13. Siła jest w rodzinie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucyfer

Stoję oniemiały, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Aurora i Carda. Nie wierzę... nie wierzę, że nie dałem rady odebrać jej od tej furiatki! Przecież jestem kimś potężniejszym, a jednak... uziemiła mnie ta wstrętna żmija. Zastosowała swoje czary, przez co nawet ruszyć się nie mogłem. Wraz z jej odejściem blokada również zniknęła, dzięki czemu od razu biegnę do Candidy, która położyła się spać po swoich eskapadach z Ezekielem. Nie zdążyłem z nim jeszcze porozmawiać na temat mojej córki, jednakże teraz nie to jest najważniejsze. Musimy przecież sprowadzić tu Aurorę. Jej miejsce wcale nie jest u boku reszty tych aniołków. Ona musi być tutaj. Ze mną i z Can, która jej potrzebuje. Bez niej nie wytrzymalibyśmy tygodnia, a co dopiero reszty tych przeklętych dni na powierzchni. Po prostu nie.

Wchodzę do jej pokoju, gdzie leży, patrząc w sufit, śpiewając jakieś francuskie piosenki. Przewracam oczami i rzucam w nią poduszką, którą znajduję przy pufie. Od razu się podnosi, kilkakrotnie mrugając oczami.

– Co? – pyta, piorunując mnie swoim wściekłym wzrokiem.

– Radzę ci szybko wytrzeźwieć. Porwali Aurorę – oznajmiam chłodno i zatrzaskuję drzwi od jej pokoju. Po drodze spotykam również Ezekiela i Sana, których zabieram do naszego saloniku. Wiem, że powinien pojawić się także Amaron, dlatego chcę poczekać, aż zbierzemy porządny zespół do odbicia dziewczyny. Byłoby dobrze mieć w ekipie jakiegoś anioła, który byłby w stanie dostać się do Nieba, by ją znaleźć, ale niestety... żaden z pierzastych nie przepada za mną, a my musimy działać szybko i sprawnie, dlatego rezygnuję z poszukiwań naiwnego, głupiego i lubiącego mnie Gabriela.

– Stary, co się dzieje, do cholery?! – woła Ezekiel, kiedy wreszcie docieramy do miejsca docelowego, gdzie chcę ogłosić tę niezbyt miłą nowinę. Wręcz makabryczną, gdyż mamy małą szansę na odzyskanie Aurory. Żaden z nas nie może dostać się do Nieba, ponieważ znają nasze naczynia i dobrze wiedzą, kim jesteśmy. Nie znamy także żadnego innego sposobu na odbicie kobiety, dlatego trzeba połączyć siły i coś wymyślić. Nie dam Aurorze spędzić wieczności pośród chmurek, pierzastych gniotów, którzy będą ją męczyli, a przede wszystkim: nie przy Cardzie, która okazuje się być nieobliczalną wariatką. Potrzebowałbym teraz Ojca, ale po przywróceniu Aurory znowu gdzieś się zaszył, i nikt nie może Go odnaleźć. Jakby zapadł się pod ziemię, chociaż to akurat niemożliwe. Pewnie znów koczuje pośród palm i piaszczystych plaż. Ewentualnie wybrał góry, ale to do Niego niepodobne. Zawsze wolał podziwiać morza.

– Porwali ją! Porwali! – krzyczę oburzony, kopiąc w masywny stół.
Dopiero przyjechaliśmy... dopiero co zaczęliśmy normalne, wspólne życie, dopiero co uczyłem się tego wszystkiego, poznawałem bliżej uczucie miłości, które zostało mi zabrane ot tak. A na domiar złego ta mała siksa nazwała mnie mięczakiem, a na to pozwolić nie mogę. Żaden ze mnie mięczak! Jam Pan Mroku, Pan Piekieł, Pan Zła. Jestem Diabłem, do cholery! I nikt nie ma prawa zadzierać ze mną, gdyż uwielbiam takim osobom wymierzać kary. Tym razem z chęcią zapoluję na Cardę. Będzie wspaniale mieć ją w swoim zbiorze w Piekle. A jak Raul ucieszy się do tortur!

– Że kogo porwali? – pyta San zmieszany tą całą sytuacją. Och, litości... Dlaczego on jest takim tępakiem?

– Aurorę! Carda zrobiła mi awanturę za wszystkie czasy, uziemiła mnie i porwała dziewczynę. Do diabła z tymi zazdrosnymi babami! Jak ją dorwę, to tych piór już nie będzie miała! – wołam, nadal rzucając kolejnymi przedmiotami, które rozbijają się o ścianę.

Dopiero dzięki interwencji Ezekiela siadam spokojniejszy na sofę, przymykając powieki. Zaczynam tracić siły. Gdyby Aurora nie oddała za Candidę duszy, wszystko byłoby całkiem inaczej. Nie musiałaby cierpieć, nie musiałaby spędzać ani jednego dnia w Piekle, czy teraz w Niebie. Byłaby tą mało inteligentną dziewczyną, która żyje swoim życiem, a jej serce bije w stu procentach jak u człowieka. I tym razem to ja się czuję winny za krzywdy, które ją spotykają.

Mogłem przecież wyrzucić ją z domu, zwolnić z pracy... Zrobić cokolwiek, by oszczędzić jej bólu i cierpienia. Mogłem to zrobić, owszem, ale byłem głupi, nie wiedząc, że Aurora to wścibska i bardzo ciekawa baba, która wszędzie wetknie swój nos. Tym sposobem wywęszyła nasze tajemnice, nawet jeśli byliśmy bardzo mili i kulturalni, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Nawet pocałowałem raz tę pierzastą idiotkę! A jednak panna Vino i jej mały piegowaty nos dotarły za mną do Piekła. Wszystko się stało przez moją nieuwagę. Jakbym nie mógł zamykać tych drzwi na klucz...

Czuję wielką odpowiedzialność za to, co się dzieje teraz i gdy tylko przywrócimy Aurorę... będę musiał odejść, nawet jeśli kocham tę kobietę całym sobą, nie jestem w stanie zapewnić jej należytego bezpieczeństwa. Namówię Ezekiela do przeszkolenia jej, poproszę, by zaznajomił ją z własnymi mocami, żeby się nauczyła ich prawidłowo używać, a także wydostaniemy z niej wewnętrznego demona, który nadal tkwi w jej duszy, a może tylko w umyśle. W każdym razie poszperamy jej w główce, a potem będzie mogła prowadzić lepsze, bezpieczniejsze życie wraz z moją córką. Jestem pewien, że w ten sposób obie będą bardziej szczęśliwe niż teraz.

– Halo! Czy ty w ogóle nas słuchasz? – Moją uwagę zwraca krzyczący nade mną Ezekiel. Przewracam oczami, jednak podnoszę głowę.

– Nie drzyj kapcia, baranie – warczę, na co od razu reaguje i siada z powrotem na swoje miejsce. – Zadam to pytanie raz. Znacie jakiś sposób, czy mam sam sobie radzić? – pytam, gromiąc ich wzrokiem.

Wszyscy zapadamy w milczenie, by choć na chwilę zastanowić się, czy jest jakieś wyjście, czy jednak musimy prosić kogoś o pomoc. Chociaż walczymy z czasem, gdyż Aurora może zostać poddana torturom, musimy także myśleć racjonalnie. Martwię się o nią... i tak bardzo źle się czuję, będąc tak bezsilnym, że to aż w głowie się nie mieści.

– Tato... – Nasze milczenie przerywa Candida, stojąca w progu pokoju. Jeszcze się chwieje, ale nasz specyfik musiał jej pomóc, bo oczy nie są czerwone, a ona sama wygląda o wiele lepiej niż w momencie naszego przyjazdu. Mógłbym się na nią denerwować za wszystkie czasy, robić jej potworne awantury i dawać milion kar, ale i tak mamy poważniejsze problemy na głowie, a jej picie pójdzie w niepamięć, jeśli więcej tego nie zrobi. To w końcu tylko nastolatka, która pragnie zasmakować trochę życia. Oczywiście nie pozwolę jej pić, ćpać, czy robić innych, głupich rzeczy, ale sądzę, że to po prostu dało jej nauczkę na przyszłość.

– Tak mi przykro... Jak tu przyjechałam, to Carda już była. Ja mogłam was ostrzec... Zrobić cokolwiek – mamrocze, zbliżając się do mnie mizernie powolnym krokiem. Jej oczy zachodzą łzami, a ona sama po chwili wybucha głośnym szlochem. Nie jestem w stanie patrzeć na nią teraz, płaczącą i użalającą się nad sobą, jednak to moja córka i nadal kocham ją jak szalony, dlatego biorę ją w ramiona, mocno przytulając. Oboje teraz tego potrzebujemy. Tak po prostu siebie.

– To nie twoja wina. Skąd miałaś wiedzieć, że ta wariatka będzie chciała ją porwać. Ważne, żeby odzyskać Aurorę. Znajdziemy jakiś sposób... – oznajmiam, choć sam zaczynam w to wątpić. Nadal nie mamy żadnego planu, a czasu może być coraz mniej. Do końca nie wiemy, czego tak naprawdę chce Carda od Aurory. Jeśli miała w planie ją zabić... dostała wystarczająco czasu, by to zrobić. Mimo wszystko mam wielką nadzieję, że to nie o to chodziło, że kobieta jeszcze żyje, oddycha i sama usiłuje się wydostać z potrzasku. Byleby nikt jej nie torturował... Byleby nie to.

Sami nie wiemy, ile tak siedzimy, ale na pewno sporo, ponieważ Candida przeniosła się z moich kolan na kolana Ezekiela, na co nawet przestaję zwracać uwagę. Chętnie sprałbym kolesia, pokazał mu, gdzie jego miejsce, jednak zdaję sobie sprawy, że mimo iż jest demonem to naprawdę porządny facet. Wiem, jak traktował swoją dawną kobietę Catherine, którą kochał nad życie i nie pozwolił jej zaciągnąć długu u niego jako demona. Jestem pewien, że moją córkę będzie traktował z równie należytym szacunkiem, lecz rozmowa i tak go czeka. Musi dostać kilka porad i oczywiście muszę go ostrzec, że tylko ją skrzywdzi, zabiję go. I wcale nie jestem typowym ojcem, nie naczytałem się tego w Internecie. Mówię tak, bo tak zrobię, jeśli tylko Candida przyjdzie do mnie z płaczem po moim przyjacielu.

– Boże! – woła nagle San, podnosząc się z kanapy. Od razu zerkam w stronę drzwi.

– Widzisz tam Boga? – pytam ironicznie. To demon, do jasnej cholery, więc niech nie zwołuje mojego Ojca na darmo, bo to mało skuteczne. Teodon lubi się nie odzywać i siać to słynne napięcie.

– Nie... przepraszam, ale wymyśliłem coś! Może sprowadzimy Raula? W końcu... on też ma wtyki. A Diabeł i Król Piekieł to całkiem dobry postrach dla aniołów, nie sądzisz?

Jego pomysł wcale nie wydaje się głupi. Wręcz przeciwnie: brzmi całkiem sensownie. Moglibyśmy z Raulem postraszyć trochę pierzastych, by ogarnęli swoje anielskie dupska i oddali nam Aurorę. O, tak! To niesamowicie, iście diabelski pomysł, który z przyjemnością akceptuję.

– Idź po niego – oświadczam beznamiętnym tonem. On przecież nie musi wiedzieć, że bardzo pochwalam jego ideę. A skoro sam to zaproponował, sam niech idzie po Raula, gdyż jestem za bardzo rozleniwiony, żeby schodzić na dół. Aż nie mam ochoty patrzeć na te wszystkie obesrane dusze, które ciągle jęczą, stękają i myślą, że są takie straszne, a w rzeczywistości każdy w Piekle ma ich dość. To dlatego demony zaczęły bardziej je wytępiać i uczyć spokoju w sali tortur. Dawno tam nie byłem, więc nie wiem, czy widać już postępy.

San oczywiście słucha mojego rozkazu i już po chwili znika gdzieś za drzwiami, pędząc na tyły domu. Ja nadal obserwuję Ezekiela i Candidę, śpiącą u jego boku.

– Lucyfer... – odzywa się cicho, ale zbywam go ręką. – Nie, masz mnie wysłuchać.

– Między "musisz", a "chcesz" występuje wielka różnica. Uwierz, baranie, że nie mam ochoty teraz słuchać, że się kochacie. Chociaż i tak masz przerąbane.

– Jesteśmy przyjaciółmi, Lucy. Powinieneś wiedzieć, że nigdy bym jej nie skrzywdził. Wiem, kim jestem, ale panuję nad wszystkim. Opiekuję się nią, dbam, staram się jej pomóc...

– Dość! Zamknij tę jadaczkę i na razie nie gadaj, rozumiesz? Świetnie, bardzo się cieszę, ale stul dziób na te zasrane pięć minut, kiedy próbuję myśleć, dobra?

Ezekiel natychmiast milknie, wlepiając wzrok w moją córkę, a ja usilnie próbuję skupić uwagę na czymś innym, jednak ani trochę to nie wychodzi, dlatego zamykam oczy i myślami uciekam gdzieś do wspomnień Aurory.

"Nawet Diabła potrafi dopaść ciężar przeszłości, który wyssa z niego życie, więc szanuj to, póki masz szansę uratować kilka żyć przed takim wyssaniem."

Tak mi kiedyś napisała w liście. A ja czuję, że nasza wspólna przeszłość wyssa ze mnie teraz życie, że za bardzo reaguję na to wszystko, że... spadam w dół, robiąc się bardziej człowieczy niż kiedykolwiek. Nie mogę przecież taki być. Jestem Diabłem i czas wziąć się w garść!

– Ale tu panuje nastrój pogrzebowy... Jak wy możecie przebywać w takim smrodzie kadzidełek? – Ten głos... Ten głos wszędzie bym poznał.

Momentalnie wraz z Ezekielem spoglądamy w stronę wejścia do saloniku, gdzie stoi oparty o framugę Gabriel. Posyła nam kpiące uśmiechy i żwawym krokiem podchodzi do nas, siadając na fotelu. Obserwujemy go z szokiem wymalowanym na twarzy, podczas gdy on wydaje się spokojny i wcale niezaskoczony.

– Och... A co ty... tu robisz? – Pierwszy zagaduje Ezekiel, który zdążył się szybko ogarnąć. W końcu dla niego strata Gabriela nic nie znaczyła. W ciągu szesnastu lat zamienili może ze trzy zdania, więc prawie się nie znają. Ja i starzec mamy więcej do pogadania. Przede wszystkim: rozmawialiśmy więcej niż raz. Nawet na tematy Aurory, więc mogę śmiało przyznać, że zdążyłem polubić Gabriela.

– Odszedłem... – oznajmia mężczyzna, spuszczając wzrok. – Jednakże nie dałem rady zabrać Mandarynki... Ja... – przerywa, spoglądając na mnie wymownie. I wtedy dociera do mnie, że moje myśli się sprawdziły. Carda musiała coś jej zrobić. Jestem wręcz pewien, że coś jej siksa zrobiła.

– Nic nie mogłeś zrobić – odpowiadam cicho. – Czy ona chociaż żyje?

– Żyje, Lucyferze, ale jest z nią źle... Bardzo źle. Carda zajęła się nią w sposób, który u ciebie w Piekle jest chyba na porządku dziennym.

Tortury. Torturują Aurorę. Zabiję. Zabiję każdego, kto ją tknął. Poruszę niebo i ziemię, i wytropię gnojów. Znajdę... I zabiję.

– Lucy – odzywa się Ezekiel, posyłając mi przerażone spojrzenie. Próbuję się uspokoić. Naprawdę próbuję i staram się jak mogę, jednak złość przejmuje nade mną kontrolę, dlatego zaczynam rzucać kolejnymi przedmiotami, które akurat napotykam. Budzę przez to Candidę, obserwującą mnie ze zdziwieniem. Ezekiel szepcze jej coś na ucho, po czym zauważa Gabriela i wpada w jego ramiona. – Stary! Skończ, bo ci przyfasolę! – woła mężczyzna, zatrzymując mnie. Zerka w moje oczy, starając się uspokoić mnie samym spojrzeniem, co prawie się udaje.

– Zabijemy ich. Obiecuję ci to, ale teraz miej głowę na karku, bo nie ręczę za siebie. I spróbuj walnąć mi ripostą, a osobiście znajdę dla ciebie pal i powyrywam ci wszystkie kończyny.

Z szoku otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafię. Mój własny demon pogroził mi i to naprawdę poskutkowało, bo milknę i przestaję rozwalać kolejne przedmioty w domu. Przełykam głośno ślinę, kiwając mu głową, że nic głupiego nie zrobię. Przy okazji tym gestem próbuję mu podziękować, że jako jedyny stara się ze mną coś zrobić, bo zaczynam świrować gorzej niż Carda.

– A więc, Gabriel, co ty tu odwalasz? Przychodzisz w odwiedziny akurat w momencie, kiedy twojej przyjaciółki już nie ma? Tak się zachowuje...

– Przestań, Lucyferze – przerywa mi, podnosząc jedną rękę, po czym sam zaczyna chodzić po pokoju, przyglądając się obrazom na ścianach. Widzę, jak z odrazą próbuje uciec wzrokiem od nich, lecz ciągle przyciągają jego uwagę. Nie dziwię się mu, gdyż obrazy są naprawdę świetne. Sam je malowałem, więc wiem. – Wszystko się zmieniło... – zaczyna Gabriel, zapadając w swój nostalgiczny ton. – Odkąd Teodon znowu gdzieś zniknął, Carda popadła w samozachwyt nad swoimi rządami i postanowiła objąć Jego tron. Z Nieba zrobiło się drugie Piekło, mój drogi. Anioły albo musiały przejść na jej stronę, albo ginęły. Gdy tylko dowiedziałem się, że Aurora została porwana, a ja mam dokonać na niej... egzekucji, uciekłem.

– Egzekucji?! Planują ją zabić? – drę się przerażony. Nie, nie, nie. Błagam, tylko nie to.

– O ile wierzyć posłańcom Cardy. Wiem, że ma jakiś plan względem Aurory, i dopiero wtedy, kiedy się nie posłucha, może być z nią źle, dlatego musimy działać, Lucyferze. Tym razem bez żadnego podziału na lepszych i gorszych, na stronę ciemną i jasną. Musimy działać wspólnie – oznajmia mężczyzna, spoglądając w moją stronę.

Dobrze wie, że nie będzie to łatwe zadanie, zważywszy że każdy jest do siebie nawzajem uprzedzony. I nie jest tu mowa tylko o mnie i o Gabrielu, gdyż dogadujemy się znacznie lepiej niż na początku, lecz chodzi tu raczej o inne anioły i demony, które mają z nami współpracować. Te dwa gatunki nienawidzą się tak bardzo, że gdyby była szansa na zniszczenie którejś ze strony, nikt by się nie wahał. Od wieków zawsze demony próbowały wytępić wszystkie anioły, które napotykały na drodze, ale i wzajemnie, ponieważ pierzaści również mają swoje za uszami. Potrafią nieźle skopać nam tyłki, kiedy są w dobrej formie.

– Masz już jakąś elitę? – pytam ciszej. Wcale nie mam ochoty na kolejne aniołki w moim domu, lecz tym razem nie ma żadnego, innego wyjścia. Musimy działać szybko, sprawnie i, przede wszystkim, wspólnie. Jeśli uda się nam odzyskać Aurorę – będzie to zasługa nas wszystkich. Bez żadnych wywyższeń.

– Wysłałem kilka aniołów na poszukiwanie Teodona. Jego pomoc na pewno gra tu dużą rolę. Poza tym znalazłem kogoś, kto zapragnął tu przybyć, odejść z Nieba od rządów Cardy, i poznać Aurorę osobiście... – Policzki Gabriela przybierają bardziej różową barwę, przez co od razu wiem, o kogo mu chodzi. Nie jest sam. Jest z kimś... z kimś, kogo kiedyś bardzo kochał i sprawił, że kobieta trafiła do Nieba. Była jego człowieczą ukochaną, jednakże popełniła samobójstwo po porodzie dziecka. Gdy dowiedziała się, że jest to dziecko z gwałtu, nie Gabriela, nie wytrzymała presji i zrobiła najgłupszą rzecz na świecie. Poddała się.

– Czyżby mowa o... – Nie dane jest mi dokończyć mojej wypowiedzi, gdyż drzwi do pokoju delikatnie uchylają się, a do środka wchodzi ruda, drobna kobieta.

– Witaj, Lucyferze – odzywa się, przemierzając pokój. Candida wraz z Ezekielem spoglądają na nią oszołomieni, jednak nie próbują nic komentować. W końcu rzadko spotyka się dziewczynę starego jak świat anioła. Archanioła... Kogoś, kto przy Teodonie jest naprawdę blisko. Oczywiście nie zachowuję się jak na dżentelmena przystało i nawet nie zamierzam wstawać do niej. Jestem Diabłem, więc mam prawo siedzieć dupą na kanapie, nie odzywając się ani słowem do jakiejś pieprzonej anielicy. – Och, rozumiem...

– A pani to kto? – Na pomoc wychodzi mi Candida i jej ciekawość.

– Ja...? Okłamałabym cię, dziecko, mówiąc, że człowiekiem – oznajmia jej kobieta, na co Can od razu podnosi się z sofy, omiatając wrednym spojrzeniem Magdalenę.

– Nie jestem dzieckiem! Zapewne przeżyłam więcej niż ty! Myślisz, że jak jesteś aniołkiem, to możesz tu przychodzić i w ogóle odzywać się do mojego taty!? – woła groźnym tonem.

Uśmiecham się chytrze, patrząc na cały ten śmieszny cyrk rozgrywający się przede mną. Nie sądziłem, że Candida oburzy się widokiem kolejnego anioła, który chce nam pomóc odzyskać Aurorę. O, właśnie. Nie, nie. Nie możemy być dla niej niemili! Przecież wtedy nam absolutnie nie pomoże.

Natychmiast pociągam za sobą moją córkę tak, że siedzi teraz ze mną na kanapie, próbując się wydostać, jednak blokują ją ręką.

– Po co ją przyprowadziłeś, Gabrielu? – pytam wreszcie.

– Magdalena może nam pomóc. Mówiłem ci już, że musisz przestać na chwilę zgrywać potężnego władce i choć raz zjednoczyć się, Lucyferze. Teraz, właśnie teraz, będziesz udawał idiotę? Wiem, kim jesteś, wiem to, naprawdę, ale raz bądź skromniejszy i normalniejszy. Taki jak przy Aurorze... – dodaje siwobrody, a ja przełykam głośno ślinę. To przy jego kochanej Mandarynce zachowuję się inaczej? Ciekawe jak... Stary pryk nawet nie wie, co do mnie mówi.

– Ja nie zgrywam potężnego władcy. Ja nim jestem, do diabła! – Podnoszę głos, by dać mu do zrozumienia, że nawet nie wie, z kim zadziera. Mam dość tego, że każdy traktuje mnie lekceważąco, zapominając, że jestem Diabłem. Siedziałem wieki w Piekle, w klatce, byłem torturowany, wygnany z Nieba, jestem symbolem zła, jestem doktryną lucyferianizmu, jestem... kimś, kto, niby, sprawuje pieczę nad Iluminatami. A oni śmieją mnie pouczać?

Chyba dawno już nie widzieli mojego gniewu i prawdziwego wyglądu, czego raczej nie chcą widzieć.

– Lucyferze, proszę cię...

– O co prosisz, starcze? No, o co?

– Żebyś się zamknął i zaczął współpracować, do jasnej anielki! – woła Gabriel, piorunując mnie wzrokiem.

I zapewne stalibyśmy jeszcze tak sporo czasu, gdyby nie nagłe pojawienie się kolejnych gości w naszej rezydencji. San powraca wraz z Raulem u boku, podziwiającym piękno wspaniałego domu, natomiast Amaron swobodnie siada na jedną z kanap, ignorując obecność dwóch aniołów, przy czym jednego nowego.

Wzdycham, widząc, jak Król Piekieł uśmiecha się do każdego, pokazując tym samym za dużo radości. Nie przystało to na niego...

– Dzień dobry, państwu! Co tam słychać? – zagaduje, a ja widzę, jak Ezekiel uderza się otwartą dłonią w czoło, a Candida chichocze przytulona do niego. Świetnie... widocznie każdy jest tu w dobrym humorze prócz mnie, dlatego pośpiesznie wychodzę przez taras do ogrodu, mając dość. Gdybym tam został, mogłoby zrobić się nieprzyjemnie, a nie chcę, aby Candida musiała widzieć mnie w złym stanie.

Kolejne gwiazdy na niebie ukazują się w pięknej krasie tuż przy blasku księżyca w pełni. Delikatny podmuch wiatru sprowadza mnie na ziemię, orzeźwiając i uspokajając. Biorę więc kilka porządnych wdechów, spoglądając na przestrzeń wokół. Jest tak cicho... tak przerażająco cicho. Świadomość tego, że tam... tam na górze mogą roznosić się krzyki Aurory, przeraża mnie tak bardzo jak myśli o śmierci córki w okresie, kiedy było to prawdopodobne.

– Lucyfer? – Słyszę, jak Ezekiel coraz bardziej się do mnie zbliża, więc niechętnie odwracam się w jego stronę. Nie wygląda za dobrze. Także przejmuje się naszą Auroritą, stanem Candidy, a także myśli o samym sobie i o tym, co go czeka, kiedy rozprawię się z jednym problemem w postaci Cardy, ale nie może się dziwić mi i mojemu postępowaniu. Nienawidzę pracować z pierzastymi, a tym bardziej, gdy jedną z nich jest wyrafinowana damulka, dawna miłość Gabriela. Wścibska, czasami wredna babka, której nienawidzę całym sercem, jeśli je mam. – Damy radę, stary. Może nie mamy za dobrej ekipy ratunkowej, ale wyobraź sobie, że Aurora byłaby cholernie dumna widząc, że łączymy siły, że nie ma pomiędzy nami, a aniołami żadnej bariery, żadnego muru. I tym razem musimy myśleć jej kategoriami. Musimy wspólnie działać, żeby coś zdziałać.

– A jeśli to jakaś pułapka? Nie ufam tej babie – burczę, odwracając wzrok na ogród przed nami.

– Gabriel nie sprowadziłby kogoś, kto mógłby skrzywdzić Aurorę. Kocha ją tak samo jak ty. Tym bardziej nie pozwoliłby, żeby ktoś z jego otoczenia coś jej zrobił. Musisz mu choć raz zaufać tak, jak robi to twoja panna. A ona mu ufa.

– Nazywa go swoim nauczycielem, rozumiesz to? I chyba kocha bardziej niż mnie...

– Ja nie mogę z ciebie, stary. Jesteś zazdrosny o Gabriela? GABRIELA? Poważnie, robisz się coraz bardziej głupi. Weź się w garść, załaduj akumulatory, pofilozofuj sobie jak Sokrates albo wróć tam ze ściśniętymi pośladami i odzyskaj babeczkę. Twój wybór, palancie – oświadcza Ezekiel, po czym wraca do rezydencji, pozostawiając mnie po raz kolejny oniemiałego. Nie wierzę, że ten demon ma tyle odwagi, by mówić mi takie rzeczy, jednak to właśnie za to go cenię. Jest szczery, mówi, co mu ślina na język przynosi, nie owija w bawełnę i wiem, że nigdy by mnie nie oszukał. To świetny przyjaciel i dlatego nie potrafię się na niego wkurzać, choć powinienem, zwłaszcza, jak się do mnie odzywa. Brak należytego szacunku względem mojej wspaniałej osoby jest poważnym przewinieniem w Piekle, ale Ezekiela nigdy to jakoś nie obowiązywało... Czuł się jak jakaś moja kochanka.

Jednak znowu biorę te słowa do siebie i podążam jego śladem, wracając do rezydencji bardziej opanowany i gotowy, by połączyć siły wraz z aniołami i dać w kość Cardzie oraz reszcie jej zwolennikom.

– No! Nasza gwiazda wreszcie wróciła! – woła wesoło Raul, lecz od razu milknie pod moim morderczym spojrzeniem i poważną miną. On akurat nie ma prawa do takiego zachowania. Jest tylko pionkiem w mojej grze, i kumplem. Kumplem, nie przyjacielem. To taka ciota, że nie mógłbym nigdy się z nim przyjaźnić. Moi ludzie muszą być bardziej twardzi, mniej ciapowaci, muszą posiadać więcej odwagi, aby mówić mi otwarcie o tym, co się dzieje, co zrobili, co ja powinienem uczynić.

– A więc... jaki jest plan? – pytam, wzruszając ramionami, po czym Candida wpada w moje ramiona. Tak o, bez żadnego powodu, co bardzo mnie zaskakuję, jednakże nie odrzucam jej. To w końcu moja kochana córeczka, która przeżyła swoje, a teraz znowu boi się, że straci Aurorę. Po raz drugi... I tym razem ostatni.

Love's a drug, I'm an addict

Ditch my heart just to kick the habit

People might think I'm problematic

Fuck it's I'm alone in a world of static...

[...] Living in the shadow of someone else

Till I took a deep breath and I found myself

Heard the bang from the ricochet

Maybe I was born just a cast away*

Słucham jednej z ulubionych piosenek Aurory, próbując zrozumieć, o co mogło jej chodzić. Dlaczego aż tak bardzo czuła się wyrzutkiem w tym świecie? Przecież ma wspaniałych rodziców, którzy wychowali ją na porządną, niesamowicie cudowną kobietę. Byli z nią wtedy, kiedy ich potrzebowała. Mogła mieć także przyjaciół, a jednak rezygnowała, ponieważ uważała, że praca była ważniejsza niż znajomości. Mówiąc szczerze, może właśnie przez myślenie, że jest wyrzutkiem, stała się nim...

Teraz nie powinno być to istotne, ponieważ ma rodzinę, ma dla kogo żyć, dla kogo się uśmiechać i stąpać po tym świecie, lecz tym razem to ja myślę o tym wszystkim. Sprawiłem już tylu problemów Aurorze... Powinienem usunąć się w cień, pozwolić jej żyć inaczej, znaleźć jej kogoś, kto będzie wręcz idealny, odpowiedni, zapewni jej więcej bezpieczeństwa. Ona nie zasługuje, by męczyć się przez wieczność z Diabłem. I jeśli tylko uda mi się ją ocalić, pozwolę jej żyć inaczej. Usunę się w cień...

*Hollywood Undead - Save me

Tłumaczenie:
Miłość to narkotyk, jestem uzależniony
Porzucam moje serce żeby zerwać z tym nałogiem
Ludzie mogą myśleć, że jestem problematyczny
Pierdolę to, jestem sam w tym statycznym świecie

Żyjąc w cieniu kogoś innego
Póki nie wziąłem głębokiego oddechu i nie odnalazłem siebie
Usłyszałem wystrzał z rykoszetu
Może po prostu urodziłem się wyrzutkiem

 Czy Aurora zostanie uratowana, czy zginie na dobre? Co z tymi smutnymi myślami Lucyfera? What's wrong?! Na te pytania już niedługo poznacie odpowiedzi. Dodaję szybciej rozdział, ponieważ... ponieważ jestem dobrą duszyczką! Miłego wieczoru, Mandarynki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro