34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Żadne z nas się nie rusza. Świat jakby staje w miejscu. Czarne chmury zbierają się nad naszymi głowami, tworząc bardzo niespokojną, straszną aurę. Nikt nie wie, czego się spodziewać po drugiej stronie. Mamy atakować? Czekać na ich ruch? A może porozmawiamy jak... nienormalni ludzie i ustabilizujemy sytuację? Negocjacje? Tak, myślę, że mogę wyjść z inicjatywą pogodzenia dwóch zwaśnionych stron. Boję się, że jeśli uszkodzimy Fokalora, to zabije także mojego brata. Może jest zbrodniarzem, cholernym gnojem, ale jest także moją rodziną. To tak jak z Cardą dla Gabriela. Dobrze wiedział, że kobieta niosła zło, lecz i tak ją kochał, przeżywał jej stratę.

– Odłóżmy broń! – wołam w pewnym momencie, co szokuje wszystkich zebranych. Lucyfer marszczy brwi, przyglądając mi się z konsternacją.

– Mała, co ty wyprawiasz? Chcesz nas pozabijać? – pyta niespokojnie, a Fokalor wybucha głośnym śmiechem.

– Widzisz, maluszku, lepiej nie wtrącaj się w sprawy dorosłych – dodaje duch Goecji, co jeszcze bardziej mnie denerwuje. Tylko Lucy ma prawo wyzywać mnie od małych. Wiem, że mój wzrost nie należy do najlepszych z rangi na modelkę, ale można powstrzymać się od maluszków! Biorę ten słynny gniewny wdech, wydychając powietrze jak byk, a dopiero potem rzucam się na tego palanta.

– Auroro, do cholery! – krzyczy z oddali Gabriel, a następnie... następnie wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie jestem świadoma niczego wokół mnie. Słyszę głośny krzyk, warczenie. Czuję mocne uderzenie prosto pod żebrami. Podrywam się na równe nogi, odpychając tym samym postać mojego brata. Ten uśmiecha się zwycięsko, myśląc, że tak łatwo ze mną wygra, ale czasy się zmieniły. Nie jestem już tylko słabą dziewczynką z prowincji Florencji. Teraz jestem aniołem wyszkolonym przez najlepszych z najlepszych. Nikt nie może mi podskoczyć. Krzyczę w myślach do Lucyfera, by rzucił mi broń, lecz ten także się waha.

– Daj to i zajmij się czymś! – wołam zdenerwowana, odbierając mu długie ostrze. Na początku wymachuję nim na lewo i prawo, nie radząc sobie z takim rodzajem "noża", ale szybko opanowuję tę sztukę. Fokalor w dalszym ciągu naśmiewa się ze mną, strojąc głupie miny, jakby to wszystko go bardzo bawiło.

– Nie zniżaj się do takiego poziomu, panienko. Myślisz, że wygrasz tę wojnę?

– Nie chciałeś rozmawiać ugodowo, to tylko tak załatwimy tę sprawę – odpowiadam, na chwilę się zatrzymując, co tylko sprawia, że duch zyskuje na czasie i przewraca mnie na twardą ziemię. Plecami oraz głową uderzam o wielki głaz, jednak dzięki szybko użytym, odblokowanym mocom, nie mdleję.

– Ja rozmawiać? Ale ja doskonale wiem, czego chcę. Do moich pragnień nie należy zabicie ciebie, więc wreszcie się odsuń! – krzyczy, przez co przerywam bezsensowną walkę, wpatrując się w niego z konsternacją. Już sama pogubiłam się, czego ten choleryk chce. Tronu Lucyfera, Gabriela, mojego brata? Skoro nie mnie... to co się tu dzieje, do pieprzonej anielki? Zatrzymuję się kilka kroków przed nim, a dopiero potem zauważam, że Lucy i Gabriel także zaprzestali siłowania się z resztą ekipy Fokalora.

– Czego ty właściwie chcesz co? – pyta Lucyfer, szczycąc go najgorszym z najgorszych spojrzeń. Jego skóra znów przybrała na czerwonej barwie, a oczy już dawno zmieniły kolor tęczówek. Przypomina palącego się człowieka, jednak staram się nie zwracać na to większej uwagi. Nie to jest teraz najważniejsze, nie mogę bać się własnego męża! Znam jego prawdziwe oblicze, dlatego muszę zachować spokój, chronić bliskich i nie dać nikogo skrzywdzić.

– Nie czego, a kogo – poprawia go Fokalor, uśmiechając się chytrze. – I daruj sobie pokaz swojego diabelskiego stroju. Każdy doskonale go tu zna.

– Błąd, kolego. Ty go nie znasz, a myślę, że bliższe zapoznanie się będzie bardzo miłym doświadczeniem.

– Zapraszasz mnie na randkę? Och, Lucy, nie tego się spodziewałem! – woła rozbawiony, ale w jednej chwili ponownie zmienia swoje nastawienie. Wyciąga coś zza pleców, a następnie rzuca długim ostrzem prosto na nas. Ostatnie, co widzę, to czuły uśmiech Gabriela, łapiącego mnie za rękę. Słyszę jego słowa, a potem nastaje tylko ciemność...

– Na każdego w końcu przychodzi czas. Nie oszukasz Śmierci, nawet jeśli myślisz, że jest się nieśmiertelnym. Trzymaj się, Mandarynko...

Mówią, że świat jest bardzo niesprawiedliwy, ale to nieprawda. To tylko ludzie, którzy dokonują na innych wyroków, potrafią być niesprawiedliwi. Sami dajemy sobie kary, sami ustalamy przebieg wydarzeń, sami piszemy swój scenariusz. I nawet Bóg nie ma w zwyczaju siadać przy każdym nowym człowieku, by spisać, co będzie robił w życiu, kiedy zginie i jak to się stanie. On daje nam wolną wolę, obdarza nas swoim zaufaniem, a to my chwytamy za stery naszego statku, prowadząc go na głębokie wody. Jedni wypływają daleko, drudzy trzymają się portu, ponieważ boją się ryzykować. Ja w swoim życiu popłynęłam tak daleko, że nawet nie zliczę przebytych mil morskich. Mimo wszystko nie żałuję. Na swojej drodze spotkałam najlepsze istoty na świecie. Pokochałam je i oczywiście kocham nadal, dlatego wreszcie swoimi siłami otwieram oczy, czując dziwną, ale wspaniałą lekkość.

Lustruję pokój, w którym się znajduję. Czysta biel otacza mnie z każdej strony, nawet moje ubrania są w tych barwach. Jedynie na mej dłoni widnieje malutki bukiecik z czarnych róż. Nie rozumiejąc, co się właściwie stało, ostrożnie wstaję, by się rozejrzeć. Ostatnie, co pamiętam, to ten blady uśmiech Gabriela. Zwyciężyliśmy, prawda? Pokonaliśmy Fokalora, dlatego on się tak uśmiechał. Tak, jestem pewna, że tak! Starając się utrzymać pozytywne myśli ruszam przed siebie, znanymi korytarzami rezydencji Marsheland. Po drodze nie napotykam się na żadną duszyczkę, a jedynymi towarzyszami są obrazy na idealnie wymalowanych ścianach. Tym razem nie mam czasu, aby je podziwiać. Przyśpieszam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w rodzinnym salonie, do którego wstęp ma każdy.

Gdy wreszcie tam docieram, spotykam wszystkich domowników. Prawie wszystkich. Lucyfer siedzący na fotelu przy kominku, trzyma w dłoni szklankę whisky. Candida skulona jest na kolanach Ezekiela, a przed nimi w białym wózku śpi malutka Lourita. San, Amaron oraz Amara także się pojawili i siedzą na czarnej sofie, wpatrując się w obrazy, w pianino. We wszystko, tylko nie we mnie.

– Auroro! – Candida jako pierwsza zauważa moją obecność, więc podrywa się z kanapy, by mnie przytulić. Obejmuję ją ramionami, ciesząc się tym widokiem. To cudownie, że nic im nie jest, że... prawie wszyscy znajdujemy się w jednym miejscu. Dopiero potem Lucyfer wstaje z fotela, podchodzi do mnie, a ja dostrzegam w jego oczach pojedyncze łzy. On... płacze. Łapie mnie za dłoń, która cały czas drży i podnosi głowę.

– Słońce... – zaczyna, ale nie musi kończyć.

– Nie! Nie, nie, nie, nie pozwalam! Gdzie on jest?! – wykrzykuję, trzęsąc jego ramionami. – To nie może być prawda! Zaprzecz temu, Lucyfer, zaprzecz! – wołam zrozpaczona, jednak kiedy on nic nie odpowiada, ja upadam na podłogę, chowając głowę między kolanami. Pozwalam emocjom puścić wodzę, daję im wolną rękę tak, jak Bóg dał ją każdemu człowiekowi. Wcale nie chcę, żeby to była prawda. Chcę obudzić się z tego koszmaru, zejść do kuchni na śniadanie i wspólnie z Gabrielem zrobić pyszną herbatkę. Płacz nie ustępuje, bo jestem świadoma tego, że jego już nie ma... I nie będzie.

– Auroro, proszę, nie zamykaj się w sobie, błagam – szepcze Lucyfer, pochylając się nade mną, ale odpycham jego ręce. Nie mam ochoty na pocieszne słowa. Nie mam ochoty słuchać "Gabriel nie byłby z ciebie dumny", bo gówno o tym mogą wiedzieć. Tylko ja go znałam tak naprawdę. Tylko mi ufał w stu procentach, by być przy mnie całkowicie sobą, nikogo nie udając. Mój Gabe, mój kochany siwowłosy staruszek, mój pan Mandarynka. Najlepszy dziadek, cudowny przyjaciel, a jeszcze lepszy Archanioł, który wreszcie jest w swoim właściwym domu. Domu swego Pana. – Musimy się pozbierać. Proszę, pozwól mi sobie pomóc. – Lucyfer nadal się nie poddaje, więc podnoszę na niego swój smutny wzrok, kręcąc głową. Pozwalam mu. Nie chcę się od niego oddalić, bo wiem, że teraz potrzebujemy siebie. Pozwalam mu, żeby wziął mnie w swoje ramiona, by kołysał jak dziecko, by głaskał po plecach jak córkę, która straciła pierwszego chłopaka. On pozwala mi na długi, nieustępujący płacz, na przeżywanie tej żałoby w najgorszy z możliwych sposobów. Przerażająca, długa rozpacz.


Mijają godziny, a po godzinach pierwsze dni bez naszego kochanego staruszka. To dla nas wielka tragedia i nikt, dosłownie nikt, nie otrząsnął się po tych nowościach. Nawet nie byłam w stanie zobaczyć go, leżącego w domowej kostnicy, którą, jak się okazało, posiadamy. Bałam się, że to załamie mnie jeszcze bardziej, niż jestem załamana teraz. Staram się pomagać Candidzie przy małej, ponieważ dziewczyna sama także nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Gabriel był dla niej jak drugi ojciec, jak najlepszy pod słońcem dziadek. Taka strata boli nas wszystkich. Nie pytałam nawet, co się stało z Fokalorem, moim bratem i Raulem. Po prostu mało mnie to obchodzi. Ten gnojek zabrał mi jedną z najcenniejszych osób w moim życiu, więc nie mogę nawet słuchać o tym zbrodniarzu. Zabił go Anielskim Ostrzem, więc nie ma powrotu do żywych. Koniec i kropka. Tak oznajmił Ezekiel w rozmowie z Lucyferem. Nie mówili tego przy mnie, lecz postanowiłam podsłuchać. To był błąd, ponieważ załamałam się jeszcze bardziej. Mimo wszystko jestem wdzięczna ukochanemu za wsparcie, jakim mnie obdarowuje. Daje przestrzeń, czas na żałobę, wylewanie smutków i żali. Nie marudzi, gdy ciągle o coś się denerwuje i wywołuje sprzeczki. Jest cierpliwy oraz wyrozumiały. Jego samego przytłoczyła strata Gabriela. Chociaż się kłócili, wiedziałam, że obydwoje darzyli się również sympatią.

– Skarbie, mamy gościa – oznajmia mężczyzna, kiedy stoję w sypialni, przeglądając różne zdjęcia. Pomimo naszego nadnaturalnego żywota, zachował się we mnie ludzki instynkt zbierania pamiątek. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, strzelałam fotki, które potem drukowałam, dlatego uzbierałam całkiem sporą kolekcję. Tym bardziej kochanego Gabriela. Był moim częstym modelem. Nawet mam to zabawne zdjęcie, gdy na Halloween przebrał się za mandarynkę. Na to wspomnienie w kącikach moich oczu pojawiają się kolejne łzy, które szybko ścieram rękawem białego sweterka.

Dopiero dzień później po tej tragedii Lucyfer wyjaśnił mi, że czarna róża oznacza śmierć anioła lub Archanioła, a biała róża śmierć demona. Taka odwrotność światów. Do teraz noszę ten mały bukiecik, bo moja żałoba jeszcze będzie trwać i trwać. Nie tak szybko pogodzę się z faktem, że jego po prostu nie ma, a ja nie zdążyłam się pożegnać jak trzeba.

– Już idę – mówię cicho, obracając się w stronę męża. Gdy to robię, okazuje się, że on już stoi przede mną. Zakłada ręce na moje ramiona, po czym mocno się do mnie przytula. Od razu odpływam w jego objęciach i ronię kilka łez. Jest mi tak strasznie ciężko... Chociaż mam wspierającą rodzinę, bardzo brakuje mi Gabriela. To się nigdy nie zmieni. Jego odejście... pozostawi ślad na całą wieczność.

– Nie powiem, że będzie dobrze, bo będzie w cholerę ciężko. Nie będę mówił, czego by chciał Gabriel, bo nie mam o tym bladego pojęcia, ale powiem ci, mój kochany Dżemie, że jestem przy tobie. I wcale nie zamierzam cię opuszczać. Rozumiesz to? Kocham cię, Auroro Marsheles.

– Wiem, Lucy... Ja ciebie także kocham, ale to tak...

– Boli. Owszem, jestem tego świadom. To nie minie tak szybko, lecz musimy żyć dalej. Nikt za nas nie pomoże Candidzie i Ezekielowi. Nikt za nas nie będzie żył wiecznie ze smutnymi wyrazami twarzy. Poradzimy sobie, bo siła jest w rodzinie.

– Siła jest w rodzinie – powtarzam za nim, a potem daję się prowadzić na dół do salonu, gdzie spotykamy się z niespodziewanym gościem w postaci Noemi. Stoi ubrana cała na czarno i zerka na nas również smutnym wzrokiem. Ona jak nikt inny wie, co się stało dwa dni temu. Przecież pewnie osobiście spotkała się z Gabrielem tuż po jego śmierci.

– Rodzinko, nie będę prawiła wam kazań ani specjalnie się rozczulała. Fokalora nie ma, Mariano... przeżył, ale ma spore braki w pamięci, został zamknięty na oddziale specjalnym za urojenia, a Raul został zgładzony przez ciebie, Lucyferze, ale to już wiesz.

– Noemi, proszę cię, przestań – oznajmia szorstko brunet, gromiąc ją wzrokiem. Mocniej się do niego wtulam, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo nie mogę tego wszystkiego słuchać.

– Po złych wiadomościach zawsze nadchodzą te dobre. Teodon wrócił z wakacji, przebadał sprawę z Gabrielem. On nie zginął na wieki, moi drodzy. Fokalor nie miał prawdziwego Anielskiego Ostrza. Była to jego... słabsza wersja. Owszem, Gabriel odszedł, ale jest w Niebie. Jest u boku Teodona.

– Co...? – tym razem to ja się odzywam. Zszokowana naprawdę nie wiem, co więcej mogłabym powiedzieć. To oznacza, że staruszek ma się dobrze?

– Nie zejdzie więcej na Ziemię, ponieważ Przywódca za bardzo się o niego boi, ale obiecał po raz ostatni odwiedzić was tutaj. Auroro, już na ciebie czeka...

Nie słucham więcej. Wbiegam do pokoju, który wskazała Noemi. Zatrzaskuje drzwi, a gdy widzę mojego kochanego staruszka obróconego w moją stronę, wybucham kolejnym płaczem. Mężczyzna podchodzi do mnie, kuca, po czym oboje wpadamy sobie w ramiona. To dla mnie... taka niesamowita chwila. Wiedząc, że on jednak jest. Mimo że więcej tu nie wróci, będę miała świadomość, iż nie zginął i jeśli będzie możliwość, to ja go odwiedzę w Niebie. Nie wiem, jakbym miała tego dokonać, ale wszystko się da. W końcu siła jest w rodzinie, prawda?

– Mandarynko...

– Tak się bałam! Bałam, że więcej tego nie usłyszę, że cię nie zobaczę, że... odszedłeś na zawsze.

– Bo teoretycznie odchodzę, dziecinko, ale nie martw się o mnie. Już ci mówiłem, że na każdego przychodzi ten czas. Mój pobyt na Ziemi się kończy, jednak twój... uznajmy, że dopiero zaczyna. Nowy start u boku męża, córki oraz wnuków. Twoje marzenia mogą wreszcie być realne. Ja będę czuwał nad wami, obiecuję.

– Nie... proszę, nie żegnaj się.

– Nie zrobiłem tego wcześniej, więc pozwól mi teraz. Nie potrafię ogłaszać mów pożegnalnych, ale wiedz, że byłaś dla mnie jak córka, Mandarynko. Córka, którą trzeba na nowo wychować do lepszego życia. Zmieniłaś się na lepsze, a ja jestem z tego powodu bardzo dumny. Osiągnąłem tutaj tak wiele celi, których nawet nie planowałem, i z tego także jestem cholernie dumny! Korzystałem z życia na Ziemi najlepiej, jak potrafiłem, ale dopiero z twoim przybyciem tutaj... wiem, co tak właściwie jest życie. Wiesz co ci powiem?

– Nie wiem, jednak boję się tego usłyszeć – mówię, na co Gabriel uśmiecha się czule, kręcąc głową.

– Życie jest piękne, miłość jest papką, a przyjaźń szaleństwem. Wszystko idealnie ze sobą współgra, a póki macie siebie, jesteście w stanie zrobić, co tylko zechcecie. Siła jest...

– W rodzinie – dokańczam za niego.

– Dokładnie, Mandarynko. I tego się trzymaj. Obiecujesz nie płakać, czasami odwiedzać mnie w Niebie, i nadal mnie kochać jak dziadka? – pyta szeptem.

– Obiecuję, Gabrielu. Ale...

– Tak, ja ciebie także będę kochać. Teraz wróć do Lucyfera, Candidy i całej reszty. Potrzebna im twoja pomoc. Znowu...

– Ile tu pracowałeś, Gabe? – pytam na odchodne, przypominając sobie naszą pierwszą rozmowę. Mężczyzna uśmiecha się, bierze mnie pod rękę i wyprowadza z biblioteczki. Przechodzimy głównym holem, aż docieramy do drzwi wejściowych. Tym razem to ja je otwieram, przepuszczając przez nie przyjaciela.

– Wystarczająco długo, by odejść na emeryturę. Dom jest twój, dbaj o niego, Mandarynko – oznajmia wesoło, posyłając mi jeszcze jeden radosny uśmiech. Przez chwilę stoję oniemiała, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał staruszek. Role się trochę odwróciły. Prawie półtora roku temu to ja wchodziłam tymi drzwiami, a Gabriel mi otwierał. Dziś... dziś to ja zamykałam te same drzwi tyle że za nim. Biorę głośny wdech i obracam się, by spojrzeć na swój dom.

– Nastały nowe czasy. Tamte dzieje zapisane zostaną jako zwykła rodzinna historia, do której nie wrócimy. Będziemy żyć tym, co jest teraz i co nadejdzie. A przecież nadejść może wszystko – mówię głośno do siebie.

 Marsheland było moją ojczyzną, Marsheland pozostanie nią na zawsze.

Ogólnie... to chyba płaczę, więc nie będę się rozwodzić. Jest mi tak strasznie przykro, że do opublikowania został mi tylko epilog, a potem historia Aurory i Lucyfera zostanie całkowicie zamknięta. Obiecałam zrobić coś takiego jak "Poradnik anioła według Gabriela" i "Poradnik demona według Lucyfera", więc kiedy to napiszę, na pewno dostaniecie to w prezencie.

Wrzesień się zaczął, więc coś się kończy, coś rozpoczyna. Dla tej historii niebawem nastąpi wielki koniec, ale bez obaw, szykuję coś nowego... albo i starego? Zależy jak na to patrzeć. Jeśli ktoś czytał kiedyś "Pana Wszechświata", przerobionego na "Powiew miłości", a potem strasznie się denerwował, ponieważ usunęłam wszystko, mam dobre wieści. Wróciłam. Wróciłam do historii Clarissy Rollos i... (uwaga, uwaga) Maiora Preina. Opowiadanie zostanie opublikowane pod tytułem "Serce z porcelany" (chyba), a data "premiery" to zapewne okolice listopada lub, nawet, grudnia, ponieważ chcę napisać przynajmniej połowę, by móc wam ją dać.

A teraz koniec tych informacji, więcej opowiem w osobnym rozdziale po epilogu. Dla tych, którzy w poniedziałek ruszają do szkoły, powodzenia kochani, damy radę! Pocieszajmy się, że w trakcie roku szkolnego są różne przerwy i te cudownie długie weekendy!

Buziaki i do usłyszenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro