ROZDZIAŁ XLIII: Drugi król

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Drugi król

Novigrad, marzec 1387


Komnata, w której od przeniesienia przebywała Maria, była w miarę uporządkowana, ale niewielka i skromnie umeblowana. Pod jedną ze ścian, gdzie wisiał obraz Najświętszej Panienki, stał drewniany klęcznik, a przy nim drobny świecznik. Łoże, w którym przyszło spać Marii, było dość duże, ale średniej wygody. Na środku pomieszczenia stał stół, drewniany i podłużny, a przy nim trzy krzesła. Parapety były wyścielone aksamitem, który jednak miejscami był już starty i należałoby go wymienić. Na stole leżała nieskończona robótka, obok igła, którą Andegawenka wyszywała wzory do szaty, którą szyła wraz z matką dla upamiętnienia niewoli w Novigradzie.¹

Teraz siedziała przy oknie i obserwowała wybrzeże, wzdychając cicho. Nie mogła nic zrobić, tkwiła w tej budowli jak kamień w sklepieniu. Pod jej drzwiami mieli wartę strażnicy buntowników, na wypadek, ażeby uwięziona pani nie chciała podjąć próby ucieczki. Wtem drzwi komnaty się otworzyły i Maria odwróciła się gwałtownie. W wejściu ujrzała strażnika, który prowadził jakiegoś mężczyznę.

— Poseł z Węgier. Tylko szybko — wycedził strażnik. Maria zmarszczyła brwi, wyglądając za strażnikiem. Pewna, że zamknął drzwi, zaprosiła posła na najdalszy od drzwi parapet. Mężczyzna skłonił się przed nią, ona spojrzała na niego badawczo.

— Co się stało? — zapytała cicho, wbijając ciemne oczy w jego postać. — Mów cicho, nie wiadomo, czy nie podsłuchują.

— Mam złe wieści, wasza miłość — westchnął poseł. — Królowa Jadwiga, wasza siostra, wkroczyła zbrojnie na Ruś. Próbowaliśmy stawiać opór, bitwa pod Stubnem przegrana. Halicz się broni, chce zostać przy was.

Maria podniosła rękę do ust, rozszerzając oczy.

— Czemu to zrobiła? — spytała nagle, zaciskając pięść.

— Polscy panowie domagali się tego od niej, na to wskazywały układy waszego ojca z królem Kazimierzem...

Usłyszawszy wyrażenie „polscy panowie", Maria zacisnęła powieki, sycząc cicho. Wstała gwałtownie z parapetu i, nie bacząc na prawdopodobnie podsłuchujących strażników, krzyknęła:

— Polscy panowie! Żmije, nastawiające moją siostrę przeciwko mnie! — Mężczyzna nigdy nie widział zwykle spokojnej pani w takim stanie. Wyglądała, jakby gotowała się w środku, a jej oczy, na co dzień łagodne i sarnie, zrobiły się iście królewskie, wyniosłe i spoglądały na niego, jak gdyby patrzył na niego król Ludwik. Maria ponownie zacisnęła powieki oraz pięści, poczynając chodzić po komnacie. — Jak ona mogła to zrobić? Czy nie wie, że to ja noszę tytuł króla Lodomerii?!² A więc Ruś winna zostać przy Królestwie Węgier, jako własność Węgrów! To potwarz! — wykrzykiwała, zirytowana. Po chwili złość najjaśniejszej pani poczęła przeradzać się w bezsilność. W oczach Marii zalśniły łzy, które już chciały spłynąć po jej policzkach... Opanowała się jednak, wiedząc, iż poseł na nią patrzy. Odetchnęła kilka razy. — Coś jeszcze masz do przekazania?

— Możni forsują koronację waszego męża na króla Węgier.

Oczy Andegawenki skierowały się na mężczyznę i wbiły w niego spojrzenie. Węgrowi zdawało się, że ich król-niewiasta jakby zrobiła się przez miesiące niewoli bardziej blada i zarazem twarda, przerażająca. Oczy miała podkrążone, a spojrzenie, zwłaszcza w gniewie, bardziej władcze.

— Dlaczegóż mój najjaśniejszy mąż nie uwolni mnie pierwej? — zapytała już ciszej, odwracając się w kierunku drzwi. Po chwili ponownie skierowała wzrok na mężczyznę. — By mieć podstawę do koronacji?

— Wciąż negocjuje zarówno z buntownikami, jak i z Republiką Wenecką, pani.

Maria pokiwała głową ledwo zauważalnie, spuszczając wzrok. Wstydziła się tego wybuchu gniewu na Jadwigę. Lecz, z drugiej strony, miała ku temu prawo, siostra najechała jej ziemie i zagarnęła je dla siebie, pod sztandarem białego orła. Przypomniała sobie, że widziała tego orła we śnie, na czele wojska... Westchnęła jednak, spojrzawszy na posła.

— A teraz, kim mój mąż jest?

— Przyjął tytuł Opiekuna i Starosty, pełni także funkcję regenta, pani.

Ponownie wolno potaknęła, spoglądając na mężczyznę.

— Czy masz coś jeszcze do przekazania?

— Tak, pani. — Wyjął zza pazuchy zabezpieczony pieczęcią papier, podając go Andegawence.

— Cóż to? — spytała, biorąc w dłoń pismo.

— List od pana Zygmunta. Prosił, byście po przeczytaniu, spaliły go.

Maria uniosła wzrok na posła. Trzymała w dłoni papier, nie odbezpieczając go. Położyła go ostrożnie na łożu, przykrywając go fragmentem swojej kołdry.

— Strażnicy nie mogą się o tym dowiedzieć — wyszeptała, patrząc uważnie na mężczyznę. — Jeżeli nie masz już nic do przekazania, odejdź i jedź z Bogiem.

Goniec pokłonił się przed Marią, a potem opuścił pomieszczenie. Pewna, że strażnik poszedł odprowadzać posła, sięgnęła pod nakrycie i wzięła w dłonie pismo, opatrzone pieczęcią męża. Jednym ruchem złamała zastygły lak i otworzyła list, wodząc wzrokiem po literach.

Najjaśniejsza Pani, Żono moja i Węgierska Królowo, Mario,

Twoja siostra, pani Jadwiga, wystąpiła zbrojnie przeciwko własnej Ojczyźnie i Naszemu dobru wspólnemu, jakim są Węgry. Wiedz, że nie puszczę tej zniewagi płazem i łatwo się nie poddam. Lecz by walczyć z Polakami, muszę mieć założoną koronę, dlatego panowie węgierscy, którzy są mnie i Tobie przychylni, forsują moje wyniesienie do rangi króla i Twego współwładcy.

Wiedz, Mario, że wojska zbieram i negocjacje prowadzę w celu Twojego uwolnienia i przekazania Cię pod moją, mężowską opiekę. Byś mogła rządzić, jak dawniej rządziłaś. Skarbiec wojna domowa wyniszczyła i, choć nie wiem, kiedy to nastąpi, wiedz, że gdy zbiorę fundusze na wyprawę, przybędę po Ciebie, Lilio Andegawenów i Pani Węgierska.

Maria wypuściła z sykiem powietrze. Położyła sobie pismo na sukni, irytując się pustymi pochlebstwami, jakimi raczył ją w liście mąż. Po chwili wzięła papier do ręki i poczęła ponownie czytać.

Miła, chaos w naszym królestwie dzięki mojej interwencji, został opanowany. Możni Naszej władzy nieprzychylni, boją się teraz wystąpić otwarcie przeciwko nam. Pamiętam o Tobie, Mario i po Ciebie wrócę.

Wasz oddany mąż, Opiekun i Starosta Królestwa Węgier, Elektor Brandenburgii,

Zygmunt.

Post scriptum: Mario, proszę Cię — spal ten list. Buntownicy nie mogą o nim wiedzieć.

Węgierka przejrzała jeszcze raz tekst, który wyszedł spod pióra Luksemburczyka. Następnie wstała, a poły jej sukni sunęły cicho po podłodze. Skierowała się do kominka, gdzie palił się ogień. Spojrzała ostatni raz na pismo, czytając deklaracje jej męża, po czym kucnęła i cisnęła list do środka. Wpatrywała się, jak papier zajmuje się płomieniami, które powoli zaczynały tańczyć wokół niego. Patrząc na to, Maria pomyślała ponownie o Jadwidze. Nie rozumiała, dlaczego jej siostra nagle wystąpiła przeciwko ojczyźnie, odbierając jej ziemie.

— Buntownicy odebrali mi matkę... — wyszeptała do ognia. — A siostra ziemie, należące do mojego królestwa... — westchnęła. W jej oczach ponownie zaczęły tlić się łzy. Maria nie widziała już powodu, by je powstrzymywać; spłynęły one po policzkach Andegawenki, która zaczęła szlochać. Ukryła twarz w dłoniach, pozwalając sobie na płacz. Czuła się upokorzona, najpierw przez rebeliantów, a teraz przez rodzoną siostrę.

Kucając przy ogniu, węgierska władczyni lała słone łzy, łzy bezsilności, bo tylko to mogła zrobić. Trzymana pod strażą, bez pomocy z zewnątrz, siedziała w więzieniu. Bez matki, którą okrutnie zamordowano na jej oczach, bez siostry, która w okresie chaosu na Węgrzech wystąpiła przeciwko niej, bez męża, który niedługo — jak sam pisał — zagarnie dla siebie Świętą Koronę...

W takiej sytuacji jeno łzy jej pozostały.



Lwów, marzec 1387


Witana przez mieszczan Jadwiga wjechała uroczyście do miasta, które było dla niej najważniejsze. Rozglądała się, uśmiechnięta, wiedząc, że jej wyprawa zakończona została sukcesem. Wprawdzie, książę Opolczyk chciał powstrzymać Rusinów od oddawania Andegawence miast, lecz na próżno³. Widziano w niej wysłannika Bożego, córkę króla Ludwika, prawowitą panią ich ziem.

Delikatny wiatr smagał jej spięte w siateczkę włosy, szczypał policzki i twarz, na której malował się uśmiech. Po chwili, kiedy jej koń stanął między rozradowanym tłumem, wojewoda Spytek pomógł swojej pani wstać i zejść z grzbietu zwierzęcia.

Jadwiga powlokła wzrokiem po tłumie, uśmiechając się do nich przyjaźnie. Wysoka i strzelista, dojrzale wyglądająca, ale wciąż młoda monarchini nagle zakrzyknęła:

— Ruś należała i należy do Korony Polskiej! Tak więc i wy, drodzy memu sercu, cieszcie się z bycia poddanymi polskiego króla!

— Wiwat! — usłyszała w odpowiedzi.

— Na mocy władzy i praw, nadanych mi przez Boga Najwyższego, my, Jadwiga, potwierdzimy wszelkie przywileje mieszczan Lwowa nadane przez poprzedników naszych! — dodała, obserwując rozradowane twarze ludzi.



Novigrad


Ciemnowłosa niewiasta usiadła na parapecie, i, wlepiając oczy w zaokienny widok, poczęła myśleć nad tym, co ją spotkało. Ruś wszakże należała do Węgier, a ona sama szczyciła się tytułem króla Galicji i Lodomerii. Wolą ojca było to, by kraina ta została przy jego ojczystym królestwie.

Wpatrując się w szybę, Maria zobaczyła własne odbicie. Włosy miała splątane w prosty węzeł, który przykrywał czarny welon. Suknię też miała czarną, żałobną. Ciemne oczy, od ciemności celi, były podkrążone, a twarz bardziej blada. Wyglądała niczym zjawa, która straszyła w Novigradzie.

Westchnęła, odwracając głowę i poczynając wpatrywać się w ścianę.

Jadwiga odebrała jej Ruś, a raczej jej wielką część. Przeklęci polscy panowie! Głupcy, którzy postanowili kierować jej siostrą, by spełniała ich zachcianki... Na samym początku, kiedy Węgier powiedział jej o całym zajściu, nie mogła w to uwierzyć. Miłowała siostrę wielce, dlaczegóż więc Jadwiga zechciała wbić jej nóż w serce? Dlaczego zdecydowała się zaatakować własną ojczyznę?

Wybacz jej — szeptało sumienie Węgierki.

Nic nie możesz zrobić — mówiła jej dusza.

Zygmunta obchodzi jeno korona — cicho dodało serce.

Wstała z parapetu i rozejrzała się po komnacie. Nie była wielka, nie była godna króla, lecz wciąż była lepsza od celi w lochu. Gdzieniegdzie ściany straszyły odrapaniem, lecz pomieszczenie ktoś odświeżył. Zadbano nawet o kominek, w którym palił się ogień. W rogu stał stojak, na którym widniał jej zimowy płaszcz, niepotrzebny w porze marcowej. Przebyła kilka kroków do podłużnego stołu, który nakryty był byle jakim obrusem. Wyciągnęła ku niemu dłoń i lekko pogładziła materiał, nieco szorstki i miejscami szyty jakby na odczepne.

Poczuła zmęczenie i usiadła przy stole, kiedy usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi pokoju. Skierowała wzrok w tamtym kierunku, marszcząc brwi. W progu stał strażnik z młodą, na oko w jej wieku, panną. Miała na sobie strój wskazujący na jej stan — była mieszczką. Maria obserwowała ich, zaciekawiona, czego nie dało się poznać w jej spojrzeniu.

— Od dzisiaj Divna będzie ci towarzyszyć — oznajmił strażnik i wyszedł. Panna dygnęła i uśmiechnęła się lekko.

— Pani. Rada jestem, że mogę być tutaj.

Andegawenka nie odpowiedziała. Czuła podstęp w tym wszystkim. Divna mówiła po chorwacku, na pewno znała także węgierski, była młoda i urodziwa — brązowe włosy splątane miała w warkocz, a zielone oczy błyskały ciekawością. Piękna mieszczka mogła zatem szpiegować...

— Mówisz po węgiersku? — spytała ni stąd, ni zowąd, Maria.

Divna spuściła wzrok.

— Tak, pani, lecz nie za dobrze — odparła po chorwacku.

Węgierka pokiwała wolno głową.

— Masz tu swoją komnatę?

— Tak — odparła Divna. — Proszono mnie, bym została twą dwórką, pani.

— Do mego fraucymeru przyjmować będę sama — powiedziała chłodno Andegawenka. — Na razie przynieś mi wino, pragnę się napić.

Chorwatka dygnęła i wybiegła z komnaty. Maria, widząc, że zamknęła drzwi, spojrzała na palący się w kominku ogień. Słabo mówi po węgiersku, dobre sobie — pomyślała. — Nie wierzę jej ani na słowo. To szpieg, nie mogę się z nią spoufalić, trzeba trzymać ją na dystans, inaczej wyszczeka wszystko buntownikom...



Buda, marzec 1387


Zygmunt rozsiadł się na tronie, obserwując uważnie możnych, zgromadzonych w sali. Milczał, opierając się jednym ramieniem o podłokietnik, drugą rękę trzymał zgiętą w łokciu i pocierał lekko jej palce o siebie. Panowie dyskutowali między sobą, przez co szum ich głosów się zlewał. Luksemburczyk patrzył na to spode łba, czekając na to, aż któryś z nich się odezwie.

Długo nie musiał czekać. Sprzed tłumu wyszedł István Lackfi, który jak wierny pies podążał teraz za Zygmuntem, najwyraźniej wystraszony kary, jaką poniosą ci, co się zbuntowali, lub przerażony tym, co się stało z tragicznie zmarłą Bośniaczką⁴. Był ciekaw, co powie Lackfi, czterdziestosiedmioletni rycerz, dawny wojewoda siedmiogrodzki.

Lackfi wyszedł na środek, a ukłoniwszy się przed Zygmuntem, spojrzał na tłum możnych i zakrzyknął:

— Panowie! Węgry potrzebują silnego króla! Czy chcecie, by nadal rządziła nami niewiasta? A może dziecko, które ledwo odrosło od ziemi? Tu obecny Zygmunt Luksemburski winien zostać królem!

— A jużci! — wtórował mu inny zwolennik męża Marii. — Winien nam panować, jako mąż pani Marii!

Luksemburczyk wyprostował się na tronie z uśmiechem satysfakcji. Tak, niedługo jego zmarły ojciec pozna, że z niego mógłby być dumny — walczył zaciekle o koronę i wkrótce zostanie królem. Po chwili spojrzał przychylniejszym okiem na możnowładców i powiedział:

— Jeżeli taka wasza wola, panowie, panować wam będę jako pomazaniec Boży, który pod swym berłem zjednoczy skłócony naród węgierski.

Na to zgromadzeni w sali zaczęli wiwatować. Niebieskie oczy rudowłosego się zaświeciły, widząc, jak Węgrzy zmieniają co do niego zdanie.

— Niech żyje król! — zawołał ktoś, choć Zygmunt królem jeszcze nie był. Koronacja Luksemburczyka miała się odbyć niedługo...



Białogród Królewski, 31 marca 1387


Majestatyczne mury katedry w Székesfehérvár wypełnił gregoriański chorał. W środku, prócz dusz zmarłych władców, chowanych w niej, znaleźli się żywi ludzie, dworzanie i możni Królestwa Węgier. Przez środek katedry, otoczony duchownymi, szedł przyszły władca. Długie, powłóczyste giezło sięgało mu do kostek, a rude włosy miał w lekkim nieładzie, spowodowanym wiatrem na zewnątrz. Pod ołtarzem, na specjalnych poduszkach, znajdowały się insygnia królewskie.

Niestety, jako, że arcybiskup Ostrzyhomia, Demetriusz, niedawno zmarł, poproszono o koronację Benedykta, będącego arcybiskupem Veszprém, zwanego „miastem królowych". Wszakże kiedy mianowano nowego władcę, króla koronował arcybiskup ostrzyhomski, małżonkę jego zaś veszprémski, takie było prawo.

Niemniej sytuacja ta była wyjątkowa i dlatego Zygmunt musiał być koronowany przez tego drugiego. Benedykt Himházi szedł na przodzie, po boku z innymi biskupami i duchownymi, zaś Luksemburczyk w środku. Jego oczy uważnie patrzyły na przepych i piękno starej katedry, miejsca, gdzie spełnić się miało to, do czego dążył — miał zostać królem Węgier.

Przy ołtarzu, na schodach, przygotowane było miejsce, gdzie Zygmunt miał uklęknąć. Gdy procesja, idąca przez środek kościoła, dotarła tam, arcybiskup Veszprém stanął na schodach, pod ołtarzem, a przyszły król klęknął we wskazanym miejscu. Przeżegnali się i Himházi odwrócił się do Zygmunta, zaczynając ceremonię od pytań.

— Czy przysięgasz strzec sprawiedliwości i praw, a także pokoju Kościoła Bożego?

— Przysięgam — odparł Zygmunt. Jego głos poniósł się po części murów katedry.

— Czy przysięgasz zachowywać pokój królestwa, które otrzymujesz z dniem dzisiejszym od Boga Najwyższego, strzec go będziesz i bronić, a z nim ludu, który pod twym berłem będzie?

— Przysięgam.

— Czy przysięgasz, że nigdy twa osobista sprawa nie będzie wyżej od spraw twojego królestwa, na którego władcę Bóg cię namaści?

— Przysięgam.

Arcybiskup Veszprém wyprostował głowę i powlekł wzrokiem po zgromadzonych. Złożywszy dłonie i rozłożywszy je, zapytał raz pierwszy:

— Czy zgromadzony tu lud chce, by jego królem został tu obecny Zygmunt, margrabia Brandenburgii i zjednoczył pod swym berłem Królestwo Węgier?

— Radzi! — zakrzyknęli możni.

— Pytam raz jeszcze: czy zgromadzony tu lud chce, by jego królem został tu obecny Zygmunt, margrabia Brandenburgii i zjednoczył pod swym berłem Królestwo Węgier?

— Radzi! — Odpowiedź poniosła się po murach katedry Panny Marii.

— Pytam raz ostatni: czy zgromadzony tu lud chce, by jego królem został tu obecny Zygmunt, margrabia Brandenburgii i zjednoczył pod swym berłem Królestwo Węgier?

— Radzi!

— Taka jest wola narodu, taka jest zatem wola Boga — odparł Himházi. — Zatem przysięgnij przed Obliczem Najwyższego.

Zygmunt nabrał powietrza i, spojrzawszy przed siebie, zaczął recytować:

— Przysięgam w Obliczu Boga, Jego świętych i Aniołów, że strzec będę sprawiedliwości i prawa, zachowując pokój Świętego Kościoła Bożego. Kraj, który mi dziś Bóg daje, będę miłował ponad siebie i rządził nim mądrze. Poddanym okazywać będę miłosierdzie według ich możności, zaś duchownym Świętego Kościoła Bożego należny im szacunek. Tak mi dopomóż Bóg. Amen.

Wysłuchawszy przysięgi, arcybiskup Benedykt uniósł z poduszki miecz koronacyjny i pokazał go zgromadzonym wiernym.

— Miecz ten ma bronić, nie atakować. Pobłogosław go, Panie, ażeby tu obecny Zygmunt bronił nim wszystkich, którzy potrzebują jego pomocy. — Po tych słowach, Luksemburczyk wstał i wziął w dłonie miecz, którym uczynił znak Krzyża na wszystkie strony świata.

Zygmunt ponownie klęknął przed ołtarzem, a Himházi zaczął ponownie mówić:

— Przyjmij płaszcz, znaczący cztery strony świata.

Po tych słowach, włożono mu na ramiona ciężki materiał, lecz Zygmunt się nie ugiął pod nim.

— Przyjmij ten pierścień, jako oznakę godności królewskiej.

Luksemburg, wziąwszy w dłonie pierścień, włożył go sobie na serdeczny palec prawej dłoni. Benedykt wpierw go namaścił świętym olejem, a on wyprostował się, gdy zobaczył, że arcybiskup sięga po Koronę Świętego Stefana. Wziął ją w ręce i uniósł nad głową Zygmunta.

— Przyjmij tę koronę, która oznacza chwałę i moc twojego panowania.

Zygmunt lekko się uśmiechnął, kiedy arcybiskup zbliżał mu koronę do skroni. Po chwili poczuł jej boczne zdobienia blisko twarzy i ciężar, który jakby znikąd wziął się na jego skroniach. Niemniej wiedział, że Święta Korona zwieńczyła jego trud, którego się podjął, by ją zdobyć. Rozłożył dłonie i po chwili podano mu berło, podobne zdobieniami do korony, a do drugiej dłoni jabłko królewskie, zakończone podwójnym krzyżem.

Zygmunt ostrożnie wstał i odwrócił się do tłumu. Stał tak, w koronie, z berłem i jabłkiem, w płaszczu. Himházi zakrzyknął zza jego pleców:

— Oto nowy król z woli Najwyższego, Zygmunt z Luksemburgów!

— Wiwat! Niech żyje! — odparł lud.

Zygmunt zobaczył coś wspaniałego: tłum możnych, zgromadzonych w katedrze, jak jeden mąż pokłoniło mu się, klękając na jedno kolano. Uznali go za swojego króla, będąc mu posłusznymi w swoim postępowaniu. Oto dopiął swego, zostając władcą z woli samego Najwyższego.


No witajcie :D Przyznajcie się, nie spodziewaliście się, że Marii puszczą nerwy ;D Niemniej pamiętajmy, że ona przeżywa jeszcze tragedię związaną z jej matką. Dlatego też może czuć się zawiedziona, opuszczona i zdradzona przez świat :((

¹ tkanina wyszyta przez Marię i jej matkę została przekazana do kościoła w Novigradzie na upamiętnienie niewoli. Obecnie jest wszyta w inny materiał.

² tu dwie rzeczy — przy porównaniu Marii do jej ojca inspirowałam się fragmentem kroniki Jana z Küküllo, który opisuje Ludwika jako człowieka o wyniosłych oczach. Zaś Lodomeria to zlatynizowana nazwa Księstwa Włodzimierskiego, od XIII wieku Korona Węgierska toczyła o nią spór z Polakami; roszcząc sobie do tych ziem prawa. Czytając tytulaturę Marii Andegaweńskiej na pieczęci z okresu jej panowania w Wikimedia Commons, znalazłam tam tytuł władczyni Galicji i Lodomerii. 

³ chodzi o odezwę wydaną przez Opolczyka w lutym 1387 roku, na 12 dni przed wyprawą Jadwigi. Opolczyk potem oddał swoje ziemie na Rusi pod opiekę Wacława IV, swojego feudalnego pana (jego księstwo było powiązane hołdem lennym do Czech).

⁴ Lackfi na początku popierał roszczenia Karola z Durazzo, po śmierci Bośniaczki przeszedł na stronę Zygmunta.

Domyślaliście się, co zakończy II część? W następnym rozdziale witamy trzecią!

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro