ROZDZIAŁ XX: Następcy tronu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Następcy tronu

Zwoleń, rok 1382


Król Ludwik od rana siedział samotnie w komnacie. Wiedział, że polscy panowie nadciągają z różnych stron do Zwolenia. Wiedział również, że musi odpocząć po podróży. Słaby i zmęczony był cieniem dawnego siebie. Z lekka szpakowate już włosy opadały mu na ramiona, podkreślając poważne rysy twarzy. Ciemne, królewskie oczy były podkrążone ze zmęczenia. Co prawda, po przyjeździe do miasta, władca odstąpił od swojej reguły krótkiego snu, oddał się odpoczynkowi na pół godziny. Jednak Ludwik czuł, że jest coraz gorzej. Częściej kaszlał, coraz trudniej mu się oddychało... Blady jak ściana wypuścił powietrze z płuc, czekając w prywatnym pomieszczeniu na przyszłego zięcia. Zygmunt, dowiedziawszy się o zjeździe, gdzie miano mu złożyć przysięgę wierności, zapewne już gnał co koń wyskoczy.

Ten lipiec był miesiącem niezwykle ciepłym. Słońce parzyło wszystko, co znajdowało się poza chłodem zamkowych komnat. Naraz Ludwik pomyślał, że niewiele już nacieszy się zobaczeniem obu córek na tronach, które im wyznaczył. Ostatnio wieści, jakie dostawał, były ponure — chyba, że mówiło się, o sukcesie w Neapolu. Morderczyni jego brata, Joanna, została najpierw pozbawiona praw do korony, a potem, na zlecenie jego krewniaka, Karola z Durazzo¹, uduszona. Taką zasłużoną karę dostała ta, która odważyła się podnieść rękę na królewskiego brata.

Ludwik zobaczył kątem zmęczonego oka, że do Zwolenia zmierza goniec. Westchnął ciężko i znowu odkaszlnął, po czym napił się ziół, przygotowanych przez nadwornego medyka. Skrzywił się, czując ich gorzki smak.

Wtem do komnaty wszedł sługa i pokłonił się królowi. Ludwik podniósł na niego milczący, wyczekujący wzrok.

— Panie, goniec od waszego zięcia, Zygmunta Luksemburczyka.

Kiwnął tylko głową i gestem zaprosił posłańca. Ten przekazał mu list opatrzony pieczęcią. Ludwik, odprawiwszy posła, przeczytał pobieżnie tekst, nakreślony kształtnym pismem. Zygmunt informował, że niedługo przybędzie do Zwolenia. Przy okazji donosił, że w Wielkopolsce zaczynają być coraz gorsze nastroje, a na czele niezadowolonych już nie było zmarłego kilka miesięcy wcześniej Janusza Suchywilka, ino rycerz Bartosz z Odolanowa². Król tylko westchnął, pomyślawszy, że Polacy mają jakąś nadzwyczajną zdolność do kłótni i braku porozumień, a także do buntowania się. Odłożył papier na stół, przy którym siedział i pogrążył się w myślach, połączonych z modlitwą. Władca robił to coraz częściej, nawet trochę zaniedbując obowiązki. Bywały dni, kiedy nie wychodził z komnaty i oddawał się pobożnym rozważaniom...

Buda


Królowa Elżbieta od kilku dni martwiła się o męża. Ludwik coraz rzadziej wychodził z komnaty i równie rzadko się odzywał. Pomyślała więc, że trzeba będzie wziąć sprawy w swoje ręce. Bośniaczka często rozmawiała z Mikołajem z Gary, pełniącym rolę palatyna Królestwa Węgier.

Był to mąż słusznego wzrostu, o długich do ramion kruczych włosach i bystrych, niebieskich oczach. Budził podziw i strach, a jednocześnie był godny zaufania. Królestwo szanował ponad własne życie, a i do wszystkich zwracał się z szacunkiem. Niektórzy, nieprzychylni wielkorządcy, szeptali po kątach, że węgierski palatyn darzy królową Bośniaczkę uczuciem większym aniżeli tylko szacunek do majestatu władczyni³.

Teraz królowa szła z nim przez dziedziniec, pogrążona w rozmowie. Mikołaj był człowiekiem wykształconym i potrafiącym mówić pięknie, a jednocześnie niezwykle interesująco. Teraz mężczyzna założył ręce do tyłu, wyprostowany był głowę wyższy od najjaśniejszej pani i prawił:

— Sądzę, droga i najmilsza Królestwu Węgierskiemu pani, że głupcem jest ten, który powiedział, że nie dla niewiast miejsce w polityce. — To powiedziawszy chrząknął, zerkając kątem oka na piękną twarz czterdziestodwuletniej kobiety. Wiek się jej nie trzymał, lico wciąż krase i blade miała, oczy żywe, a włosy najjaśniejszej pani nawet nie były przyprószone siwizną. Jasnobrązowy warkocz spływał jej na lewe ramię spod czarnego czepca ze złotymi obszyciami, ozdobionego perłami.

— Myślisz, że mogę wiele zawojować? — zapytała z nadzieją.

— Wy, pani, jeszcze pytacie? — Wielkorządca uniósł brew. — Będziecie równie potężną królową jak choćby wasza świekra, czy pani z Akwitanii, Eleonora⁴.

— Polityka trudną sztuką — stwierdziła Bośniaczka, zakładając ręce przed klatkę piersiową. — Nie zdołam dorównać tak wielkim paniom, które przywołałeś swoimi słowami, Mikołaju.

Garai⁵ na te słowa zagrodził królowej drogę i skłonił głowę.

— Z całym szacunkiem, królowo, ale śmiem się nie zgodzić. Każda niewiasta, dorastająca pod okiem świętej pamięci pani Łokietkówny, to wielka niewiasta.

— Dlaczego tak myślisz? — zapytała zainteresowana Elżbieta.

— A cesarzowa Anna, żona cesarza Karola? — Mikołaj uśmiechnął się. — Karolowi już zleciał wtedy czwarty krzyżyk, a syna doczekał właśnie od niej. I jej syn rządzi Czechami...

— Prawda. — Królowa odwróciła wzrok i wpatrzyła się w bliżej nieokreślony punkt. — Pamiętam, że poznałam ją tutaj. — Uśmiechnęła się do siebie.

— Widzicie, pani? Też gdyby nie wasza świekra, wasza matka nie wydałaby was dla króla Ludwika... — dodał przekonująco palatyn, uśmiechając się pod wąsem. — Mądrze przesuwając pionami w grze, wygracie, pani.

Zwoleń


Dziwny był to widok: w sali obrad wszyscy polscy możni, zebrani w zamku, przyklękli na jedno kolano i jak jeden mąż mówili słowa przysięgi wierności. Ludwik obserwował to z wysokości tronu, młody Zygmunt zaś, stojąc. Powlekał on niebieskimi oczami po ludziach, którzy od tego dnia, dwudziestego piątego lipca Roku Pańskiego 1382, będą mu wierni aż do końca życia.

— Przy mężu przyszłej pani naszej Marii, Zygmuncie Luksemburczyku, stać będziemy i wspierać go każdą radą i słowem naszym. Tak nam dopomóż Bóg i jego święci, amen. — Ostatnie słowa przyrzeczenia poniosły się echem ich potężnych głosów, jak na wietrze w pustej dolinie, otoczonej przyrodą.

Ludwik uśmiechnął się pod nosem. Odniósł kolejny sukces, wiedząc, że zabezpieczył oba trony. Przy jego wyglądzie i chorobliwie bladej cerze, uśmiech ten wyglądał niepokojąco. Tymczasem Zygmunt patrzył z satysfakcją na wstający z kolan tłum, składający mu pokłon. Odwrócił głowę i milcząco zapytał króla, czy już ma dawać pierścień do ucałowania. Ludwik jednak pokręcił przecząco głową i podszedł pierwszy wolnym krokiem, lekko kuśtykając. Pierwszym dziesięciu z tłumu podał pierścień, podchodząc do każdego. Następnie przyzwolił skinieniem głowy Zygmuntowi na zrobienie tego samego. Luksemburczyk spojrzał na swój rodowy pierścień, ozdobiony lwem na tle pasów, a potem podszedł do pierwszego Polaka. Ten nabożnie ucałował drogi kamień, podobnie zrobił następny... Kolejny... Jeszcze jeden...

Gdy obszedł pierwszych dziesięciu, Zygmunt wiedział jedno: przysięga została złożona.

Buda


Wieczorem Elżbieta Bośniaczka, popijając wino i wpatrując się w skaczące płomyki świec, zapalonych w jej komnacie, zastanawiała się, co miał na myśli Mikołaj z Gary, mówiąc o pionku i grze. Wciąż nie mogła pojąć ukrytego sensu wypowiedzi palatyna i od momentu rozmowy myślała, czemu akurat te słowa wielkorządcy weszły jej tak głęboko w pamięć.

Westchnąwszy, królowa nie wytrzymała i zadała pytanie czeszącej jej włosy dwórce:

— Danielo, jakby ktoś ci powiedział, że jeśli będziesz mądrze przesuwać pionkami w grze, wygrasz, to jakbyś to zrozumiała?

Dwórka zamrugała i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.

— To pewnie porada do gry w szachy...

— Nie, Danielo. — Królowa w myślach zaśmiała się z głupiej odpowiedzi towarzyszki. — To ma się do życia. W tych słowach jest ukryte znaczenie...

— Skoro tak mówicie, pani, tak musi być — stwierdziła Daniela, zatapiając grzebień w długich, jasnobrązowych falach Elżbiety. — Może chodzi o manipulację? — zapytała nagle.

— W jakim sensie? — Kotromanić skierowała wzrok na dwórkę. — To może być rozwiązanie tej zagadki. Powiedz mi, jak to rozumiesz.

Daniela z wrażenia aż usiadła na stołku, stojącym niedaleko. Wygładziła niebieską, skromnie skrojoną suknię i zamrugała.

— Jeżeli się kimś manipuluje... — zaczęła, jednak królowa jej przerwała:

— To się nim rusza jak pionkiem po szachownicy. Mądrze manipulując, zyskuje się żądane efekty...! To miałaś na myśli?

Dwórka kiwnęła głową.

— Tak, pani.

Bośniaczka uśmiechnęła się, dopijając resztę wina. Zrozumiała sens wypowiedzi palatyna... Jednak zaraz naszła ją myśl, co miała ona znaczyć w stosunku do rzeczywistości. Jako królowa, nie rządziła, wydawała jedynie dyspozycje służbie. Polityką kierował jej mąż i, do niedawna, także królowa-matka. Czując, jak Daniela czesze jej jedwabiste włosy, zaczęła na nowo się zastanawiać, co Garai chciał jej powiedzieć, używając tej metafory. Odkryła już jedną płaszczyznę słów mężczyzny, ale czy posiadały one jeszcze inne, odmienne, drugie dno?


Hejcia! Dzisiaj przychodzę z kolejnym rozdziałem :D Poznaliśmy dzisiaj człowieka, który będzie bardzo ważną postacią przez pierwszą część rządów Marii, czyli palatyna Miklósa Garaia lub Mikołaja z Gary.

¹ Karol z Durazzo — on również będzie ważny, król Neapolu od 1382. Był krewniakiem Ludwika i uzurpatorem tronu Węgier po jego śmierci. Z powodu niskiego wzrostu był nazywany "Małym".

² Bartosz z Odolanowa, Bartosz z Wezemborga — polski rycerz, wojewoda poznański, możnowładca. Często się buntował przeciwko Ludwikowi.

³ Źródła pisały, że rzekomo Mikołaj z Gary miał być kochankiem Elżbiety Bośniaczki. U mnie jest zauroczony królową.

⁴ Chodzi o królową Anglii, Eleonorę Akwitańską. Żyła na przełomie XII i XIII wieku i była znana z ogromnych wpływów i władzy.

⁵ Będę używać na przemian "Garai" i "z Gary". To pierwsze to węgierskie "nazwisko" Mikołaja. Imię zaś brzmi Miklós.

Mam nadzieję, że się spodobało!

A, i jeśli nie czytaliście, to zachęcam do zerknięcia do one-shota "Jedyna" o Wacławie Luksemburskim i Joannie Bawarskiej :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro