26. Dżem na kanapce z masłem orzechowym

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucyfer

Wpatruję się w Noemi z wielkim szokiem. Jak to ciąża? Przecież... do diabła, to niemożliwe! Ja na pewno nie jestem ojcem! A jeśli Aurora podczas pracy jako niania, kiedy miała wolne, udała się gdzieś na miasto i kogoś poznała? To ona jest w ciąży? A może po prostu Amara albo... albo Candida?! Nie. Odpuszczam myślenie o tym, ponieważ przeraża mnie wizja posiadania swojego własnego dziecka. Nie żeby Can nim nie była, jednak ja nie miałem nic wspólnego z zapładnianiem matki mojej córki. Naprawdę nie potrafię znowu być ojcem dla takiego małego szkraba. Kiedyś nienawidziłem dzieci, co oczywiście w pewnym stopniu nadal zostało. Candidę pokochałem, ale na inne małe potworki nie mogłem patrzeć. Denerwował mnie ich krzyk, płacz, wszystko.

Widzę, że Aurora również zerka to na mnie, to na Noemi. Każdy oczekuje, że kobieta wreszcie odezwie się i wyjaśni, kto jest w tej cholernej ciąży. Jeśli to faktycznie moja partnerka... jeśli to Aurorita, nie... nie mogę jej zostawić. Ale kiedy mogło się to stać? Co to będzie za dziecko? Nadnaturalne, a może człowiek? Co my mamy zrobić?!

Zauważam, że wszyscy patrzą zdziwionym wzrokiem na Aurorę, więc nie pozostaje mi nic innego, jak samemu wyjść przed szereg z tymi przerażającymi pytaniami.

– Noemi, przestań milczeć, tylko powiedz, kto jest w tej ciąży – oświadczam chłodnym tonem, by dać jej do zrozumienia, że to nie pora na jakieś żarty i ukrywania tego faktu. Prawda nas przytłoczyła, ale tylko dlatego, że sami nie wiemy, kto ma w sobie dziecko. Oczywiście wliczamy w to tylko dwie kandydatki, chociaż Candida... ona ma dopiero szesnaście lat! Pilnowałem jej przez całe jej dotychczasowe życie. Każdego kochasia spławiałem groźbami, a tego, który się nie słuchał, spotykała bolesna kara w Piekle. Ostatnią opcją pozostaje Ezekiel, ale nie zrobiłby tego mojej córce, mojej słodkiej, młodej dziewczynce. Następną w kolejności mamy Amarę. Jest to puszczalska ladacznica, niezbyt lubiany aniołek, więc mogę ją podejrzewać, że poszła do miasta i uwiodła jakiegoś przystojnego żeglarza.

Najciężej mi brać pod uwagę ciążę Aurory. Wtedy to byłaby moja wina...

– I tu, kochany, pozostawię to w tajemnicy. Niech wszystkie panie zrobią testy, a wtedy, tak po ludzku, sprawdzicie, którą z nich czeka zabawa w pieluszki! – woła wesoło, chociaż spoglądając na Aurorę marszczy brwi i posyła jej słaby uśmiech. W mojej głowie od razu kiełkuje się myśl, że to jednak ona posiada w swoim łonie nadnaturalne dziecko, które powoli zaczyna się rozwijać. Nie ukrywam, że przeraża mnie ta wizja, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.

– Przestań, Noemi! Czy zdajesz sobie z tego, co właśnie nam ogłosiłaś? – pyta Gabriel, wreszcie wstając z fotela. Jego postawa nieco mnie zadziwia, lecz postanawiam milczeć i przyglądać się wściekłemu Archaniołowi.

– Tak, staruszku, wiem. Przez następne siedemnaście lat zostajecie na Ziemi i wychowujecie nadnaturalne dziecko, które w odpowiednim wieku wybierze swój dom.

– Nie! Znowu skazujesz na to niewinne stworzenie?! Czym jest winne, że ma takich nieodpowiedzialnych rodziców! – krzyczy siwowłosy, piorunując spojrzeniem Śmierć. Brunetka prycha i uśmiecha się złośliwie. Mam ochotę zmyć jej ten krzywy uśmieszek, ponieważ należy do mnie, poza tym ona nie ma za grosz empatii. Przecież to nie temat do żartów, a Noemi bawi się z nami w kotka i myszkę, jeszcze bardziej podsycając tę, i tak już, napiętą atmosferę.

– Ja skazuję? Gabrielu, nie ja wskoczyłam komuś nadnaturalnemu do łóżka. Przypomnę wam, że to dziecko człowieka i kogoś z was. Radzę szybko zrobić testy i nawet nie myśleć o aborcji! Nie chcę zaznaczać, że wasz Tatuś to potępia – oznajmia poważnie Noemi, przekrzywiając głowę na jedną stronę. – Auroro, chodź, musimy porozmawiać.

Przeszywa mnie zimny dreszcz, gdy Śmierć zabiera na pogawędkę moją dziewczynę. Czyli to jednak ja jestem ojcem nienarodzonego stworzenia. Cholera jasna. Czy jestem takim idiotą, że zapłodniłem człowieka i zrobiłem jej dzieciaka? Zawsze starałem się hamować i nie posuwać się do takich kroków z człowieczą Aurorą, ale prawda była taka, że zdarzało nam się popełniać grzeszki Ojca. Nie sądziłem jednak, że będę w stanie ją zapłodnić. To u nas niemożliwe! Ale... okazuje się prawdziwe. A wystarczyło kupić to badziewie zwane prezerwatywą, i byłoby dobrze! Cholerne ludzkie życie kiedyś mnie wykończy. Choć w tym momencie chciałbym zaszyć się w Piekle, przemyśleć wszystko, nie mogę. Nie jestem jak ci tchórze, którzy uciekają przed odpowiedzialnością. Zachowam swoją godność, przerażenie ukryję, i wychowam to dziecko. Przecież jestem w stanie to zrobić. Już raz miałem do czynienia z małym, rozwścieczonym noworodkiem, potem z obrażonym, pyskatym młodym człowieczkiem, aż w końcu wyszła z tego rozkapryszona, wygadana nastolatka bardziej dojrzała od niektórych aniołów w Niebie.

– Lucy, wszystko gra? – pyta Gabriel, spoglądając na mnie współczującym wzrokiem. Na szczęście zdążyliśmy zawrzeć rozejm, więc nie spinam tyłka na to czułe skrócenie mojego imienia. Przez tyle lat przywykłem do tego, że różnie mnie nazywają. Byłem już Lucusiem, Luckiem, Lucym, dupkiem, świnią, gnojkiem i kilkoma innymi określeniami. Teraz jednak od razu reaguję, ponieważ wiem, iż Gabriel lituje się nade mną. Nie potrzebuję tego. Raczyłby mój tyłek kopniakiem, a od razu poczułbym się lepiej.

– Tak, wszystko gra. Świetnie gra! – wołam oburzony, podnoszę się z łóżka i wychodzę z hotelowego pokoju. Za pomocą teleportacji po kilku sekundach mogę stać na dachu budynku, podziwiając budzące się do życia miasto. Stąd mam idealny punkt obserwacyjny, ale nie to mnie tu urzekło. Pracownicy tego miejsca urządzili wspaniały ogród tuż pod gołym niebem. Może nic nie wyrasta z betonu, ale mimo wszystko jest tu ten spokojny klimat, dzięki któremu człowiek, i nie tylko, bierze głęboki oddech, czując się znacznie lepiej.

Bardzo się martwię o to, co teraz ma być. Od początku zakładaliśmy, że zostaniemy na Ziemi, by móc dalej żyć, poznawać świat, jednak czuję pewną obawę, że tym razem nie podołam; nie będę dobrym ojcem dla tego dziecka. Kiedyś, wpadając w furię, zdołałem uderzyć Aurorę, więc jeśli taka sytuacja powtórzyłaby się, a tym razem zrobiłbym krzywdę takiej małej istotce? Jestem Diabłem, nie można przewidzieć tego, że resztę swojej wieczności będę opanowany, dobry i kochany. W moich żyłach krąży demoniczna krew i w jednej chwili potrafię zmienić się w kogoś, kim zwykle bywam w Piekle. To zawsze pozostanie czymś, z czym nie potrafię walczyć. Pozostanie to moją najgorszą wadą, której nie da się uleczyć. Nigdy nie byłem idealny, ale kiedy nie myślę o swojej prawdziwej naturze, czuję się o wiele lepszym facetem. Tak, bo nawet Pan Piekła może czasem poczuć się ludzko.

– Lucyfer, czemu uciekłeś? – Głos Gabriela ponownie odbija się echem w mojej głowie, więc niechętnie się obracam, spoglądając na staruszka. Wygląda na zasmuconego, dlatego polecam mu usiąść na jednej z ławek. Mężczyzna od razu wykonuje moją prośbę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wciąż oczekuje odpowiedzi.

– A jeśli zawalę? Już nie raz wszystko spieprzyłem. Jest duże prawdopodobieństwo, że moja natura znowu da we znaki, a wtedy... wiesz sam, co się stanie. Jestem niebezpieczny, Gabrielu. Jeśli...

– Przestań snuć te teorie! Od kiedy jesteś takim mięczakiem, który się nad sobą użala? Nie poznaję cię. Zmieniasz się, i nie wiem czy na lepsze.

– Coś sugerujesz? – pytam zaskoczony.

Nie powiem, ale Archaniołek też ma sporo za uszami. Również uległ zmianie. Przede wszystkim nie hamuje się z wyrażaniem własnej opinii, potrafi być bezpośredni i bezczelny, choć pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Ten dziadek nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, mimo wszystko naprawdę zdążyłem go polubić. Chociaż kiedyś mógłbym powiedzieć, że go nienawidzę, ponieważ chciał mi odebrać dziecko, dzięki Aurorze zrozumiałem pewne sprawy, które się z tym wiązały. Dziś nie chcę go tym obciążać. Jest stary, a na dodatek Magdalena znów gdzieś się zaszyła, więc po powrocie na pewno będzie próbował ją odnaleźć.

– Wymiękasz, Lucy. Musisz się wziąć w garść, inaczej niedługo naprawdę stracisz swoją pozycję w Piekle.

– Kiedyś narzekałeś na to, że jestem zły, a gdy...

– Po prostu robisz się ludzki. Tak nie można. Nie w naszych okolicznościach. Czasem musimy zachować swoje naturalne charaktery. Aurora pokochała cię takim, jakim byłeś, więc nie zmieniaj się. Nie rób tego sobie i im. Jeśli okaże się, że to ona jest w ciąży, nie bój się, Lucyferze. Poradzisz sobie, ponieważ jesteś... Diabłem. Tak, czy nie?

– Może i masz rację. Czas wziąć się w garść. Już Aurora jest gorsza niż ja. Nie wiem, co się ze mną stało.

– Za długo cię nie było. Teraz to naprawisz, ale jako ty, a nie jako mięczak. Przemyśl to i weź się w garść. Przydałyby się też pewne... kroki co do twojego związku z Aurorą. Jeśli urodzi się dziecko... Już ty wiesz, o co mi chodzi – oświadcza Gabriel, puszczając mi oczko.

Marszczę brwi, lecz po chwili w mojej głowie rozlega się głos staruszka, który wyjawia mi, co miał na myśli. Krztuszę się własną śliną na myśl o tym, lecz stwierdzam, że i tak trzeba to przemyśleć. Może to nie jest taki zły pomysł? Przecież niedawno to zrobiłem, więc mogę zrobić ponownie... Tylko czy mam odwagę? Wieczorem się dowiemy.

Postanawiam zrobić małe zakupy w spożywczym, więc czym prędzej schodzę z dachu, idąc jak zwykły człowiek do sklepu. Zahaczam również o centrum handlowe, po czym powolnym krokiem wracam do hotelu. Dziś już wreszcie zabieramy się z Austin i lecimy do domu. Uczestnicy naszej wyprawy stwierdzili, że z przyjemnością skorzystają z darów wyrobu ludzkiego, dlatego wykupili wszystkim bilety na samolot. Wiem, że z Aurorą będzie to katorga, ale nawet nie próbuję marudzić. Na następny lot po prostu kupię jakieś rękawice albo zabezpieczę rękę, żeby mnie nie zadrapała. Nie rozumiem, jak można nie kochać latania! To niesamowite widoki, przyjemne uczucie. Fakt faktem, starty nie należą do łatwych, ale ona mogłaby się przyzwyczaić, ponieważ w ciągu ostatnich kilku miesięcy kilkakrotnie leciała samolotem.

Wzdycham, a następnie wchodzę do hotelu. Zaczyna się ściemniać, a mnie ogarnia strach. Gabriel miał rację. Uległem zmianie, więc czas przywrócić swój dawny charakter i przestać być mięczakiem. Biorę ostatni, głęboki wdech, po czym przekraczam próg naszego pokoju. W powietrzu czuję zapach wanilii, lodów truskawkowych i... czekolady. Co to za mieszanka? Do tego wyczuwam kwiaty, a to dziwne, bo to ja trzymam wielki bukiet brzydkich gałązek. Dla mnie to nigdy nie było łatwe, ale kobietom się podoba. Akurat na nich znam się jak na nikim innym. Niełatwo je rozgryźć, lecz niektórym szczęściarzom się udaje. W tym mnie!

– Auroro? – zagaduję, gdy nie zauważam jej w głównym pomieszczeniu. Pukam do łazienki, jednak nikt mi nie odpowiada.

Na stoliczku przy sofie leży kubeł wielkich lodów truskawkowych posypanych cynamonem. Waniliowa herbata od razu daje mi we znaki, przez co kręci mi się w głowie. Wspomniałem, że ja i ten zapach nigdy się nie lubiliśmy? Tak jest do dziś. Szybko biorę szklankę w dłonie i wylewam całą zawartość przez balkon. Liczę, że nikogo tym nie oblałem. Chociaż... co mnie to obchodzi? Najwyżej będzie mokry i pachniał wanilią. Czyż to nie podnieca kobiet?

Od razu się uśmiecham, kładąc niewielkiego pluszaka mandarynkę na fotel, a kwiaty na stolik. Znowu pukam do łazienki i łapię za klamkę. Drzwi ustępują, więc bezpretensjonalnie wchodzę do środku.

– Ej! Co ty robisz?! Nie widzisz, że zajęte?! – woła przerażona Aurora, wstając z toalety, zrzucając książkę na podłogę. Szybko opuszcza białą sukienkę, piorunując mnie wzrokiem. Nie mogę się powstrzymać i wybucham głośnym śmiechem. Nie wierzę, że to właśnie kobiety robią, kiedy załatwiają swoje potrzeby. Słuchają muzyki na słuchawkach i czytają na kolanach książki? – Przestań się ze mnie śmiać! – krzyczy urażona, uderzając mnie w tors. Spuszcza wodę w toalecie, podnosi książkę i wychodzi z łazienki, udając obrażoną. A może jest urażona? W końcu nikt nie lubi, jak mu się wchodzi do toalety, tak?

– Było otwarte! I pukałem kilkakrotnie, ale nikt mi nie odpowiadał. Przestraszyłem się! – tłumaczę się, próbując ukryć rozbawienie.

– To nie powód do wchodzenia komuś do...

– Mówię ci, że nikt mi nie odpowiadał! A może chciałem się załatwić?

– Twój pęcherz raczej tego nie potrzebuje – oświadcza przebiegle, ale zganiam ją wzrokiem. To akurat nieprawda. Nie raz już zdarzyło mi się, że potrzebowałem skorzystać z łazienki w takich celach. Przebywając na Ziemi, wśród ludzi, anioły, demony, a nawet Diabeł, potrafią uzyskać kilka ludzkich cech oraz nawyków, stąd te potrzeby. Czasami zdarza mi się także coś zjeść, chociaż na ogół nie muszę spożywać jedzenia, ponieważ nie odczuwam głodu. – Co to za kwiatki? – pyta Aurora, spoglądając na bukiecik leżący na stole. Uśmiecham się, bo wiem, że wybrałem nadzwyczajny rodzaj. Nie gustuję w klasykach jak czerwone róże czy tulipany. Moim zadaniem jest sprawienie, by wszystko było oryginalne.

– Eustoma. Aż dziwne, że nie znasz, skoro tyle pracowałaś w ogrodach – stwierdzam kąśliwie.

– Z zawodu nie jestem ogrodnikiem, więc nigdy nie musiałam się uczyć wszystkich nazw kwiatów, ale te... są piękne. Dla mnie?

Prycham. Nie. Dla naszego nienarodzonego dziecka.

– Oczywiście, że dla ciebie. Chciałbym, żebyś teraz gdzieś ze mną poszła. Wiem, że sprawa dziecka trochę cię przeraża, ale...  poradzimy sobie, jeśli to ty zaciążyłaś – mówię, łapiąc ją za zimną dłoń. Posyła mi smutne spojrzenie, po czym spuszcza głowę. Chyba nie do końca jest zadowolona z tego faktu, choć zawsze myślałem, że marzyła jej się wielka rodzina, dziecko, mąż i domek z ogródkiem. Tym czasem... jest smutna. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś popadał w taki nastrój, ponieważ mam wielki problem z pocieszeniem takiej osoby.

– Jeśli to ja jestem w ciąży... to skazaliśmy to dziecko na ciężki wybór, Lucyferze. Zmarnowaliśmy mu życie, a nasz związek spisaliśmy na straty – mamrocze cicho, spoglądając w moje oczy. Ja mam ochotę swoimi przewrócić. O co tym razem chodzi? Jak spisaliśmy na straty? Przecież ja się dopiero rozkręcam w byciu partnerem! Widząc moje zdziwienie, kobieta postanawia mi wytłumaczyć. Bierze głęboki wdech i siada na fotel. Dopiero wtedy zauważa pluszaka mandarynkę. Uśmiecha się szeroko, patrząc w miśka. – Aleś ty dziś uroczy! Dziękuję! – Od razu wstaje, rzucając mi się w ramiona. I co? Wiedziałem, że niewiele trzeba, by ją zadowolić.

– Auroro, wytłumacz mi, co masz na myśli z tym wszystkim, co powiedziałaś wcześniej.

– Jesteśmy z dwóch przeciwnych światów. Ja stałam się aniołem, ty jesteś Diabłem. Jeśli dziecko wybierze Piekło... ja go więcej nie zobaczę, no i ciebie także.

Ach, czyli o to chodzi. Głośno wzdycham, ujmując jej twarz w swoje dłonie. Wolałbym nie poruszać tego tematu i bardziej się nie rozczulać, dlatego zamykam rozmowę pocałunkiem. Wyczuwam, że nadal jest spięta, ale nie mogę o tym rozmawiać, gdyż sam nie wiem, co myśleć. Chcę skupić się na kilku innych sprawach i dowiedzieć, kto na sto procent jest w tej ciąży. Mam cichą nadzieję, że to Amara, a my nie będziemy zamieszani.

Chwytam jej dłoń i prowadzę w stronę wind na korytarzu. Naciskam właściwy guzik, więc już po chwili jesteśmy na dachu hotelu. Aurora milczy, ciągle wszystko obserwując. Rozmawiałem z odpowiednimi ludźmi z tego budynku i pozwolili mi dziś udać się tu na schadzki, wcześniej przygotowując smaczną kolację pod gołym niebem, które zaszło gwiazdami.

– Czyżby udzielił ci się romantyzm? – zagaduje, wreszcie siadając na krześle przy stoliku. Nawet nie podeszła do barierki z kwiatów, więc nie próbuję jej namawiać. Wiem, że nie zrobiłaby tego ze względu na swój lęk wysokości. Postanawiam na razie nic nie robić, i usiąść naprzeciw niej.

– Powiedzmy. Nigdy nie powiedziałem, że nie potrafię być romantyczny, chociaż pamiętam także twoje dziwne sugestie na ten temat.

– Mam swój abstrakcyjny świat. Nie pamiętasz? – pyta tym swoim delikatnym głosem, więc nie mogę się uśmiechnąć. Gdy się denerwuje, zawsze przybiera tę barwę głosu. Zdążyłem się tego nauczyć w trakcie jej pobytu. Postanawiam nie przedłużać jej tortur i sięgam do tyłu, za swoje krzesło, by podnieść niewielkie pudełeczko śniadaniowe. Jest pomarańczowe, a na środku namalowana jest mandarynka. O wszystkim pomyślałem. – Mamy jeść... kanapki?

Chichoczę. Zaraz zapragnie, by naprawdę był tam chleb. Kręcę głową, wskazując na pojemnik. Kobieta przez chwilę się waha, ale w ostateczności zabiera ode mnie pomarańczowe pudełeczko. Widzę, że główkuje nad tym, co może być w środku, więc szybko odchodzę od stołu i kucam przy jej nogach. Ponaglam, żeby wreszcie wzięła się do roboty, dlatego wreszcie powoli, naprawdę mozolnie, otwiera pojemnik. Marszczy brwi, gdy widzi, co jest w środku.

– Co...

– Auroro sprawisz mi ten zaszczyt i zostaniesz dżemem na mojej kanapce z masłem orzechowym? – pytam najpoważniej, jak potrafię.

Nie chciałem robić tego jak typowy romantyk. Z kwiatami, z typową formułką, z widowiskiem. Chciałem, by to było kameralne, nieco klimatyczne, ale takie m o j e. Nikt nie prosi o rękę kobiety w ten sposób. Tylko mnie stać na taki uroczy gest! Aurora wybucha śmiechem, patrząc na idealnie odwzorowaną kanapkę.

– Żartujesz sobie, tak?

– Nie. Z takich rzeczy nie potrafię żartować... – mówię tym razem bardzo, bardzo poważnie. Nie chcę, by odebrała to jako głupi wybryk. Chcę, by odpowiedziała mi na moje zaręczyny. Żeby nie było, że musi nosić na palcu kanapkę, przygotowałem też coś w zanadrzu, aby nie wyjść na sknerę, która żałuje na pierścionek zaręczynowy. Wyciągam drugie pudełeczko, również pomarańczowe, i otwieram go przed nią. Patrzy najpierw na biżuterię, a potem na mnie, zatykając sobie usta ręką. No proszę, teraz to zdziwiona!

– Ty... ja... Lucyfer!

– Tak, skarbie, tak mam na imię. Słuchaj, bolą mnie nogi, więc szybko odpowiadaj, bo jak nie, to sam za ciebie to zrobię! I nie będą mnie obchodziły sprzeciwy.

– No tak! Tak, tak, tak! – woła, wpadając na mnie ze śmiechem.

Nie zdążam wstać, więc przez nią upadamy na podłogę, a kanapka spada razem z nami prosto na moją twarz. Śmiech Aurory robi się jeszcze głośniejszy, gdy próbuję szybko zmazać masło orzechowe i dżem ze swojej buzi. – Mogę cię... polizać? – pyta rozbawiona, na co posyłam jej zniesmaczone spojrzenie.

– Nie. Nie zgadzam się.

– Nie obchodzą mnie twoje sprzeciwy – oznajmia poważnie, a po chwili z mojej twarzy znika truskawkowy dżem. Naprawdę to zrobiła! – To teraz wyczyść twarz ręcznikiem i zachowaj się jak dżentelmen.

Patrzę na nią zdziwiony. A to nie zachowałem się jak dżentelmen? W końcu się jej oświadczyłem! Aurora wskazuje na swoją dłoń, na której jeszcze nie ma pierścionka, więc momentalnie rozumiem, o co jej chodzi. Uśmiecham się złośliwie, biorę trochę masła orzechowego i szybko przejeżdżam ubrudzonym palcem po jej policzku.

– Ej!

– Daj rączkę, o pani – mówię, biorąc jej dłoń.

Skromny, a zarazem cholernie drogi pierścionek ląduje tam, gdzie jego miejsce, a Aurora znowu wpada w moje ramiona.

– To były najpiękniejsze, wymarzone oświadczyny, Lucyferze – szepcze, obdarowując mnie słodkim pocałunkiem. Jej słowa... są jak miód na moje pokaleczone serce, więc po kryjomu uśmiecham się szczerze, z radością wiedząc, że teraz mogę być jak człowiek, jak idealny mężczyzna dla mojej kobiety.


I co, ktoś się spodziewał zaręczyn? Bo ja sama nie wiem, co mnie napadło, żeby to zrobić :D Do ostatniego momentu wahałam się, czy to będzie właściwie, ale ostatecznie wygrały te nietypowe oświadczyny.

Już niebawem kończę przygodę z MA, a tymczasem zapraszam Was serdecznie na nową opowieść, która ma już kilka rozdziałów i jest romansem. Esterka ciepło Was przyjmie u siebie!

Chcę także dodać, że od 24 czerwca do... myślę, że początku lipca mogę być trochę nieobecna. Mam na głowie przeprowadzkę oraz załatwienie sobie miejsca w starym liceum, także trzymajcie kciuki, do usłyszenia niebawem Mandarynki! <3

Miłego weekendu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro