ROZDZIAŁ X: Tryumf

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tryumf

Praga, wiosna 1377


Aulę wypełniły dźwięki skocznej muzyki i zaraz rytmiczny stukot ciżemek. Trwały bowiem tańce, w których brali udział dworzanie, młoda królowa czeska – żona następcy tronu Wacława, dwórki cesarzowej i jej starsze dzieci. Sama Pomorzanka siedziała na podwyższeniu, rozparta wygodnie na fotelu, z ręką na zaokrąglonym już brzuchu, który co jakiś czas gładziła, jakby chciała przekazać nienarodzonemu jeszcze dziecięciu swą matczyną miłość. Obok niej siedziała najmłodsza córeczka, Małgorzata. Cesarza i jego następcy nie było na zamku – obaj ruszyli do Niemiec, by tam zażegnać wreszcie bunt miast szwabskich i uzyskać hołd dla króla Rzymian.¹

Wśród dworzan pląsała jednak królowa Joanna, która o dziwo nie wyjechała do Piska. Tańczyła w pierwszej parze z jednym z włoskich mistrzów, którzy zostali sprowadzeni na Hradczany. Ubrana w prostą, niebieską suknię dziewczyna radośnie oddawała się tańcu, ukazując zgromadzonym dworzanom swoją grację. Nie mogła być opisana jako piękność, miała bowiem lekko pucołowatą twarz, którą ozdabiały liczne piegi w okolicy nosa i wielkie, szare oczy, które pasowały do płowych, cienkich, niemal kręconych włosów. Joanna była niewysoka i raczej miernej budowy ciała, jednak miała coś innego – emanowała swym miłym usposobieniem okraszonym dozą nieśmiałości, co szybko przyniosło jej sympatię dworu, a także niechęć samej cesarzowej, która poczuła się zagrożona przez młodą Niemkę. Nie zamierzała dać się wygryźć.

Kiedy „rywalka" wykonywała obrót, wprawiając welon wpięty w fryzurę w ruch, Elżbieta dostrzegła sylwetkę swojej pierworodnej córki, Anny. Cesarzówna tańczyła z młodszym bratem Zygmuntem, który ostatecznie zgodził się na te pląsy, choć początkowo z przekąsem pytał, czy musi, rzucając dodatkowo, że siostra tańczy tak, że prędzej sobie nogi połamie niż wykona jeden poprawny krok. Najwyraźniej nie było tak źle, skoro jedenastolatka wesoło podskakiwała w rytm muzyki, z rumieńcami na swojej buzi.

W następnej parze tańczył młodszy syn cesarza, Jan. Nazwany po dziadzie ze strony Luksemburgów chłopiec był tymczasem najbardziej podobny do swojej matki. Miał, podobnie jak brat, lekko falowane włosy, jednak złotego koloru po Pomorzance i szmaragdowe spojrzenie. Był nieco niższy od Zygmunta i zdawało się, że będzie mocniej od niego zbudowany. Wykazywał zdolności głównie w lekcjach fechtunku, ale i dobrze orientował się w literaturze.

Dumą matki był jednak starszy z jej synów, który bez większego zainteresowania pląsał ze swoją siostrą. Jednak nawet jeśli coś robił bez większego przykładania się, zdawał się być w tym idealny. Uczący chłopca Beccari prędko zauważył, że rzadko rodzą się tak zdolne dzieci. Mimo tego, że Zygmunt ciągle nie wyrósł z psocenia i płatania wszelkich figli, byleby tylko zwrócić na siebie uwagę, cały dwór wiedział, że to on był matczynym ulubieńcem. Jego włosy, rude jak języki ognia, były widoczne z daleka, zwłaszcza, kiedy wykonywał obroty.

Tańczący przed cesarzową wykonywali ostatnie kroki tańca w dźwięk muzyki. Kiedy ta ucichła, a oni wykonali ukłony i dygnięcia przed małżonką Karola, ta uśmiechnęła się promiennie i zaczęła klaskać.

— Brawo! — mówiła już któryś raz, kiedy wszyscy rozeszli się, by odpocząć od pląsów.

Naraz wstała z fotela, by podejść do swych dzieci. Dość miała siedzenia, zwłaszcza, że kolejny potomek postanowił o sobie przypomnieć i Elżbieta przestała się czuć tak wspaniale, jak dotychczas. Zaraz po sięgnięciu po kilka suszonych owoców, cesarzowa poczyniła kilka kroków w kierunku parapetów, gdzie siedziały jej najstarsze pociechy.

— Pięknie tańczyliście — powiedziała.

— Dziękujemy, mateńko! — Uśmiechnęła się na to Anna.

— Zygmuncie, a ty powinieneś się uśmiechać w czasie tańca — upomniała go matka. — Jak masz oczarować przyszłą narzeczoną, jeśli nie uśmiechem i inteligencją?

— Mówiłam mu to samo, ale jak zawsze Sigi wie lepiej. — Anna zmarszczyła nosek.

— Uśmiechałbym się bardziej, gdyby moja siostra ciągle nie nadeptywała mi na ciżmy. — Zygmunt wykrzywił lekko usta. — Ciężko się cieszyć, jak czuje się ból. — Wzruszył ramionami. — Mówiłem, że Anna nie ma gracji, ale nikt nie chciał mnie słuchać, jak zawsze.

— Ty łgarzu! — wyrwała się cesarzówna, zanim matka zdążyła o cokolwiek spytać. — Raz czy dwa nadepnęłam, ale zaraz przeprosiłam!

Zygmunt na to zachichotał, mierząc siostrę rozbawionym spojrzeniem błękitnych tęczówek, błyszczących od psotnych iskierek.

— Och, wybacz, Anusiu. Tak, matko, Anusia jest zbyt miła na ciągle nadeptywanie mi na nogi.

Pomorzanka popatrzyła na oboje rodzeństwa pełnym pobłażania spojrzeniem.

— Czy wy nie możecie się przestać kłócić, chociaż na chwilę? Mój Boże, jak wy mi przypominacie mnie i Kaźka... — westchnęła, wspominając zmarłego brata. Pogładziła zaraz dzieci po głowach, patrząc na nie z czułością. Anna i Zygmunt często się sprzeczali między sobą i przekomarzali, jak ona i Kaźko, kiedy trafili na Wawel. Wszyscy ich pilnujący zazwyczaj po dniu kończyli z bólem głowy, szczególnie po wymysłach syna księżnej pomorskiej.

— Pani. — Elżbietę wyrwał z zamyślenia głos jednej z dwórek. — Nauczyciele już pytają o cesarzewiczów. Mają się stawić na lekcji łaciny.

Na te słowa Zygmunt, siedzący we wnęce, wywrócił teatralnie oczami i założył ręce na piersi.

Mala ultro adsunt — rzucił cicho z przekąsem.²

Cesarzowa na słowa syna uniosła brew, a Anna zachichotała. Wśród rodziny panującej i jej najbliższych wszyscy chyba wiedzieli, że średni z synów Karola nie pała wielką miłością do łaciny, a szczególnie do gramatyki tego języka. Zdecydowanie chętniej zgłębiał niemiecki, czeski, interesował go także węgierski, jako, że był zaręczony z córką króla kraju, w którym posługiwano się tą dziwną mową.

— Zygmuncie, łacina nie jest nieszczęściem.

— Jest, mateńko. — Uśmiechnął się słodko chłopiec. — Jeszcze dodatkowo wyjątkowo nudnym.

— Czy jest jakaś nauka, która cię interesuje? — spytała na to Anna. — Swego czasu uciekałeś ze wszystkich.

— Pleciuga. — Rudowłosy o mało nie wystawił w kierunku siostry języka. — Lubię astronomię, historię, sztukę i języki, poza łaciną. Prócz tego lekcje fechtunku i jazdy konnej.

— Dość tych dyskusji, dzieci — powiedziała stanowczo matka, zgarniając ramieniem Zygmunta. — Ty idziesz na łacinę, a Anna na literaturę.

Po chwili i cesarzównie zrzedła mina. Matka tymczasem popchała oboje ze swoich pociech w kierunku dwórek, które od razu zaczęły prowadzić młodych Luksemburgów na odpowiednie nauki. Z Zygmuntem poszedł jeszcze Jan, a Annę wzrokiem odprowadzała jeszcze żona Wacława. Anusia bowiem była ulubioną siostrą Luksemburczyka, może dlatego, że nosiła imię jego matki, albo po prostu ze względu na swój miły, czarujący charakter.

Tymczasem Joanna z obawą popatrzyła na Pomorzankę. Młódka zazdrościła nieco urody wielkiej pani, cesarskiej małżonce bowiem służył każdy stan i każdy strój. Tym razem odziana była w ciemnozieloną suknię z krótkim trenem, obszytą złotymi ornamentami. Na głowie miała chustę, również tkaną złotymi nićmi, spod której nieśmiało zaglądały grube warkocze okręcone dookoła głowy. Wszystko dopełniała cienka obręcz wysadzana kamieniami. Już myślała, że pani Pomorska dostrzeże jej wzrok i miała nim uciec niczym płochliwa myszka, jednak naraz cesarzowa opadła na wyrzeźbioną we wnęce ławkę, łapiąc się za brzuch. Joanna ponownie spojrzała na Karolową małżonkę i szybko do niej podeszła, poniekąd wbrew swojej woli.

Kaiserin, nic wam nie jest? — spytała, oglądając się na sługi. — Wody!

— To nic — odpowiedziała Pomorzanka.

— Może niech lepiej obejrzy was medyk, pani? — Dziewczyna zmarszczyła brwi, podając macosze męża kubek z wodą. Młoda królowa może nie lubiła macochy swojego męża, jednak czuła odpowiedzialność za rodzinę, a skoro cesarzowa nosiła pod sercem dziecię...

Elżbieta wzięła z rąk Joanny kubek i upiła kilka łyków.

Danke — rzuciła sucho. — Możesz odejść, Johanko. To nic... Normalne w tym stanie. Liczę, że i ty niedługo się o tym przekonasz — dodała, znacząco patrząc na jej mierną figurę. Na to tamta uciekła wzrokiem i zbladła, dukając:

— Skoro tak sobie życzycie, majestät...

Wykonała płaskie dygnięcie i odwróciła się, by wrócić do swoich komnat. Po drodze nuciła jeszcze słyszaną w czasie tańców muzykę. Bez Wacława na dworze było jej nudno, zdawało się, że nie ma tu przyjaciół poza nim, choć cieszyła się szacunkiem i bardzo lubiła swojego świekra. Cóż z tego, jeśli jego małżonka ciągle była jej nieprzychylna. Syczała, że korona jest jej i nie odda tej błyskotki, podobnie jak pokoi. I jeszcze te insynuacje, że z takim ciałem nie da mężowi nawet jednego dziecka. Joanna chyba za mocno ukazała swój ból, boć zaraz przy niej wyrósł jak spod ziemi pewien człowiek.

— A cóż moja królowa taka smutna? — Žito, magik, którego na dwór kiedyś przygarnął Wacław, pochylił się i spojrzał w oczy Niemki.³ Jego niemal rozciągnięte od ucha do ucha usta cmoknęły z zainteresowaniem. — Już chyba wiem, skąd takie humory. — Wyszczerzył się, ukazując wielkie zęby i wyciągnął zza jej ucha kilka monet. — Pewnikiem zgubiły się, gdy królowa ostatnio kolczyki spieniężała.

Joanna zaśmiała się cicho, spoglądając na leżące na jej dłoni grosze.

— Ty to wiesz, jak mnie pocieszyć. Bynajmniej nie chodzi o monety, a o cesarzową.

— Więc gryfica znowu skrzeczy i skrzydłem uderza! A może łapami? — Žito wykonał przewrót do przodu niczym błazen, którym poniekąd był. Dzwonki przyszyte do jego ciżemek naraz ozwały się swoim dźwięcznym, wysokim głosem. Zaraz podniósł się i wręczył młodej królowej kwiatek, który wyciągnął zza pazuchy pstrokatego stroju. — Ja doradcą w sprawie uczuć nie jestem, ale radzę, pani, trzymaj się od tej poczwary z daleka... — dodał konspiracyjnym szeptem.

— Staram się, drogi Žito — odpowiedziała Joanna, obracając różowego goździka w dłoniach. — Jednak teraz nasza Kaiserin jest w ciąży, nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie miała na nią oka...

— Szlachetna nasza królowa. — Žito znów rzucił się na ziemię i począł własnymi rękawami czyścić posadzkę przed nogami Niemki, cmokając przy tym wielkimi ustami. Znów wstał i włożywszy dłonie do szerokich rękawów, by wyglądać na mnicha, dodał: — Świętą zostanie! Będę się do was, pani, modlił!

— A ty się Boga nie boisz, tak dworować? — Bawarka obdarzyła go pobłażliwym spojrzeniem.

Odparł jej jeno chichot magika.



Buda, wiosna 1377


Królewna czekała, aż Zofia zaplecie jej długie włosy w warkocz, machając nogami, patrząc na wiszącą na stojaku ciemnobłękitną sukienkę. Od rana była podekscytowana, bowiem babka zapowiedziała, że zabierze ją w ważne dla niej miejsce. Kiedy królewna Maria próbowała dopytać nestorkę, cóż to za niespodzianka, nestorka tylko się uśmiechnęła tajemniczo. Chwilę potem zabrała na stronę opiekunkę średniej wnuczki, dając jej kilka wskazówek, jak ma ją przygotować na wyjście.

— Mariska, nie kręć się tak — rzuciła panna Nádasdy, próbując uspokoić królewnę. — Utrudniasz mi pracę...

— To skończ już tego warkocza, Zsófika! — mruknęła mała Andegawenka, zakładając ręce na piersi.

— Jestem bliżej końca niż początku, królewno, ale proszę, nie kręć się tak na tym zydelku. Chcesz, żeby wyszło mi krzywo? Nie będziesz wyglądała jak córka króla... I też przyszły król.

Maria na te słowa wyprostowała się na zydlu niczym struna w lutni. Położyła ręce na kolanach przykrytych jeszcze koszulką, z wyczekiwaniem wpatrując się w dzienne ubranie i ciżemki, które nie były już pierwszej młodości. Zofia szybko skończyła pleść włosy i zabezpieczyła je posrebrzaną tasiemką, okręciwszy ją kilkakrotnie dookoła końcówki warkocza i zawiązawszy w kokardkę.

— Już skończyłam, królewno — powiedziała dwórka, łapiąc Mariskę za drobne ramionka. — Ubiorę cię i wszystko będzie gotowe. A potem zobaczysz, jaką niespodziankę przygotowała dla ciebie babka.

Przez resztę procesu przygotowywania się córka Ludwika była nieziemsko spokojna, choć czuć było, że drży z ekscytacji. Dziewczynkę najbardziej zaintrygowało to, że jej opiekunka nic nie wspomniała o Katince. Czyżby starsza królewna miała nie brać udziału w niespodziance od babki Elżbiety? Dlaczego zatem starsza królowa upatrzyła sobie Marię?

Dziewczę jednak nie doszło do żadnego wniosku. Maria po prostu patrzyła na całe otoczenie – pusty stojak na suknię, kandelabr, na którym paliły się świeże świece, skrzynię okutą metalem i malowaną w lilie z otwartym wiekiem, co ukazywało kolorowe materiały sukienek królewien. Na jednej ze ścian wisiał także gobelin przedstawiający dworskie tańce i grajków przygrywających panienkom pląsającym w kole.

Zamyślenie przerwał jednak odgłos szczęku podwoi. Mariska odwróciła głowę i ujrzała stojącą w progu babkę, jak zawsze dostojną i pełną elegancji. Starsza królowa uśmiechnęła się dobrodusznie, kiedy ich oczy się spotkały. Zofia natomiast prędko dygnęła, a potem skończyła wiązanie sukienki królewny.

— Królewna przygotowana?

— Tak, pani — odpowiedziała Zofia.

— Weź jeszcze dla niej jakiś płaszczyk, będziemy na powietrzu. Dla siebie także, bo idziesz z nami.

Maria spojrzała na opiekunkę, wymieniając z nią uśmiechy. Po chwili królewna zwróciła spojrzenie na babkę, która powiedziała:

— Pora wyjawić tajemnicę: pójdziesz ze mną na konie, Mario.

Andegawenka osłupiała ze zdziwienia, a zaraz potem jej buzię rozjaśnił szeroki uśmiech. W ciemnych oczach zabłyszczało mnóstwo iskierek, a po chwili dziewczynka energicznie pokiwała głową i podbiegła do nestorki, obejmując ramionami połę jej sukni.

— Dziękuję! — powiedziała, wciąż wtulając się w miękki, bordowy aksamit.

Łokietkówna pogładziła czule jej główkę, uśmiechając się przy tym. Maria wkrótce odstąpiła od babki, unosząc na nią jednocześnie nadal rozweselone oblicze.

— Pani, skąd taki pomysł? — spytała królową starszą Zofia, kiedy wyszły z komnaty. Królewna szła na przedzie, a za nimi dwórka wraz z babką.

Elżbieta uśmiechnęła się półgębkiem.

— Pamiętasz, jak jechałam do Krakowa? Zobaczyłam wówczas, jak moja wnuczka przygląda się bacznie koniom z wielką ciekawością.

Zofia pobłądziła chwilę wzrokiem po posadzce, a potem podniosła baczne spojrzenie na królewnę, która szła w podskokach. Prędko pochyliła głowę przed monarchinią i podbiegła do dziewczynki, by złapać ją za rękę.

— Mariska, uspokój się — powiedziała dziewczyna karcącym tonem. Panna Nádasdy spojrzała na starszą królową wzrokiem pełnym samokrytyki. — Wybaczcie, pani. Królewna jest bardzo podekscytowana...

— Wiem — odparła Elżbieta. — Jest dzieckiem, później zacznie się uczyć odpowiedniego zachowania.

Maria uśmiechnęła się do siebie dość szybko, słysząc, że babka wzięła jej stronę. Jednak przez resztę drogi była spokojniejsza, szła przy dwórce, trzymając ją za rękę. Próbowała oczekiwać niespodzianki z odpowiednią królewnie cierpliwością, choć wewnątrz drżała z emocji. Przemierzając wspólnie korytarze, niewiasty w końcu dotarły do wyjścia.

Na zewnątrz czekał sługa z dość młodą klaczą o siwej sierści. Zwierzę było przygotowane do jazdy, osiodłane i trzymane mocno za uzdę. Chłopak skłonił głowę przed królową i jej wnuczką. Przy nim, nieco dalej, stał drugi z podwładnych, z mieszkiem pełnym przekąsek dla końskiego pyska.

— Pani, jak prosiłaś, wybrano najłagodniejszą.

Elżbieta podeszła do klaczy i delikatnie zbliżyła zdrową rękę do jej nozdrzy. Zaraz zaprosiła Marię i rzekła:

— Nie bój się. Jest łagodna i mądra. Weź rączkę i ją pogładź, jak ja.

Dziewczynka uczyniła, jak jej nakazano. Lekko, niepewnie poczęła dotykać sierści klaczy, której spojrzenie zdawało się śledzić ruchy zarówno starszej niewiasty, jak i małej królewny.

— Podaj przekąskę — rozkazała królowa, spoglądając na służącego. Ten wyciągnął z mieszka połowę jabłka i podał je Łokietkównie. Babka poprosiła, by na chwilę zabrano Marię nieco dalej, a potem podała klaczy owoc na otwartej dłoni. — Spójrz, kochanie — tłumaczyła wnuczce. — Tak podajemy koniowi jedzenie. Zawsze na dłoni, otwartej... Spróbujesz?

Maria skinęła głową. Sługa podał jej drugą połowę jabłka, a królewna podeszła ostrożnie do klaczy. Zofia ze strachu pobladła, mając na końcu języka, że to niewłaściwe i że jej podopieczna jest za mała na to wszystko. Powstrzymano ją jednak, dwórka z rozszerzonymi oczami obserwowała, jak dziewczynka znajduje się przed większym odeń zwierzęciem.

— Pamiętaj, na otwartej dłoni — pouczyła ją babka.

Ułożyła więc owoc na dłoń i podstawiła klaczy pod pysk. Zaraz poczuła, jak wargi siwki zbierają przekąskę z jej ręki. Sługa zaraz zabrał Marię do tyłu, do nestorki i opiekunki.

— To łaskocze! — powiedziała królewna z wesołością w głosie.

— Wiem, kochanie — odparła jej Łokietkówna. — Spróbujesz wsiąść na jej grzbiet?

— Tak. — Maria pokiwała głową.

Przystawiono naraz drewniany, duży podest. Sługa ostrożnie uspokajał jeszcze klaczkę, która parę razy parsknęła. Drugi z Węgrów nachylił się do królewny i począł jej tłumaczyć zasady wsiadania na zwierzę, obiecując, że we wszystkim pomoże. Podała więc mu rękę i pozwoliła się poprowadzić do podestu. Ostrożnie, z pomocą chłopaka, Maria usiadła w siodle, łapiąc instynktownie grzywę klaczy.

— Złap uzdę — pouczyła ją babka.

W tym czasie Zofia, pobladła wcześniej z troski o dziewczynkę, teraz powoli odzyskiwała kolory na twarzy. Wpatrywała się w królewnę z mieszanką podziwu i lęku. Ostatnio w ogóle dwórka nie czuła się najlepiej, śniła koszmary i ukrywała wszystko przed ludźmi. Czuła, że może stać się coś złego, jeno nie wiedziała, co.

Maria złapała mocno uzdę, jak pouczył ją sługa, który trzymał jej drugi koniec. Począł delikatnie prowadzić klacz, by wolno szła z dziewczynką na wierzchu. Pojętna Mariska szybko zrozumiała, że musiała się wyprostować i ostrożnie spojrzała na okolicę z wysokości grzbietu siwki. Wiosenny, ciepły wietrzyk owiał jej rumiane policzki, a słonko musnęło ciemne włosy. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując ząbki. Wyglądało na to, że czuła się jak w siódmym niebie.

— Brawo, Mario! — Królowa starsza uśmiechnęła się szeroko, patrząc z dumą na wnuczkę. I tu jej intuicja nie zawiodła, słusznie zauważyła, że królewna przygląda się z ciekawością koniom. Teraz wyglądała, jakby się urodziła do siodła.



Praga, lato 1377


Błękitne, bystre oczęta, otoczone jasnymi rzęsami, spoglądały na wielkich przodków namalowanych na kartach księgi. Na cesarzy, królów, a nawet na hrabiów, w końcu ród luksemburski początkowo nie cieszył się wielką sławą ani nie był wielkiego pochodzenia. Chłopiec schował się z manuskryptem za wielkim krzewem i uważnie przeglądał każdą stronę, czytając, co uczynił każdy z monarchów nań przedstawionych. Pochylił się nad stronicami, by przeczytać dokonania kolejnego z przodków, które były spisane po łacinie.

— Chociaż do tego się przyda to przekleństwo — mruknął, wczytując się w życiorys następnego Luksemburczyka. Ogarnął spojrzeniem miniaturę, która ukazywała człeka o rudych, nieco kręconych włosach i lekkim zezie na lewe oko. Podpis głosił: HENRICUS VII ROMANORUM IMPERATOR ET REX.⁴

Zygmunt zmierzył wzrokiem sylwetkę swojego pradziada, namalowanego na karcie. Jego uwagę zwróciły rude loki, na widok których się lekko uśmiechnął. Zaraz sięgnął do swych płomienistego koloru kosmyków i, obracając jeden pukiel w palcach, pociągnął go tak, by ujrzeć jego rudość. Widocznie nie on jeden mógłby być dla rodziny lisem, świeczką czy czymkolwiek, co kojarzyło się jego otoczeniu z barwą jego włosów.

Pogładził kartę, na której były spisane czyny pierwszego cesarza z rodu Luksemburgów. Oczy chłopca biegały od lewej do prawej, a on sam próbował rozumieć, co spisano. Nie lubił łaciny, głównie przed to, że Beccari na nią niezwykle naciskał, jakby uważał ją za najważniejszy język na świecie. Mimo niechęci do mowy starożytnych, Zygmunt dość dobrze się jej uczył, choć gramatyka sprawiała mu trudności.

— Zygmuncie! — Posłyszał nagle głos dwórki matki.

No tak, nauki – pomyślał, kuląc się za krzewem. Już nawet zapomniał, że miał mieć kolejne lekcje, księga o wielkich przodkach niezwykle go wciągnęła. Zdecydowanie wolałby kontynuować czytanie, nawet w przeklętej lingua latina, niż recytować wiersze minnesingerów. Delikatnie zamknął manuskrypt i ponownie skulił głowę, jednocześnie ostrożnie stawiając nogę na ogrodowej ścieżce. Już wstał i poczynił kilka kroków na palcach, przytulając swą księgę do piersi. Oddychał cicho i równomiernie, zza krzewu obserwując, skąd mogła nadejść jedna z opiekunek młodych Luksemburgów.

— Cesarzewicz znowu się schował — biadoliła dwórka do kogoś. — Dziewiąta wiosna mu minęła, a jemu nadal figle w głowie! Nie żal mu jego mateczki stresować, kiedy panią naszą rozwiązanie niedługo czeka?

Zygmunt przegryzł wargę. Liczył, że matka się nie dowie, że wolał czytanie historii rodu niż lekcje. Potem przyszedłby na fechtunek i jazdę konną, co akurat lubił. I tak nauczyłby się tej liryki miłosnej szybciej, bez odpowiedniego czytania każdego wersu. Wszystko przechodziło mu naturalnie, po cóż miał tracić czas na nadmierne – jego zdaniem – ćwiczenia?

Posłyszał nagle kroki, co sprawiło, że podjął decyzję o ucieczce. Może jednak pójdzie na te głupie wiersze, żeby nie drażnić swej matki, której obiecywał, że więcej unikał lekcji nie będzie... Spojrzał szybko na ścieżkę, patrząc, czy nie ma na niej żadnych kamieni, a potem do tyłu, skąd nadejść miała dwórka. Odetchnął szybko, biorąc księgę pod jedną rękę i popędził w kierunku zamku.

* * *

Słońce późnego sierpniowego popołudnia wchodziło delikatnie ze swoimi promieniami do komnat, które zajmowała cesarzowa ze swoimi dwórkami. Monarchini siedziała fotelu, który obłożono poduszkami, gładząc swój wielki ciążowy brzuch. Nie była ubrana w suknię, boć te już ją cisnęły, miała na sobie haftowaną w pnącza koszulę, na którą narzucono jeszcze płaszczyk morskiej barwy. Złote światło okryło jej nieco pulchniejszą twarz i rumiane, nieco zaczerwienione jagody.

Od rana rozmyślała o niedawnej wizycie astrologa, który przepowiadał jej i jej dzieciom przyszłość. Gwiazdy jednemu z jej potomków zapisały wielką rolę, szacunek i potęgę. Elżbieta uśmiechała się wówczas błogo, boć słowa zakonnika trafiały prosto do jej ambitnej duszy, która marzyła, by widzieć jej dziecię zasiadające w chwale i majestacie. Innej luksemburskiej latorośli gwiazdy zapisały wielką miłość ludu, któremu przyjdzie jej rządzić, mimo trudnych początków...

Pomorzanka nagle zmrużyła szmaragdowe oczęta i syknęła z bólu. Poczuła, jak jej koszula pokrywa się wilgocią. Spojrzała na dwórki, które natychmiast podeszły do niej.

— Zaczyna się... — wyjęczała. Ból narastał z każdą chwilą, nawet kiedy dwórki ją uspokajały. Inne panny pobiegły natychmiast po medyka i służące, by przygotowały wszystko, co było potrzebne do porodu.



Buda, jesień 1377


Na przełomie września i listopada król w całym blasku swojego tryumfu nad poganami wjechał do stolicy. Wszystko lśniło od przepychu, mieniła się w wrześniowym słońcu monarsza zbroja i korona umieszczona na głowie, przyklepująca jego czarne loki. Za nim jechali rycerze i ich giermkowie, wozy z łupami wojennymi, a wszystkiego dopełniały kolorowe proporce i wiwaty tłumu. Ludzi było więcej niż mrówek, ściśnięci wszyscy byli tak, że ledwo łapali oddechy. Niektórzy przepychali się między swoimi, by ujrzeć króla w jego chwale, by choć spojrzeć na jego wierzchowca.

Ludwik podniósł dłoń, skrytą pod drogą rękawiczką, ozdobioną jeszcze bursztynami. Na jego palcach lśniły pierścienie, a z każdym błyskiem metalu i kamieni szlachetnych ludzie coraz głośniej krzyczeli na cześć swojego króla. Orszak wjeżdżał powoli na górę zamkową i kierował się na dziedziniec. Wiwaty odprowadzały go aż do momentu, aż zniknął prostaczkom z oczu.

Wówczas w całym swym przepychu orszak wjechał na dziedziniec. Towarzyszyły mu trąby i ukłony, a potem ciekawskie spojrzenia dworzan i dwórek. Gdy tylko król z rycerzami pojawił się na zamku, Zofia przepchnęła się między pannami w otoczeniu królowej Bośniaczki i poczęła szukać wzrokiem najbliższych. Stając na palcach, w końcu dostrzegła znajomą sylwetkę i podbiegła do brata, zadzierając poły niebieskiej sukni.

— Támas! — krzyknęła wesoło. — Bracie!

Szlachcic, zeskoczywszy z konia i poklepawszy przyjaźnie jego szyję, obrócił się. Rozłożył ramiona i naraz rodzeństwo utonęło w uścisku, a starszy Nádasdy zaraz oderwał się od Zofii i ucałował jej czoło, łapiąc po tym mocno jej ręce. Siostra była przy nim niska i delikatna, on zaś był rosłej budowy ciała. Długie, ciemne loki opadały mu na ramiona, a na twarzy sypał się czarnawy zarost. Wspólną cechą rodzeństwa były piękne, szafirowe oczy, otoczone ciemnymi jak węgle rzęsami.

— Támas, tak się bałam — powiedziała cicho dziewczyna, tłumiąc wzruszenie. Naraz zorientowała się, że tylko jego spotkała na zamkowym dziedzińcu. — Gdzież ojciec i János? — zapytała.

Brat na to westchnął.

— Ojciec został ciężko ranny w czasie bitwy z Litwinami. Medycy zalecili, by nie jechał do Budy, a od razu do domu. János pojechał z nim.⁵

— Czy... Czy rany są groźne? — spytała Zofia, marszcząc brwi. Przez chwilę pomyślała, że koszmary może zapowiadały najgorsze.

— Niestety, ale tak. — Támas spuścił wzrok. — Musimy liczyć się z nieuniknionym... — Słowa, że Lőrinc Nádasdy może umrzeć, nie przechodziły mu przez gardło. Patrzył na siostrę pełnym zmartwienia wzrokiem i ujrzał, jak radość w niej przygasła jak ognik w ogarku świecy.

— Boże jedyny. — Dwórka poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. — Kiedy wracasz do domu?

— Niedługo, jeno odpocznę, podobnie jak koń i służba.

— Jadę z tobą — zadecydowała Zofia. — Nie zostawię rodziny, nawet dla króla.

Támas pogładził jej delikatny policzek.

— Puszczą cię stąd? Wiem, że jesteś opiekunką królewny Marii, to odpowiedzialne zadanie.

— Zostawię królewnę innym dwórkom, nic jej się tu nie stanie. Muszę... być z ojcem.

Brat uśmiechnął się smutno.

— Sam pomówię z królem, by wydał pozwolenie... A jeśli nie pozwolą, porwę cię nocą.

Zofia zaśmiała się cicho, choć był to śmiech przez łzy. Myśl, że coś może się stać, nie dawała jej spokoju. Prędko jednak oparła się na ramieniu brata i pociągnęła go w stronę komnat.

— Chodź ze mną, odpoczniesz — rzekła. — Zahaczymy o kuchnię — dodała z cwanym uśmieszkiem.

* * *

W tym czasie król Ludwik wszedł z ulgą do komnatki, która była przeznaczona dla królewien. Dziewczynki, spędzające czas na ćwiczeniach w czytaniu, uniosły naraz głowy i rozpromienione podbiegły do rodziciela, który kucnął przy nich i objął je radośnie. Złożył na ich policzkach pełne wzruszenia pocałunki i pogładził ich długie kosmyki, u starszych królewien niemal tak ciemne jak u niego samego. Jeno najmłodsza Jadwiga, dotychczas słuchająca głosów swoich sióstr, miała jasnobrązowe włosy, jak matka, po niej także miała barwę oczu, były one błękitne jak niebo i tak niewinne, jak gdyby anioł spoglądał na człowieka.

— Tęskniłem za wami, moje skarby — szepnął, kiedy dziewczynki przytulały go mocno.

— My też, ojcze — odpowiedziała mu Maria. Kiedy król wstał i podszedł do pulpitów, by popatrzeć, cóż takiego czytały jego córki, przeglądając pergaminy, rzekł:

— Mam nadzieję, że byłyście grzeczne.

— Najbardziej, jak potrafiłyśmy — rzekła dumnie Katarzyna. Ludwik zwrócił spojrzenie na najstarszą potomkinię i naraz przypomniał sobie, że czekali na niego posłowie francuskiego króla, którzy mieli dla niego propozycję. Domyślał się, o co chodziło, lecz nie miał zamiaru dać się zwieść.

Maria na to spojrzała na siostrę, a potem na ojca, zagryzając usta z pół szelmowskim uśmiechem. Wypadało czy nie wypadało się chwalić? Nie mogła się doczekać, aż powie o swojej konnej przygodzie, jak bardzo spodobała jej się przejażdżka dookoła dziedzińca. Szczęście w nieszczęściu, nie musiała się nad tym zastanawiać długo, boć zaraz zauważyła, jak ojciec przygląda się jej z ciekawością. Ciemne tęczówki, niemal jednakowe, zetknęły się w spojrzeniu.

— Chcesz mi coś powiedzieć, Mari? — Ojciec uniósł brew.

Dziewczynka szybko pokiwała głową i pochwała samej siebie wystrzeliła z jej ust niczym pocisk z bombardy:

— Jeździłam konno! Babka Elżbieta zabrała mnie do stajni! I mówiła, że dobrze mi idzie!

Lekko zdziwiony król zmierzył córkę wzrokiem. Była tym tak podekscytowana, że omal nie wybuchła radością. Wesołość błyszczała w jej oczach i eskalacji zwykle delikatnego głosu.

— Podobało ci się? — zapytał.

— Bardzo! — pisnęła. Aż drżała z ekscytacji, kiedy podbiegła do ojca i objęła go w pasie. — Pozwól na dalsze przejażdżki, królu, proszę, proszę!

Ludwik zaśmiał się i pogładził Mariskę po włosach. W myślach stwierdził, że będzie musiał zobaczyć córkę w siodle, skoro dziewczynka tak radowała się na samą myśl pójścia na konie.

— Och, widzę, jak cię to cieszy. — Uśmiechnął się dobrotliwie. — Nie miałbym serca zakazywać... Poza tym to ważna umiejętność przyszłej monarchini. — Widząc pytający wzrok pozostałych królewien, dodał: — Każda z was ją posiądzie.

Katarzyna i Jadwiga spojrzały po sobie, wymieniając uśmiechy. W tym momencie jednak do drzwi zapukano. Maria czmychnęła do sióstr, już spokojniejsza. Król z córkami spojrzeli na otwierające się wnet podwoje, w których stanął sługa. Pokłonił on głowę przed majestatem monarchy i zakomunikował:

— Panie, francuscy posłowie się niecierpliwią. Co mam im rzec?

Ludwik westchnął. Nie mógł nawet chwili spędzić z rodziną, kiedy dopiero wrócił z wyprawy na Ruś, pokonując chciwych pogan w walce o tę krainę. Skierował ciemne oczy na mężczyznę i powiedział:

— Dobrze, niech już wchodzą, boć nie mogą wytrzymać... Zaraz do nich przyjdę.

Sługa skinął głową, a kiedy zamknął drzwi, król spojrzał na nieco zawiedzione dziewczynki.

— Jeszcze przyjdę do was, moje panny — rzekł pocieszająco.

Królewny odwzajemniły uśmiech, a kiedy ojciec wychodził z ich komnaty, dygnęły lekko. Wiedziały, że za rozmowami ojca z posłami kreowała się ich przyszłość.



Paryż, Królestwo Francji, przełom 1377/1378


Łagodny klimat sprzyjał podróży, pomimo zimowej pory. Gołe gałęzie drzew, niebo skryte pod szarością chmur i puste pola towarzyszyły luksemburskiemu orszakowi w drodze do Paryża, w którym cesarz miał rozmówić się z królem Francji. Karol słyszał od swych szpiegów, że jego imiennik z rodu Walezjuszów, posłał do monarchy węgierskiego ludzi, by być może sięgnąć po Świętą Koronę dla Ludwika Orleańskiego, którego żoną miała być najstarsza królewna. Cesarz nie zamierzał na to pozwalać, szczególnie, że tak wielka i bogata kraina mogła, i wedle prawa miała, należeć do młodszej królewny, zaręczonej z Zygmuntem. Wprawdzie miał z francuskim monarchą mówić odnośnie papiestwa, jednak nie omieszkał nie wspomnieć o dziedzictwie Andegawenów.

Przed dwoma parami bursztynowych tęczówek rysował się obraz francuskiego zamku. Karol, spojrzawszy na tenże widok, stłumił wzruszenie, boć obraz francuskiego dworu kojarzył mu się ze spędzonym tu dzieciństwem i miłością lat młodzieńczych, pierwszą żoną, Blanką. Opanował się jednak, boć poczuł na sobie uważny, troskliwy wzrok syna, który jechał obok niego.

— Czy coś się stało, ojcze? — zapytał go Wacław.

— Nie — zaprzeczył. — Już jesteśmy blisko... Czekam, aż rozprostuję moje stare kości! — Zaśmiał się, po czym począł oglądać kamieniczki i ulicę, która prowadziła do pałacu króla francuskiego. Przed oczami stawało mu ciągle dziecięctwo, które tu spędził głównie na naukach i wychowaniu.

Luksemburgowie naraz ujrzeli tkaną w lilie chorągiew i bogato ubranego człowieka na koniu.

— Cesarzu, królu! Witajcie w mych progach! — zawołał król Karol V, podjeżdżając do nich i zrównując się z orszakiem.

— Zaszczytem jest tu gościć. — Uśmiechnął się starszy Luksemburczyk. — A ujrzeć rodzinę jeszcze przyjemniej.⁶

Monarcha francuski pokiwał na to głową. Spojrzał na wuja i dostrzegł w nim coś, co przypominało mu matkę, dawno już przecie utraconą.

— Ruszajmy jak najszybciej — przerwał milczenie. — Pewnikiem jesteście zmęczeni, panowie. A moje zdrowie od zawsze nie było takie, jakiego bym sobie życzył... — sugestywnie zakasłał, drwiąc sobie.

Cesarz na to jedynie skinął i znów przemknęła mu przez głowę myśl, że musi mieć oczy dookoła siebie, boć król Francji słynął ze swych przebiegłych zamiarów i wielkiej mądrości. Może faktycznie nie miał mocnego zdrowia, ani nawet budowy ciała – wyglądał na cherlawego i nie grzeszył urodą, lecz inteligencji jego należało się bać, o czym Luksemburg doskonale wiedział.⁷ Wystarczyło przypomnieć sobie raport szpiegów, by wezbrała w nim krew, co jednak umiał w sobie stłamsić. Nie zdążył więcej pomyśleć, boć przerwał mu głos siostrzeńca:

— Ach, cesarzu, byłbym zapomniał! Przyjmijcie najserdeczniejsze gratulacje z okazji narodzin kolejnego potomka. Jakie imię dla niego wybraliście?

— Henryk. To imię znane naszej rodzinie od pokoleń, nosili je założyciel rodu i mój dziad.

— Żal, że odwrócił się od Francji w późniejszych latach — dodał z bólem w głosie Walezjusz. Więcej rozmówić się nie zdążyli, bo nie minęła chwila, a wjechali na zamek. Gdy znaleźli się na posadzce, Karol francuski pokazał im drogę do komnat, szczebiotając po drodze o swym szczęściu, że może podjąć tak znamienitych gości.

Wacław Luksemburski, słuchając słów kuzyna, przewracał dyskretnie oczami. Wolał skupiać uwagę na budowlach, które widział po raz pierwszy w życiu, a które urzekały go swym pięknem. Krocząc koło ojca, król rzymski z założonymi do tyłu rękami obserwował urodziwe sklepienia, wielkie okna, przez które wpadało wiele światła, zmyślne kandelabry, stojące w kątach oraz piękne tkaniny, leżące na posadzkach i wiszące na ścianach.

— Służba pokaże wam wasze komnaty. — Król Francji stanął naraz przed Luksemburgami z szerokim uśmiechem na swej niezbyt pięknej twarzy, którą okalały mysiego koloru włosy. — Widzimy się na uczcie wieczornej, jak mniemam? — zapytał jeszcze, zanim oddalił się.

— Oczywiście, Karolu — odparł mu kurtuazyjnie cesarz, spojrzawszy naraz na służących, którzy stanęli przy nich jak cienie. Walezjusz skinął im jedynie głową i odszedł do swoich obowiązków, odprowadzony wzrokiem przez Wacława, który nieco się skrzywił.

— Ojcze. — Młody Luksemburczyk nachylił się do ucha rodziciela, mówiąc w czeszczyźnie, co by nikt nie zrozumiał: — Nie podoba mi się podejście mego kuzyna. Jest zbyt... słodki. Lukrecję przypomina, a nie człowieka.

Karol skinął głową.

— Trzeba się wywiedzieć, co knują Francuzi za moimi plecami — powiedział do syna. — I rozmówić się z nimi na osobności. Liczę, że mój siostrzeniec nie będzie miał przede mną tylu tajemnic.

— Mamy tu jakichś ludzi? — zapytał Wacław.

— Tak. — Krzywy uśmiech przeciął cesarską twarz. — Znam Karola, jest zbyt sprytny, bym mu ufał.

— Imię do czegoś zobowiązuje — zadrwił na to młody Luksemburczyk, oglądając się na przyglądające się mu z ciekawością dwórki. Najwyraźniej panny dawno nie widziały obcego, przystojnego młodzieńca.

Odpowiedział mu śmiech ojca.

— Nie miałeś mówić z królem Francji o papieżu? — Wacław naraz zmarszczył brwi. W tym momencie doszli do komnat, a cesarz przekazał służbie swe rozkazy w ich języku, po czym, siadając w jednym z pomieszczeń wraz z synem, wrócił do czeskiego, kiwając przy tym głową:

— Miałem. Nie myśl jednak, że tylko o tym chcę się rozmówić... — Zasłoniwszy dyskretnie swoje usta, dodał ciszej: — Ludzie mi donieśli, że król Karol układa się z Ludwikiem o koronę węgierską.

— Nie może być! — Wacław zacisnął pięść. — Nie możemy na to pozwolić.

Starszy Luksemburczyk uśmiechnął się krzywo.

— I nie zamierzam — powiedział, obserwując służbę, która wnosiła kufry do gościnnych alkierzy. — Acz na miejscu Karola, zrobiłbym to samo... Pewne jest, że każdy chce mieć Węgry dla siebie. To bogata kraina, znacznie smaczniejszy kąsek niż Polska.

— I do Polski mamy prawa, ojcze.

— Słusznie prawisz, jednak... Narzeczonej Zygmunta pisany jest węgierski tron. Daj Bóg, by tego słodkie słowa Walezjuszów nie zmieniły.


¹ Nie wszystkim Niemcom podobała się elekcja Wacława na ich władcę. Głównym ośrodkiem buntu był tzw. Związek Miast Szwabii, liczący 28 miast członkowskich. "Wszystkie miasta Rzeszy niewątpliwie musiały być poruszone tym, że cesarz i jego syn po oświadczeniach wydanych w Ulm nie byli gotowi zagwarantować praw, rodzajów i wysokości świadczeń podatkowych, a przede wszystkim niepodlegania miast Rzeszy zastawom. Prawdopodobnie, nader jednak późno, opór miast wydał się Karolowi niebezpieczny. Próbował więc złagodzić go przy pomocy Norymberczyków i w maju 1377 roku, po pokoju ziemskim dla Frankonii i sąsiedztwa bawarskiego, udało się Wacławowi uzyskać hołd miast Szwabii" (Seibt, "Karol IV", s. 320-321). Udało się to jednak za cenę licznych ustępstw.

² Mala ultro adsunt – łac. Nieszczęście przychodzi nieproszone, prawdopodobnie cesarskie motto Zygmunta Luksemburskiego.

³ Žito – postać legendarna, magik mieszkający na dworze Wacława, znany głównie ze sztuczek, które dawał na ślubie Luksemburczyka z Zofią Bawarską. Podobno był zdeformowany i miał usta rozciągnięte od ucha do ucha, a także jeździł w pojeździe zaprzężonym w koguty. Prócz tego legendy mówią, bywał bardzo bezczelny, aż w końcu się doigrał i został zabrany z "duszą i ciałem" do piekła.

⁴  łac. HENRYK VII RZYMSKI CESARZ I KRÓL.

⁵ Lőrinc Nádasdy zmarł po 1377, jednak nie wiadomo, co mu się stało. Uznałam, że możliwe jest, by ojciec książkowej Zofii został ranny na Rusi.

⁶ Król Francji Karol V Mądry (1338 - 1380) był synem Bonny Luksemburskiej, córki Jana Luksemburskiego i Elżbiety Przemyślidki.

⁷ Karol V Mądry miał być niezbyt dobrej postawy fizycznej, mieć bladą skórę i nieproporcjonalne ciało po chorobie przebytej w 1349 roku, nie miał także najlepszego zdrowia. Nadrabiał to jednak ogromną inteligencją.

___

No witajcie. Pisanie rozdziału trochę mi zajęło ze względu na sprawy uczelniane, tj. zaliczenia fakultetów, jednak wiedziałam, że zamierzam już tutaj wrzucić Wam preludium do intryg związanych z węgierskim tronem, ponieważ na niego i Walezjusze, i Luksemburgowie mieli chrapkę. Więcej w kolejnym rozdziale korekty MKW :)

Postaram się jednak wrócić do pisania również bieżących rozdziałów, bo stęskniłam się za dorosłymi wersjami M/Z, jednak chcę najpierw doprowadzić w korekcie do ich zaręczyn i sprowadzić Zygmunta na Węgry. Jednak plany planami, zobaczymy jak to wyjdzie w praniu.

Zostawiam Wam miejsce na przemyślenia i życzę miłej majówki 🧡

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro