2. Boungiorno, Lucyfer

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wiadomości, że Aurora zamieszkuje Piekło, moje zmęczenie powróciło chyba na stałe, a chęć odwiedzenia moich własnych terenów jeszcze nigdy nie była tak bardzo kusząca. Jednak zasady to zasady. Przysięgałem przed samym Bogiem, że nie zejdę w najbliższych dniach do własnego domu w Podziemiach, ale nie mogę znieść myśli, że ja tu jestem sam, a ona tam. Powinna otrzymać należyte wsparcie, a pewnie siedzi sama i rozpacza tak samo jak my...

W tym samym czasie w Piekle:

– Do roboty, wy gnidy społeczne! Nikt za was tego nie zrobi! – krzyczę, kiedy demony zaczynają obijać się w kwestii czyszczenia tej obesranej podłogi. Nie mam pojęcia, co robił tu Lucyfer, ale jest taki syf, jakby napadło tu kilkanaście tysięcy mew i w tym samym czasie zrzuciło swoją bombę.

– Od kiedy mianowano cię na królową? – pyta jedna z tych wywłok, która się przyznała, że spała z Lucyferem. Od tego momentu stała się moim wrogiem numer jeden. Piekielna dupeczka.

– Urodziłam się królową, laluniu. Powiedziałam: do roboty! – Jeszcze raz ich poganiam, po czym sama rozsiadam się na tronie, dopijając lampkę wina. Raul posyła mi radosny uśmiech, a ja spoglądam na rozpadający się strop. Ciekawe, jak się czują tam na górze...

                                                                           ***

Zwlekam się z fotela, kiedy nastaje kolejny dzień, a ciało Aurory pozostaje w tym samym miejscu, gdzie było, i w tym samym stanie jak wczoraj, czy przedwczoraj.
Nagle przypominam sobie o liście, który napisała dla mnie i dla Candidy, i dała tuż przed tym, jak sama padła wycieńczona chorobą. Boję się odczytywać treści tego listu, gdyż może to boleć jeszcze bardziej, niż boli teraz. Jeśli mój stan pogorszy się, to obiecuję sobie, że jeszcze tego samego dnia spróbuję się powiesić na własnych widłach. I nie wiem, jakim cudem tego dokonam, ale Diabeł jest niesamowitym specem od wszystkiego i poradzę sobie z każdym wyzwaniem.

O właśnie, gdzie są w ogóle moje widły? Odkładam tę myśl na później i sięgam do kieszeni czarnych spodni, by wyjąć małe zwiniątko w postaci poblakłej koperty z tą naklejką szczotki. Och, pamiętam, jak pierwszy raz do niej śpiewała. Potem zdarzało się to coraz częściej, aż przeszło to jako jej tradycja przed snem, by cokolwiek pośpiewać przy użyciu tego przedmiotu.

Postanawiam zaryzykować i otwieram kopertę, wyjmując z niej dość długi list. Przewracam oczami, ale zabieram się za czytanie. Kurka wodna, kiedy ja ostatni raz coś czytałem? Pół wieku temu?

,,Drogi Lucyferze,

List do Ciebie to najtrudniejsze zadanie, bo boję się napisać czegokolwiek, żebyś nie mógł uznać mnie za skończoną idiotkę. Ale co mi tam, widziałeś już, jak szalona wskakuję do wody w bieliźnie, więc nic nie upokorzy mnie bardziej niż tamta sytuacja... Tak w ogóle, miałeś boskie mięśnie, ale zapomniałam Ci o tym powiedzieć..."

Przerywam czytanie i wybucham głośnym śmiechem, spoglądając na ciało Aurory. I pomyśleć o tym, że to właśnie ta urocza istotka myślała o moich mięśniach. A właściwie nie moich, tylko gościa z Kanady, niejakiego Metatrona.

,,[...] Wracając jednak do poważniejszych spraw. Może Ty jeszcze nie wiesz, ale ja wiem, co się stanie w Wielki Dzień i musisz mi wybaczyć. Naprawdę, szczerze wybaczyć. Tak samo jak swojemu Ojcu. Wiesz, dlaczego? Już Ci tłumaczę. Rozmawiałam z Teodonem i nie spodziewałam się, że będzie tak bardzo żałował swojego zachowania wtedy, kiedy Cię odtrącił, ale nie możesz Mu się dziwić. W końcu byłeś niezłym wrzodem na dupie i strasznie krytykowałeś ludzi, a przecież nie jesteśmy tacy źli, co? :) (Tak, musiałam dodać ten piekielny uśmiech).

Lucyferze, jedyne co Ci mogę jeszcze powiedzieć na temat Teodona to to, że naprawdę żałuje i gdyby mógł cofnąć czas, na pewno postąpiłby inaczej jak wielu z nas. Każdy chciałby choć raz wrócić do przeszłości i zmienić co nieco, by było lepiej, ale tak się nie da, dlatego zostało stworzone przez ludzi coś takiego jak: "przebaczenie". To zamiennik cofnięcia swoich złych czynów. Jeśli przebaczysz, ale tak szczerze, to nastanie spokój i ulga, a Ty i Twój czyn staną się mniej poważnymi, aż wreszcie zapomnisz, bo przecież, to zostało przebaczone i nie warto do tego wracać. Chciałabym, byś Ty też mu przebaczył, kiedy On przebaczy Tobie Twoje występki.

Możesz mi nie wierzyć, ale ja nadal kocham swojego brata i wybaczyłam mu grzechy, które popełnił. Wiesz, dlaczego? Żeby przynieść ulgę swoim cierpieniom, i choć trochę jemu ulżyć. Gdybym mu nie wybaczyła, nadal męczyłabym się z fatalną przeszłością, ale wybaczając mu okropne zbrodnie, ulżyło mi na własnej duszy, a każda wzmianka o bracie nie bolała tak bardzo jak wcześniej.

Wybaczyłam też Bogu. Bo daje mi siłę każdego dnia, mimo że Go nie widzę i nie słyszę, ale dzięki wierze w Niego potrafię lepiej żyć i cieszyć się tym, co nam dał. Wybaczyłam Mu nie uratowanie babci i dziadka, wybaczyłam Mu to życie, które na mnie zesłał, ale potem stwierdziłam, że On też musi mi wybaczyć to, co zrobiłam, bo przecież w Niego nie wierzyłam. Błagałam o pomoc, ale kogo błagałam, skoro w głębi siebie nie wierzyłam, że Bóg mi pomoże?

Wybaczył mi, a ja Jemu, i teraz mamy czyste konto, a wiesz jaką ulgę odczuwa moja dusza? Niesamowitą. Dlatego pragnę, byś Ty wybaczył mi to, co zrobię, a zrobię coś... czego nikt się nie spodziewa. Przeczytasz to pewnie, kiedy mnie już nie będzie, więc w sumie wiesz, co zrobiłam, ale nie żałuję swojej decyzji. Gdybym mogła podjąć jeszcze raz: podjęłabym taką samą. Bo chcę podzielić się z kimś życiem. Zaakceptowałam wszystko. Pogodziłam się z tymi, z którymi chciałam się pogodzić, zobaczyłam rodziców, wysłałam do nich list, wyznałam Ci, że Cię kocham i powiedziałam Candidzie, że jest jak moja córka, której nigdy bym nie mogła mieć. Poznałam wspaniałych przyjaciół i odnalazłam nową rodzinę, która pokochała również mnie. Chciałabym, by Gabriel nie chodził sam do ogrodów, bo to bardzo samotny anioł, a jest taki dobry, że proszę Cię chociaż o to, byś czasami mu towarzyszył. Nie musisz z nim rozmawiać. Bo mowa jest srebrem, ale milczenie... milczenie jest złotem.

Kochaj życie tak samo jak ja, Lucyfer, bo ono naprawdę jest piękne. I szanuj je tak bardzo, jak szanuje je każdy człowiek. Nikt nie żyje wiecznie. Nawet Diabeł. Nawet Diabła potrafi dopaść ciężar przeszłości, który wyssie z niego życie, więc szanuj to, póki masz szansę uratować kilka żyć przed takim wyssaniem.

Wiem, że będziesz narzekał na długość tego listu, ale nic nie poradzę. Żyj życiem, Lucyferze.

Aurora"

Odkładam na bok list, analizując wszystko, co napisała i nie potrafię wyrazić słowami tego, co zostało tu umieszczone. Przez chwilę mam wrażenie, że Aurora jest mądrzejsza niż sam Bóg i to ona powinna zarządzać Niebem. Ma taką czystą duszę i taką dobroć w sobie, której nie ma żaden z nas. Żaden. Dlaczego więc ta najwspanialsza żyjąca istota musiała mieć taki los? Dlaczego nie znaleźliśmy jakiegoś innego rozwiązania na problem mojej córki? Dlaczego pozwoliliśmy, by taka osoba jak Aurora musiała odejść, pozostawiając nam cząstkę siebie w każdym z nas?
 Głośno wzdycham i ocieram tę cholerną łzę, która pojawia się tuż przy moim oku. Co jak co, ale ostatnio za bardzo użalam się nad sobą, gubiąc po drodze własny charakter. Kręcę z niedowierzaniem głową i chowam list z powrotem do kieszeni, nie chcąc go zgubić. Jest zbyt cenny.

Jeszcze raz zerkam na Aurorę i zastanawiam się, co dalej? Przetrzymywać jej ciało tutaj, zrobić uroczysty pogrzeb we Włoszech? Och... Muszę wreszcie powiedzieć o tym jej rodzicom i sprawdzić, jak się trzymają. Chociaż tyle mogę zrobić. Postawię ich sytuację na nogi i wreszcie odwiedzę jej brata. Czas na mały wypad do prawdziwych Włoch, a nie tych z opowieści Aurory. Podchodzę do łóżka, całuje jej zimne czoło i przymykam powieki.
 
Wiruję między światami, a gdy otwieram oczy, goszczę piękne centrum Florencji. Kocham teleportację. Uśmiecham się sam do siebie i rozglądam, czy nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Jako tako Włochy to teren, którego zbyt często nie odwiedzałem, gdyż wszelkie religijne osobowości mają swoją siedzibę w Watykanie, a te skurczybyki potrafią wyczuć w człowieku "emanującą energię", więc stwierdziliby, że jestem demonem, a to śmieszne, bo jestem potężniejszy niż którykolwiek demon w Piekle. Zabezpieczam się swoją ulubioną ochronną maską i ruszam przez miasto, podziwiając niezłe widoki. Jestem zdumiony, że Aurorze tak łatwo było opuścić to piękne miejsce, ale rozumiem jej powody. Nie miała wyjścia i powodów, dla których miałaby tu zostać. Hańba, brak pieniędzy i możliwości, a przecież była taka młoda i miała całe życie przed sobą. Może gdyby nie uciekała, wszystko by się ułożyło, a ona mogłaby w spokoju żyć, choć moja kochana córeczka... To wtedy jej strata bolałaby tak bardzo jak teraz Aurory.

– Och! Ciao, amico! – woła nagle jakaś blondynka, uśmiechając się szeroko. Jak dobrze, że znam włoski, ale w tym momencie mam ogromną nadzieję, że ona nie zna angielskiego.

– Nie pójdę z tobą do łóżka, dziewczynko. Wiem, że bywam kuszący, ale odrzucam propozycję – mówię złośliwie, posyłając jej dwuznaczne spojrzenie, ciekaw jej reakcji. Otwiera szeroko oczy i odsuwa się na kilka metrów.

– Dupek!

– O, czyli znasz angielski? – pytam zdumiony.

– Jak połowa kraju. Jeśli nie, to poradzę sobie na własną rękę – burczy, a ja dostaję jej blond włosami prosto w twarz.

– No, w końcu rączki masz, to radę też sobie dasz! – wołam za nią, ale jedyne, czym mnie teraz obdarowuje to środkowy palec. Może kiedyś skorzystałbym z tej okazji, bo dziewczyna jest całkiem ładna i młoda, ale jestem w żałobie, by móc zabawiać się z niewyżytymi ladacznicami.

Po chwili szukania jakiegoś przechodnia, który nie jest turystą i zna choć trochę Florencję, zostaję pokierowany na drogę do niedalekich prowincji. Szybko odnajduję taksówkarzy i pytam, czy znają rodzinę Vino. Ku mojemu zdziwieniu prawie każdy mężczyzna stojący przy swoim niewielkim samochodzie, zerka w moją stronę.

– No coś się pan tak zapatrzył? Gejem nie jestem – mówię, unosząc ręce do góry w geście obronnym. Czyli Włosi to w większości geje? Dlatego Aurora nie miała za wielu chłopców?

– Jak pan może wspominać to nazwisko? – pyta jeden z nich, a ja przewracam oczami. Ojej, chłopaczek zabił sobie rodzinkę. Wielkie mi halo. Na świecie istnieje tylu zbrodniarzy, a oni tak bardzo uczepili się tego Mariano. Zasrane dziady.

– Co pana to interesuje? To wie pan, gdzie mieszkają, czy nie? Od razu zaznaczę, że dużo płacę za podwózkę – mówię, a starszy mężczyzna od razu otwiera mi drzwi do swojego opla. Frajerzy. Wiedziałem, że na kasę to każdy leci. Uśmiecham się pod nosem i zasiadam do przodu, nie chcąc siedzieć sam z tyłu. Samotność... to zołza, a ja nie chcę się z nią zaprzyjaźniać.

– Skąd pan jest? – pyta taksówkarz, ruszając z podjazdu.

– Z Hiszpanii.

– Naprawdę? Czegoż pan szuka u rodziny Vino? Przecież... to...

– Przecież to co? Może spytam pana inaczej. Czym winni są rodzice Aurory i Mariano, że tak ich traktujecie? Moglibyście się wreszcie zająć własnym życiem, a nie ich. To tacy dobrzy ludzie, a tak są traktowani. Jesteście społeczeństwem, powinniście sobie pomagać, a na razie jedyne co robicie, to ich gnębicie – mówię, spoglądając na okolice, które omijamy. Widać, że wyjechaliśmy z miasta i rozpoczynają się tereny wiejskie, ale i te uboższe.

– Panie! Tak syna wychowali, że pozabijał własną rodzinę, a córka zwiała od odpowiedzialności.

Kiedy tylko wspomina o Aurorze, zaczyna się we mnie gotować, a po swoich rękach widzę, że przybierają czerwonej barwy. Hamuję napad złości i uśmiecham się ironicznie do kierowcy. Teraz to pożałuje, że kiedykolwiek się urodził.

– Zobaczymy się w Piekle – odzywam się, a mężczyzna odwraca się na kilka sekund w moją stronę, marszcząc brwi. Oj, człowieku. Jak tylko skończę wizytę u państwa Vino, wrócę po ciebie i może nawet zobaczę się z moją malutką.

– To już niedaleko, ale nadal nie wierzę, że ktoś chciałby ich odwiedzać.

– Ich córka umarła, więc przymknij się człowieku i prowadź, do cholery! – krzyczę, a kierowca wystrzela do mnie swoimi piwnymi oczami i przełyka ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszę, a ostatnio słuch pogorszył mi się w znacznym stopniu.

Facet nie odzywa się przez resztę drogi. Dopiero gdy podstawia mnie pod bramę niewielkiego, betonowego domku, życzy mi miłego dnia. Płacę mu i szybko wychodzę z samochodu.

Otwieram czarną, małą furtkę i przechodzę ścieżką, prowadzącą na starą, zniszczoną werandę. Po obu stronach domu ogród porośnięty jest krzewami, które już dawno nie były ścinane, a wszelkie balustrady oraz furtki są zardzewiałe i dość zaniedbane. Widać, że albo ich nie stać na dbanie o to, albo nie chcą wychodzić z domu i pokazywać się ludziom choć w najmniejszym stopniu. Wzdycham i popychany tą cholerną odpowiedzialnością, pukam do drzwi. Przez chwilę stoję w ciszy, przysłuchując się ćwierkaniom ptaków, ale gdy tak skupiam się na tym zadaniu, drzwi się otwierają, a przede mną staje dość postawny, lekko przygruby człowiek o siwej brodzie i delikatnie siwych włosach. No tak, tata Aurory. Marco.

– Panie Marsheles! Cóż za niespodziewana wizyta. Proszę wejść... – Mężczyzna wpuszcza mnie do środka, więc przechodzę przez wąski korytarz, który prowadzi do malutkiego saloniku, gdzie jest jedna kanapa i stary, drewniany stolik. Na brązowej sofie siedzi starsza kobieta, która podnosi się i omiata mnie spojrzeniem. Zapewne liczyła, że zobaczy swoją córkę... Ten cholerny ból znów chce się wedrzeć do serca i umysłu, ale odpycham go czym się da, przypominając sobie słowa Ojca i Aurory. Muszę walczyć.

– Pani Rosalio – witam się z jej matką, która gdy tylko na mnie patrzy, wybucha głośnym płaczem. Dostali już od niej list?

– Lucyferze! Błagam cię, powiedz, co się stało z moją ukochaną córeczką... Co to za list?! Jaka choroba? – pyta pani Vino, a ja wciągam powietrze do płuc. Tak podejrzewałem, że napisze im coś o jakiejś chorobie. Przecież, gdyby napisała, że oddaje duszę za pół–anioła, pół–demona, pomyśleliby, że zwariowała, ale ja nie wiem, co dokładnie powiedzieć. Jak uśmierzyć ich ból po stracie dziecka?

– Aurora... po państwa wyjeździe potwornie zachorowała. Lekarz stwierdził, że przeniosła jakiegoś wirusa z podróży. Tak mi przykro...

– Ona... Czy ona nie żyje? – dopytuje Marco, a ja kiwam głową. Wtem małżeństwo rzuca się w swoje ramiona, a ja wpadam na pewien pomysł.

– Zamknijcie oczy – polecam i po chwili namysłu spełniają to. Oczami wyobraźni projektuję ich dom, a gdy i ja otwieram oczy – stoję w niesamowicie pięknym mieszkaniu, gdzie wszystko jest nowoczesne, wymalowane i piękne. Na ścianach wiszą obrazy i zdjęcia ich dzieci, a na podłodze są panele, nie beton. W saloniku znajdują się dwie czarne sofy i szklany stolik, a pod nim miękki dywan. Kuchnia błyszczy swoim blaskiem, zapraszając do gotowania, a korytarz dzielący pokój z wyjściem dostaje całkiem nowy kolor i wielkie lustro.

Przechodzę przez wejściowe drzwi, zamykając oczy i zmieniając ogród, który był zawsze tak ważny dla Aurory, a gdy kończę, państwo Vino stoją w osłupieniu na całkiem nowej werandzie, gdzie znajduje się niewielka huśtawka i stoliczek na prasę. Ogród wreszcie dostał nowe życie, a nawet mały stawik. Kwiaty są w stanie kwitnięcia, a jabłoń wypuszcza pierwsze jabłka. Rodzice Aurory przyglądają się wszystkiemu, co rusz rzucając mi przerażone spojrzenia.

– To sen! To sen! Marco, czy ty też to widzisz?! – woła kobieta, a jej mąż potakuje.

– Kim ty jesteś, Lucyferze? – pyta Marco, a ja uśmiecham się szeroko. Lubię ten tekst.

– Lucyferem. – Wzruszam ramionami, a jego żona prawie pada mu w ramiona.

– Tego dla państwa chciała Aurora. Normalnego życia. Pani Rosalio, jutro o ósmej zaczyna pani pracę w ogrodzie botanicznym, a pan, panie Marco, powinien się stawić na ósmą trzydzieści w szkole muzycznej, uczyć dzieci grać na wiolonczeli. Proszę się nie przestraszyć, gdy na wspólnym koncie zobaczycie sporą sumę pieniędzy, ale to dla państwa. Na podróże dookoła świata. Ludzie już nigdy nie wytkną was palcami, bo nic nie pamiętają. Życzę... wszystkiego dobrego – mówię i poczynam wirowanie wśród własnej osi, by po chwili znaleźć się w celi więziennej, dosyć obskurnego budynku. Na blaszanym łóżku siedzi mężczyzna o gęstej, brązowej brodzie i porządnych mięśniach, a gdy na mnie zerka... przeraża mnie podobieństwo między nim, a Aurorą.

– CO TO MA BYĆ?! – krzyczy, rzucając się w moją stronę. Unoszę oczy ku górze i zatrzymuję go, wyciągając dłonie przed siebie.

– Poczekaj, młody człowieku. Nazywam się Lucyfer Marsheles i byłem... partnerem twojej siostry – mówię, a on otwiera szeroko oczy. Typowa reakcja, choć przez patrzenie w jego oczy, czuję ból. Dlaczego? Bo są takie same jak Aurory.

– Skąd się tu wziąłeś? Przecież z sufitu nie ma przejścia! I czego chcesz?

– Może zmieniłbyś ton? Liczę ponad setki tysięcy lat i naprawdę chciałbym poczuć choć odrobinę szacunku – pouczam go, przysiadając się na drugą blaszaną deskę, którą zwą łóżkiem. – Mariano, nie wiem, czy kojarzysz Lucyfera z Piekła. Kojarzysz?

– Jestem katolikiem. Oczywiście, że kojarzę.

– No, to już nie kojarzysz. Właśnie go poznajesz, ale to nieistotne, bo i tak spotkamy się tam na dole. Nie myśl, że Ojciec wyśle cię do Nieba. Ohoho! Czekałbyś miliony lat, ale do rzeczy... Chciałem wiedzieć, jak to mieć tak cudowną siostrę, która potrafiła ci wybaczyć...

– Słucham? Czy ty koleś jesteś jakimś idiotą? Magicznym cudem wbijasz do celi z sufitu, mówiąc że jesteś... Diabłem? A na koniec pytasz o moją siostrę. Chwila! Moja siostra była z Diabłem?

– Jestem Lucyfer! Ile razy mam to powtarzać?! – wołam, uderzając pięścią o blachę.

– To gdzie widły i rogi?

– Zostały na dole. Poza tym to tylko stereotypy. Zadałem ci pytanie, Mariano, i liczę na odpowiedź – ponaglam go, gdyż chcę wrócić już do domu, do swojej harmonii i monotonnych czynności.

– Jesteś chory. Odwal się i stąd spadaj.

– To może inaczej. Twoja siostra właśnie siedzi w Piekle, ponieważ oddała swoją duszę za moją córkę, a w liście przekazała mi, że ci wybaczyła. Podejrzewam, że chciała ci to powiedzieć w cztery oczy, więc ja to robię w jej imieniu, gdyż ona... raczej nie będzie w stanie tego zrobić.

– Co...?

– A choć raz chciałem współpracować z debilem. Żegnaj, Mariano. Wiedz, że Aurora kochała cię ponad swoje życie i pewnie, gdyby miała wybór, wolałaby siedzieć tu za ciebie. Ona ci wybacza – szepczę i zamykam oczy, wyobrażeniami trafiając do swojego kochanego domu. Do Marsheland.
 Kiedy tylko widzę Aurorę, leżącą na łóżku, nie ruszającą się, wpadam w kolejną rozpacz i rzucam się w jej objęcia, skomląc cicho. Dlaczego nas zostawiłaś... ?

A: Drugi rozdział za nami, a ja już go uwielbiam! Przyznam, że pisanie z perspektywy Lucyfera sprawia mi więcej przyjemności, niż siedzenie w głowie Aurory. W każdym razie... może niedługo Lucy zejdzie do Piekła zobaczyć swoją damę? A może to Aurora zrobi tam na dole porządek i sama przyjdzie?
PS. Uprzedzam pytania dotyczące rodziców Aurory: w następnym rozdziale będzie jeszcze o nich mowa i o tym, czy Lucjan zostawi im pamięć. Tylko cierpliwość was uratuje :*

Miłego dnia, diabełki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro