy z policzków.

— Nie bój się, Jadwiniu, kochanie moje. Wrócę. — Łokietkówna uśmiechnęła się pocieszająco. — Muszę pojechać.

— Nie mozes! Tam źle! — krzyknęła ponownie dwulatka, znów wybuchając płaczem. Królowa patrzyła na nią chwilę, próbując ją uspokoić i pocieszyć. Wtem do piastunki podeszła matka dziewczynki, biorąc zapłakaną Hédi na ręce, przepraszającym wzrokiem obdarzając starszą królową.

— Niech Bóg was prowadzi, matko — powiedziała, huśtając w ramionach Jadwigę i obejmując ją mocno. Królewna wciąż nie mogła się uspokoić, jej głos był donośny niczym trąby jerychońskiej. — Wybaczcie swojej wnuczce — poprosiła, po chwili zwracając się szeptem do dziewczynki: — Cii, kochanie. — Przytuliła ją do siebie i ucałowała parokrotnie mokry od łez pucołowaty policzek. — Jestem tu.

Jadwiga wciąż popłakiwała, trzymana przez matkę, kiedy królowa starsza wsiadła do koleby i dano znak do wymarszu. Pojazd i konni ruszyli, by zaraz minąć bramę i zniknąć Andegawenom z oczu. Bośniaczka z najmłodszą królewną na rękach podeszła do męża, spoglądając na niego wielkimi, przepraszającymi niebieskimi tęczówkami.

— Nie wiem, co w nią wstąpiło, Ludwiku — powiedziała cichutko, wciąż trzymając dziewczynkę na rękach.

— Jest mała, to wszystko tłumaczy. — Król pogładził córkę po główce, co sprawiło, że wielkie, jasne oczy najmłodszej królewny skierowały się na chwilę na ojca. Jadwiga powoli się uspokajała, tuląc szyję Elżbiety w swych małych, dziecięcych rączkach. — Z Marią i Katarzyną było to samo... Wracajmy do zamku — rzekł dobrotliwie, zgarniając ramieniem starsze latorośle i oddalając się w kierunku warowni.

Bośniaczce tymczasem krzyk Jadwigi wciąż dzwonił w uszach. Sama nie wiedziała, dlaczego.



Praga, grudzień 1376


Wieczór zaglądał do komnat, w tym do alkierza cesarzowej, która spędzała kolejną godzinę na klęczniku, modląc się w intencji brata. Kaźko bowiem, w czasie oblężenia Złotorii, w której przebywał zbuntowany przeciw Ludwikowi, królowi węgierskiemu, Władysław Biały, został trafiony kamieniem w głowę, a ta rana nie chciała się goić i książę od sierpnia walczył o życie.⁷ Kiedy jego siostra się o tym dowiedziała z listu, wpadła w przerażenie, bywała apatyczna i długo szlochała w ramionach pocieszających ją dwórek, a następnie męża, sama wiele się modliła i pościła w intencji brata, zobligowała także dzieci, by prosiły w praskiej katedrze za powrót wuja do zdrowia.

Podniosła głowę, kiedy usłyszała, że drzwi jej alkowy się uchyliły i nabożnie się przeżegnała, zanim wstała z klęczek. Gdy się obróciła w kierunku wejścia, na jej zmartwionej dotychczas twarzy pojawił się cień uśmiechu. To Karol znalazł dla niej czas. Nie mogła się nie ucieszyć, natychmiast podeszła do męża i go objęła, a on przytulił ją do siebie i gładził lekko jej jedwabiste blond włosy.

— Eliško, znów płakałaś? — spytał, spoglądając na twarz małżonki. Jego ręce, nieco żylaste i nie najmłodsze, znalazły się przy jej twarzy, a ona je objęła swoimi, silnymi, ale i czułymi, pod delikatną skórą.

— Ciężko nie płakać nad losem brata — powiedziała cicho, gładząc jego dłonie. — Nie martw się mną, miły, poradzę sobie. Nie chcę dostarczać ci problemów, masz już nadto na głowie.

Karol uśmiechnął się lekko, rzucając ironicznie:

— Może stąd ten mój garb?

Elżbieta zaśmiała się.

— Jak to się dzieje, że gdy jesteś blisko, zawsze wszystko staje się prostsze? — zapytała, biorąc jego rękę i sadzając go obok siebie na łożu.

— Na tym polega miłowanie, moja najsłodsza. — Cesarz odgarnął jej włosy z czoła i na nim złożył pocałunek. — Myślałem, że wiesz, co nas łączy.

— Bo wiem — odpowiedziała. — Lecz nie mogę się nadziwić temu, jak to uczucie jest skomplikowane... Łamanie mieczy czy rozdzieranie koszul jest dużo łatwiejsze niż pojęcie miłości. — Oparła się z lubością na jego ramieniu, łapiąc jednocześnie jego palce. — Co mam zrobić, żeby mój brat wrócił do zdrowia? Nie dość się modlę, nie dość rozdaję jałmużny...

— Są rzeczy, na które nie mamy wpływu, Eliško — westchnął cesarz, trzymając rękę małżonki i zapatrując się na gobeliny wiszące w komnacie. — Żal mi twego brata, lecz jego... zdrowie Bóg ma jedynie w Swych rękach. Dla każdego z nas Pan ma swój plan, a człowiek nie może go pojąć, boć jest na to za słaby.

— Wiem — szepnęła. — Ale ciężko się pogodzić... Wybłagałam, byś ty wrócił do zdrowia, a co z bratem? Czas mu ucieka, a medycy podobno nie dają mu szans.

Karol spojrzał na żonę i pogładził jej ramię, okryte rękawem koszuli.

— Robisz, co możesz... Nie zadręczaj się, proszę.

Elżbieta podniosła na niego spojrzenie. Jej oczy znów stały się szkliste.

— Bogu dziękuję, że mam ciebie i dzieci. Nie zniosłabym samotności w takich chwilach.

Twarz Luksemburczyka, przeciętą bladoróżową blizną u podstawy nosa, w okolicach prawego oka, rozjaśnił lekki uśmiech, przykrywany nieco przez równo przycięty zarost. Podniósł rękę do jej twarzy i znów odgarnął jej złote fale z okolicy często rumianych policzków, na co ona się uśmiechnęła, przysuwając się bliżej. Odkryła białe ramię, rozluźniając wiązanie przy koszuli, wykonane z pozłacanego, cieniutkiego sznureczka. Jej dłoń zbliżyła się do jego przyjaznego, niegdyś z pewnością przystojniejszego, oblicza i pogładziła okolice powoli przerzedzających się i pokrywających się ciemnym srebrem kasztanowych włosów. Zbliżyła się i go pocałowała, delikatnie, by zaraz robić to coraz mocniej i natarczywiej.

— Jesteś mój, cesarzu — szepnęła, przerywając słodycz muskania własnymi wargami jego ust. — Tylko mój.

Karol odwzajemniał pocałunki żony, po czym wstał z łoża i zdjął prędko narzucony na ramiona płaszcz, rzucając go w kąt alkierza. Pomorzanka, przegryzając wargę z krzywym, nęcącym męża uśmieszkiem, cofnęła się na materacu, zgarniając na plecy zmysłowym ruchem długie do pasa włosy. Gdy tylko znaleźli się blisko siebie, wszelkie problemy odeszły na bok, jakby nie chciały przeszkadzać małżonkom.



Buda, grudzień 1376


W cichym, spowitym nocą alkierzu, gdzie powietrze wypełniało się wonnym zapachem dogaszających się świecowych ogarków i trzaskami ognia w kominku, nagle usłyszeć można było tłumiony niewieści krzyk. Królowa uniosła się w pościeli, blada z przerażenia i, podkulając nogi, poczęła błądzić wzrokiem po skąpanej w ciemnej szarości komnacie. Ledwo wyczuwalnie drżała, bynajmniej nie z zimna, acz ze strachu, który sparaliżował ją we śnie.

Widziała bowiem w marze płonące, skąpane we krwi miasto, po którego ulicach walało się mnóstwo trupów. Ludzie czołgali się między martwymi, dzieci płakały i wszystko dopełniały wielkie, czarne kruki, które krakały złowrogo. Czerwona, lepka i obrzydliwa maź spływała po wszystkim, wtem po płatkach lilii, które leżały na jednej z dróżek. Miasto wypełniały ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, a wściekli mordercy krzyczeli po polsku: gdzież jeszcze się chowają?! Nauczymy ich porządku! To nasze ziemie! Precz z Węgrami!

Ostatnie słowa najbardziej niepokoiły Bośniaczkę, która wciąż nie mogła zapomnieć o koszmarze, a w jej oczach czaiły się łzy. Czy miała opłakiwać poddanych? Co się działo nad Wisłą? Królowa nawet nie zorientowała się, kiedy poczęła szlochać i pozwoliła słonym kroplom spłynąć po policzkach.

Naraz poczuła na swoim ramieniu silną dłoń męża. Obróciła się, mierząc zamglonym spojrzeniem Ludwika, który zaraz zmarszczył brwi.

— Stało się coś, Bözsi?⁸ — zapytał, siadając obok niej.

— Miałam okropny sen — odpowiedziała, ocierając łzy z policzków. — Wyglądało to tak, jakby Polacy zabijali Węgrów. Jakby nikogo z ziem madziarskich widzieć nie chcieli na swoich... Było mnóstwo krwi, ofiar, mieczy i toporów pokrytych posoką... Boję się, Ludwiku.

— Najmilsza... — Andegawen przytulił kobietę do siebie, gładząc jej głowę jak dziecku. — To jeno zły sen... Polacy mało kiedy byli nieprzychylnie nastawieni do Węgrów.

— Wiem, że to tylko wyobraźnia — westchnęła Bośniaczka, wtulając się w pierś męża. — Ale złe przeczucia nie opuszczają mnie od wyjazdu królowej matki.

— Dlaczego? — Ludwik odsunął się od małżonki i spojrzał w jej oczy.

— Poczynania mojego wuja, twoja scysja z matką, jej wyjazd i krzyki Hédi... A potem przestałam dobrze spać. Nie wiem, co się dzieje. — Przegryzła wargę, ugniatając palcami kołdrę. — Próbowałam wszystkiego, ziół, modlitw, spowiedzi, jedzenia słodyczy, zabaw z dziewczynkami i to nie ustaje. Nie mogę przestać się martwić.

— Bözsi... — Król ponownie przytulił małżonkę do piersi. Elżbieta położyła głowę na jego torsie, zaś dłoń na jego mocarnym ramieniu. — Przemęczasz się ostatnio, może to dlatego?

Coś się stanie. Coś bardzo złego — pomyślała, dając się tulić jak mała dziewczynka. Wciąż blada, królowa nie mogła zapomnieć strasznego widoku – snu pełnego posoki i ciał, białych płatków lilii, które zostały zbroczone węgierską krwią...


¹ "W czasie procesji [koronacyjnej] do kościoła świeccy elektorzy lub ich wysłannicy jechali konno przed nowym królem (cesarzem) z odkrytymi głowami. Bezpośrednio przed władcą jechał marszałek z obnażonym mieczem, przed nim stolnik z jabłkiem, przed stolnikiem komornik z berłem, a na lewo od tego ostatniego skarbnik z koroną Rzeszy." (Wikipedia)

Margrabia Brandenburgii, jakim był Zygmunt już w 1376 (napisał list do soboru, że głosuje na brata), był, według Złotej Bulli Karola IV, arcykomornikiem Rzeszy.

² Bartosz Wezenborg (Wezemborg), zwany również Bartoszem z Odolanowa herbu Tur (zm. 1393) był najsłynniejszym polskim rycerzem do czasów Zawiszy Czarnego.

³ W 1371 Ludwik Węgierski zgodził się oddać Białemu Księstwo Gniewkowskie w przypadku, gdy papież zwolni go ze ślubów zakonnych. Tenże w Awinionie odmówił, uzasadniając to obawami o jedność Polski. "Papież w swoich bullach uzasadniał odmowę tym, że zwolnienie księcia Władysława Białego od ślubów zakonnych zagrażałoby zarówno jedności Królestwa Polskiego, jak i bezpieczeństwu Ludwika na tronie polskim, z racji jego prawa do tronu polskiego. Mogłoby również zaszkodzić potomkom Ludwika na tymże tronie polskim, a nawet doprowadzić do zamieszek w Królestwie Polskim. W świetle powyższego należy uznać, że Ludwik zlecił swoim posłom poufne poinformowanie papieża o planach powziętych przez księcia. Możliwe, że Węgrzy wywarli nawet wcześniej, przez specjalnego wysłannika, nacisk na papieża, aby ten odmówił dyspensy." (Śliwiński, "Władysław Biały", s. 76-77).

⁴ Zygmunt Luksemburski był synem Karola IV, prawnukiem Henryka VII, i 5 razy "pra" wnukiem Fryderyka I Barbarossy (linia pokrewieństwa szła przez króla Rzymian Filipa Szwabskiego, którego córka została królową czeską). Barbarossa z kolei był prawnukiem Henryka IV Salickiego (tak, tego od Canossy). Linia pokrewieństwa wyglądała w dużym skrócie tak: Henryk IV -> Agnieszka + Fryderyk I Szwabski -> Fryderyk II Jednooki + Judyta -> Fryderyk I Barbarossa -> Filip Szwabski -> Kunegunda Szwabska + Wacław I król -> Przemysł Ottokar II -> Wacław II -> Przemyślidka + Jan -> Karol IV + Pomorzanka -> Zygmunt.

⁵ Cesarz Otto IV Welf był znany z wysokiego wzrostu i wielkiej siły fizycznej.

⁶ Węgierskie zdrobnienie od imienia Hedvig (Jadwiga).

⁷ Kaźko Słupski został ciężko ranny pod Złotorią – dostał kamieniem w głowę. Po tym wydarzeniu przeniesiono go do Bydgoszczy. Jak się okazało potem, rana była śmiertelna.

⁸ Jedno z węgierskich zdrobnień od imienia Erzsébet (Elżbieta).

---

Cześć, kochani!

Pierwotnie poprawka rozdziału miała się zakończyć inną sceną, ale uznałam, że ta, nawiązująca do tytułu, będzie dobra. Trochę czeskiego dworu i cesarzowej Elżbiety, ale i więcej relacji na linii Łokietkówna - Ludwik - Bośniaczka. Mam nadzieję, że udało mi się zaintrygować! :)

Rozdział jest jednym z tych, które musiałam poprawić pod kątem dodania pominiętego roku i samej linii historycznej. Jak dobrze, że mam kalendaria XD

Oczywiście zostawiam Wam miejsce na przemyślenia 🧡

Odmeldowuję się i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro