ROZDZIAŁ XXI: Wielki władca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wielki władca

Nagyszombat¹, wrzesień roku 1382


Jesienna słota zaskoczyła króla Ludwika, gdy zobaczył, że do Nagyszombat wjeżdżają węgierscy możni. Zwołał już naradę, by przysięgli Wilhelmowi, narzeczonemu Jadwigi. Czuł się jednak źle od samego ranka, niewiele zjadł, siedział tylko i pił gorzkie, niesmaczne zioła, które miały go, według medyka, wyleczyć.

Tymczasem król Węgier i Polski wiedział, że zbliża się już do kresu swoich dni. Jego misterny plan włożenia córkom na głowy korony Chrobrego i Stefana zostanie wykonany. Ufał, że Elżbieta dopilnuje wszystkiego i pomoże Marii i Jadwidze objąć trony. Król jednak nie zamierzał rezygnować i ostatkiem sił kazał zawołać Wilhelma. Młody Austriak miał odebrać dziś przysięgę wierności, jak niedawno Zygmunt Luksemburczyk w Zwoleniu.

Wilhelm wszedł do komnaty i skłonił się grzecznie, nerwowo odgarniając jasne włosy za ucho. Podszedł bliżej, spoglądając na króla. Ludwik był blady i miał podkrążone oczy, wyglądał źle i chorobliwie, był cieniem samego siebie. Umiał jednak postawić na swoim i polecić możnym, by uklękli i przysięgli nowemu królowi.

— Wołałeś mnie, panie.

— Tak, Wilhelmie — rzekł słabo Ludwik i wbił ciemne oczy w młodego Austriaka. — Jako mąż Jadwigi masz odebrać przysięgę.

— Wiem, królu — odparł Wilhelm. — Będę się starał rządzić dobrze i mądrze.

— Będziesz musiał. — Uśmiechnął się półgębkiem Ludwik. — W odpowiednim momencie podejdziesz do dziesięciu pierwszych i dasz im pierścień do pocałowania... — To mówiąc, węgiersko-polski władca zaniósł się kaszlem.

— Panie! — przeraził się Wilhelm. — Czy na pewno powinieneś mnie dzisiaj przyjmować? Obejdę się bez przysięgi! Poczekamy, aż będziecie się lepiej czuli.

Ludwik spojrzał na Habsburga spode łba, po czym ochłonął.

— Przyjmiesz przysięgę. A teraz wyjdź, chcę zostać sam.



Okolice Odolanowa, Wielkopolska


Kolejny z pochmurnych, wczesnojesiennych dni, Zygmunt Luksemburczyk spędzał pod Odolanowem, od kiedy z rozkazu swojego teścia ruszył wprost ze Zwolenia na ziemie Bartosza Wesemborga. Dni spędzone pod zamkiem denerwowały go, bo o ile zajął poprzednie fortyfikacje należące do krnąbrnego rycerza, o tyle Odolanów był dobrze uzbrojony i prawdopodobnie przygotowany na oblężenie. Zygmunt codziennie irytował się faktem braku postępu w obleganiu Odolanowa.

Siedząc nad mapami, czternastoletni margrabia Brandenburgii patrzył, jak ruszyć na Bartosza, żeby zamek tego psiego syna w końcu został zdobyty. Ile można oblegać i to bez efektów?! Kilkakrotnie kazał mu się już poddawać, ale Bartosz tylko wyśmiał jego propozycje, czyniąc młodzieńca jeszcze bardziej nerwowym niż zwykle był.

Sięgnął do kubka z nędznym, słabym piwem, które w ogóle nie miało smaku. Próbował otrzeźwić swój umysł, obmyślając z kilkoma dowódcami strategię w cieniu materiału namiotu. Tuż za namiotem majaczył wysoki zamek, na wzgórzu nad miastem. Zamek obronny, w którym bronił się wielki zbuntowany rycerz. Ten, który nie chce poddać się woli króla.

— Do czarta z tym! — zawołał wściekły, zwalając figurki z mapy. Jego oczy pociemniały, a twarz poczerwieniała ze złości, gdy usłyszał, że znów porażka i Bartosz niewiele sobie robi z ataku na jego fortecę. — Król Ludwik rzekł mi wyraźnie, bym zniszczył to przeklęte siedlisko! Ruszajcie pod Odolanów, natychmiast!

— Panie, nie mamy sił... — rzekł jeden z rycerzy, który opatrywał drugiemu ramię. — Wesemborg jest sprytny i nie odda miasta. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że niewiele sobie robi z tych ataków.

— Milcz! — wykrzyknął Zygmunt, gromiąc mężczyznę wzrokiem. — Bo rzeknę królowi, że knujesz przeciwko niemu i że uwiodłeś królową Elżbietę. Każe cię ściąć od razu, a za tobą pójdzie cała ta twoja banda nieudaczników! Jednego zamku nie potrafią zdobyć! Jednego!

— Elektorze, trzeba ponownie obmyślić, jak ruszyć na Bartosza — przerwał jeden z jego doradców, Jakub.

Zygmunt tylko westchnął teatralnie i skierował ku niemu niebieskie spojrzenie, które zdawało się być zabójczym. Gdyby Luksemburczyk był mityczną Meduzą, Jakub od razu by zginął, zamieniwszy się w kamień.

— Co proponujesz? — zapytał dziwnie spokojnie. — Pamiętaj, mamy zdobyć ten zamek. A ja mam doprowadzić tego psa, Bartosza, w kajdanach do najjaśniejszego pana. Skoro się zbuntował, niech teraz skamle o łaskę.

Jakub tylko westchnął, a potem porozkładał piony na mapie, zrzucone z niej przez Zygmunta. Zdawało mu się, że Luksemburczyk zbyt mocno przejął się powierzonym mu zadaniem. Rzeczywiście, zamki w Koźminie, na Koźmińcu i Wyszycach, poddały się stosunkowo szybko, ale Odolanów trwał i trwał, wprawiając młodego margrabię w istną nerwicę...



Nagyszombat, 10 września 1382


Umówione spotkanie związane z przysięgą rakuskiemu księciu zostało przesunięte. Król czuł się coraz gorzej i wiedział, że prawdopodobnie tego już nie dopnie na ostatni guz. Tego wieczoru modlił się żarliwie, zmawiając wielokrotnie Zdrowaś, Mario, wciąż myśląc o koronie. A co, jeśli Elżbieta nie dotrzyma układów? Wszak wciąż kręciła nosem na małżeństwo starszej z dziewcząt z Luksemburskim. Nie, tej myśli nie mógł do siebie dopuścić, Elżbieta nie była głupia, by zrywać sojusze...

Duże wargi Ludwika odmówiły ostatnie słowa modlitwy, gdy władcę ogarnęło zmęczenie. Nie wiedział, która jest godzina, ale zmrok już dawno nastał i król, wstając z klęcznika, spojrzał za okno i westchnął. Usiadł na łożu i wszedł do niego, położywszy się na poduszce. Zamknął oczy i próbował wejść w sen, choć wiedział, że ten będzie wyjątkowo niespokojny.

Zobaczył sporej wielkości komnatę, oświetloną blaskiem złotych promieni. Była ona pusta, przestronna, posadzkę miała taką jak w Budzie — szachownicę. Nagle wypełnił ją śmiech dziecięcy, a do środka, wbiegło troje roześmianych pociech, dziewczynka i dwóch chłopców. Sukienka dziewczynki była w jego barwach rodowych, a ona sama najprawdopodobniej była jego ukochaną córeczką, Katarzyną. Chłopcy zaś, bawiący się z nią... Ich też rozpoznał. Dziewięcioletni Jan, syn Stefana, który miał odziedziczyć Królestwo Polskie. Drugi chłopczyk był malutki, ale wesoły, a jego niebieskie oczka znaczyły jedno: to syn Andrzeja, mały Karol Martel...

Z czasem do komnaty weszły dwie kobiety, jedna w koronie Konstantynopola, a druga w węgierskiej. Pierwsza miała kasztanowe loki i rysy Stefana, a druga krucze proste włosy i niebieskie, przenikliwe oczy. Czarnowłosa była odziana w suknię w biało-niebieskie pasy, a na piersi miała wyhaftowanego czerwonego lwa. Niewiasty zawzięcie o czymś dyskutowały, śmiejąc się co jakiś czas. Je również rozpoznał — Elżbieta, jego bratanica i Małgorzata, jego pierwsza żona. Drugie drzwi się otworzyły i oto jego wyobraźni ukazał się widok trzech mężczyzn, jednego starszego i dwóch młodych. Starszy człowiek miał na głowie Koronę Świętego Stefana i Ludwik już wiedział, że to jego ojciec. Ci dwaj młodzieńcy to jego bracia, Andrzej i Stefan. Pierwszy z nich miał charakterystyczne niebieskie oczy, a drugi twarz spokojną i niewinną, bardzo młodzieńczą.

Ludwik zwykle spał lekko, słysząc nawet najmniejszy szelest. Jednak teraz, sen władcy był mocny i dziwnie spokojny, król oddychał miarowo i wszystko pokazywało, że wyjdzie z choroby.

Tymczasem do komnaty weszła ostatnia ze spodziewanych osób, prowadząca za rączki dwóch małych chłopców. Jeden był jeszcze malutki, jeszcze mówić nie umiał, a drugi miał góra pięć lat i złote loki mówiły o jednym — to szła jego matka, prowadząc dwóch zmarłych w dzieciństwie jego braci, Karola i Władysława. Wtem atmosfera w komnacie zaczęła gęstnieć. Postaci odwróciły się w jednym kierunku, układając dłonie w taki sam sposób, wszyscy mieli je przed sobą i wyglądali, jakby wpatrywali się w jeden punkt. Królowa-matka zaś szła spokojnie, a chłopcy się rozeszli. Jej ciżmy stukały o posadzkę i stanęła dokładnie na środku komnaty, odwracając się nagle i przeszywając wzrokiem patrzącego na to wszystko Ludwika.

Przed oczami króla nastąpiła ciemność. Złowroga ciemność, która zwiastowała już tylko jedno.



Buda, dwa dni później


Elżbieta Bośniaczka siedziała w sali obrad, pogrążona w rozmowie z Garaiem. Obok Jadwiga i Maria dyskutowały cicho. Wtem do środka wszedł posłaniec, mówiąc, że to pilne. Elżbieta wstała i wyciągnęła rękę po list, który przerażony, rozdygotany Węgier przekazał władczyni. Królowa, spodziewając się najgorszego, złamała pieczęć i przeczytała pobieżnie pismo. Zobaczywszy potwierdzenie obaw, zaczęła dygotać. Pobladła, a do jej oczu napłynęły łzy, które natychmiast opadły na papier, zostawiając mokre, słone ślady w kilku miejscach, rozmazując inkaust.

— Nie! — wykrzyknęła i zaczęła płakać, opuszczając na stół list. Wybiegła z komnaty, a na budzińskim zamku rozdzwoniły się dzwony, obwieszczając smutną i żałosną wieść, przekazaną również w liście.

Jej mąż i wybitny władca, Ludwik z dynastii Andegawenów, oddał ducha Panu.


Poprawione, mamy grafiki <3

¹ Nagyszombat — węgierska nazwa Trnawy, miasta położonego na Słowacji.

Kochani, dziś pożegnaliśmy Ludwika, zwanego na Węgrzech Wielkim, a u nas Węgierskim. Od przyszłego rozdziału zaczynamy erę Bośniaczki i Marii, opowiem Wam między innymi o zbrojnej wyprawie, którą dowodziła Maria, czy o Karolu z Durazzo, uzurpatorze węgierskiego tronu, czy o chrystianizacji Litwy dokonanej przez Jadwigę.

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro