Rozdział 5: Przybycie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczorem tego dnia, w którym Dekarei zraniła sobie rękę, postanowiłem zapytać ją o to, co powiedziała. Nie można uznać tego za proste zadanie - dziewczyna była trudna w obejściu. Złośliwa i uszczypliwa, nieumiejętnie starała się grać twardą. Jednocześnie łatwo było ją zranić, o wszystko się obrażała, a dodatkowo była straszliwie nieodporna na ból (czego dowiodła histerią spowodowaną przywaleniem piszczelem w szafkę. Co najdziwniejsze, w małą, wiszącą szafkę kuchenną. Nie pytajcie mnie, jak ona to zrobiła). Z nią było trochę jak z małymi psami, na przykład yorkami lub chihuahua. I nawet wzrost się zgadza.
Zachichotałem mimowolnie i od razu tego pożałowałem. Jej pusty wzrok, razem z grymasem irytacji na twarzy sprawiały, że miałem ochotę klęknąć na podłodze, błagając o przebaczenie.
- Czego? - warknęła.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na fotelu, dłońmi trzymała mój tablet, a z jednego ucha zwisała jej słuchawka. Głośna, wręcz uszkadzająca uszy muzyka docierała do mnie z pełną mocą.
Musiałem ją jakoś podejść. Gdybym spytał się wprost, ta nieprzewidywalna istota gotowa była dotkliwie mnie pobić.
- Em...A właściwie t-to...Czemu nie chodzisz do szkoły? - wydukałem.
Spojrzała na mnie tymi swoimi zimnymi ślepiami. Chwila przedłużała się, ona - zdziwiona tępotą tego pytania, a ja zbyt przerażony, by się odezwać. Do cholery, to nie jest normalne! Boję się dziecka!
- Nie mam zamiaru uczęszczać do placówek edukacyjnych, gdyż aktualny poziom szkolnictwa nie zadowala moich wymagań. - odpowiedziała poważnie i powróciła do czytania na urządzeniu mobilnym.
Zamrugałem. Że jak? Chyba do mnie nie dotarło. Poprosiłem ją o powtórzenie, na co westchnęła i poczęła mnie ignorować. Milutka, prawda? Grrr!
Czas na kolejne pytanie:
- Z racji, że to mój dom, chciałbym wiedzieć: Dlaczego mieszkasz w nim bez mojej zgody?
Choć moje zapytanie kierowałem do niej, nie patrzyłem w tamtą stronę, udając ogromne zaciekawienie gołębiami siedzącymi na parapecie za oknem. W szybie odbija się moja twarz, niczym nie wyróżniająca się spośród tysięcy podobnych. Pamiętam, że w szkole średniej wołano na mnie "Niewidzialny". I taka jest prawda - ciemnobrązowa czupryna oraz piwne oczy sprawiały, że ludzie nie zwracali na mnie uwagi, bądź często o mnie zapominali. Naprawdę niczym się nie wyróżniałem - typowy wzrost, typowa masa, typowe zainteresowania. Byłem jak wielu innych. A tylko do mnie przyczepiła się ta mała łachudra!
Podniosłem się, podszedłem do tej wnerwiającej istoty i wyjąłem jej słuchawki z uszu (tym razem obu).
- Mothy! Przemawiam do ciebie! - wrzasnąłem na cały głos.
Dziewczyna podskoczyła i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Czemu drzesz mordę?! - zakrzyknęła, uderzając mnie grzbietem dłoni w policzek.
Odskoczyłem do tyłu, trzymając się za piekące miejsce i spoglądając na wzrokiem przepełnionym furią.
Nasza wojna na spojrzenia, jej - puste i zimne, oraz moje - zdenerwowane, ogniste, została przerwana przez pukanie do drzwi.
Oż ty...Przez całą tą sprawę z czarnowłosą zapomniałem o moich kuzynach. Cholera!
Czym prędzej pobiegłem otworzyć wrota do tego siedliska zła, kiedyś zwanego moim domem. W futrynie stało troje ludzi.
Pierwszy z moich kuzynów, zwany w rodzinie Melo, miał kasztanową czuprynę i zgniłozielone tęczówki. O ramię tego wprost straszliwie wysokiego człowieka opierała się tleniona blondynka z piwnym spojrzeniem. Za nimi, jakby kuląc się w cieniu pary, stał Alan. Ciemne włosy w połączeniu z bladą skórą nadawały mu upiornego wyglądu. Wrażenia dopełniały szare, smutne oczy skryte za długą grzywką.
- Hej, stary! - powiedział Melo z uśmiechem na pół twarzy.
Podarował mi męski uścisk, po czym bezceremonialnie wpakował się do mieszkania, ciągnąc kobietę za sobą. Alan z kolei skinął mi uprzejmie głową i minął mnie bez słowa.
Zamknąłem drzwi za tą gromadą i podążyłem do salonu, gdzie spotkał mnie niecodzienny widok.
Zielonooki siedział na kanapie z nieciekawą miną, a Juliet bezskutecznie próbowała przywitać się z Mothyave. Z kolei Alan wpatrywał się w czarnowłosą jak w obrazek.
- Tak więc...Em...To jest Dekarei. Moja...lokatorka. - zacinałem się, próbując ogarnąć tą jakże dziwną sytuację.
Ona w odpowiedzi prychnęła i znowu zaczęła czytać, puszczając muzykę na full. Alan nadstawił uszu, chwilę posłuchał i (rzecz u niego rzadko spotykana) mruknął:
- Skillet?
Wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem. Po chwili niebieskooka uśmiechnęła się leciutko i rozpoczęła rozmowę z Alanem o ulubionych zespołach.
Podszedłem do Melo i zapytałem co u nich.
- Wiesz, ostatnio pogodziliśmy się z Juliet. - tu posłał "romantyczne" spojrzenie w stronę blondynki. - Tydzień temu była rocznica śmierci rodziców. Szkoda, że nie mogłeś przyjechać. Tak czy inaczej, dzisiaj zostajemy u ciebie!
Cały Melo - jak zwykle przeskakuje z tematu na temat...Czekaj...Że co?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro