15. Nie tak dawno w mieście miłości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na pięknym moście przyozdobionym kolorowymi kłódkami stała drobna brunetka, spoglądająca w dal na świecącą Wieżę Eiffla. Utkwiła swe smutne spojrzenie w masywnej Wieży, gdyż jako jedyna przynosiła jej ukojenie, kiedy każdy kolejny dzień stawał się coraz bardziej męczący. Wtedy zerkała na potężny symbol stolicy Francji i uśmiechała się.

Candida Marsheles w ciągu kilku dni od rozpoczęcia swojej pierwszej szkoły, zmieniła się nie do poznania. Nie była już tą samą dziewczyną, która wraz ze swoją przyjaciółką kradła samochód ojca, aby pojechać na wycieczkę. Nie, absolutnie. To była całkiem inna osoba. Bardziej zdystansowana, zamknięta w sobie, zbyt poważna. W mgnieniu oka uciekło od niej piękne życie, uciekł ten radosny duch zabawy, którego zawsze w sobie miała. Była zbyt przybita po odejściu Aurory, że cały jej świat zawalił się jej tuż pod nogami. Z jednej strony poznawała zalety bycia kimś, kim była jej najlepsza przyjaciółka. Wprawdzie nowe życie nie różniło się od tego, które miała w sobie przez szesnaście lat. Nadal oddychała, nadal płakała, gdy pojawił się problem, nadal śmiała się, gdy coś ją rozbawiło. Zmienił się fakt, że przez swoją zachciankę zmarła jej przyjaciółka, jej matka, którą zastępowała młodej Aurora. Zawiodła tym ojca, gdyż on także wielbił Włoszkę, a nie mógł już jej mieć. Wszystko to przez kilka słów, które kiedyś wypowiedziała na głos Candida.

Aurorita była dla niej za dobra, przez co zginęła, lecz młoda dziewczyna wcale nie chciała, by to się stało. Pragnęła poczuć się jak prawdziwy człowiek, ale bez swoich nadnaturalnych zdolności stawała się wrakiem aniżeli kimś, kto miał czerpać z życia jak najwięcej. Człowieczeństwo nie służyło Candidzie, i taka była brutalna prawda, której nie potrafiła przyswoić sobie panna Marsheles. Nikt jej tu nie traktował tak, jak robili to ludzie w Lloret. Tu była tylko zwykłym cieniem. Nikt jej nie zauważał, nie traktował z szacunkiem. Brakowało jej tego wszystkiego, co miała w swoim rodzinnym mieście. Brakowało jej ojca, matki, wspólnych spacerów po ogrodzie, śmiania się z Gabrielem, jego najlepszych ciasteczek na świecie, nocnych eskapad z Aurorą. Brakowało jej wszystkiego, co wiązało się z Marsheland. W końcu była tylko głupią szesnastolatką, która potrzebowała opieki, troski i wielbienia jako dziecko rodziców. Tego tutaj nie miała.

Mieszkała wraz z dwoma dziewczynami i ciotką jednej z nich, która starała się poskromić nastolatki, lecz niezbyt jej to wychodziło. Candida dostała niewielki pokoik, chociaż reszta mieszkania, które kupiła Aurora z jej ojcem było wielkie. Ciotka Jacqueline jednak nie zgodziła się, by Candida przejęła największą sypialnię. Uważała ją za zwykłą gówniarę, więc tym samym pomiatała szesnastolatką. Dziewczynie zaczęło to działać na nerwy, dlatego coraz częściej wychodziła na świeże powietrze, aby spokojnie usiąść na ławkę gdzieś pomiędzy kolejnymi parkami, i choć na chwilę zapomnieć o otaczającej jej rzeczywistości.

O szkole Candidy mówiono jako o naprawdę świetnej, renomowanej, prywatnej placówce, do której uczęszczała. Na początku wszystko było pięknie, dopóki nastolatka znów nie zapragnęła wrócić do rodziny. Miała nadzieję, że uda im się przywrócić do życia Aurorę, chociaż z dnia na dzień wątpiła w ten cud i płakała, wiedząc, że powinna cieszyć się z życia, jakie dostała. Jednak Candida nie potrafiła już nawet się uśmiechać. Wtedy, gdy było naprawdę źle, otwierała list od swojej przyjaciółki i przypominała sobie piękne chwile, które z nią przeżyła, ile ją nauczyła. Cieszyła się z każdego zapisanego przez nią słowa, bo wiedziała, że kobieta naprawdę ją kochała, starała się dać jej wszystko, choć sama miała mało. Ostatecznie oddała za nią dosłownie wszystko. Swoje życie...

,,Droga Candido,

Piszę do Ciebie, wiedząc, że odczytasz ten list dopiero po całym wydarzeniu. Pamiętasz, jak wspominałaś, że chciałabyś mieć normalne życie nastolatki? Że wcale nie chcesz wybierać między życiem ojca, a życiem Gabriela? Teraz masz to, czego tak pragnęłaś. I wiesz, co? Gdybym miała podjąć jeszcze raz tę decyzję, byłaby taka sama. Zrobiłabym dla Ciebie naprawdę wszystko, ponieważ jesteś tego warta. Dzięki Tobie poznałam smak życia, smak tego prawdziwego, wspaniałego życia. Dzięki Tobie otworzyłam się na świat, chcąc poznawać jeszcze więcej, pokazałaś mi, jak wszystko może być piękne, jeśli tylko tak będziemy o tym myśleć. Popchnęłaś mnie w ramiona swego ojca, co wyszło Ci fenomenalnie, ponieważ teraz jestem najszczęśliwszą kobietą! Związek z Lucyferem nie należy do łatwych, ale dzięki Tobie, oboje się dopełniamy i uczymy tego, czym tak naprawdę jest miłość. A wiesz... miłość to taka papka, mówiłam ci to już, prawda? Miłość... to również szaleństwo pod każdą postacią. Miłość nie jest tylko w sercu. Miłość ukazuje się również w codziennych czynnościach, gdy budzisz się przy tej uwielbianej osobie i widzisz jej uśmiech. Ten uśmiech to również miłość.

Mam nadzieję, że jeszcze zdążysz jej doznać, bo należy Ci się to. Zasługujesz na najlepsze życie, i wierzę, że tak będzie wyglądać Twoje. Pełne miłości, namiętności, dobrych decyzji i marzeń, które powoli będziesz realizować. Przecież marzysz o zwiedzaniu, o chodzeniu do szkoły, poznawaniu nowych ludzi. Teraz rób to z głową, Candido. Masz przed sobą cały świat, lecz nigdy nie daj zwieść się temu, co jest złe. Zawsze słuchaj siebie, swoich bliskich i tych, których naprawdę kochasz. Oni wiedzą, co jest dobre dla Ciebie i będą chcieli Cię uszczęśliwić. Ja to robię, widzisz? A dlaczego? Z miłości, Candido! Z czystej, szalonej miłości! Dlatego baw się, korzystaj z uroków życia, ale wszystko z głową. I nie zapomnij o mnie, bo to ostatnia rzecz, jakiej bym teraz chciała...

PS. Odwiedzaj czasami swojego tatę. On naprawdę Cię kocha, choć czasami Ci tego nie mówi. W głębi siebie na pewno będzie płakał za Tobą!

Na zawsze, Twoja Aurora."

Candida zawsze nosiła list ze sobą, by nigdy nie zapomnieć o swojej przyjaciółce, która również wiele ją nauczyła. Choć z pozoru to ta młodsza zachowywała się czasami bardziej rozsądniej od starszej, Can również czerpała wiedzę o życiu od Aurory.

Kiedy stały się sobie bliższe, narodziła się wielka przyjaźń. Kiedy pojawiła się przyjaźń, była ta więź, która łączy także matkę i córkę. Tak właśnie Candida zdała sobie sprawę, że Aurora nie była tylko jej przyjaciółką, ale również starała się ją wychować jak własną córkę. W końcu to rodzice oddają za swoje dzieci życie, tak?

Szesnastolatka oprócz miłości do swoich rodziców, miała też skrytą miłość do kogoś, kogo ciężko było zdobyć. Owym osobnikiem był przystojny, zdystansowany do świata Ezekiel. Gdy tylko dziewczyna doszła do takiego wieku, gdzie nastolatki szaleją za swoimi idolami, jej idolem był tylko przyjaciel ojca. Demon. Ktoś, kogo powinna się obawiać, a nie kochać. Jednak na niektóre uczucia nikt nic nie poradzi, i tak też było z Candidą. Dziewczyna po prostu się zakochała, choć wiedziała, że Ezekiel nadal cierpi po stracie swojej ukochanej. Nieraz próbowała sprawić, by był bardziej szczęśliwy, co po czasie zaczynało skutkować, gdyż mężczyzna zbliżył się do nastolatki, stali się sobie bardzo bliscy. Wszystko było coraz piękniejsze, lecz wtedy pojawił się Wielki Dzień, a Candida odeszła. Nastolatka przeżywała każdą potyczkę, zamykając się w sobie. Nawet dobry kolega – Julian – nie był w stanie pocieszyć dziewczyny. Ta nadal cierpiała, dopóki nie pojawił się Ezekiel z wielką nowiną. Wtedy znów mogła cieszyć się byciem w jego ramionach, pocałunkami, którymi ją obdarzał i bliskością, którą czuła, będąc przy nim.

Dziewczyna postanowiła, że nie może dłużej udawać, że wszystko było w porządku, dlatego któregoś wieczora spakowała swoje rzeczy, a przy pomocy ciotki koleżanki wypisała się ze szkoły i zakupiła bilet do Hiszpanii. Nie była w stanie dłużej uciekać od jej brutalnej rzeczywistości. W głębi siebie miała nadzieję, że wszystko dało się jeszcze zmienić, odwołać, że jej ojciec odnajdzie Śmierć, którą zmusi do odratowania Aurory, oddania jej z Zaświatów. Jednak Śmierć się ukryła, nikt nie wiedział, gdzie jest, a na pomoc ruszył Teodon. Dziewczyna zawsze miała do Niego jakieś "ale", lecz z czasem... przestała robić nadąsane miny w Jego towarzystwie, czy nawet oszczędzała sobie uszczypliwych uwag. W momencie, kiedy Lucyfer godził się ze swoim Ojcem, ona cieszyła się z tego razem z nim. To właśnie wtedy przestała nie nienawidzić Teodona.

Gdy wyjeżdżała z Paryża, Candida miała ogromną nadzieję, że z jej przyjaciółką wszystko dobrze, a kiedy tylko przekroczyła próg domu i zobaczyła obściskujących się rodziców... nie mogła powstrzymać się od swoich głupich komentarzy, choć gdzieś głęboko w sobie skakała z radości, płakała ze szczęście i tańczyła taniec zwycięstwa. Jednak coś ją blokowało. Jeszcze nie wiedziała co, ale coś musiało być na rzeczy, gdyż naturalnym zachowaniem Candidy była właśnie ta otwartość, bezwstydność i wykonywanie głupich rzeczy w gronie rodziny. Wtedy zaczęła się obawiać, że coś złego nadchodzi. Że coś złego jeszcze namiesza w ich życiu. I wcale się nie myliła. Jeszcze coś miało nadejść...

Pamiętacie flash-backi z poprzedniej części? Nie mogłam się powstrzymać, dlatego w tej części zaplanowałam ich trzy. Oczywiście noszą podobne nazwy do tych poprzednich, jak możecie zauważyć. Przyznam, że jestem z niego zadowolona, aczkolwiek mógłby być lepszy. Oby następny wypadł lepiej. Do usłyszenia, Mandarynki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro