11. Papka miłości w toku...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucyfer

Życie z Aurorą potrafi być naprawdę ciężkie. Tym bardziej, kiedy tak bardzo przywiązała się do Candidy i martwi się o każdą pierdołę, którą nastolatka jej powie. To oczywiste, że takie młode osoby mają tysiące, niepotrzebnych i głupich problemów, a taka kochana, troskliwa Aurora od razu leci na jej zawołanie. Próbuję przemówić tej kobiecie, że powinna trochę przystopować, ale znowuż jej nie podoba się mój stosunek do Candidy.

Uważa, że zaniedbuję córkę, nie przykładając większej uwagi do tego, co się u niej dzieje. Owszem, martwię się o Can, ale jej zachowanie jest w pełni wytłumaczalne. Musi przywyknąć do nowego życia i tyle. Mnie też byłoby ciężko, gdybym nagle miał zostać zwykłym człowiekiem. Żadnych mocy, żadnych sztuczek, żadnego siania postrachu wśród innych, żadnej porządnej rozrywki. Czułbym się pusty od środka, dlatego potrafię zrozumieć wszelkie myśli mojej córki, jednak nie może tak przesadzać. Aurora oddała za nią życie. Nie buty, nie żadne ubrania. Oddała życie i dziewczyna powinna choć z przymusu żyć tym życiem, zamiast dobijać moją kobietę, która potem obwinia się o całe zło. Jeszcze dołożyła nam tę
swoją powrotną ucieczkę do Paryża, czym zmartwiła nas oboje. Przez chwilę nawet myślałem, że to może moja wina, ale wtedy Aurora zaczęła mnie pocieszać, dlatego teraz spokojniejszy wychodzę z pokoju, zająć się łażeniem po pieprzonych targach wraz z panną Vino.

Kobieta stoi uśmiechnięta, oglądając z zaciekawieniem obrazy powieszone na ścianach. Są to głównie malunki tutejszych krajobrazów, jednak widać, że Aurora jest nimi zachwycona. Już wcześniej zauważyłem, że lubi sztukę, choć sama kiepsko malowała. Zresztą... ta kobieta mało co robiła perfekcyjnie i idealnie. Często bałaganiła, nie potrafiła skupić się na jednej rzeczy i od razu przechodziła do kolejnej; potrafiła ostatnimi czasy nawet zepsuć nam w domu czajnik, gdyż nie nalała do niego wody, a postanowiła zagotować sobie ją na herbatkę. Dodatkowo potrafiła obrazić się o byle błahostkę i uciec z płaczem na ławkę, żeby poużalać się nad sobą. Jednak pod tymi wszystkimi wadami... kryje się naprawdę wspaniała osoba, która stara się jak może, aby wszystkim dogodzić. Jest niesamowicie przyjacielska, pomocna i gdyby mogła, myślę, że ponownie oddałaby za kogoś życie. Dość szybko się zżywa z różnymi osobami, ale też jest bardzo dobra. Właśnie za to wszystko tak ją uwielbiam. I choć nie jest najpiękniejszą miss świata, bo przecież ma również wady związane z wyglądem... nadal ją wielbię. Nawet te delikatne piegi na nosie, naelektryzowane wiecznie włosy czy niezbyt wielkie usta sprawiają, że Aurora jest piękna. Ma to piękno w sobie, bo przecież na zewnątrz zawsze można ją odpicować niczym mój nowy wóz.

– Co się tak gapisz? – pyta, wyrywając mnie z zamysłu, przez co podnoszę na nią wzrok. Nadal jest tak samo uśmiechnięta jak wcześniej, choć mam wrażenie, że dla mnie uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Ładna jesteś – stwierdzam, puszczając jej oczko. Obejmuję ją i razem zjeżdżamy windą na parter.

Pogoda jest po prostu idealna na nasze zwiedzanie i wszelkie schadzki po różnych miejscach, które Aurora wybrała zawczasu. Na naszej liście znajduje się oczywiście ten przeklęty Targ de l'Olivar, port Palma de Mallorca, a także zamek Bellver. Nie mówiłem tego dziewczynie, ale ja też mam plany na kolejne dni. Zawsze staram się sprawić jej jakąś niespodziankę na tych naszych wyjazdach. Ostatnio w Nicei był to zachód słońca, który tak bardzo się jej spodobał. Aurorze naprawdę mało trzeba do szczęścia. Nie muszę wcale kupować jej drogich prezentów, zabierać własnymi jachtami po Oceanach, czy przepuszczać majątek na wille na Karaibach. Wystarczy jej głupi targ, gdzie może kupić sobie świeże owoce, czy chociażby ten zachód słońca na plaży. Choć sama wspomina, że nie jest za romantyzmem – wiem, że za nim jest. Uwielbia takie drobne gesty, a ja, żeby ją zadowolić, staram się jak mogę, i znoszę te męki pańskie, kiedy po raz kolejny robię coś romantycznego.

– Lucyfer! Lucyfer patrz! – wydziera się Aurora, pokazując na coś dłonią. Kilka osób spacerujących chodnikiem zrzuca maskę obojętności, spoglądając na nas ze zdziwieniem.

– I czego się tak patrzysz? – pytam jakiegoś chłystka, wpatrującego się we mnie z odrazą. Świecę na niego czerwonymi oczyma, po czym chłopak w tempie natychmiastowym odwraca się, doganiając grupkę od jakiej się oddalił. Ja, natomiast, wracam do patrzenia na coś, co wskazuje kobieta. Jest to oczywiście słynna kolejka, która wozi turystów po stolicy Majorki.

– Ej, nie musiałeś być taki niemiły.
– Nie musiałaś tak krzyczeć mojego imienia – upominam ją, na co marszczy brwi.

– Od kiedy się tego wstydzisz? Zwykle szczycisz się tym, jaki sławny jesteś... – prycha, jednak szybko jej przechodzi, kiedy podziwia kolejkę stojącą na uboczu. Robi do mnie maślane oczy, więc od razu zdaję sobie sprawę, co tym próbuje wywojować. – Luceńku...

– Kolejka Ferrocarril. I tak, idź kupić bilety. Pojedziemy nią...

Aurora wydaje z siebie radosny okrzyk, rzucając mi się na szyję i już ma biec zakupić bilety, kiedy odwraca się do mnie z wyraźnym zaciekawieniem wymalowanym na twarzy.

– Ferracarril... Firma Ferrari produkuje kolejki? – pyta, a ja wybucham śmiechem. Czasami nie wierzę w jej niską inteligencję. A przecież ta kobieta skończyła studia...

– Idź kupić bilety – powtarzam, nadal nie mogąc przestać się śmiać. Z Aurorą każdy dzień potrafił być zabawny, ale od jakiegoś czasu te dni są jeszcze zabawniejsze z jej głupimi tekstami i docinkami, których wyszkoliła się od demonów w Piekle. Szmatławce sprowadziły ją na złą drogę, ale powoli wraca do siebie i to mnie najbardziej cieszy.

Chwilę później siedzimy w niewielkim pociągu z kilkoma innymi osobami, a także dwoma parami, obściskującymi się już pięć minut po wyruszeniu z miejsca. Nie mam im tego za złe, ale, kurde, nie teraz, kiedy ja niezbyt mogę robić to z Aurorą. Kobiecie najwidoczniej to nie przeszkadza, gdyż zajęta jest obejmowaniem mnie i podziwianiem krajobrazów, które na razie ani trochę nie zachwycają. Zwykłe, portowe miasto, budzące się do życia dopiero na noc. I właśnie taką niespodziankę szykuję dla panny Vino. Wiem, że jeszcze nie do końca pokonała swoją wrodzoną, a może i nabytą, nieśmiałość, dlatego chcę zapewnić jej ciekawą rozrywkę, zmuszając do pójścia w takowe miejsce. Wiem, że kiedyś jej tego zabroniłem, ale czasy się zmieniły.

Przypominając sobie pamiętny dzień z głupiego wypadu z moją córką, przechodzą mnie ciarki. Gdy tylko wyjechały wraz z naszym szoferem, teleportowałem się pod klub, do którego poszły. Nie chciałem zbytnio się pokazywać, dlatego usadowiłem się na ławce przed głośnym lokum. Kiedy tylko Aurora zadzwoniła do mnie, wpadłem w szał i zapomniałem, że może zauważyć moje szybkie przybycie. Oczywiście w tym popełniłem błąd, ponieważ tylko sprawiłem, że Aurorita zaczęła nabierać podejrzeń i pragnęła rozwiązać naszą rodzinną tajemnicę.

Dodatkowo planuję któregoś wieczoru wymknąć się na małe polowanie. Cały czas zastanawiam się, czy powinienem zabrać ze sobą moją damę, gdyż pan, na którego od jakiegoś czasu poluję to niejaki Teodor Francesco. Nie wiem dokładnie, czy był chłopakiem Aurory, jednak pamiętam jej wpis w pamiętniku. Wykorzystał ją. Najpierw ją upił do nieprzytomności, a potem, pewnie nawet nie wiedząc, rozdziewiczył ją.

Zasraniec. Kutafon. Zboczeniec. Gwałciciel.

Mógłbym wymieniać tak w nieskończoność, ale lepiej przejść do czynów, więc od jakiegoś czasu rozporządzam sobie plan na tego dupka. Wiem, że nadal przebywa we Florencji i dorobił się fortuny dzięki bogatym rodzicom. Podrywa kolejne panienki i wykorzystuje je mniej więcej tak, jak zrobił to kiedyś z Aurorą. Czas wymierzyć mu karę, a w Piekle nie będzie mu tak pięknie. Tortury D666 będą na porządku dziennym.

– Hej, dlaczego ciągle milczysz? – pyta Aurora, po raz kolejny tego dnia wyrywając mnie z zadumy. Uśmiecham się do niej, całując w czoło. Naprawdę troskliwa istotka.

– Tak tylko sobie myślę, że to może jednak było przeznaczenie, że trafiłaś akurat do Marsheland?

Jej policzki zaczyna pokrywać nieśmiały rumieniec, a ona sama mocniej się we mnie wtula, by ukryć zażenowanie moim słabym podrywem.

– Wierzysz w przeznaczenie? – dopytuje, dzięki czemu zastanawiam się nad jej pytaniem. Czy ja w to wierzę? Czy wierzę, że przeznaczeniem było wyrzucenie mnie do Piekła, bym mógł teraz mieć najwspanialsze lata życia jako Diabeł? Czy w ogóle zasłużyłem sobie na takie traktowanie z jej strony? Na normalną, kochającą rodzinę? Czy to wszystko było przeznaczeniem?

– Wierzę, że na świecie żądzą pewne prawa przyciągania. Od zawsze brakowało mi kogoś... kogoś, kto będzie się o mnie troszczył i był tak, jak ty jesteś ze mną. Tobie brakowało normalniejszego życia, gdzie nikt nie będzie cię oceniał, gdzie nikt o tobie nic nie będzie wiedział. Oboje zyskaliśmy to, myśląc o tym. Nasze myśli przyciągnęły się do siebie, powodując serię zdarzeń.

– Ale w przeznaczenie nie wierzysz?

– Chyba nie. Sam nie wiem... – wyznaję, ponieważ taka jest prawda. Nie wiem, czy wierzę w przeznaczenie. Wierzę w prawo przyciągania, ale przeznaczenie? To takie tandetne, kiedy się o tym mówią. Nawet nastolatkowie się tak nie podrywają.

– A wierzyłeś kiedyś w miłość od pierwszego wejrzenia?

Kolejne pytanie Aurory wyprowadza mnie z toku myślenia, jednak postanawiam jej odpowiedzieć. Na naszej pierwszej wycieczce wypytywała mnie o różne filmy, książki, wszystko to, co lubię, a dziś... dziś już to o sobie wiemy, więc jej pytania są bardziej filozoficzne.

– Nigdy. To przecież tylko taka bajka, którą wciska się dzieciom. Te potem rosną, czekając na swojego księcia albo księżniczkę. Myślą, że życie jest usłane różami, a tylko macochy i królowe są złe. Takie bajki... przyćmiewają prawdę o prawdziwym życiu, dając dzieciom tylko głupią nadzieję – oświadczam zgodnie ze swoimi poglądami. Ja swojej córce czytałem na dobranoc mitologię grecką i rzymską, a nie jakieś pieprzone bajki o Śpiącej Królewnie. Chociaż chwilka... Czyż Śpiąca Królewna nie nazywała się Aurora? To by się zgadzało z moją Aurorą. Gdyby mogła: przespałaby całe swoje życie.

– Wolałabyś, żeby dzieci od razu poznały brutalną prawdę o świecie? Żeby powstawały bajki o morderstwach, rzezi i samym złu? Dzieci powinny trochę pocieszyć się kolorowym życiem, niż na wstępie poznać prawdziwą wersję życia. I zmieniłeś temat! Pytałam o miłość od pierwszego wejrzenia, a nie o bajki dla dzieci. A w ogóle myślałeś kiedyś o potomstwie? – Jej pytanie powoduje, że otwieram szerzej oczy, spoglądając z przerażeniem na jej twarz. Czy ona coś sugeruje? Ja żadnych dzieci więcej nie chcę! Zresztą chyba nie mogę ich mieć. Diabeł miałby mieć gromadkę wrzeszczących gówniarzyków? Wyjątkiem była Candida.

– Ja Candidzie czytałem mitologię. To o wiele lepsze niż te głupie bajki. Poza tym, co mogę ci więcej powiedzieć na temat miłości od pierwszego wejrzenia? Jest tylko wymysłem. Nie można się zakochać przy pomocy jednego, zwykłego spojrzenia. Nie mów, że ty w to wierzysz? – pytam zainteresowany, mając nadzieję, że nie wróci do ostatniego przez nią zapodanego tematu.

Przez radio na suficie pojazdu puszczana zostaje pewna piosenka, która od razu wpada mi w ucho, zaciekawiając mnie swoim tekstem.

You make it look like it's magic

Cause I see nobody, nobody but you, you, you

I'm never confused

Hey, hey

I'm so used to being used...

– Mitologię?! Czyś ty zwariował? To dziecko widziało tylko...

– Cii... wsłuchaj się w piosenkę – mówię, kiedy kobieta zaczyna robić się czerwona z nerwów. Jednak po mojej prośbie wyraz jej twarzy staje się poważniejszy i oboje wtuleni w siebie słuchamy... o sobie.

So I love when you called unexpected

Cause I hate when the moment's expected

So I'm a care for you, you, you

I'm a care for you, you, you, you, yeah...

Cause girl you're perfect

You're always worth it

And you deserve it

The way you work it

Cause girl you earned it

Girl you earned it...

– Lucyferze... – wzdycha Aurora, spoglądając w moje oczy, gdy piosenka nadal leci. Uśmiecham się delikatnie, nachylając nad jej śliczną twarzą, obdarowując długim, namiętnym pocałunkiem. Nie muszę jej składać żadnych deklaracji. Wystarczy, że widzi, jak bardzo się o nią staram, jak bardzo jej potrzebuję, jak dla mnie jest ważna.

You know our love would be tragic

So you don't pay it, don't pay it no mind

We live with no lies

Hey, hey

You're my favourite kind of night*

Razem z Aurorą resztę tego wyjazdu kolejką obserwujemy w milczeniu, napawając się samymi sobą. Choćby tymi głupimi, zwykłymi spojrzeniami prosto w oczy. To mi naprawdę wystarczy, żeby móc ją... pokochać jeszcze bardziej, choć w życiu jej tego nie powiem. Nie słynę z tego, że rozgłaszam na prawo i lewo, co do kogo czuję. Candida również wie, że kocham ją nad życie, ale nie słyszy ode mnie tego często. Jednak obydwie kobiety szanują to, a ja dzięki temu szanuję je jeszcze bardziej niż normalnie. Zasługują na same dobra, gdyż są perfekcyjne. Jak i jedna, tak i druga. I choć nieraz mnie denerwują, wyprowadzają z równowagi, aż mam ochotę użyć na którejś swoich łagodniejszych tortur, to i tak ubóstwiam tę moją małą rodzinkę i nie oddałbym ich za żadne skarby świata.

Po niecałej godzinie nasz konduktor oznajmia, że to koniec wycieczki. Niezbyt miłym tonem pozdrawia nas i życzy miłego dnia. Aurora oczywiście nie widzi w tym nic złego, ale ona ma tak zawsze, więc nawet już nie pytam o zdanie na temat tonu konduktora, który pożerał jej tyłek wzrokiem. A to akurat największy atut mojej partnerki. Ma niesamowitą, kształtną pupę, którą może się śmiało pochwalić, a dzięki zmianie garderoby, z mojego powodu, może eksponować ją w ładniejszych ubraniach. Tych bardziej markowych, tych droższych, na które zasługuje. Powinna nosić same drogie ciuchy, ale uparta nie chce, twierdząc, że te jej rzeczy są całkiem dobre i wygodne. Mogę wierzyć jej na słowo, ale póki jest ze mną, będzie nosiła to, co jej się podoba, ale z wyższych sfer. W końcu to moja dama, o którą trzeba dbać, prawda?

– To pójdziemy na targ? Ja tak ładnie proszę! – woła Aurora, robiąc słodkie oczka, którymi notorycznie mruga. Z litości kręcę głową, ale ostatecznie i tak się zgadzam pod jej naciskiem.

– A zatrudniłaś jakiegoś tragarza? – pytam, unosząc brew. Ta uśmiecha się słodko i wskazuje na mnie.

– To ty od zawsze byłeś moim tragarzem, ty mój pączusiu.

– Że co?

– Kiedyś narzekałeś, że wyzywam cię tylko od palantów, świń i dupków, zamiast wołać na ciebie pączuś i misiaczek. To masz! Chciałam być dobra, to też ci nie pasuje. Za tobą sam diabeł nie dojdzie! – oznajmia, przez co wpadam w śmiech. – Jezu...

– Ej! Bez żadnych Jezusów. Nazywam się Lucyfer, nie myl faktów. Chodź, pójdziemy na ten targ – mówię, uśmiechając się jak pacan, po czym chwytam ją za rękę, żeby mieć nad nią kontrolę. Gdybym puścił ją wolno, byłaby jak małpa na wolności. Wszędzie byłoby jej pełno. W każdy kąt by weszła. Dlatego lepiej trzymać ją jak dziecko, żeby daleko nie uciekła. Bo taka czasami jest Aurora. Jest jak dziecko, lecz i tak ją uwielbiam. Takiego kochanego, małego dzieciaczka, z którym można się pobawić w dorosłość.

Targ zapchany jest po brzegi. Wszędzie chadzają ludzie, przepychający się przez innych, a na domiar złego strasznie deptają po nogach! Niektórzy są tak bezczelni, że dodatkowo rozpychają się jak święte krowy. A nawet święte krowy Ojca są bardziej kulturalne i siedzą na swych grubych, otyłych tyłkach.

Aurora oczywiście każdego przeprasza, mimo że ani razu nikomu nie nadepnęła na nogę, ani nie rozpychała się jakoś specjalnie. Za to ja mam świetną zabawę z bicia łokciem innych, kiedy to próbują na mnie wpaść. Ewentualnie przypadkiem kogoś mocniej nadepnę. Moja zabawa kończy się wtedy, kiedy docieramy do pierwszego stoiska, w którym Aurorita się zatrzymuje, by zobaczyć świeże owoce. Od razu kupuje papaje, marakuje i cztery banany. Z uśmiechem na twarzy podaje mi siatkę, przechodząc dalej.

– Czy choć raz nie mogłabyś wybrać czegoś lżejszego? – pytam, lecz zbywa mnie wesołym chichotem.

Podchodzimy na kolejne stanowisko, gdzie zauważam piękne obrazy malowane przez jakąś uliczną artystkę. Siedzi na betonie, rysując co popadnie. Zostawiam więc Aurorę przy stoisku z jakąś biżuterią i innymi pierdółkami, po czym sam idę do tej rysującej kobiety.

– Dzień dobry – witam się, klękając przy niej. Podnosi na mnie swoje piwne oczy i uśmiecha się radośnie.

– Dzień dobry, panu. W czymś mogę pomóc?

– Wprawdzie jest taka możliwość. Jest pani w stanie namalować dla mnie tamtą panią i dodatkowo kilka mandarynek? – pytam, a malarka potakuje głową nadal wesoło się uśmiechając.

Po chwili sprowadzam Aurorę, tłumacząc jej, co ta pani zamierza zrobić.

– Co?! Ale ja nie jestem dobrą modelką. Ciągle się ruszam, przeszkadzam, wypytuję... to tragedia mnie malować! – woła przerażona.

– Daj spokój, będzie fajnie. Będę cię trzymał w razie, jakby nagle owsiki miałyby zaatakować twój tyłek.

– Ale ty wredny małpiarz jesteś! – Uderza mnie pięścią w brzuch, przez co zginam się, ale nie mogę powstrzymać śmiechu. Ja naprawdę dziwię się sobie, że jeszcze wytrzymuję z tą upierdliwą, irytującą babą, zachowującą się nieraz jak dzieciak. To Candida wykazywała się w niektórych sytuacjach większą dojrzałością od panny Vino.

Koniec końców udało mi się namówić Aurorę na wspólny portret, a gdy tylko zauważyła pod spodem kosz pełen mandarynek była jeszcze bardziej zadowolona niż na początku tego mojego niecnego planu. Teraz, po tych koszmarnych zakupach na targu, siedzi w łazience szykując się na wyjście. Oznajmiłem jej wcześniej, że pójdziemy coś zjeść do jakiejś dobrej knajpki, ale oczywiście to tylko kłamstwo, by zaciągnąć ją do klubu. Naprawdę chcę jej pomóc zwalczyć końcówkę tej nieśmiałości, a co innego mógłbym zrobić? Robiłem już wiele rzeczy, a ten klub to moje ostatnie wyjście.

Ruszamy więc do pobliskiego, całkiem dobrego lokalu, gdzie aż roi się od napalonych zboczeńców i pijanych nastolatków, którzy mają gdzieś prawo, i piją bez umiaru. Z racji tego, że już wszystkie, nawet te porządne kluby, schodzą na dno, nie wybrzydzam i zostajemy w tym miejscu, gdzie dotarliśmy. W barze zamawiam tylko po jednym drinku, po czym przysiadam się do nucącej coś Aurory. Wydaje się całkiem rozluźniona, dlatego zastanawiam się, czy po prostu nie zdawało mi się, że jest nieco nieśmiała. Może faktycznie mocno się starzeję i odbija mi palma?

– Mieliśmy iść do restauracji – oznajmia kobieta, spoglądając zaintrygowanym wzrokiem w moje oczy.

Uśmiecham się chytrze, podając jej drinka.

– No cóż, zmieniłem plany. Może potańczymy? – pytam głupkowato, a Aurora zaczyna się śmiać.

– Aha! Czyli po to tu przyszliśmy? Żeby mnie rozpić, wywołać na parkiet, gdzie zaczną podrywać mnie inni, byś ty mógł uratować mnie jak superbohater? – Jej równie głupi uśmieszek nie dosięga jej oczu, co wywołuje u mnie dziwne zmieszanie. Kpi sobie ze mnie? Ironizuje? Nic nie potrafię na ten moment ogarnąć z jej wypowiedzi. Brzmi po prostu dziwnie. Jakby była obrażona? A może coś palnąłem głupiego?

Szybko analizuję, co mówiłem i robiłem tego dnia, ale wydaję mi się, że zachowywałem się jak zwykle. Byłem uprzejmy, miły i troskliwy, a zarazem gburowaty. Czyli normalnie. Byłem całkowicie normalny, jeśli to określenie pasuje do naszego niezbyt normalnego trybu życia.

– Nie. Chciałem, żebyśmy rozerwali się, a nie siedzieli w poważnej, eleganckiej restauracji. Proste – wreszcie odpowiadam na jej pytanie, co chyba jej nie satysfakcjonuje, gdyż znów zaczyna się śmiać. Może piła wcześniej i teraz się tak zachowuje? Że też nie sprawdziłem jej przed wyjściem...

– Wcale nie, kretynie! Znam cię, znam twoje myśli! Ty diable rogaty! – woła głośno, próbując przekrzyczeć muzykę w klubie.

Kilka osób zwraca na nas większą uwagę, a ja marszczę brwi. W ogóle jej nie rozumiem. Tuż przed wejściem do lokalu zdawała się całkowicie normalna, wesoła, wręcz nad wyraz radosna. Co się więc stało?

– Auroro... coś... ćpałaś? – pytam ostrożnie, ale ona obraca się w przeciwną stronę, lustrując dość otyłego mężczyznę, który nachalnie próbuje włożyć język do gardła jakiejś dziewczyny. Nawet nie wnikam w to, tylko przywołuję gestem Aurorę. Usta ma zaciśnięte w cienką linię, oczy niemal świecą jej nadnaturalnym blaskiem, a dłonie ma zaciśnięte tak, że pewnie paznokcie wbijają się w skórę. O co chodzi...?

– ZABIJĘ GO! Wiesz co sobie myśli? Że jej ciało to także jego ciało i ma prawo używać go kiedy chce i gdzie chce. No zabiję sukinkota! – Dziewczyna nagle wstaje i podchodzi do mężczyzny, na którego wcześniej zerkałem. Podnoszą się wraz z nią, podążając jej tropem. Aurora odpycha faceta od tamtej kobiety, policzkując go. Z szokiem wymalowanym na twarzy podchodzę do niej, odciągając ją, nim grubas zrobi jej krzywdę. Chociaż chwilunia. Ona już nie jest tylko słabym człowiekiem, nie potrafiącym się bronić. To... istota posiadająca moc. Co ja więc tu robię?

– Nie masz prawa jej tykać! – krzyczy Aurora, ponownie uderzając mężczyznę. Próbuje ją odepchnąć, ale napiera na niego, po czym lekko unosi do góry. O nie... I nagle mnie oświeca. Wiem, co robi. Używa swojego daru. Najpierw musiała wejść w czyjś umysł i dowiedzieć się o tym wszystkim, a potem... a raczej teraz: wykorzystuje to, co ma. A ma nadludzki dar.

Zauważam kolejny błysk w jej oczach, a ludzie w klubie zaczynają zbierać się wokół nas, podziwiając wyczyny Aurory. Zdaję mi się, że kobieta przestaje nad sobą panować, a przy jej ciele pojawiają się białe iskierki, zamieniające się w obłok, w biały dym. Tego za wiele. Mocno ją  szarpię, ale mnie też odpycha, rzucając o ścianę.

– Cholera! – warczę, podnosząc się z podłogi. Podchodzę do niej, łapię za ramię i jak najszybciej teleportujemy się z powrotem do hotelu, w którym przebywamy.

Kiedy zostawiam Aurorę w pokoju, wracam do klubu, szybko wymazując ostatnie wydarzenia z pamięci tych ludzi. Dla nich w ogóle tu nie weszliśmy, nie było żadnego zbiegowiska ani czarnej magii, o której wszyscy zebrani myśleli. Żadnych czarów, żadnego anioła. Zwykły wieczór. I choć Aurora chciała dobrze, zrobiła źle.

Po powrocie do naszego hotelowego pokoju zastaję dziewczynę, siedzącą na łóżku, wpatrującą się w ścianę. Nie odzywa się, nie uśmiecha się, nic. Po prostu siedzi z poważnym wyrazem twarzy, oglądając obraz naprzeciw niej. Obraz to oczywiście nasz portret i te mandarynki pod spodem. Sam nie wiem, jak zacząć w ogóle tę rozmowę. Co powinienem powiedzieć, żeby znów nie użyła na mnie swojej mocy? Oczywiście nie boję się jej, gdyż jestem o wiele potężniejszy, ale boję się o nią. Im więcej tego używa, tym silniejsza się staje. Im silniejsza – tym bardziej nie panuje nad sobą jako początkująca. Może więc sprawić więcej problemów niż pożytku.

– Auroro... – zaczynam cicho, ale zbywa mnie, rzucając na moją twarz poduszkę.

– Pozwoliłeś mi na to! I jeszcze pozwoliłeś, żeby ten facet się do niej dobrał! Co z ciebie za człowiek?! – krzyczy, podnosząc się z łóżka. Oho, to teraz ja jestem ten winny całemu złu? Owszem, odpowiadam za niektóre zło tego świata, ale cholera, bezpodstawnie mnie nie oskarżajmy. Nie lubię tego.

– Uspokój się.

– Nie uspokajaj mnie! Uspokajanie zdenerwowanego człowieka działa na niekorzyść uspokajającego! – ponownie wydziera się, rzucając kolejną poduszką. Przestaje to robić dopiero wtedy, kiedy brakuje poduszek i musi podejść do mnie, by je zabrać z podłogi.

– Sprostujmy sprawę, moja droga. Ani nie jesteś człowiekiem, ani ja nim nie jestem. I cholera jasna, nie obwiniaj mnie o twój wybuch! Co ja miałem zrobić, skoro nic mi nie powiedziałaś? Nie odezwałaś się ani słowem, że właśnie wykorzystujesz coś, czego nie znasz.

– To moja wina?!

– A co, niby moja? – pytam, posyłając jej błagalne spojrzenie. Bóg ją musiał naprawdę opuścić. Tatuś pewnie znowu postanowił sobie wziąć wolne na Bahamach.

– Twoja! Bo mi na to pozwoliłeś.

– Bo mi nic nie powiedziałaś! – wołam zdenerwowany.

– Skoro taki z ciebie Diabeł, powineneś to wiedzieć! Idioto, rzuciłam tobą o ścianę! Przy ludziach, do cholery!

– Zabrałem cię stamtąd, a ty awanturujesz się, bo ci pomogłem? O co chodzi?

– O ciebie! Nie wiem już, kim tak naprawdę jesteś. Bo ja się staram; staram zmienić wszystko, żeby każdy był szczęśliwy. I kocham cię, chociaż ty nie kochasz mnie, i kocham Candidę, i uszczęśliwiam wszystkich, ale nie radzę sobie ze sobą. A nikt nie chce mi pomóc! – woła, upadając na podłogę, ale ja nie dam rady teraz jej wesprzeć. Po prostu czuję się jak niepotrzebne gówno. Przecież jestem z nią wtedy, kiedy potrzebuje, czuwam nad nią, pomagam w trudnych chwilach, sprowadziłem ją z Piekieł, by nie cierpiała. Podobno jestem egoistą, ale w takim momencie: to ona jest egoistką.

– Ja ciebie też kocham, Auroro, ale w takich chwilach zastanawiam się, czy na pewno jesteś kobietą, którą pokochałem – oznajmiam i wychodzę z pokoju, trzaskając drzwiami.

Choć nasza papka na pewno gdzieś w nas jest... to nie teraz i nie tu, kiedy oboje będziemy obwiniać się nawzajem, dopóki jedno nie skapituluje. A ja tym razem nie mogę się ugiąć. Czasami po prostu muszę zachować się jak na Diabła przystało, by niektórzy zrozumieli, jaki błąd popełniają. Teraz to Aurora go popełnia. I musi to zrozumieć. Przy wyjściu szybko wymazuję jej z pamięci to, co przed chwilą powiedziałem. Niech na razie nie wie... nie wie nic.

*The Weekend - Earned It

Tłumaczenie:
Sprawiasz, że to wydaje się magią,
bo nie widzę nikogo, nikogo prócz Ciebie, Ciebie, Ciebie.
Nigdy nie jestem zdezorientowany
Hej, hej
Jestem przyzwyczajony do bycia wykorzystywanym

Więc kocham kiedy dzwonisz nieoczekiwanie,
bo nienawidzę, gdy moment jest spodziewany,
Więc zależy mi na Tobie, Tobie, Tobie,
zależy mi na Tobie, Tobie, Tobie Tobie, tak

Bo dziewczyno, jesteś idealna,
zawsze jesteś tego warta,
i zasługujesz na to,
sposób w jaki na to pracujesz,
bo dziewczyno, zdobyłaś to,
Dziewczyno, zdobyłaś to.

 Postanowiłam umieścić tekst w oryginale, ale teraz będę pod rozdziałem wstawiać również tłumaczenia dla ułatwienia. Zwykle dodaję rozdziały w piątki, ale dziś robię wyjątek, ponieważ jutro będę zajęta. Miłego dnia, Mandarynki


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro