24. Na polach Teksasu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Przez kolejne trzy dni cała rodzina próbuje dojść do tego, co dokładnie się dzieje w Piekle i w Niebie, ale utknęliśmy w martwym punkcie. Tylko Carda mogła powiedzieć, co się tam stało, kto teraz chce dowodzić dwoma światami, jednak kobieta zginęła poprzez wbicie Anielskiego Ostrza. Nie wiemy, kogo zdążyła pociągnąć na swoją stronę, dlatego ciągle siedzimy i szukamy dziury w całym. Nie powiem, że mi to nie pasuję, ponieważ całkiem dobrze się bawię, nadrabiając stracony czas z Lucyferem. Staram się zapomnieć o tym, co było i żyć tym, co jest teraz. Może nie jest to najlepsze wyjście, ale po co rozdrapywać stare rany, po co sprawiać sobie dodatkowy ból wspomnieniami, jak to było źle? Po co?

Oboje wreszcie odzyskaliśmy upragniony spokój. Wiem, że Lucyfer jest szczęśliwy i czuje niesamowitą ulgę, że powiedział mi te wspaniałe, magiczne słowa. Ciążyło to na nim, a teraz, kiedy ma to za sobą, jest cudownie. Wiem, że ten mężczyzna nigdy nie będzie w pełni dobry ani nawet nie zapanuje nad sobą do końca swej wieczności. Może zdarzyć się, iż znów wpadnie w furię, mam tego świadomość. Lucyfer na zawsze pozostanie Diabłem, który wciąż będzie się leczył na agresję i zło. Ja mu pomogę, bo obiecałam, ale nie da się zrobić z iście diabelskiego faceta cudownego aniołka. To niemożliwe i zdaję sobie z tego sprawę, a mimo wszystko zostanę przy nim. Moja miłość nie jest w stanie go uleczyć, jak zresztą nic, jednak wiem także to, że tylko ja oraz Candida sprawiamy, iż Lucyfer zyskuje radość i szczęście.

– Mam! Mam to, do diabła! Jakim ja jestem, zajedwabistym gościem! – woła Lucyfer, zwracając moją uwagę. Spoglądam na niego znad książki, którą czytałam, i marszczę brwi. Oczywiście mam świadomość tego, że ten mężczyzna ma ego wielkości... wielkości naszego globu, ale czasami mógłby sobie darować. Tego coraz gorzej się słucha. Zwłaszcza, że ja jestem skromna jak mysz kościelna.

– A tobie o co znowu chodzi? Wygrałeś wreszcie w szachy? – pytam podejrzliwie.

Lucyfer od dwóch dni, zwykle wieczorami, chce mnie ograć, ale na razie wychodzi mu tu z marnym skutkiem, dlatego ćwiczy sobie na wirtualnych szachach na laptopie. Nawet z tamtymi automatycznymi przeciwnikami przegrywa. Niby taki spec, a jak przychodzi co do czego, to wygląda jak bezbronne dziecko, któremu nie dało się for w głupiej grze.

Mężczyzna klepie mnie w ramię, posyłając karcące spojrzenie.

– Nie pogrywaj sobie, bo dzisiaj cię ogram!

– Mówisz tak codziennie, kochany. I za każdym razem to ja wygrywam. Chyba wreszcie powinniśmy się założyć o coś, żeby ta nasza gra była bardziej...

– Zagrajmy w rozbieranego pokera, co ty na to? – przerywa mi wpół zdania, dodając to głupie pytanie. Wybucham śmiechem i książką uderzam go w głowę. Niech się cieszy, że ma miękką okładkę i bardziej by zabolało. – Ałć!

– Nie bądź mięczak! Lepiej mów, co takiego wynalazłeś?

Mężczyzna od razu poważnieje i zerka na swoje zaciśnięte pięści. Spodziewam się czegoś naprawdę zaskakującego, więc również przybieram swoją poważną postawę, siadając bliżej niego. Mam nadzieję, że spojrzeniem zachęcam go do powiedzenia czegoś więcej. A może... może znalazł coś, co mogłoby nam pomóc w rozwiązaniu problemu, z którym utkwiliśmy?

– Znalazłem trop, Auroro. Wiem, kto może nam pomóc w odnalezieniu tego nowego Władcy.

Otwieram szerzej oczy, a krew zaczyna gotować się w moich żyłach, gdy słyszę te nowiny. To oznacza, że teraz uwolnimy się od tych wszystkich problemów i zaznamy wiecznego spokoju? Czy to w ogóle będzie możliwe, biorąc pod uwagę naszą sytuację? Przymykam powieki i biorę kilka głębokich wdechów. No nie takich informacji się spodziewałam.

– Czyli gdzieś się wybieramy? – pytam ciszej, na co Lucyfer od razu reaguje, jeszcze bardziej się zbliżając do mnie. Swoją ciepłą dłonią dotyka mojej i posyła lekki uśmiech. – A jeśli ten ktoś będzie chciał przejąć mój umysł jak Carda? Jeśli dojdzie do tego, co planowała?

Czarnowłosy wzdycha, a następnie bierze mnie w objęcia.

– Nic się nie stanie. Zabieramy ze sobą naszą ekipę. Każdy będzie miał na uwadze twoje dobro, uwierz mi. I tym razem będę bronił cię jak Diabeł, obiecuję – szepcze, a ja mocniej zaciskam dłonie na jego koszulce. Przez chwilę zostajemy w takiej pozycji, dopóki nie rozchodzi się delikatne pukanie do drzwi. Lucyfer podrywa się i wpuszcza do pokoju kilka gości. Wśród nich znajduje się również Gabriel i Ezekiel oraz Amara, San i Amaron. Wszyscy bacznie nam się przyglądają, a gdy Diabeł wskazuje im drugi pokój, przechodzimy tam, by rozsiąść się na pufach i posłuchać naszego przewodnika numer jeden. Każdy ewidentnie jest spięty i nie wie, czego ma się spodziewać, dlatego z niecierpliwością zerkamy na Lucyfera, który wreszcie postanawia przemówić. Spokojnym, a zarazem poważnym i ostrzegającym głosem.

– Znowu czeka nas wizyta w Teksasie. Nie chcę słuchać sprzeciwów, że nikt nie idzie. Idziemy wszyscy, bo wszystkich nas to dotyczy. Znalazłem w Internecie coś nieco podejrzanego i chciałbym, by każdy zapoznał się z tym artykułem. Na amerykańskich stronach aż się od tego roi.

Lucyfer podaje mi niewielki papier, a dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma z nami Candidy. Fakt, ostatnimi czasy nie czuła się najlepiej, dlatego ciągle leżała w łóżku i spała. Odwiedzałam ją bardzo często, ale prawie za każdym razem, gdy tam wchodziłam, dziewczyna była pogrążona w głębokim śnie. Dziś także tak było, więc mogę podejrzewać, że nadal śpi. Odpycham na chwilę myśl o Can i zerkam na artykuł, który otrzymałam. Jest to niewielki fragment z jakiejś amerykańskiej strony. Wczytuję się w tekst.

"Najnowocześniejszy ksiądz w dziejach ludzkości? Ksiądz, który sprzeciwia się poglądom, w które powinien wierzyć? Niedawno nagłaśnialiśmy sprawę księdza Grado, który swoim kazaniem w miejscowym Kościele w Austin dość kontrowersyjnie wypowiedział się na temat ateistów, a także uznał, że powinno się ponownie wprowadzić karę śmierci oraz wynaleźć sposób na zmniejszenie populacji, która stale rośnie. Wielu wiernych oburzyło się i wyszło ze Świątyni, na co ksiądź Grado wykrzyknął: "Jeszcze przyjdziecie! Przyjdziecie na kolanach, błagać waszego Boga o przebaczenie, ale wtedy będzie za późno! Nowy Bóg już niedługo zasiądzie na swym tronie, a On nie będzie tak łaskawy!". Słowa owego księdza pozostawiły niemały ślad w umysłach wiernych, którzy śmią twierdzić, że ich nowy kapłan jest opętany. Mimo wszystko proboszcz nie bierze pod uwagi przeniesienia duchownego w inne miejsce. Pozostaje nam zatem czekać na kolejne tematy, których zechce podjąć ksiądz Grado."

– Jezu... – mówię przerażona.

Nowy Władca opętał księdza?! Odkładam artykuł na podłogę i rozglądam się po całym pokoju. Czego ja właściwie szukam?

– Skarbie, przestań wzywać mojego brata, zgoda? On nam tu nie pomoże. Skupmy się lepiej na tym, by kontrowersyjny Grado trafił w nasze łapki – oświadcza Lucyfer, stając obok mnie. Gabriel jako pierwszy powstaje z pufy i kiwa głową. Widać, że jego także zaskoczyła ta wiadomość. Być może teraz zdał sobie sprawę z powagi tej sytuacji. Tym bardziej musimy trzymać się razem, znaleźć tego demona, bądź też anioła, i nauczyć, że w Piekle i Niebie istoty nadprzyrodzone mają już swoich Władców. Nikt inny oprócz Raula i Lucyfera nie może rządzić Podziemiami. Tak samo jak Niebem, w którym swoją prezydenturę posiada Teodon wraz ze swoją elitą. Nieważne, że tam Go nie ma, On i tak nad nami czuwa.

– Nie możemy zwlekać! Ten piekielny demon dobrze wiedział, kogo opętać, by zmusić wiernych do zmian swoich poglądów. Im więcej o nim będą pisać, tym więcej ludzi się tam zleci, a on wykorzysta swoją moc. Zmanipuluje ich! – woła Gabriel, zerkając ze smutkiem na mnie. – Jesteśmy w stanie wojny... – oświadcza zaniepokojony. – I to my zawalczymy o pokój.

– Gabrysiu, nie rozczulaj się. Ani z ciebie...

– Milcz, Lucyferze! Ty akurat masz najmniej do gadania po swoich wybrykach. Swój sarkazm możesz schować do kieszeni. Skup się na pracy, którą teraz mamy.

– To ja tu rządzę! To mój dom! Jak śmiesz mi czegokolwiek zabraniać? Chcesz, żebym pokazał ci, jak wygląda prawdziwe Piekło? Bo z przyjemnością mogę cię tam przenieść.

Przewracam oczami i wychodzę, nie mogąc dłużej słuchać tych bzdur. Po moim wyjściu nadal słyszę głośne krzyki oznaczające kłótnię, więc tym bardziej się oddalam. Przechodzę cały korytarz, a potem znikam w ciemnym holu, w którym mieści się pokój Candidy. Cicho pukam, ale nikt mnie nie zaprasza. Postanawiam sama się wprosić, dlatego wchodzę do środka, od razu wpatrując się na leżącą tyłem dziewczynę. Wzdycham i siadam na parapecie przy oknie, by po prostu zaczerpnąć powietrza.

Cóż, stosunki Gabriela i Lucyfera uległy małej zmianie. Kiedy wcześniej myślałam, że ci dwaj zdążyli się polubić, grubo się myliłam. Teraz pałają do siebie jeszcze większą nienawiścią. Archanioł nie potrafi wybaczyć Lucyferowi tego, że zostawił mnie i Candidę w potrzebie, że zachował się jak skończony dupek. Nie obchodziły go argumenty, iż teraz obie jesteśmy szczęśliwe. On nadal widział to, jak ciągle płakałyśmy i chodziłyśmy przybite. Nadal widzi mój smutek, żal, to, że sama musiałam sobie radzić ze skrzydłami. Nie obchodziło go również, jak wtedy mi pomagał przez umysł. Po prostu uważa, że Lucyfer to zło wcielone i ma go gdzieś.

– Aurorita?

Zwoływanie Candidy wybudza mnie z transu, więc obracam głowę w jej stronę, posyłając tym samym ciepły uśmiech. Od razu schodzę z parapetu, podchodząc do niej. Wygląda na nieco przestraszoną i zdezorientowaną, dlatego mam zamiar o wszystkim ją powiadomić. Może to nie najlepsze wieści tak po przebudzeniu, ale nikt inny nie chciałby jej "martwić". Dziewczyna ma już szesnaście lat i według mnie powinna wiedzieć, co się dzieje w naszym domu. Jest córką Lucyfera, moją wspaniałą, młodą-dorosłą przyjaciółką; uważam, że zasługuje na szczerość. A przynajmniej z mojej strony.

– Jak się czujesz? – pytam najpierw.

– Powiedzmy, że lepiej. Czemu masz taką minę, jakbyś zjadła kota, a potem nasmarowała usta cytryną?

Szeroko się uśmiecham, kręcąc głową. Zawsze pyskata i wygadana...

– Jeszcze nie przeszłam na dietę składającą się z kotów i cytryny, ale dzięki, pomyślę nad tym – mówię ze śmiechem, dopiero potem zmieniając swoją postawę na bardziej poważną. – Posłuchaj, Can.... musimy niewielką ekipą lecieć do Austin w Teksasie. Pamiętasz Noemi?

Dziewczyna niepewnie kiwa głową, więc połykam ślinę i kontynuuję:

– Skoro wiesz, kim jest, musisz wiedzieć także, że nie przyniosła dobrych wieści. Ktoś z naszych światów próbuje przejąć władzę nad Niebem i Piekłem. Jest bardzo groźny... próbuje także dokończyć dzieło Cardy. Musimy nad tym zapanować.

– Auroro, spokojnie. Boisz się? – pyta spokojnie, czym znowu mnie zaskakuje. Przecież dopiero oznajmiłam jej, że po Ziemi chodzi naprawdę groźny demon bądź anioł, który chce wyniszczyć ludzkość, poczynając swoje działania od ateistów. Po raz kolejny głośno przełykam ślinę, zdając sobie sprawę, że tak, boję się.

– Jak cholera – wyznaję cicho, a Candida łapie mnie za rękę.

– Przeszłaś już wiele, a jeszcze wiele przed tobą, ale jesteś silna. Siła jest w każdym z nas, lecz w tobie największa. Bo przezwyciężyłaś tak dużo trudności, które nadesłał ci los. Teraz już nie jesteś sama, a tego... demona pokonacie. Wszystko będzie dobrze.

– Dlaczego pocieszanie przychodzi ci tak łatwo?

Can chichocze, a potem mocno się we mnie wtula.

– Nawet nie próbuję cię pocieszać. Ja ci po prostu głoszę prawdę. Musisz mi jednak obiecać, że tym razem wrócicie wszyscy razem, a tata nigdzie po drodze nie spieprzy. No i... nie chcę brać w tym udziału.

– Ale ja nawet nie mam zamiaru cię zabrać, dziecko! Zostanie z tobą Ezekiel, a my wrócimy szybciej, niż ty mrugniesz.

– Właśnie mrugnęłam. I co, łyso ci? – pyta, śmiejąc się, więc trzepię ją po ramieniu. Następnie wstaję z miękkiego łóżka i podchodzę do okna, by odsłonić zasłony. Nieco światła wpada do pokoju, dzięki czemu nie jest tu tak ponuro i mrocznie. Uchylam od góry okno, a potem zaciągam się świeżym powietrzem.

– To była metafora, a teraz... bądź ostrożna i nie szalej tutaj z Ezekielem, bo i tak się o tym dowiem! – wołam, jeszcze raz ją przytulam i opuszczam już jaśniejszy pokój Candidy. Ostatnie, co widzę, to jej zaciśnięte pięści, które pokazywały mi, że trzyma za nas kciuki. Całkiem dobrze to odebrała, choć myślałam, że będzie gorzej. Nieco mnie to zastanawiała, ale nie zamierzam dochodzić teraz do prawdy. Po powrocie na pewno urządzę sobie z nią poważną, przyjacielską pogawędkę. Niby wszystko jest dobrze, jednak moje przeczucia są tak silne, że niemal wyczuwalne. Po prostu coś ją gnębi, i nie mówię tylko o chorobie. Na jej sumieniu znajduje się coś o wiele bardziej poważnego.

Zadumana chodzę po ogrodzie, czekając na kogokolwiek. Myślałam, że wyruszymy stąd, gdyż przechodząc koło sypialni Lucyfera co nieco słyszałam. Teraz czekam tu jak idiotka, zastanawiając się, co nas czeka w Austin. Naprawdę się obawiam, ponieważ nie do końca opanowałam te wszystkie swoje moce, poza tym ten, kto opętał księdza Grado, musi być naprawdę potężny. Nikt ot tak nie pragnie przejąć dwóch największych zaświatów w pojedynkę. Chyba że ten ksiądz to mała zmyłka, by wprowadzić nas w ślepy zaułek. Przez chwilę główkuję nad tym, lecz dłużej nie mogę, gdyż czuję czyjąś silną dłonią na moim ramieniu. Od razu się obracam i odpycham intruza.

– Hej! Już ci się nie podobam? – pyta Lucyfer z tą swoją kpiną wymalowaną na ustach, jednak zbywam to prychnięciem. Teraz może mnie w tyłek pocałować.

– Musisz odstawiać te szopki z Gabrielem? Macie choć trochę oleju w głowie?! I nie myśl, że jemu się nie oberwie. Obaj zachowujecie się jak rozkapryszone nastolatki. Ile macie lat, co? Pięć?

– Auroro...

– Nie "auroruj"! Zabierajmy się do roboty, a potem wróćmy do domu naprawiać to, co się zepsuło. Wiem, wiem, przez moje zachowanie nie czujesz się jak Diabeł, ale cholera, przesadzacie i ktoś musi was poustawiać do pionu. Dorośnij, Lucyferze. Po prostu dorośnij – oświadczam oschle i podaję mu swoją dłoń, którą ochoczo przyjmuje i w ciszy podchodzimy do reszty zebranych. Wspólnie zbieramy się w kółku, chwytamy się za dłonie, a już po chwili nie czuję zupełnie nic. Wolność, świeżość... spokój i harmonię. Oczywiście kilka sekund później znowu wracam do rzeczywistości, stojąc w wielkim, ciemnym lesie. Od razu rozglądam się wszędzie, nie wiadomo, czego szukając. Moim ciałem wstrząsa zimny dreszcz przerażenia, dlatego mimo wszystko podchodzę bliżej Lucyfera, który również obserwuje teren. Mam wrażenie, że coś wyczuli. Sama też to poczułam, ale nie mam pojęcia, co to może być.

– Zmywajmy się stąd. Wkroczyliśmy na teren moich demonów, które są w pracy. Nie chciałbym zakłócać im porządku – oznajmia Lucyfer, a Gabriel prycha. Sama też mam ochotę to zrobić, lecz się powstrzymuję.

Po dobrych dziesięciu minutach chodzenia po ciemnym lesie, natrafiamy na spory parking, na którym stoi tylko jeden samochód typu pickup. Wszyscy pakują się do tyłu, więc zmuszona jestem siedzieć na przodzie z moim wielkim Władcą. Zerkamy po sobie, na co nie wiem czemu, ale czuję, jak się rumienię. Odwracam głowę w stronę bocznego okna, żeby tego nie widział, jednak on szybko to zauważa, posyła mi wesoły uśmiech. Bierze moją dłoń w swoją i kładzie ją na biegu. Przykrywa swoją, a potem odpala silnik i wyruszamy na główną drogę. Każdy milczy, ale w samochodzie emanuje takie napięcie, że można je wyczuć i pomacać. Podejrzewam, że jednym z powodu, dla którego panuje taka cisza, jest to, co Lucyfer uczynił. Ten drobny, uroczy gest dał mi do myślenia, iż naprawdę mężczyzna chce naprawić to, co zepsuł i stara się ze wszystkich sił, by uczynić nasze relacje lepszymi.

Po długiej, monotonnej godzinie jeżdżenia w ciszy, docieramy do pobliskiego, całkiem dużego kościoła. Z niepokojem patrzę na Lucyfera. Nie spodziewałam się, że zabierze nas do tego księdza o takich późnych porach. Mężczyzna widząc moją konsternację, wyjaśnia:

– Trzeba go zgarnąć na pogaduchy teraz. Rano będą tłumy, żeby znów posłuchać kontrowersyjnych kazań demona.

– Demona?

– Tak mi się palnęło. W końcu to my jesteśmy tymi złymi, prawda Gabrielu? – pyta go Lucyfer, a staruszek spuszcza głowę. Chyba jemu też zaczyna przeszkadzać relacja między nimi. Ja postanawiam się nie udzielać w tej kwestii, a po prostu wychodzę z samochodu, mocno zatrzaskując drzwi starego pickupa. Całą naszą milczącą ekipą kierujemy się prosto do wnętrza budynku. Drzwi są nieco uchylone, dlatego staram się cicho je otworzyć, ale San mnie uprzedza, mocno popychając wrota. Przewracam oczami, ale kroczę za nimi, trzymając się blisko Gabriela oraz Lucyfera.

– Auroro, wszystko dobrze? – zagaduje siwowłosy, więc kiwam głową na znak, że tak. – Kłamiesz. Pamiętasz, że potrafię to wyczuć?

– Ach, tak, twój śmierdzący radar przeciw kłamcom? Gabrielu, zadajesz głupie pytania. Oczywiście, że nic nie jest dobrze, ale o tym sobie pogadamy, jak wrócimy do domu. O ile wrócimy – szepcę, po czym oddalam się na tyły do Amary i Amarona, którzy spokojni i opanowani rozmawiają o pogodzie w Teksasie. Naprawdę zastanawiam się, czy ta ekipa to porządne anioły i demony, czy może to banda idiotów.

– Grado! – wydziera się Lucyfer.

– Co ty wyprawiasz?!

– Daj mi pracować, kobieto – odpyskuje, dlatego nawet nie zamierzam tego komentować. Jak to mówią: z debilami nie wdaje się w dyskusję. – Ty, foko pieprzona, pokazuj mi się! Ale już!

Foko? A temu o co chodzi? Marszczę czoło, wpatrując się w kroczącego ku ołtarzowi Lucyferowi. Przez tę jedną chwilę zatracam się w zbyt pięknych, nierealnych marzeniach. Ołtarz... mój ukochany... Ach, to byłoby za cudowne, żeby mogłoby być prawdziwe, dlatego próbuję zapomnieć o chwilowej sytuacji. Muszę pracować. Pracować! Dopiero wtedy zauważam, że wszelakie krzyże, które wiszą w kościele... zaczynają obracać się do góry nogami. Ach tak, działanie sił nadprzyrodzonych. 

– Księdza Grado dziś nie zastaniecie, drogie dzieci. Poza tym przypominam, by w naszej Boskiej Świątyni używać normalnego języka – oznajmia otyły, starszy mężczyzna w czarnej sutannie. Słyszę, jak San wciąga powietrze, wpatrując się z odrazą na księdza przed nami. Na szczęście niczego nie widzi. 

– Przestać kłamać. Dobrze wiem, że ukrywasz kogoś nadzwyczajnego. Wydaj nam Grado, a zaznacie spokoju.

– Synu...

– Oj, nie pozwalaj sobie! Już ja wiem, czyim synem jestem, i na pewno nie twoim. Oddaj nam księdza, a nikomu nic się nie stanie – warczy Lucyfer, coraz bardziej napinając swoje mięśnie. Spoglądam na jego dłonie, które zaczynają przybierać na czerwonej barwie. Od razu podbiegam do niego, łapiąc za koszulkę. Dyskretnie wskazuje mu na ciało, ale ten tylko się uśmiecha. – Skarbie, myślisz, że oni mnie nigdy nie widzieli? Żałośni kłamcy. Łamią przykazania na każdym kroku. W końcu i tak się z nimi spotkam. Oddajcie nam Grado!

– Nie ma go tutaj, młody człowieku. Będzie jutro na swojej mszy. Polecam wam przyjść jutro i nie robić takich scen jak dzisiaj. Dobrej nocy – burczy otyły ksiądz, na co Lucyfer zaczyna mi się wyrywać, więc mocniej zaciskam dłoń na jego czarnej koszulce. Piorunuję go wzrokiem, przecząc głową. Już ja mu dam robienie tutaj awantury. Skoro Grado nie ma, to znaczy, że nie ma. Nie sądzę, by księża chcieli ukrywać dziwnego duszpasternego. Prędzej wydaliby go nam, jeśli by był. Chociaż z drugiej strony mężczyzna mógł nas uznać za bandę wariatów.

– Będę tu koczować całą noc! Trzeba go dorwać, rozumiesz, Auroro? Trzeba, zanim zrobi nam krzywdę! – woła.

– Przestań być mięczakiem, do ciężkiej cholery! To ty tu jesteś Diabłem, więc nas obronisz. Poza tym... dlaczego krzyczałeś na niego "foka"? – pytam zaciekawiona, kiedy całą elitą opuszczamy kościół. Wszyscy zaznaczają, że pojawią się tu, gdy tylko ich wezwiemy, po czym się ulatniają jak duchy. Ja i Lucyfer w jednym momencie od razu znajdujemy się w jakimś pokoju hotelowym. Niechętnie siadam na spore łóżko na środku pomieszczenia, ciągle wpatrując się w mężczyznę przede mną.

– Myślę, że wiem, kim jest nasz ksiądz Grado. Pomyśl, Auroro, co po włosku oznacza "grado".

– Foka!

– Podejrzewam pewnego ducha. Słyszałaś coś o duchach Goecji? Bo sądzę, że właśnie tym kimś jest kontrowersyjny ksiądz, który chce zawładnąć światem.

– Duchem... Goecji! – wykrzykuję oszołomiona.

Świetnie. Mamy do czynienia z rozzłoszczonym duchem, który pragnie zostać nowym Bogiem i Diabłem. To będzie piękny, kolejny dzień. 

Dziś Dzień Dziecka, więc wszystkim nam życzę tego co najlepsze. Nie mogłoby się obyć bez prezentu, dlatego pojawił się rozdział. I to w środku tygodnia!

Sprawy w Marsheland trochę się skomplikowały. Tajemniczy duch, który chce opanować świat? Wybić ateistów? Zrobić z siebie Boga? Życzę powodzenia tej nieustraszonej grupie demonów i aniołów, bo może być ciężko! Z tym bardziej z Lucynką Primadonną :D

Miłego dnia, Mandarynki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro