1. Bóg nigdy nie odpuszcza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mija sekunda za sekundą. Minuta za minutą. Godzina za godziną... Siedzę w czterech ścianach opatulony swoim cierpieniem i bólem, który owija mnie z każdej strony, atakując moje myśli, wspomnienia, nadzieje i marzenia. Sprawia, że czuję się jak w otchłani pustki i rozgoryczenia. Każdy pozwala, bym nadal mógł siedzieć na podłodze przed własnym łóżkiem, na którym leży bezwiedne ciało kobiety mojego nędznego życia. Nie pamiętam, kiedy przymknąłem jej powieki, ale żałuję, że to zrobiłem, gdyż teraz nie mam szansy spoglądać w jej piękne oczy, zawsze bijące tym blaskiem; świecące radością i miłością do każdego człowieka. Nawet największego grzesznika potrafiła opatulić swoją serdecznością i szczęściem, byleby i on zaznał trochę uśmiechu i pięknego życia.

Jej zniszczone, długie włosy rozłożone są po całej poduszce, tworząc wielką kupę brązowego siana. Pełne usta pozostały jeszcze delikatnie rozchylone, a dłoń otwarta, gotowa na uścisk. Gdybym mógł, od razu pobiegłbym do Piekła, sprawdzić, czy jakoś się trzyma, czy jednak wybrała coś lepszego dla swojej duszy, ale nie mogę. Każdy mnie pilnuje, abym nie wyszedł poza mury domu. Przecież ta złośnica zawarła umowę z Teodonem...

"- Jest warunek, Auroro. Zgodzę się, byś oddała duszę za Candidę, lecz gdy wybierzesz Piekło, Lucyfer nie będzie mógł cię odwiedzać.

- Ale... ale dlaczego?

- Nie chcę ci tego tłumaczyć, moja droga. Po prostu stawiam przed wami warunek. Lucyferze, słyszysz to, prawda?

- Nietrudno nie słyszeć. Aurora, proszę cię, odwołaj to. Jeszcze jest szansa...

- Postanowiłam. Przystaję na Twój warunek, Teodonie."

Marny mój los się stał, kiedy tylko Aurora ostatni raz spojrzała na mnie swoimi pospolitymi oczkami. Wtedy pierwszy raz znienawidziłem Śmierć i zapragnąłem zabić typa. Mam nadzieję, że nie tykał jej ślicznego, chudego ciała.

Już ja się dowiem ze swoich źródeł, czy ją ruszał.

Ponownie ściskam jej dłoń, lecz nie odwzajemnia mojego uścisku. Splatam jej palce z moimi - żadnej reakcji. Upadam głową na pościel, przez co jej ciało delikatnie podryguje. Zamykam oczy, chcąc na chwilę zapomnieć o wszechogarniającym mnie bólu, ale nie przychodzi żaden sen, żadna ciemność, żadna pustka. Jedyną pustką jest ta w moim, prawie niebijącym, sercu. I to ona jest taka straszna. Tak bardzo boję się, że przez resztę wieczności będę odczuwać tę potworną stratę. Niepewność i strach paraliżuje mnie od środka i pierwszy raz odkąd sięga pamięć, mam ochotę zapłakać i wylać z siebie wszystkie emocje, które nagromadziły się przez te ostatnie godziny.
I tak mija chyba wieczność, bo przestaję liczyć czas i dni. To już nieistotne, kiedy nie ma przy mnie mojego własnego idealnego charakteru, który pomagał mi gonić za światem.

***

- Lucyferze? - Czyjaś wielka dłoń ląduje na moim ramieniu, więc niechętnie podnoszę głowę z kołdry, na której nadal leży ciało Aurory. Spoglądam za siebie, gdzie stoi Teodon. Patrzy na mnie współczującym wzrokiem, jakby naprawdę było mu szkoda. Ale czy na pewno jest? Przecież codziennie ginie tysiące ludzi i nie sądzę, by każdym tak współczuł i chciał pomagać. Pomógł Aurorze tylko dlatego, że ona zadziałała na naszą korzyść, ratując Candidę, dając jej prawdziwe życie.

- Co? - burczę, nie zwracając na Niego większej uwagi. Nie potrzebuję żadnej pieprzonej litości. Chcę tylko spędzić resztę wieczności przy jej boku, bo właśnie tutaj odczuwam, jak to być człowiekiem i jak coś czuć...

- Powinieneś coś zjeść, czegoś się napić, wyjść do nas - mówi tym swoim pouczającym tonem, który coraz bardziej mnie irytuję. To moja sprawa, co będę robił, gdzie to będę robił i ile razy będę robił. A jeśli zapragnę beczeć przez wieczność, to będę sobie beczał przez wieczność i nikomu nic do tego.

- Wyjdź stąd i zostaw mnie w świętym spokoju - odpowiadam, zaciskając pięści na prześcieradle. I powiedział Diabeł o świętości. Gratuluję samemu sobie...
Przewracam oczami i wlepiam spojrzenie w biel tej idealnej pościeli.

- Synu, nie możesz się zamykać w sobie. To złe. Dusisz te emocje, które zapoczątkowała Aurora, a myślisz, że tego by właśnie chciała? Żebyś się użalał nad jej ciałem? Ta dziewczyna miała o tobie inne mniemanie. Widziała cię jako kogoś silnego, wytrwałego i dążącego do ideału. Byłeś jej prawie ideałem, dlaczego więc marnujesz jej wizje o tobie, na rozczulanie się? - pyta, a do mnie docierają Jego słowa. Może i ma deko racji, ale jak się pozbierać, kiedy przede mną leży bezwiedne ciało kobiety, która nauczyła mnie, jak kochać życie? Więc jak mam kochać to życie bez niej? Jak... ?

- Ideały nie istnieją, Tato, a jeśli by istniały, to ona do nich należy - szepcę, trzymając jej dłoń w swojej. Taka drobniutka, taka zimna jak lód... taka bez życia.

- Pokochałeś człowieka - stwierdza Teodon, a ja marszczę brwi.
Być może. Sam nie jestem pewien swoich uczuć. Jeśli jednak to prawda - to pokochałem niejednego człowieka.

- Pokochałem dwie piękne kobiety. I każdą z nich straciłem. Chcę wrócić do Otchłani - mówię nagle, a Ojciec bierze głośny wdech, który słyszę nawet ja. Ponownie dotyka mojego ramienia, sprawiając, że muszę się obrócić w Jego stronę.

- Nie wyślę cię tam. Nie pozwolę ci cierpieć bardziej niż teraz. Nie zasługujesz na to, Lucyferze.

- To daj mi umrzeć. Niech Śmierć zabierze mnie wreszcie z tego świata, zanim nabawię się kolejnych uczuć, które sprawią, że będę ginął każdego dnia po trochu.

- Nie. Będziesz walczył, synu. Walka cię wyzwoli i uratuje od ruiny. Powstaniesz, kiedy odzyskasz wiarę, że świat się nie skończył, bo nie skończył. Pomyśl sobie, co ja mogę czuć, kiedy w jeden dzień tysiące osób rezygnuje ze mnie? Zabijają mnie od środka, uciekając od mojej wiary... A przecież daję im siebie. Daję im siebie każdego dnia, a jednak odchodzą, pozostawiając po sobie wielkie piętno. Mimo wszystko walczę. Walczę dla nich, bo są coś warci. Każda rzecz, która jest czegoś warta, wymaga, aby o nią dbano. Dbaj więc o tych, którzy pozostali. Dbaj o ludzi, Lucyferze, bo oni byli, są i będą.

- Nigdy nie odpuścisz, co? - pytam szeptem, na co uśmiecha się szeroko.

- Bóg nigdy nie odpuszcza, synu. I moje dzieci również tego nie robią. Pozostają silne, wytrwałe i potrafią walczyć z przeciwnościami losu. Nawet wtedy, kiedy myślą, że jest inaczej.

- Dziękuję, Tato.

- Nie masz za co dziękować. Ojcowie są od tego, jak, ekhm... uwaga: dupa od srania.

- Cholera! Coś Ty powiedział? Na rozum upadłeś, czy co? Jaki Ty przykład dajesz swoim wiernym! - oburzam się, ale gdy widzę jego głupi uśmiech, wiem, że tylko się starał mi pomóc i właśnie za to mu dziękuję w duchu. Że umiał się przystosować do mojego krnąbrnego charakteru i wykorzystał me własne słowa do mojej osoby.

- Dobry, Boże, wybacz mi me grzechy - mówi, wznosząc ręce ku górze. Patrzę na Niego jak na ostatniego idiotę na tej Ziemi, a delikatny uśmiech pokrywa moją twarz.

- Prosisz o wybaczenie samego siebie? Toż to trzeba być narcyzem i egoistą. Poprosiłbyś Diabła o wybaczenie, a byłoby śmiesznie - mamroczę pod nosem, spoglądając na radosnego Boga, a ten widok zadziwia mnie najbardziej, bo nigdy nie miałem okazji widzieć Go takiego.

- A mógłbyś powiedzieć coś mądrego? - pytam z nadzieją usłyszeć kolejne głupie teksty, ale Jego twarz poważnieje i znów zerka na mnie tym wzrokiem Boga.

- ,,Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy."

- A to co miało znaczyć?

- Fragment z Biblii, Ewangelia według świętego Marka.

- Nie mów, że znasz całą Biblię na pamięć? - pytam zszokowany. To dopiero ma tupet, żeby zapamiętać prawie całą księgę, która w połowie jest o Nim samym. Egoista i narcyz. Miałem rację.

- Nie znam całej Biblii na pamięć, tylko poniektóre fragmenty. ,,Zaprawdę powiadam wam: kto powie tej górze: ,,Podnieś się i rzuć w morze!", a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzycie, że otrzymacie". Znowu ta sama Ewangelia, inny fragment. Mam nadzieję, że zrozumiałeś aluzję, Lucyferze - oznajmia Ojciec i wstaje z fotela, zmierzając ku wyjściu. Patrzę na niego otępiałym wzrokiem, jakby właśnie został mi wbity sztylet w serce. Czego on ode mnie oczekuje? Jakim prawem Diabeł ma się modlić? To psuje mi własny wizerunek. Bo JAKI Diabeł się modli? Musiałbym być upośledzony i porządnie zgwałcony, przy okazji otumaniony tabletką gwałtu, bym miał to zrobić.

- Po twoich idiotycznych myślach sądzę, że załapałeś aluzję. I nie trzeba być upośledzonym, porządnie zgwałconym i otumanionym tabletką gwałtu, aby się modlić, synu.

- Wypad z mojej głowy! - wołam, a On tylko posyła mi blady uśmiech, zamykając za sobą drzwi.

Znowu zostaję sam na sam wraz z ciałem Aurory, które leży na moim łóżku i gdy tylko na nie spoglądam, moja chwilowa radość znika, a zastępuje to kolejna fala goryczy i rozpaczy. To ona powinna mnie rozśmieszać. Nie mój własny Ojciec, który niezbyt zna się na żartach i docinkach, ale jak na dawnego Ojca, widzę, że się stara, co mi schlebia. Przez chwilę zastanawiam się nad słowami z tej Biblii. ,,Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy". Jeśli uwierzę, że moja kochana Aurora odżyje, stanie się to naprawdę?
Wdycham jej słodką woń, która jeszcze pozostała w pokoju, dzięki czemu przenoszę się do dobrych wspomnień, które budowałem z nią od wyjazdu do Francji. To tam oczarowała mnie najbardziej. Była taka wesoła i radosna jak nikt inny. Nawet Candida częściej marudziła, korzystając z przywilejów bogactwa, a Aurora była zbyt skromna, by o cokolwiek prosić. Sami musieliśmy robić te niespodzianki, żeby jeszcze bardziej się uśmiechała, smakując innego życia. Te wszystkie wyprawy, zwiedzanie, pływanie w morzu prawie nago, samoloty, statki, samochody... Chciałem, żeby takie życie też poznała. Żyjąc w biedzie, nie ma się niczego i to mnie przerażało, bo ona tak właśnie żyła. W przerażającej biedzie, podczas gdy my mieliśmy wszystko, czego zapragnęliśmy.

Mówiąc o Aurorze, jej rodzice dobijają się na jej komórkę już ponad dwóch godzin, ale nie mam siły, by odebrać i powiedzieć, co się stało. Prędzej, czy później powinienem, bo w końcu tu przylecą. Nie wiem za co, ale na pewno coś wykombinują, by zobaczyć, czy ich córka żyje, a to co może ich zastać, załamie ich jeszcze bardziej.

Kładę głowę na jej brzuch i spoglądam na sufit, tam, gdzie wpatrywała się przed śmiercią Aurora. Czego ona tam szukała? A może rozmawiała z moim Ojcem? Opowiadała, że nawróciła się jeszcze przed jego wizytą. Na początku lubiłem jej ateizm, bo wiedziałem, iż mamy dużo wspólnego, ale z czasem oboje mieliśmy dość tej niewiary. Ja pragnąłem przeprosin od tej samej osobowości co ona, i chyba dostaliśmy to, czego tak chcieliśmy. Wzdycham głośno i jeszcze raz patrzę na jej zbyt spokojną twarz.

- Za cicho tu bez ciebie - mówię na głos, choć wiem, że mi nie odpowie.
Mimo wszystko odczuwam dziwną ulgę, której nie odczuwałem przez godzinne leżenie tutaj, przy martwej kobiecie. Jeśli Ojciec się nie mylił, to rozmowy na głos są naprawdę kojące i potrafią wiele zdziałać.

- Będę się modlił za twoją duszę, Auroro. Nawet jeśli to wbrew zasadom Diabła, to dla ciebie mogę złamać wszystkie zasady, bylebyś miała święty spokój od wszystkiego co złe. Wiesz dlaczego? - pytam głośno - Bo zasługujesz, by móc spoglądać na świat z dobrego punktu widzenia. Przecież kochasz ten świat, kochasz jego piękno, więc ja pomodlę się za ciebie, by oddać ci spokój, harmonię i przywrócić porządek... Choć wolałbym, żebyś była tutaj ze mną

Zamykam oczy, czując ukłucie bólu, ale się nie poddaję. Pomodlę się za nią. Naprawdę się pomodlę. Nigdy tego nie robiłem, ale zrobię to po swojemu.

Pragnę, by twoja dusza spoczęła w spokoju. Pragnę, by każde twoje wspomnienie pozostało na swoim miejscu, w twoim umyśle, bo zasługujesz, by wszystko pamiętać. Zasługujesz na to, by kochano cię nawet po twojej śmierci. Odpoczniesz w spokoju tego... jak mu tam było? Ducha Świętego i wszystkich pierzastych, którzy wzniosą cię na wyżyny swych Niebios. Będę z tobą sercem i duszą, we dnie i w nocy, pamiętasz? Ja też obiecałem wiele rzeczy, więc ty musisz dotrzymać swoich obietnic, a ja swoich. I nie dam ci aż takiego spokoju, bo chyba polubiłem rozmawianie z tobą poprzez umysł. A teraz dobranoc, Auroro... Śpij dobrze, gdziekolwiek jesteś.

***

- Tato! Tato, wstań, do cholery! - woła piskliwy głosik Candidy, więc wybudzam się ze swojego... SNU? Do diabła... ŚNIŁEM. Chwilunia. Zaraz to przeanalizuję.

- Zważaj na słowa, młoda damo - upominam córkę, kiedy chwyta mnie za ramiona i próbuje odciągnąć od ciała Aurory. Rzucam jej smutne spojrzenie, którego oczywiście nie odwzajemnia. - Wszystko dobrze? - pytam ją, kiedy widzę ten ból w jej oczach. Ona też to przeżywa i dobrze o tym wiem. Traktowała Aurorę jak matkę i przyjaciółkę, i wiem, że były sobie bliskie, więc jej jest pewnie tak ciężko jak mi, ale musimy poradzić sobie sami. W końcu zostaliśmy tylko my.

W jednej chwili Candida przytula się do mnie tak mocno, że prawie upadam na martwe ciało Włoszki. Nie zabraniam jej okazywać tych uczuć, bo to sprawia, że i ona i ja odczuwamy cudowną ulgę, kiedy tak się poprzytulamy.

- Wyjdźmy stąd. Błagam...

- Na chwilę - mówię i niechętnie opuszczam pokój, zamykając go mym cichym szyfrem. Nikt nie wejdzie. Moje piekielne pułapki są zbyt silne, by ktokolwiek mógł je przeoczyć. Chyba że Teodon postanowi zabawić się w potężnego Boga, to wtedy będzie po mnie. Zerkam na wędrującą wzdłuż korytarza Candidę, zastanawiając się, co mogło się wydarzyć.

- Czy ty spałeś? - pyta cicho, a ja wzruszam ramionami.

- Sam jestem zdziwiony, ale tak, spałem.

- Zyskujesz kolejne specjały człowieka. Kiedy ostatni raz byłeś w Piekle?

- Kiedy Teodon zagościł w domu - odpowiadam i przez te pytania nad głową zapala mi się czerwona lampka, a ja wiem, o co chodzi. Tracę swoją wielką moc Diabła, kiedy zbyt długo przebywam w tym świecie, oddając się wszystkim ludzkim emocjom i właśnie o to chodzi mojej córce. Skubana, musiała to zauważyć.

- Wiesz, co to oznacza? Powinieneś tam pójść, jeśli nie chcesz być człowiekiem, tato. Musisz poradzić sobie po stracie Aurory. Będę przy tobie. Obiecuję...

- Candido... Proszę cię, nie bądź następnym Bogiem, okej?

- Ja chcę ci tylko pomóc.

- Sama potrzebujesz pomocy, a chcesz udzielić jej mi. Oboje cierpimy, bo Aurora odeszła i nic tego nie zmieni. Chyba że by wróciła.

- Ezekiel wrócił z Piekła. - Jej nagła informacja jest jak kubeł zimnej wody, więc przełykam głośno ślinę i niechętnie pozostawiając korytarz, biegiem ruszamy do salonu, gdzie siedzi mój dobry przyjaciel, trzymając się za głowę. To jest tak, kiedy puszcza się samego demona do Piekła z nowym nabytkiem. Zbyt długo nie urzędował na swojej posadzce i teraz będzie odczuwał bolesne skutki w umyśle. Kucam przed nim i spoglądam na jego zmarnowaną twarz. Moją pierwszą myślą jest Aurora, ale na razie muszę zająć się pozorami oraz tym wrakiem demona.

- Ezekiel, co jest? Jakieś komplikacje? - pytam przerażony tym, że coś mogło się nie udać. Jeśli ktoś ich zaatakował? Jeśli Raul nie dopilnował wszystkich dusz, kiedy powinny być na swoim miejscu? W końcu ten idiota już niejedno nawalił, więc nie zdziwiłbym się, gdyby i taką ważną akcję spieprzył.

- Chyba żadnych... Sam nie wiem, rąbnąłem porządnie, kiedy lądowałem na tych twoich kamulcach! Mógłbyś wreszcie tam sprzątnąć! - wydziera się, trzepiąc mnie w ramię, więc mimowolnie się uśmiecham. - Ale nie bój żaby, Aurora powiedziała, że mam przysłać jej zmiotkę i wreszcie zapanuje tam błysk - oznajmia, a na jej wspomnienie moje serce staje się miękkie, a te potworne ukłucia bolą jeszcze bardziej. Candida klepie mnie w ramię, bym wreszcie zmył z siebie ten idiotyczny uśmieszek, który nadal mam przyklejony do twarzy, ale nic nie poradzę, że odczuwam ulgę, że nic jej nie jest.

- Sam mogę jej...

- Nie. Lucyfer... Nie przeciągaj struny. Ona musi sama. Raul obiecał się nią opiekować.

- Chwila. Nie wybrała Nieba? - pytam zbity z tropu. Przecież Teodon coś mi obiecał i myślałem, że ta mała zołza będzie chciała żyć z pierzastymi w swoim idealnym świecie, które zaprojektowałoby dla niej Niebo. Z tego co słyszałem, mają niezłych grafików.

- Przykro mi, Lucyfer, ale zajęła twój tronik w wielkiej sali...

A: Nie mogłam się powstrzymać, więc w miarę przygotowany rozdział wrzucam w tym Nowym Roku. Liczę, że będzie jeszcze lepszy nie tylko dla mnie, jak również dla Was, moich dobrych czytelników, wspaniałych przyjaciół! Oczywiście trochę spóźnione, ale i tak wszystkiego dobrego na ten 2017!
Ruszamy powoli z akcją. Wiecie już, że Aurora nie wybrała Nieba, a raczej zaczyna urzędować w Piekle u Lucka. Co się stanie dalej? Czy Diabełek odwiedzi Mandarynkę? No właśnie! A gdzie się podział Gabriel? :(

PS. Jak tylko będziecie widzieć jakiekolwiek błędy, proszę dajcie mi o tym znać. Wciąż się uczę, wciąż zdobywam doświadczenie, więc będę wdzięczna za każdą pomoc!

Już niebawem rozpędzamy się dalej! Tym czasem miłego wieczoru, diabełki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro