25. Nie bądź foką, Fokalorze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez całą noc nie zmrużyłam oka, przejęta zaistniałą sytuacją. Pierwszy raz biorę udział w takiej akcji, więc nie umiem się do niej odpowiednio przygotować. Jak ja, taki słaby anioł, mogę walczyć z kimś tak potężnym? Jak w ogóle zgładzić ducha, który pragnie zniszczyć barierę między dwoma przeciwnymi światami, i stać się kimś w rodzaju Boga? Widziałam, że Lucyfer jest pogrążony w lekturach: czytał przeróżne zapiski w księgach, a także siedział przy laptopie, ciągle szukając nowych informacji na temat owego ducha. Niestety, mamy niewielki zarys tego, kim dokładnie jest nasz nieproszony gość w świecie ludzi.

Diabeł podejrzewa kogoś, ale nie mając pewności, nic nie możemy zrobić. Obiecał skontaktować się z Noemi, by prosić ją o pomoc, lecz nadal nie zawitaliśmy jej w hotelowym pokoju. Ja udaję, że śpię, a tak naprawdę wciąż myślę. Myślę o tym, co będzie, kiedy już wrócimy do domu. Jak będą wyglądały nasze stosunki, czy Lucyfer wydorośleje, aby móc normalnie żyć ze swoją rodziną? W głowie kiełkuje mi się tysiące pytań, ale na żadne nie potrafię sobie odpowiedzieć. Chciałabym porozmawiać ze swoim mężczyzną, lecz to nie pora na takie prywatne pogawędki na temat wspólnej przyszłości oraz podejrzanej Candidy.

Lucy tuż przed moim zaśnięciem wspominał, że coś z nią jest nie tak, ale kiedy próbował z nią rozmawiać, ta wszystkiego się wypierała. Cóż, w pewnym sensie się jej nie dziwię. Ona nadal ma wielki uraz do swojego ojca za to, że śmiał nas zostawić, i choć wiem, że jest szczęśliwa, próbuje zgrywać obrażoną, by dać mu nauczkę. Ja, niestety, nie jestem taka jak ona. Choć wcześniej miałam plan, żeby pokazać Lucyferowi, gdzie jego miejsce, nie potrafię tego zrobić. Jestem przepełniona wielką miłością do niego, i chciałam mu wybaczyć od razu. W końcu to ten jedyny, tak? A dla tego jedynego można zrobić, dosłownie, wszystko.

Teraz jednak muszę skupić się na pracy. Jeśli znów się zrobię rozkojarzona, możemy nie doprowadzić do tego, że zapanuje spokój i nikt nie ucierpi. A jeśli będę chciała wyciągnąć z siebie uczucia, ktoś musi mnie porządnie spoliczkować, bym wróciła na Ziemię. Przecież nie mogę dać się ponieść silnym emocjom. Muszę walczyć. Walczyć o dobro.

– Już nie śpisz? Zrobiłem ci śniadanie – odzywa się Lucyfer, zerkając w moje oczy. Uświadamiam sobie, że zdążyłam się obrócić w jego stronę i pokazać, że już nie jestem w krainie snu. Jednak patrząc na jakże wykwitne śniadanie w postaci kanapki z pomidorem i ogórkiem, odechciewa mi się jeść. Nigdy nie lubiłam pomidora. To była moja wielka zmora i nawet jeśli byłam głodna, a miałam do wyboru to warzywo, odmawiałam. Nie byłam w stanie przełknąć tego czerwonego potwora.

– Nie jestem głodna, ale dziękuję. Skąd wytrzasnąłeś chleb i resztę produktów? Przecież jesteśmy w tym pokoju... nielegalnie – mówię, leniwie się przeciągając.

Lucyfer posyła mi złośliwe spojrzenie i sam zabiera z białego talerza skromną kanapkę. Zajada się nią, jakby to był przynajmniej homar, dlatego nie mogę się powstrzymać od głupiego uśmieszku.

– Niebo w gębie! Sam zrobiłem takie dzieło sztuki, a ty wybrzydzasz! Och, Auroro, jakbyś mnie znała, to bym ci się nie dziwił, że zadajesz takie pytania. Wszystko załatwiłem i teoretycznie jesteśmy w tym pokoju legalnie za opłatą – oświadcza ironicznie, więc domyślam się, że użył swoich czarów, byśmy mogli tu być. Z jednej strony cieszę się, że mimo wszystko podejrzewał, jaka będzie moja reakcja na to, iż jesteśmy tutaj niezgdnie z prawem, i uczynił, mniej więcej, wszystko, abym była zadowolona.

– Przepraszam, muszę do toalety – mamroczę, szybko przechodząc na drugi koniec sypialni, by wejść do białego pomieszczenia służącego za łazienkę. Od razu siadam na opuszczną deskę klozetową i chowam twarz w dłoniach. Boję się dzisiejszego dnia. Boję się tego, co może nam przynieść. Boję się tego tak bardzo, że nie potrafię choćby uśmiechnąć się do własnego... no właśnie, do własnego kogo? Chłopaka, przyjaciela? Kim my właściwie jesteśmy? Oboje znamy swoje uczucia, ale nie rozmawiamy o nich, o naszej przyszłości i tym, co będzie dalej.

Przymykam powieki i biorę kilka uspokakających wdechów. Nadal nie mogę uwierzyć, że od kwietnia tak wiele się zmieniło. Mija już kilka miesięcy, a w ciągu nich umarłam, stałam się demonem, chwilowo rządziłam Piekłem, zostałam porwana do Nieba, przemieniono mnie w anioła, straciłam Lucyfera, a na koniec ktoś i tak postanowił znowu nam utrudnić życie, rzucając kłody prosto pod nogi. Kiedy ja zdążyłam się tak zmienić? W takiego nieudacznika, który nie potrafi sobie poradzić z problemami? Zawsze walczyłam, byłam silna i nie pozwalałam, by ktoś zobaczył moje słabości. Teraz daję się ponieść emocjom, uciekam od rodziny, żeby nie musieli patrzeć, jak się potykam. Kim ja jestem? Kim jest teraźniejsza Aurora Vino? Tchórzem? Boję się nawet spojrzeć w lustro; nie wiem, czego mogłabym się spodziewać. Ujrzeć w swoim odbiciu dawną mnie? To wręcz niemożliwe. Wszystko się zmieniło, ja także uległam radykalnym zmianom. Powinnam być silniejsza niż kiedykolwiek, a mam wrażenie, że przez te sytuacje staję się słabsza.

– Auroro, co się dzieje? – Do rzeczywistości sprowadza mnie zmartwiony głos Lucyfera, więc szybko, póki nie widzi, ocieram ledwo widoczne łzy i spoglądam na niego. Co mam mu powiedzieć? Co mogę jeszcze rzec, żeby nie pogorszyć swojej pozycji? Co mogę zrobić, by nie być w jego oczach ofiarą, a kimś, kto sam o siebie potrafi zadbać i ochronić rodzinę? Przecież gdyby nie ja, nie byłoby tej całej sytuacji, ponieważ Carda nie zawarłaby ze mną tego układu. Nie musielibyśmy uganiać się w Teksasie za jakimś rozwścieczonym duchem, który chce podbić świat i przejąć władzę.

– Nic, nic. Tak tylko potrzebowałam chwili samotności – kłamię, choć zdaję sobie sprawę, że Lucyfer nie jest naiwny i nie uwierzy mi w te głupie bajeczki. Od razu wzdycha, przekrzywiając głowę na jedną stronę. Karci mnie spojrzeniem, dobrze wiedząc, że oszukuję i nie mówię całej prawdy. – Po prostu to wszystko moja wina, Lucyferze. I jeśli nie podołam temu zadaniu... to tak, jakbym wszystkich zawiodła.

– Co? Jaka znowu twoja wina? Przestań pleść głupoty. Posłuchaj, może nie jestem najlepszym psychologiem i mówcą motywacyjnym, ale dajesz się ponieść emocjom. Za dużo główkujesz, a potem wyobrażasz sobie nie wiadomo co. Auroro, wszyscy siedzimy w tym bagnie i wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Razem podołamy temu, zgoda? Jedna drużyna? – Wyciąga przed siebie najmniejszy palec, który chwytam swoim. Mężczyzna uśmiecha się, a potem mocno mnie przytula i całuje w czoło. – Będzie dobrze. Wkrótce wrócimy do domu i poukładamy zaległe sprawy. Teraz weź się w garść, przemyj twarz i chodź do saloniku. Noemi przyszła z wiadomościami.

Kiwam mu głową, dzięki czemu zostaję sama. Może faktycznie nie zagrzał mnie do walki, ale czuję się o wiele lepiej. Kilka jego słów potrafi dobrze na mnie wpłynąć. Chciałam, by przy mnie był, więc jest, a ja muszę szybko się ogarnąć. Biorę ostatni, głęboki wdech i podchodzę do lustra. Dumnie na siebie zerkam, nie obawiając się tego, co mogę ujrzeć. Patrzę na swoje zielone, mętne oczy, a także na wory pod nimi, ale nie obchodzi mnie to w żadnym stopniu. Ta blizna przy uchu także nie jest powodem do wstydu. To pokazuje, że przeszłam naprawdę wiele. Nie mogę się poddać. Muszę przywrócić starą Aurorę na swoje miejsce i już nigdy jej nie wypuścić.

Całkiem świeża, z o wiele lepszym humorem wychodzę z łazienki, by stawić czoła kolejnym wyzwaniom, jakie na mnie czekają. Oczywiście nie jesteśmy już sami, gdyż wszyscy się zebrali. Brakuje tylko Amarona, ale zmuszony był wrócić do Nieba. Natomiast do mnie dociera, że odkąd wrócił Lucyfer, Magdalena gdzieś zniknęła. Postanawiam na razie o tym nie dyskutować, ale jak tylko wrócimy do domu, trzeba o niej wspomnieć. Przecież się nie rozpłynęła w powietrzu.

– Dzień dobry, słońce. Powiesz mi, dlaczego czuję kokos? – zagaduje Noemi, gdy wchodzę głębiej do pokoju. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymuję. Cóż poradzę, że uwielbiam trochę inne zapaszki. Nie cierpię kwiatów, więc często spryskuję się perfumem kokosowym albo owocowym. Moje ulubione poznałam dzięki Candidzie, która także gustuje w takich.

– Ach, teraz się nie przyznasz? – pyta ze śmiechem, a ja kręcę głową. – No dobrze, czyli zostaje nam porozmawianie o czymś poważniejszym. A w duchu liczyłam, że trochę się rozluźnimy przed tymi nowinami.

– Do rzeczy, Noemi. Nie mamy wieczności – oznajmia Lucyfer, na co Gabriel mu przytakuje. Akurat z tym bym się nie zgodziła, bo przecież cała wieczność przed nami, jednak postanawiam milczeć w tej kwestii. Nie będę pogarszała sprawy, ponieważ czas wziąć się do pracy.

– Sprawdziłam wasze przypuszczenia. No cóż, nie będę przeciągać. Dobrze myślałeś, Lucyferze. Ksiądz Grado został opętany przez niejakiego Fokalora. Jest czterdziestym pierwszym duchem Goecji. Jako podpowiedź mogę dodać, że jest silnym księciem, generałem Piekła. Posiada władzę nad wodą i wiatrem, a wezwany ukazuje się pod postacią człowieka ze skrzydłami gryfa. By go wezwać, potrzebna jest pieczęć wykonana z miedzi. No i nie można zrobić tego o każdej porze dnia. Ach! Nie możecie także się zachowywać jak... jak wy. Czas pobawić się w czarownice. Potem grzecznie odeślecie go tam, gdzie jego miejsce, zrozumiano?

– Czekaj, czekaj, a ty to niby co? Mamy sami wszystko załatwić? – pyta San.

– Wy spieprzyliście, wy naprawiacie, a ja się nie mieszam. Życzę powodzenia. Może później was odwiedzę. Auroro... trzymaj się! – woła kobieta, po czym znika.

Każdy zerka na siebie, nie wierząc, że to już, że wszystko jest wiadome, a my musimy z resztą poradzić sobie sami. Niestety Noemi ma rację. To ja spieprzyłam, więc tym bardziej powinnam zwołać tego ducha, tego Fokalora. On musi wrócić do Piekła i już nigdy więcej z niego nie wychodzić. Nie rozumiem także tego, dlaczego tak bardzo zależy mu na dopełnieniu woli Cardy. Co takiego im nagadała? Co wzbudziło w demonach, upadłych aniołach i duchach taką żądzę mordu na ludziach?

– Zbierzmy się w tym samym lesie, z którego przybyliśmy o godzinie dwudziestej drugiej. Będziemy mieli dwie godziny, by przygotować wszystkie potrzebne rzeczy. Do zobaczenia – oznajmia Gabriel i już po chwili oni także znikają, pozostawiając mnie i Lucyfera samych. Zerkamy na siebie, po czym znowu zabieramy wszelkie księgi i zaczynamy je czytać. Co potrzeba do wywołania Fokalora, co musimy powiedzieć, przed czym się strzec.

Siedząc drugą godzinę w pobliskiej knajpce zajadam się pysznym hamburgerem, a Lucyfer przegląda najnowszą prasę z Austin. Przez dobre pół godziny skupiliśmy się na rozmowie o Noemi, o Candidzie i o nas samych. Teraz czuję się pięć razy lepiej niż rano. Swobodnie prowadzę dyskusję, uśmiecham się i raczę go swoimi słabymi żartami, jak zresztą zawsze. Lucyfer trochę się obraził, ponieważ nie chciałam jeść jego kanapki, a miejscowego hamburgera zjadam z przyjemnością.

– Co ja ci poradzę, że nie lubię pomidora? – pytam ze śmiechem, ale jego mina nadal nie wyraża ani trochę radości. Ciągle siedzi naburmuszony, lecz wreszcie dostrzegam cień rozbawienia tą całą sytuacją. Oboje zerkamy po sobie z wesołymi iskierkami w oczach. Staramy zachować zimną krew i nie dać się złym emocjom, które na pewno i w nim się kumulują. Mamy dziś zrobić coś, czego ja nigdy nawet świadkiem nie byłam. Pozbywanie się duchów Goecji jest dla mnie czymś... obcym; czymś nieznanym. Oczywiście mam obawy, ponieważ ciągle odnoszę wrażenie, że to wszystko jest moją winą. Gdybym się nie pojawiła w ich domu, teraz nie musielibyśmy walczyć z kimś, kto pragnie zawładnąć światem. Może nie zrobił jeszcze zbyt wiele, a tylko opętał księdza, jednak to i tak już spory krok ku zniszczeniu ludzkości, ku zniszczeniu ateistów.

Przez resztę pobytu w knajpce atmosfera robi się bardziej napięta, a w powietrzu można wyczuć, że coś jest na rzeczy. Przed dwudziestą pierwszą wyruszamy do lasu, z którego się wydostaliśmy ostatnio. Lucyfer dla rozluźnienia włącza losową muzykę, ale pada na jakąś stację radiową, gdzie akurat nagrywana jest audycja. Kiedy ma przełączać, oboje nas muruje, gdy wiadome jest, z kim prowadzą rozmowę.

Ksiądz Grado! Zwiększam głośność, dzięki czemu lepiej słyszę jego słowa wypowiadane do słuchaczy. Ani trochę nie przypominają tych, które na ogół mówią księża. Te aż syczą złością i nienawiścią do wszystkich żywych istot. Z niedowierzaniem przysłuchuję się temu wywiadowi. Dlaczego on nawet nie próbuje się maskować?! Przez to oczywiste jest, że sprowadzi na siebie falę krytyki, a Watykan niedługo się tym zainteresuje, przysyłając swoich ludzi do parafii.

Spoglądam na Lucyfera, zapatrzonego w drogę. Jego mięśnie ewidentnie się napięły, a dłonie zacisnęły na kierownicy. Zerka na mnie, kilkakrotnie mrugając. Posyła mi smutny uśmiech, po czym wraca do prowadzenia pojazdu. Jedną rękę kładzie na moim kolanie, zataczając delikatne kręgi na chłodnej skórze.

– Będzie dobrze, Auroro. Zakończymy to, a Fokalor więcej nie zaszkodzi ludziom – mamrocze cicho, ale z nadzieją. Swoim spokojnym tonem zapewnia mnie o wszystkim, a ja od razu mu wierzę. Nie mam innego wyjścia. Pozostała nam tylko wiara, że wszystko się ułoży, a duch Goecji nie wydostanie się ponownie na powierzchnię, o ile go zapuszkujemy. Postanawiam wziąć się w garść i przestać snuć czarne scenariusze. Powinnam mieć takie samo podejście jak Lucyfer. Zero stresu, zero pesymizmu. Pełna nadziei kobieta. Silna, wytrwała, odważna.

Biorę kilka oczyszczających wdechów, po czym wysiadam z samochodu, kiedy mężczyzna parkuje przy ścieżce nieopodal miejsca naszej zbiórki. Przechodzimy przez gąszcz krzewów, a następnie docieramy tam, gdzie mieliśmy się zjawić o umówionej porze. Wszyscy posyłają nam czujne spojrzenia, po czym zabieramy się do pracy. Całość przygotowujemy w grobowej ciszy, nikt nie odzywa się ani słowem. Nie kwestionuję tego i nawet nie próbuję sama ich zagadać. Widocznie każdy jest pogrążony w swoim własnym świecie, martwią się o to, co będzie, co zobaczymy. Ja spełniam swoją osobistą prośbę, dlatego nie płaczę pod drzewami, nie zamartwiam się niepotrzebnie. Po prostu robię, co muszę, myśląc jedynie o powrocie do domu i wymarzonym wypoczynku z dala od zła i duchów. Tylko ja, Lucyfer i nasze problemy, które wreszcie rozwiążemy.

– Już czas! – oświadcza Diabeł, patrząc na wszystkich.

Każdy kiwa głową, by potem podejść bliżej siebie i ustawić się w jeden, wielki krąg. Zdaję się, że rytuał jest gotowy i możemy wzywać ducha Goecji. Znamy jego imię, stworzyliśmy pieczęć z miedzi, a za kilka sekund wybije odpowiednia pora. Czas... czas wypędzić Fokalora z Ziemi. On musi wrócić tam, skąd przybył.

Po chwili wypowiadania dziwnych, dla mnie niezrozumiałych, formułek, zapada kolejna, długa cisza. Napięcie między nami jest niemal namacalne. Aura robi się gęsta, a mnie przechodzą zimne ciarki połączone z nagłym przypływem zimna. Temperatura coraz bardziej spada, więc przybliżam się do Lucyfera, który momentalnie obejmuje mnie ramieniem. Nie patrzy w moje oczy, patrzy przed siebie, ponieważ zza grubych pni drzew zaczyna coś delikatnie świecić, a następnie rozpływa się w powietrzu. Liście kołyszą się przy wietrze, a ptaki siedzące na gałęziach odlatują gdzieś na północ. Zajmuję się obserwowaniem wszystkiego, byleby nie dać się ponieść emocjom, by nie dać strachu wygrać. Zaciskam pięść, nadal patrząc w stronę nieznanego światełka. Przypominam sobie bajkę "Gdzie jest Nemo". Tam również była scenka z dziwnym, malutkim światełkiem, które okazało się być przerażającym mieszkańcem oceanu.

– No daj spokój, duchu! Nie bądź foką, Fokalorze! – woła Lucyfer, machając wolną dłonią w stronę drzew.

W jednej chwili wielki podmuch wiatru sprowadza przed nas okropną postać, na widok której wydaję głośny okrzyk, a potem upadam na zimną, wilgotną trawę. Świat zaczyna wirować, czarne plamki zlewają się z mocnym światłem przede mną, ogień... woda, wszystko czuję! Mam wrażenie, że się palę, tonę i znowu palę. Nie wiem, ile to trwa, jednak po chwili nie ma już niczego. Znowu ciemność.

Słyszę szepty. Czuję dotyk na swojej dłoni. Mrugam oczami i od razu chcę się podnieść do pozycji siedzącej, ale powstrzymują mnie silne ręce. Przede mną stoi zaniepokojony Lucyfer, a ja zerkam wokół siebie. Okolica wcale nie przypomina lasu, a to moje ostatnie wspomnienie z tego wszystkiego. Było światełko, podmuch wiatru i on... Fokalor. Och! Czy ja znowu coś spieprzyłam? Czy przeze mnie nie udało się go wysłać do Piekła? Co się w ogóle stało? Mam tysiące pytań, lecz chcę się najpierw dowiedzieć, gdzie w tym momencie jesteśmy.

– W hotelu – odpowiada Lucyfer, posyłając mi złośliwy uśmiech.

– Dlaczego znowu grzebałeś mi w umyśle? Błagam cię... powiedz mi, co się stało. Co zrobiłam? – pytam smutno, wiedząc, że mogłam coś nawalić przy tej dość ryzykownej misji. Mężczyzna ponownie uśmiecha się ciepło, ujmując moje dłonie.

– Zemdlałaś pod wpływem uroku Fokalora. To nic takiego, Auroro. Wszystko się udało dzięki Noemi. Przyszła w porę i nieco nam pomogła, gdy Gabriel się tobą zajmował. Udało się! – powtarza Lucyfer, wpadając w moje objęcia. Ze szczęścia mocno go przytulam do siebie. Chociaż nic z tego nie pamiętam, niesamowicie się cieszę, że chociaż moja wspaniała rodzina pokonała złego ducha Goecji. – Nie mogliśmy od razu wrócić do domu, ponieważ Noemi chce przekazać wszystkim jakieś nowiny.

– Coś złego? – dopytuję, na co on wzrusza ramionami, siadając obok mnie.

Po krótkiej chwili do pokoju wchodzi reszta ekipy na czele ze Śmiercią. Kobieta odziana w czarną, długą suknię uśmiecha się do mnie, a następnie kiwa głową, by każdy znalazł sobie miejsce do siedzenia. Nie zadaje zbędnych pytań, jak zresztą inni, którzy również milczą. Nie wiadomo, co jeszcze ma nam do przekazania Noemi. Ostatnim razem była ta wiadomość o wypuszczonym duchu, a teraz?

– Kochani, nie będę przedłużać, bo na pewno każdy jest zmęczony i chce wrócić do domu po tej misji. Chciałam poinformować was o czymś... niezwykłym. Od początku przybyłam do Marsheland, aby przekazać wesołą nowinę, lecz potem plany nieco uległy zmianie. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że któraś z dam waszego dworku spodziewa się dziecka! – woła wesoło, na co każdy z zebranych wciąga powietrze.

Ciąża! 

Tum, tum, tum...
Kto się spodziewał, że Śmierć w rzeczywistości niesie wieści o nowym życiu, rozwijającym się w ciele którejś z dam? Ale której, oto jest pytanie, na które na razie nie poznacie odpowiedzi :D

Miłego dnia, Mandarynki! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro