12. Niebo jest twoim miejscem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aurora

Siedzę w osłupieniu, kiedy pierwsze łzy wypływają z moich oczu. Nadal nie dociera do mnie, co się właśnie stało i co usłyszałam kilka chwil temu. Zachowałam się jak skończona idiotka, chociaż w rzeczywistości nie panowałam nad tym. Wiem, że to nie byłam ja, ale naprawdę nie mogłam zapanować nad swoimi słowami i czynami. Czułam się, jakby ktoś przejął nade mną kontrolę. Jakiś wewnętrzny demon, a nie anioł. Miałam sprawność nad swoimi myślami, ale nie nad ciałem i nad tym, co mówię. To były ciężkie minuty, które dla mnie trwały wieczność. Dopiero teraz siedzę, zdając sobie z tego sprawę, jednak za późno jest na jakiekolwiek wytłumaczenia, kiedy pewne słowa zostały już wypowiedziane.

Ochrzaniłam Lucyfera za coś, za co powinnam mu dziękować. Uratował tego faceta, gdyż mogłam mu zrobić krzywdę, wymazał ludziom pamięć, choć gdyby tego nie zrobił, świat zacząłby snuć na mój temat teorie i mogłoby być dość kłopotliwie. Gdyby nie on – byłoby po prostu źle, jednakże nawet tutaj, w hotelu, gdzie jestem z dala od tych ludzi, od ich myśli, czułam się potwornie. Właśnie przez co powiedziałam nieprzyjemności skierowane do tego, którego przecież kocham.

Teraz mogę sobie siedzieć i płakać nad rozlanym mlekiem, czekając aż Lucyfer wróci. Wcale nie chcę się teleportować, by go szukać, ani nawet wnikać do jego myśli. Nie chcę w ogóle używać tego daru, który jakimś cudem wypłynął na powierzchnię, aby móc mną rządzić. To bardzo zły dar i nie potrafię go używać. Wtedy raczej on przejmuje nade mną władzę, zamieniając mnie w niewolnika własnych myśli.

Nawet nie wiem, kiedy zapada zmrok, a ja nadal tkwię w pozycji, w jakiej siedziałam, nim Lucyfer wyszedł z pokoju i do teraz nie wrócił. Niepokoi mnie to, lecz staram się zachować zimną krew. Oczywiście przez te godziny przemyślałam sobie wszystko. Najpierw przeproszę kogoś, kto na te przeprosiny zasługuje. Niepotrzebnie, ale też nieumyślnie wybuchnęłam, robiąc głupią aferę o nic. Muszę również wytłumaczyć Lucyferowi, że nie miałam władzy nad tym, co robiłam w tamtym klubie. To naprawdę nieznane mi uczucie, dlatego nie poradzę sobie sama z tym wszystkim. Potrzebuję go. Potrzebuję kogoś, kto okiełzna razem ze mną te moce, czy też dary. Jestem zagubiona, podczas gdy mój najlepszy nauczyciel postanowił zrobić sobie urlop od życia między ludźmi. Może to nawet ja doprowadziłam do tego, że wrócił do Nieba?

Przerywam moje rozmyślania wtedy, kiedy do pokoju wchodzi Lucyfer. Zerka na mnie przelotnie, odkładając telefon i siatkę z zakupami. Wygląda na bardziej ożywionego i mniej zdenerwowanego. W powietrzu unosi się aromat wanilii oraz cynamonu, przez co robi się bardziej niezręcznie i dziwnie, niż było zanim stąd wyszedł. Posyłam mu pytające spojrzenie, chociaż powinnam zacząć przepraszać, błagając o wybaczenie za wszystko, co powiedziałam i zrobiłam.

– Musiałem wytrzeźwieć – oznajmia, tłumacząc tym samym, dlaczego wyszedł, jednak zaczyna mnie to zastanawiać. To on w ogóle był wcześniej pijany? Nie przypominam sobie, żeby w tym klubie wypił coś więcej niż jeden drink. A może to przez mój wybuch nie pamiętam momentu, kiedy Lucyfer sięgnął po coś mocniejszego? – Normalnie, na trzeźwo bym ci tego nie powiedział – dodaje, siadając obok mnie po turecku.

Otwieram szerzej oczy, kiedy wreszcie dociera do mnie to, co mówi. A mówi przecież o tym, co powiedział, nim opuścił pokój. Ale... w sumie co powiedział? Nic nie pamiętam, a przynajmniej nic, co mogłoby być ważne i znaczące. Mimo wszystko postanawiam brnąć w tym, udając, że wiem, o czym powiedział.

– Skąd to w ogóle pamiętasz, skoro byłeś pijany? – dopytuję, a on posyła mi złośliwy uśmieszek. To go bawi?

– Nie powiedziałem, że byłem pijany. Lekko wspomogłem się mocniejszym drinkiem, może kilkoma, ale nie nawaliłem się jak menel. Zażyłem wspomagacz w trudnych chwilach.

Przewracam oczami. Ładny mi wspomagacz... Czego on mnie uczy? Że powinnam pić, jeśli chcę powiedzieć komuś coś ważnego? Och... no tak, to przecież Pan Mroku, nie mogę się mu dziwić.

– Robi się coraz lepiej... – prycham, podnosząc na niego wzrok. Wygląda na o wiele bardziej rozluźnionego i takiego, który nie pamięta, co wydarzyło się w tym feralnym klubie, gdzie zrobiłam najlepszy pokaz swojego daru. Tak, bo właśnie takie atrakcje są na porządku dziennym w Palma de Mallorca. Wtedy dociera do mnie, że powinnam zacząć ten temat i wreszcie przeprosić za swoje zachowanie. Chociaż nadal uważam, że to wcale nie byłam ja. Teraz, kiedy wiem, że w naszym świecie nie istnieją tylko ludzie, zwierzęta i reszta tego, co wcześniej stanowiło normę, mogę domyślać się, iż dobieranie się do czyjejś duszy, a także przejmowanie nad nią kontroli, może być czymś normalnym.

– Coś chcesz powiedzieć? – zagaduje Lucyfer, opierając się plecami o brzeg łóżka, a jego wesoły, a może nawet złośliwy uśmiech znika tak szybko, jak się pojawił.

Przełykam głośno ślinę, spoglądając w jego ciemne oczy.

– Przepraszam... To nie powinno się zdarzyć, ale... – zacinam się, jednak postanawiam kontynuować. – Nie panowałam nad tym. Czułam się, jakby ktoś we mnie wstąpił, przejmując kontrolę nad myślami i ciałem. Nie chciałam tego wszystkiego, ale się stało. Tak po prostu... – mówię, ściszając głos. Oczywiście, że jest mi wstyd, nawet jeśli to nie ja zrobiłam to wszystko. Powinnam przecież przejąć kontrolę nad sobą, jakoś nad tym zapanować, wykazać się silną wolą, jednakże nie udało mi się, przez co czuję się słaba. Po co komu taki anioł, który nie potrafi nawet sobą zarządzać, a co dopiero innymi?

– Co...? Dlaczego mówisz dopiero teraz? – pyta, jakby oburzony.

– Może dlatego, że cię nie było? A jak wróciliśmy do hotelu, to także nie byłam ja. Co ja miałam ci powiedzieć, Lucy? Że zostałam... opętana? To w ogóle możliwe?

Właśnie. To jest możliwe? Gdybym miała przy sobie Gabriela, na pewno zacząłby opowiadać o wszystkim, udzieliłby mi dobrej rady, pomógł oswoić się ze swoją nową naturą, ale cholerny piernik postanowił zostawić mnie wtedy, kiedy akurat najbardziej go potrzebuję. Jestem zdana na siebie... I to mnie wykańcza, gdyż wcześniej mogłam przynajmniej na kogoś liczyć.

– Musimy wracać do domu... – oznajmia mężczyzna podnosząc się z podłogi, a ja otwieram szerzej oczy. Nie! Nie mogę wracać do domu, nim nie okiełznam, i nie dowiem się, co mi właściwie jest. Nie chciałabym zrobić nikomu krzywdy w Marsheland, zwłaszcza kiedy przyjechałaby Candida.

– Absolutnie się nie zgadzam! Będę z tym walczyć albo razem coś wymyślimy, ale nie jedźmy jeszcze. Nie teraz, kiedy to odkryłam... Proszę?

W tej chwili mogłabym zrobić maślane oczęta, jednak wątpię, by mi wyszło. Niektóre dziewczyny, kiedy to robią, wyglądają naprawdę uroczo, lecz są takie, które wyglądają, jakby po prostu miały problemy z oczami. I ja należę do drugiej grupy.

– Chcesz próbować mocy na tych ludziach? – pyta ironicznie. Gdy widzi moje mordercze spojrzenie, zmywa z siebie ten cień głupkowatego uśmiechu i poważnieje. – Co mamy zrobić? Hotel na Majorce nie jest najlepszym pomysłem do trenowania twoich nowych umiejętności ani do pokonywania twojego wewnętrznego demona.

– To ja mam w sobie demona?! – prawie piszczę. Nie tego się spodziewałam. Liczyłam na coś w stylu: masz omamy, zdaje ci się, podałem ci kilka grzybków halucynogennych, ale nie czegoś takiego. – Lucyfer, do cholery, odpowiadaj! – wołam, potrząsając jego ramionami.

Niemal natychmiast kładzie dłonie na moich policzkach, spoglądając w oczy. Wtedy... uspokajam się. I wiem, że to zasługa tych jego mocy, przez co czuję się jak w jakimś filmie fantastycznym. To po prostu wszystko takie niemożliwe. W jednym dniu przyjeżdżam do aż nad wyraz miłej rodziny w Hiszpanii, po czym odkrywam, że za tymi maskami dobrych, przyjaznych osób jest także banda demonów i aniołów na czele z Diabłem, a nawet Bóg, który odwiedził nasze progi przy wyborze Candidy. Aż dziwne, że w nocy normalnie sypiam. I aż dziwne, że policja nadal mnie nie szuka, choć przecież byłam poszukiwana na terenie Włoch. Pewnie to przez Lucyfera i jego sztuczki.

– Chyba. Nie wiem, nie wchodziłem ci do głowy, to nie wiem – odpowiada Lucyfer, wzruszając ramionami. – Teraz jesteś spokojniejsza? – pyta troskliwie, lecz zbywam go, wstając z podłogi.

Wychodzę na balkon, skąd mam widok na piękną plażę i pobliską promenadę, po której spacerują turyści i mieszkańcy stolicy Majorki. Biorę kilka wdechów, zamykając oczy i próbuję doprowadzić się do porządku. Muszę przecież dokończyć tę rozmowę, ale przeraża mnie fakt, że jakiś demon mógł we mnie wejść, zważywszy na to, że jestem aniołem. Aniołem, do jasnej cholery!

– Przecież ci pomogę, Auroro. Nie zostawię cię samej, dlaczego więc tak się zachowujesz? – Lucyfer zgarnia moje włosy, które zdążyły przykleić się do moich policzków i czoła. To wszystko przez ten stres, który ciągle odczuwam. Stres spowodowany niewiedzą, co przyniesie kolejny dzień. Czy będę znów musiała podjąć wybór? Co jeszcze spotkam na swojej nadprzyrodzonej drodze życia? Boję się spoglądać ludziom w oczy, ponieważ zaczynam czytać ich myśli, zagłębiam się do ich umysłu, a to coś, czego wolałabym uniknąć za wszelką cenę. Boję się swojego nowego życia, choć sama je wybrałam, a teraz... teraz muszę w nim trwać.

– Nie boisz się czasami kolejnego dnia? Nie boisz się tego, co ci przyniesie? Nie boisz się swojego daru? – pytam, spoglądając na piękne morze, które teraz wydaje się zwykłą, czarną otchłanią.

Lucyfer głośno wzdycha i kładzie głowę na moje ramię.

– Nie. Przywykłem do tego, kim jestem, co robię. Panuję nad sobą i swoimi myślami. Jeśli zaczniesz panować nad swoim życiem, będziesz w stanie okiełznać wszystko, co napotkasz. Wystarczy...

– Ciągle mówisz o tych myślach. Że to wszystko siedzi w głowie, że jeśli się postaram zmienić myślenie, zmienię całe swoje życie. Czemu tak uważasz? – przerywam mu, kiedy zdaję sobie sprawę, że Lucyfer znowu zaczyna temat zmiany toku myślenia.

– Bo tak właśnie jest. Może ekspertem nie jestem ani nawet nie mam dyplomu z psychologii, ale tego nauczyło mnie życie. Bo życie polega na myśleniu. Kiedy myślisz o złu, będzie panować zło, kiedy myślisz o dobrych stronach tego świata, będzie dobrze. Tak już jest.

– A nie wierzysz, że nad wszystkim panuje Teodon? Że to on sprawuje kontrolę? – pytam.

– Teodon? Nie. On dał nam władzę, i to my mamy stery. Nie On. Uwierz w swoje możliwości, Auroro. Uwierz, że da się zapanować nad wszystkim, jeśli będziemy w to wierzyć. Spróbuj chociaż. Inaczej nie przekonasz się, czy warto – oznajmia.

Czuję w głębi siebie, że Lucyfer ma rację. Przecież gdyby nie miał – nie mówiłby tego, ponieważ ten mężczyzna mówi tylko o tym, co wie, czego jest pewien. Teraz muszę mu w tej kwestii zaufać i dać się poprowadzić. Choć mogę przegrywać, upadać i znowu przegrywać, wytrwam to. Żeby wygrać, trzeba najpierw przegrać. Dlatego ja pokażę, że wygram, chociaż los chciał inaczej.

– Ufasz mi? – pyta Lucyfer, odwracając mnie ku sobie.

Spoglądam w jego prawie niewidoczne oczy i uśmiecham się delikatnie.

– Oczywiście, że tak.

– Więc zaufaj mi, że będzie dobrze. Zadbamy o to. Oboje. – I tymi słowami kończy naszą rozmowę, prowadząc mnie do równie ciemnego pokoju, gdzie jedynym światłem jest księżyc na niebie, nieco oświetlający nam pomieszczenie. Teraz mogę spokojnie odetchnąć z ulgą. Nie jestem sama ze swoim problemem. Może nie mam Gabriela, który zawsze zasypywał mnie swymi mądrościami i pomagał w takich chwilach. Mam za to Lucyfera, starającego się za wszystkie czasy, i to sprawia, że czuję się spokojniejsza, pewniejsza mojej wygranej w tym ciężkim okresie.

W trakcie kolejnych dni mój dar przestał się ujawniać, a całe to opętanie poszło w niepamięć, ponieważ nic takiego się nie działo, co mogłoby świadczyć, że coś weszło mi w anielską duszę. Nadal nie czuję się w pełni bezpieczna pod tym kątem, jednakże ufam Lucyferowi i wiem, że gdyby coś się działo, on by wiedział o tym pierwszy. Pomógłby mi, ostrzegł albo zrobił cokolwiek w tym kierunku. W zamian tego staraliśmy się rozluźnić przed powrotem do domu, porozmawiać o Candidzie, która zadzwoniła do nas wczoraj z Paryża oznajmić, że z nią wszystko w porządku, żebyśmy się nie martwili. Chociaż zapewniła nas o swoim dobrym samopoczuciu, nadal mieliśmy z tym wątpliwości.

Dziś nie wracamy do wczorajszej rozmowy, gdyż znów mogłoby skończyć się kłótnią o jej dobro. Ja ponownie czułabym się winna, że dałam jej coś, czego nie chciała, a Lucyfer darłby się, że dalej się obwiniam.

Na szczęście nasz ostatni dzień w stolicy Majorki jest naprawdę miły. Spacerujemy wzdłuż pięknej plaży pełnej turystów i mieszkańców, którzy wylegują się w słońcu. Ja mogę napawać się najwspanialszymi widokami, trzymając się blisko tego, którego tak kocham.

– Myślisz, że jak wrócimy, wszystko będzie jak dawniej? – pytam, gdy dochodzimy już do ostatniego metra naszego spaceru.
Lucyfer posyła mi kpiący uśmiech, który wcale mnie nie uspokaja. No bo co ja mogę sobie myśleć?

– Nigdy nie będzie jak dawniej, Auroro. Wszystko dawno przeminęło i nic nie wróci. Bo takie właśnie jest życie: ulotne. Zostają nam jedynie wspomnienia, którymi bardzo często żyjemy.

– Zniszczyłeś mi marzenia...

– Marzyłaś o tym, żeby było jak kiedyś? Dobrze wiedziałaś, na co się piszesz, więc już nie ma odwrotu, moja droga. Teraz za to mogę cię zapewnić, że na pewno podróż minie nam miło – oznajmia mężczyzna, puszczając mi oczko.

Ja oczywiście wiem, o czym mówi. Ma na myśli samolot, którym nienawidzę podróżować. To jest jedyny środek transportu, który przyprawia mnie o dreszcze, palpitacje serca i, prawie, zawał. Gdybym miała być jednym z tych aniołków latających pomiędzy chmurkami, wolałabym siedzieć na tyłku gdziekolwiek, byleby nie latać.

Podróż mija w dość nerwowej atmosferze. Głównie to przeze mnie i mój strach przed lataniem. Nie jest to coś, co lubię, więc znów pojawiają się wyzwiska, wzywanie Boga i przełykanie śliny kilka razy na minutę. Nawet mała dziewczynka siedząca obok nas, jest bardziej spokojniejsza i opanowana niż ja, a przecież to dziecko! Oczywiście jest mi wstyd, a tym bardziej Lucyferowi, który musi wytrzymywać moje wieczne narzekania, gdy tylko pojawiają się delikatne turbulencje.

Samoloty to po prostu istne zło.

Jednak po tych wszystkich przeżyciach w powietrznej trumnie możemy stanąć na betonie, gdzie czeka na nas samochód Lucyfera. Z lotniska jest kawał drogi do domu, więc spokojnie mogę wreszcie zasnąć bez obaw, że za chwilę spadniemy, uderzymy w jakąś górę i spłoniemy żywcem, choć powątpiewam, bym ja i Lucyfer tego doświadczyli. W końcu... nie jesteśmy normalni.

– O, nie. Nawet nie próbuj spać! – upomina mnie mężczyzna, kiedy siadam na miejscu pasażera. Spoglądam na niego zaskoczona, mrużąc oczy. Naprawdę cholernie chcę mi się spać, więc nie rozumiem tej głupiej prośby. Wiem, że on nie bardzo potrzebuje snu, dlatego nie powinien dziwić się mi, że zachowałam niektóre ludzkie cechy. – Ja prowadzę, a ty mi towarzyszysz, bo inaczej też kimnę.

– Żartujesz sobie? Lucyfer, jestem zmęczona...

– Ja też! Twoim wiecznym uspokajaniem, dlatego teraz ty będziesz męczyła się ze mną. Inaczej będzie źle.

– Grozisz mi? – pytam, śmiejąc się. Czym mógłby mi zrobić krzywdę?

– A wiesz, że aniołki niezbyt przepadają za świętym olejkiem i ogniem? Cóż za ironia, u siebie w Podziemiach mam tego zapas i z chęcią posiedziałbym z tobą przez całe dwa dni w ogniu.

– Dupek – podsumowuję, zamykając oczy.

Pod domem zostaję niezbyt przyjemnie obudzona, kiedy Lucyfer szarpie mnie za ramiona, krzycząc mi fragment ulubionej piosenki Candidy. Tak, on krzyczy, nie śpiewa, dlatego właśnie od razu wstaję, piorunując wzrokiem.

– Czasami zastanawiam się, czy aby na pewno jesteś starym dziadem, czy jednaj wstąpiło w ciebie dziecko – oświadczam, odbierając od niego swój bagaż, za co jestem nagradzana ślicznym, uroczym uśmiechem Lucyfera. Posyła mi również całusa i zamyka bagażnik swojego czerwonego mercedesa, którego kiedyś ukradłam wraz z Can, by móc pojechać do pobliskiego parku. Ani trochę nie żałuję tego wyczynu, chociaż był bardzo ryzykowny. To właśnie ta dziewczyna sprowadziła mnie na gorszą drogę, którą teraz podążam jako anioł.

– Oj, no daj spokój. I tak mnie kochasz! – woła wesoło, jednak nasze dobre humory nie trwają tak długo, jakbyśmy chcieli. Gdy tylko przechodzimy na główny plac przed rezydencją, jesteśmy świadkami ostrej kłótni pomiędzy Candidą a moimi rodzicami.

Otwieram szeroko oczy i upuszczam swoją walizkę. Nie spodziewałam się tutaj ani Can, ani nawet rodziców. Dlaczego wszyscy tu są?

– Aurora! – krzyczy mama, spoglądając w naszą stronę, po czym biegnie do mnie, by mocno przytulić. – Dziecko, ty żyjesz! A ty, draniu... spróbuj się do niej zbliżyć, a zabiję osobiście!

– Mamo, spokojnie, słyszysz? Co tu robicie? Co się stało...?

– Co się stało?! Otrzymaliśmy list. Potem ten... twój chłopak przyjechał do nas z wizytą, by powiedzieć, że nie żyjesz, ale ja czułam, że to tylko jakieś brednie. I oczywiście nie myliłam się! Wszyscy nas oszukaliście... A ja myślałam, że cię straciłam – oznajmia, płacząc mi na ramieniu.

Rzucam przelotne spojrzenie Lucyferowi, który omija nas i zabiera córkę do środka. Sama nie wiem, co robi tu dziewczyna, ale z nią także będzie czekać mnie rozmowa. Najpierw jednak muszę wymyślić jakieś porządne kłamstwo na poczekaniu. Nie jestem w stanie powiedzieć mamie prawdy o tym wszystkim. Po prostu nie uwierzy, a ja sądzę, że zabronione jest, by anioły mogły się zwierzać, że są aniołami. Pewnie gdyby był tu Gabriel... powiedziałby mi o tym, lecz go nie ma i muszę radzić sobie sama. Jak prawdziwa, dorosła osoba, odpowiedzialna za swoje czyny.

Tym razem czynem jest moja własna śmierć. Jak mam wytłumaczyć mamie i tacie, że... naprawdę umarłam, po czym odrodziłam się? Przecież znowu pomyślą, że zwariowałam, a to możliwe, zważywszy na to, że już raz byłam w szpitalu psychiatrycznym jako młoda dziewczynka.

– Mamo, proszę cię, porozmawiamy, ale musisz się opanować, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie. – Zwłaszcza wtedy, kiedy zaczyna mówić szybko po włosku, a ja próbuję się skupić na tym, co mówi. Co właściwie mam jej powiedzieć?

"Kochana rodzicielko, twoje dziecko jest aniołem, a twoim, prawdopodobnie, zięciem Diabeł. Ale za to jego córka jest człowiekiem! Hura!". Na pewno...

Wchodząc do rezydencji zabieram mamę i milczącego tatę do saloniku dla tej jaśniejszej strony domu, gdzie nikogo nie ma, jednak moją uwagę przykuwa również kupka białych piór przy kominku, a także specyficzny zapach perfum. Perfum Cardy...

Nie zastanawiam się nad tym długo, ponieważ mam inne zmartwienia, dlatego też przysiadam się koło mamy, trzymając jej rękę w swoich dłoniach, nadal zastanawiam się, czy mówić prawdę, czy wymyślić coś, co uratuje ich od załamania psychicznego.

– Byłam chora... I było ze mną naprawdę źle. Lekarze powiedzieli, że nie dają mi szansy na przeżycie, więc zaczęłam szykować się do odejścia. Wysłałam wam ten list i kazałam Lucyferowi jechać wam powiedzieć, że to wszystko prawda... Jednakże niedawno lekarz ponownie mnie odwiedził. Powiedział, że, o dziwo, wszystko się unormowało i nie widzi we mnie żadnej śmierci. Wyleczyli mnie...

– I nie miałaś zamiaru nawet nas o tym poinformować? Ja i tata przeżywaliśmy żałobę! A ludzie w mieście... po wizycie tego twojego chłopaka przestali wytykać nas palcami. Oboje z ojcem mamy pracę, nowy dom. Chyba nie powiesz, że to także stało się tak nagle?! Co my mamy myśleć?

– Lucyfer zrobił wam remont. Cóż innego mogę rzec? Widocznie ludzie zapomnieli... Mamo, błagam cię, nie dręcz mnie tymi pytaniami, ponieważ nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.

– Prawdę, Auroro – odzywa się tato, spoglądając w moje oczy, przez co czuję się jeszcze większą oszustką i złą córką, niż ogólnie jestem. Jako anioł nie powinnam kłamać, ale nadal nie uważam się za jakiegoś najlepszego aniołka, dlatego mogę brnąć w tym dalej.

– Nie karzcie mi tego wszystkiego mówić. Uwierzcie, że żadne z nas nie chce usłyszeć tego na głos, a ja nie mam siły, by o tym wspominać. Po prostu musicie mi zaufać, że już jest dobrze. Proszę... – Patrzę na nich swym najbardziej błagalnym spojrzeniem, chłonąc ich smutne wyrazy twarzy. Czuję się tak potwornie źle, ale muszę jeszcze chwilę wytrzymać. Jeszcze tylko chwilę... A może... Gdybym użyła tego swojego daru? Nie. Absolutnie nie! To wykluczone, bym w ogóle o tym myślała.

– Załamujesz nas, dziecko. Jest jakaś tajemnica, tak? – dopytuje mama.

– Jest, ale wszystko gra. Naprawdę. Wyglądam na trupa? Albo ktokolwiek stąd wygląda inaczej?

– Tak. Nie ma połowy domu, Auroro. Kiedy byliśmy tu ostatnio, klimat tego miejsca był... lżejszy. Wszystko było piękniejsze, bardziej żywsze. Teraz, kiedy my przyjeżdżamy, prawie nikogo nie ma. Nikogo oprócz półnagich osób pałentających się po willi. A ty i Lucyfer wracacie sobie z jakichś wycieczek, zostawiając szesnastolatkę, z którą potem muszę się wykłócać! Na dodatek jest pijana! – oznajmia tata, krążąc wokół pokoju.

Na te ich wiadomości otwieram szerzej oczy. Candida pijana? Półnaga? Z Ezekielem? Cholera jasna do kwadratu. Nie na takie informacje liczyłam, dlatego przełykam głośno ślinę i również wstaję z sofy, poczynając spacer po pomieszczeniu, w którym się znajdujemy.

– Candida powinna być w Paryżu, w szkole, więc nie jestem w stanie wyjaśnić ci, co tu robi, ponieważ dopiero wróciłam z urlopu ze swoim ukochanym, tato. Nie miałam wpływu na to, co działo się pod naszą nieobecność, ale możecie mi wierzyć, że wszystko jest tak, jak było. Oczywiście z  Candidą porozmawiamy i dowiemy się, co tu dokładnie zaszło.

– Mówisz, jakbyś była jej matką. Zmieniłaś się, Auroro... – mówi mama, spoglądając na mnie zdziwiona. – Wydoroślałaś... Jesteś bardziej poważniejsza, niż zawsze byłaś.

– Mamo... ludzie ciągle się zmieniają. Ja mam teraz rodzinę i muszę o nią dbać. To normalne, że musiałam również zmienić swoje podejście do życia. Na pewno wpłynął na to Lucyfer, ale ogólnie jestem taka jak zwykle. Głupia niezdara, która czasami zachowuje się jak idiotka, mimo że skończyła studia. Typowa ja, mamuś.

– Przysięgasz, że wszystko już jest dobrze? Że jesteś zdrowa, że...

– Tak. Przysięgam na wszystko. Obiecuję wam, że już żadna taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Żadna śmierć, żaden zaskakujący was Lucyfer i pijana nastolatka. Tylko musicie mi zaufać. Ufacie mi?

– Postaramy się zaufać... – oznajmia tata, mocno mnie przytulając. – Moja córeczka, a taka dorosła... Naprawdę macierzyństwo ci służy, ale i tak uważamy z mamą, że powinniście wziąć ślub z Lucyferem, i mieć własne dziecko.

– Tato...

– Oj, no wiesz, takie tylko rodzicielskie gadanie. Nie słuchaj, jak nie chcesz, jednak mogłabyś wysłuchać, skoro przemierzyliśmy tyle tych kilometrów w powietrzu, żeby tu przylecieć! Wreszcie mamy pieniądze, by to zrobić. By odwiedzić własne dziecko.

– Cieszę się... Naprawdę – szepcę, bardziej się w niego wtulając.

Naszą rodzinną atmosferę psuje nagłe wejście Lucyfera, który wygląda na speszonego tym, co widzi. Uśmiecha się do moich rodziców, kiedy rozumie, że wszystkie sprawy zostały już wyjaśnione i nie ma żadnych niedomówień.

– Musimy już jechać, Auroro. Czeka na nas taksówka.

– Przecież dopiero przyjechaliście.

– Byliśmy tu od rana. Najważniejsze załatwiliśmy, a teraz możemy spokojnie wrócić do domu, wiedząc, że nasza córka żyje i jest, w miarę, szczęśliwa. Dbaj o siebie, dziecinko – oznajmia mama, przytulając mnie na pożegnanie. To samo robi tata, po czym oboje odprowadzeni zostają przez Sana. Wreszcie mogę spokojnie odetchnąć i usiąść na sofę bez drżących rąk. Mimo że bardzo krótko rozmawialiśmy, cieszę się, że mogłam ich zobaczyć chociaż na chwilę. Teraz wiem, że tak szybko nie przylecą tu, będą żyć w swoim własnym świecie, podczas gdy ja spróbuję żyć w swoim wraz z moimi, trochę innymi, problemami.

– Mamy kolejny problem. – Moją uwagę zwraca Lucyfer, który siada naprzeciw mnie.

– Pijana Candida? To już wiem...

– Gorzej niż pijana Candida – oświadcza i przełyka głośno ślinę. – Jest tu Carda. I jest wściekła za wszystkie czasy.

Tak, jak wspominał Lucyfer, Carda wydaje się naprawdę wściekła. Witam się z nią sympatycznie, jednak ona zdaje się nie zwracać na mnie uwagi. Mimo wszystko jestem szczęśliwa, że ją widzę. Może dzięki niej przybył także Gabriel?

Oczywiście mylę się, gdyż Carda wcale nie zabrała ze sobą kompanów. Przbyła całkiem samotnie i, jak się wspaniale okazuje, nie ma dobrych zamiarów. Ciągle krzyczy coś w łacinie, czego nie rozumiem, za to Lucyfer rozumie bardzo dobrze i również jej coś odkrzykuje, cały czas stojąc przy mnie i trzymając za ramię. Mam ochotę powiedzieć mu, żeby puścił, jednak jest tak zajęty kłóceniem się z Cardą, że odpuszczam.

– Jej miejsce jest w Niebie! Zrozumiesz to wreszcie?! – woła kobieta, wreszcie wyrażając się w naszym języku, po czym zerka na mnie i marszczy brwi. – Och, już rozumiem. Gołąbeczki się kochają, tak? Wiedziałam, Auroro, że w końcu ci się uda wybudzić jego serduszko z długoletniego snu, ale mam nadzieję, że już się sobą nacieszyliście, gdyż idziesz ze mną.

– Co...? – pytam, nie do końca rozumiejąc jej słowa. Jak to idę z nią? Ja się nigdzie nie wybieram, więc nie wiem, o co jej chodzi.

– Radzę ci dobrze. Wyfruń stąd, bo może spotkać cię niemiłe zakończenie wieczoru – oznajmia Lucyfer, piorunując ją wzrokiem. Carda zaczyna się śmiać i przewraca oczami.

– Teraz, kiedy jesteś mięczakiem, skarbie, nikt się ciebie nie boi. Nawet my!

W jednej chwili ląduje przy boku Cardy, uśmiechniętej, usatysfakcjonowanej jak nigdy dotąd. Spogląda na mnie radośnie, przy czym posyła bezczelny uśmiech Lucyferowi. Chcę się ruszyć, pobiec w przeciwną stronę, odejść albo coś krzyknąć, ale żadne słowa nie wydostają się z moich ust, a żadna część ciała nie chce się ruszyć. Stoję przy boku Cardy i nie mogę uciec, nawet nie wiedząc o jej zamiarach.

– Ostatni raz się widzicie. Nic jej nie powiesz, mój drogi? Żadnego wyznania? – pyta kobieta, uśmiechając się złowieszczo.

Patrzę na Lucyfera, błagając go myślami, by zabrał mnie od niej, by mi pomógł jak zawsze, jednak on stoi obojętnie, po czym zaczyna przybierać czerwoną barwę. Najpierw zmieniają się jego oczy. Z ciemnego koloru przeistaczają się w czystą, przeraźliwą czerwień. Dalej nie jestem w stanie oglądać jego przemiany, gdyż czuję mocny podmuch wiatru, grunt usuwa mi się spod nóg, a ja czuję, że jestem w objęciach Cardy i frunę do góry. Wolna jak ptak, a zarazem związana przez tę sprytną, przebiegłą kobietę. Pragnę krzyczeć, uciec, choćby spaść, lecz nic mi się nie udaję. Pozostaję na jej łaskach... I mknę do Nieba, gdzie przecież moje miejsce...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro