33. Wybaczam ci, Auroro

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Godziny mijają, a mój stan coraz bardziej przypomina zbliżającą się śmierć. Oczy się kleją, jakbym nie spała całe swoje życie, a kości dają we znaki. Już kilkakrotnie krwawiłam z nosa przez osłabienie i anemię, która w parę chwil pojawiła się w moim organizmie. Gabriel utwierdza mnie w przekonaniu, że śmierć nie boli, ale zaczynam w to powątpiewać, siedząc na mojej ukochanej ławce wraz ze starym przyjacielem.

– I jak się czujesz? – pyta troskliwie, łapiąc mnie za dłoń.

– Szczerze?

– Jak najbardziej.

– Jak gówno – odpowiadam, a Gabriel zaczyna się śmiać wniebogłosy, jakbym powiedziała dobry żart. Wzdycham i przewracam oczami.

– Przepraszam, Auroro, ale lubię twoją bezpośredniość. Nigdy nie przeklinałem, a słysząc z ust takiej niewinnej dziewczyny takie słownictwo, to nawet mnie to bawi – tłumaczy, delikatnie  rumieniąc się na policzkach. Czochram jego siwe włosy na głowie i również się uśmiecham.

– Przeklnij. Ulżyj sobie. Wiem, że tego pragniesz – mówię, zachęcając staruszka do bardzo niecnej rzeczy. No cóż, bycie demonem potrafi zmienić nawet najbardziej dobrego człowieka w czyste zło. Gabriel przez chwilę zerka na mnie z wymalowanym zdziwieniem, a ja mogę wtedy dostrzec jego wszystkie zmarszczki i zaczerwienienia w okolicach oczu. Czyżby mój staruszek płakał? Kiedy? I dlaczego nic nie widziałam?

– Kurka wodna.

– Gabriel! To nie jest przekleństwo. Moje wprawdzie też nim nie było, ale kurczę, było lepsze niż twoje. Walnij coś z grubej rury. – Tak, namawiam go do popełnienia grzechu, a na domiar wszystkiego, nadal mamy Boga w domu.

– Carda to suka – mówi Gabriel, powodując, że także wybucham śmiechem, przy okazji gwiżdżąc.
 Uśmiecham się wesoło i moją jedyną siłą przytulam siwego. Kładę głowę na jego ramieniu, spoglądając ukradkiem na jego wyraz twarzy, który ewidentnie się zmienił i jest wesoły. Oboje oddychamy z ulgą i resztę naszej rozmowy spędzamy na dyskutowaniu o kwiatach, które kiedyś posadził tu Gabriel.

– Wyobraź sobie, że nawet w burze biegaliśmy z Candidą ratować jej mlecze – oznajmia starzec.

– Mlecze? Przecież to głupie...

– Candida była z natury głupim dzieckiem, a wtedy miała jakieś pięć lat i twierdziła, że mlecze dają nam mleko, więc nie możemy pozwolić im umrzeć.

– Urocza dziecinka – stwierdzam radośnie na myśl o malutkiej Candidzie, która biegnie przez cały ogród, by tylko uratować kilka bezbronnych, żółtych mleczyków. To wspomnienie... zdaje się dla Gabriela wesołe. Cóż poradzić, pewnie był dla niej taki sam jak dla mnie. Jak dziadek. Bo właśnie tym kimś był, i zawsze będzie, dla mnie Gabriel. Dziadkiem, którego zabrakło mi wtedy, kiedy go potrzebowałam.

– Kocham cię, Gabrielu – mówię nagle, a jego ręce ciaśniej mnie obejmują. Kocham go jak dziadka.
– Ja ciebie też, Aurorito. Nawet nie wiesz jak bardzo... – wzdycha mężczyzna i pomaga mi z powrotem siąść na wózek, kiedy mój kaszel wzmaga się, a ja nie potrafię zaczerpnąć powietrza, którego jest aż nadto.

Zaprowadza mnie do sypialni, powoli kładąc na łóżku. Otwiera jakąś komodę i wyciąga z niej niewielką książkę oprawioną w czarny materiał. Uśmiecha się i podaje mi ją. Na środku, wielkimi literami zapisane jest słowo "Biblia". Z szokiem wpatruję się w twarz Gabriela.

– Pomyślałem, że ci się przyda – tłumaczy swoje zachowanie, a ja potakuję z uznaniem. To miłe, że przekonuje demona do czytania Biblii, ale sama nie wiem, czy to dobry pomysł. Od lat nie sięgałam do tej księgi, by poczytać mądrości zawarte w niej przez pisarzy, którzy spisywali przeróżne wyczyny w czasach Chrystusa. Gabriel zostawia mnie samą w pokoju, a ja niechętnie otwieram Biblię, zerkając na wybraną stronę. Toż to Księga Rodzaju. Od zawsze była jedną z moich ulubionych, kiedy jeszcze byłam wierzącą. Wzdycham z nostalgią, poczynając czytanie, oddając się światu jasnemu, mądremu i niezbyt idealnemu.

– ,,Bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!"* – Czytam na głos jeden z fragmentów, kiedy to do sypialni wchodzi Lucyfer, patrząc na mnie z wyraźnym zainteresowaniem.

– Co to za romansidła czytasz? – pyta, przysiadając się na łóżko.

– Od kiedy w romansidłach ktoś komuś krzyczy, że jest prochem?

– Najwidoczniej nie docenialiśmy takiego przekazu kochanków – mówi, wzruszając ramionami, a ja otwieram szeroko oczy.

– To Biblia, durniu! Nie mów, że nie wiesz, co to jest?

– Kojarzę... Widziałem to paskudztwo w bestsellerach. Kto to wydał?

– Jezu... Taki religijny, a nie wie, czym jest Biblia. Nawet mówią tu o tobie, ty Szatanie nieczysty!

– Ej! Wypraszam sobie. Jestem świeżo wykąpany. Co oni za brednie piszą?

– Idiota...

– I jam jest Lucyfer, a nie Szatan! Czy oni nawet mojego imienia nie znają? Znajdę tego pajaca i osobiście wykastruję...

– Musiałbyś znaleźć kilkudziesięciu pisarzy. Poza tym w Internecie piszą, że Bóg zsyłał im jakieś wskazówki czy coś.

– Tatuś?! No żeż w dupę. Żeby tak syna zjechać w książce?

– Ty udajesz, czy tak na poważnie? – pytam zszokowana jego zachowaniem. Wygląda na dość... wiarygodnego i aż trudno byłoby mu zarzucić udawanie. Czy to możliwe, że Diabeł nie zna Biblii? Ja wiem, że on tam ma swoją Księgę Lucyfera w Biblii Szatana, ale no kurde.

– A wyglądam, jakbym żartował?

– No właśnie za cholerę nie...

– Aha, mam cię! – woła, posyłając mi zadziorny uśmiech, szczerząc się jak debil.

– Idioto! Myślałam, że naprawdę jesteś tak tępy jak te twoje nożyczki, które trzymasz w komodzie.

– Chciałem cię rozbawić.

– Jesteś moim mistrzem – mówię.

– I to pragnąłem usłyszeć – odpowiada i cmoka mnie w czoło, marszcząc nosek. – A właśnie... zrobiłem dla ciebie te twoje ulubione... danie? – Kończy z zapytaniem na końcu i wyciąga spod łóżka tacę, na której znajduje się talerz z bobem i czymś, co przypomina kotleta, ale chyba nim nie jest.

– Co to jest? – pytam, wskazując na mięso.

– To wygląda jak kotlet. W środku jest ser i szynka, ale ogólnie to kurczak. Z piersi z kurczaka – mamrocze, a ja wybucham śmiechem. Choć wszystko mnie boli, kiedy tak chichoczę i płaczę z radości, mi to nie przeszkadza, bo właśnie w tym momencie jestem po prostu szczęśliwa, słuchając tych głupot, wypowiadanych przez mojego ukochanego. Wymienił... dość zabawne połączenie.

– Z czego się śmiejesz?

– Z ciebie, głuptasie. Nie ma czegoś takiego jak kurczak z piersi z kurczaka, ale dziękuję. Doceniam twoje starania – szepcę i z szerokim bananem na twarzy zabieram od niego tackę z jedzonkiem, posyłając mu jeszcze raz wesoły uśmiech, kiedy wychodzi z sypialni dość zmieszany. Chyba nigdy nie będzie dobrym kucharzem, a zresztą, to mu niepotrzebne, bo i tak mało co jedzą. Teoretycznie mogliby w ogóle nie jeść, gdyż nie odczuwają głodu. Ja jeszcze go czuję, ale ja nigdy nie byłam i nie będę w pełni jednym z nich. Mrużę oczy, ale gdy tylko spoglądam na "kurczaka z piersi z kurczaka", nie mogę powstrzymać tego cholernego uśmieszku, błądzącego po mojej twarzy. To takie urocze z jego strony i choć nie potrafi przyznać się, że jest dobry, to ja wiem. Świadczą o tym te drobne geste, jak ten.

                                                                                ***

Po raz kolejny ziewam, więc postanawiam na dziś skończyć swoją lekturę w postaci Biblii. Dalej nie mogę uwierzyć, że dałam nabrać się na te głupie sztuczki Lucyfera, że nie zna tak ważnej księgi. Na to wspomnienie kręcę głową z politowaniem dla samej siebie i kładę się niżej na łóżku, błądząc wzrokiem po suficie. Candida co chwilę odwiedzała mnie i była wyraźniej szczęśliwsza niż wczoraj. Z uśmiechem na twarzy opowiadała, co będzie robiła w Paryżu, kogo tam chce poznać i jakie ma cele na życie w tamtym miejscu. To mnie radowało, bo dzięki temu wiedziałam, że nie straciłam swojej duszy na marne i ona dobrze ją spożytkuje, gdyż jest wspaniałą dziewczyną, dążącą do swoich celów w najuczciwszy sposób.

Krzywię się, kiedy ból głowy nie ustaje, powodując przed oczami mroczki i cholerne zawroty. Mam ochotę wymiotować, płakać i błagać, by zabrali ode mnie tę parszywą chorobę, ale moja duma nie byłaby w stanie tego znieść. Świadczyłoby to o tym, jak słaba jestem, a przecież nie jestem. Potrafię być silna i przetrwać nawet najgorszy ból. Mimo że choróbsko mnie wykończy – pójdę do Piekła jak prawdziwa dama, która nie poprosiła o pomoc. Po prostu jej nie chcę. Mam wrażenie, że umiem wszystko sama, więc chorobę też sama przeżyję.

Przez potworne ukłucie w żebrach, przewracam się na drugą stronę, łapiąc się kurczowo za brzuch i rzucam przelotne spojrzenie na komodę, gdzie zauważam kilka ramek ze zdjęciami. Otwieram szerzej oczy, kiedy dostrzegam tam własną osobę, trzymającą w objęciach Lucyfera. To ich widać na zdjęciach?

Przecież to nie duchy, idiotko...

Mój nowy, perfidny demon znów daje o sobie znak, przez co przewracam oczyma i niemal na czworaka podchodzę do czarnej komody, obstawionej matowymi ramami, książkami i kwiatami, które są "dla nastroju". Przynajmniej tak stwierdziła Candida, a ja wolałam się nie kłócić o kwiatki.

– Auroro! Wszystko w porządku?! – Ktoś z hukiem wchodzi do pokoju, a kiedy obracam się, by zobaczyć, kto tym razem sprawił mi wizytę, upadam na plecy tuż przez meblem. Przeklinam w duchu, gdyż przy samym Bogu to niezbyt wypada. Teodon pomaga mi wstać i kładzie mnie z powrotem na łóżko, przyciemniając lampkę nocną. Zerka na komodę i podaje mi ramkę ze zdjęciem, które chciałam zobaczyć z bliska.

– Skąd wiedziałeś, że akurat to chciałam ujrzeć?

– Wyczytałem to z twoich oczu. Zrobiliśmy to zdjęcie wczoraj z Candidą, kiedy tańczyliście. Razem wyglądacie na uroczych... – stwierdza mężczyzna, również zerkając na fotografię. Czyli Lucyfer czuje do mnie jakąś miętę, że zostawił sobie nasze zdjęcie na pamiątkę? Po jego zachowaniu w stosunku do mnie też mogłabym to wnioskować, więc ta moja cicha prawda może stać się prawdziwą, głośną prawdą.

– Dlaczego przyszedłeś? – pytam cicho, opierając głowę na czarnej poduszce. Chwila. Czemu wszystko musi być tu tak cholernie czarne i smutne? Ach, tak. To Lucyfer. Pan Mroku i Ciemności.

– Chciałem ci coś powiedzieć.

– Mianowicie?

– Przeprosiłem go... Przeprosiłem Lucyfera, Auroro. Wybaczył mi – oświadcza, a ja otwieram buzię ze zdziwienia. Toż to przecież szok! Poszedł za moją radą. Uwierzył, że syn może Mu wybaczyć i stanął na wysokości zadania, robiąc to, co słuszne. Pogodziłam rodzinę. Pogodziłam ze sobą najbardziej skłóconą parkę świata. Boga i Lucyfera! Jak to się stało, że w ogóle zamienili ze sobą jakieś normalne zdanie, nie dopinając wzajemnie jeden drugiemu?

– Teodonie! Tak się cieszę! Mogę Cię uściskać?

– Na to liczyłem – mówi wesoło i rozkłada ramiona, bym mogła Go objąć. Momentalnie, kiedy wtulam się w Jego grubiutkie ciało, odczuwam przypływ ciepła i miłości. To dziwne, ale wszystko dzieje się naprawdę. Sama nie wiem, czy w mojej głowie, czy w rzeczywistości, ale wyczuwam tę wspaniałą miłość, którą Bóg darzy swoje niezbyt idealne dzieci. Jego uścisk jest silny i pewny, jakby właśnie przytulał swoją krnąbrną córkę, mówiąc, że wszystko będzie w porządku.

– Przepraszam, Teodonie. Za wszystkie moje grzechy. Za wybranie Piekła... Za niewiarę w Ciebie. Naprawdę czuję się winna i nie chciałabym, byś gniewał się na mnie. Nie teraz, kiedy potrzebuję Twojej dobrej wiary i nauk – szepczę, ściszając swój ton. Tak. Wzięło mnie na nostalgię i przeprosiny, ale to dziś nie potrafię sobie wybaczyć tego wszystkiego, jakim człowiekiem byłam, i co zrobiłam.

– Wybaczam ci, Auroro. Wybaczam i będę przy tobie w tych trudnych chwilach. A jeśli mnie nie będzie, to zawsze jestem w sercu, moja droga. Zawsze i na zawsze. Taki jest właśnie ojciec wszystkich swoich dzieci. Powinien być nie tylko w życiu realnym, ale i w bijącym sercu, gdzie miałby swoje małe miejsce, otoczone miłością.

– Już zawsze będziesz w moim sercu – mówię, znów popadając w okropny kaszel i duszność. Teodon zrywa się z łóżka i podbiega do okna, otwierając je na oścież. Zerka na mnie z posępną miną i podaje szklankę zimnej wody.

– Tak mi przykro, że właśnie ciebie to spotyka. Lucyfer rozmawiał ze mną i pomyślałem... że mogę coś zrobić.

– Nie cofnę decyzji, Teodonie i nie dam się uleczyć. Nie po to marnowałam duszę, bo równie dobrze moglibyście wtedy uleczyć Candidę, a miałaby taki sam wybór. To nie fair. Poza tym, postawiłeś mi warunek. Wiem, na co się zgadzałam.

– Nie, nie. W tym masz rację, Auroro, ale nie wiem, czy nadajesz się do pomieszkiwania terenów Piekielnych. Owszem, zawarliśmy małą umowę. Jest mi trochę głupio, że postawiłem cię w takiej sytuacji, ale musisz zrozumieć. Jeśli chciałaś oddać duszę za Candidę, wiedziałaś, że więcej jej nie zobaczysz na żywo. Lucyfer także ma zakaz odwiedzania, ale... znalazłem pewien sposób.

– Coś sugerujesz? – pytam, kończąc wodę, która daje chwilowe ukojenie.

– Ja... chciałbym, byś zasiadała Niebiosa. Chcę, by twoja dusza mogła spokojnie odpoczywać wśród dobrych wspomnień. Chcę przenieść tam twoją duszę, ale po wejściu do Piekła... Potrzebowałbym twojej zgody. To coś, jak wpuszczenie do siebie demona. Jeśli się nie zgodzisz: on cię nie opęta, ale jeśli powiesz "tak", przyjdzie ochoczo.

– Mam wpuścić do siebie... Boga? – pytam oniemiała. To przecież aż niemożliwe, by sam Bóg zajął moje ciało, by wprowadzić mnie do Nieba.

– Tym razem nie tylko do serca, ale i do umysłu. Kiedy usłyszysz w głowie pytanie, czy chcesz trafić do Nieba, musisz odpowiedzieć "tak", bym tam cię wprowadził. Zapamiętasz to?

– A jeśli nie odpowiem?

– Uszanuję twoją decyzję, Auroro. Nie mogę naciskać. Chcę po prostu, byś odpoczęła w spokoju, a nie robiła za demona z rozdroża, na jakiego potem cię mianują...

– Dziękuję, Teodonie. Za wszystko.

– Wypocznij, dziecko, by nabrać choć trochę siły na jutrzejszą walkę. Pamiętaj, że jesteśmy z ciebie bardzo dumni.

Kiwam głową, a On wychodzi z pokoju, zostawiając mnie zszokowaną, leżącą w poprzek łóżka z tysiącami pytań, kiełkujących się w umyśle. To wszystko jest jakąś wyśnioną baśnią, która nie ma prawa spełnić się, ale od zawsze czułam, że jestem tą dziwną, tą... która może nie być całkowicie normalna. Być może los przewidział dla mnie właśnie takie zakończenie i muszę dopiąć go, by fatum przestało istnieć? A może to nie fatum? Przecież sama podjęłam taką decyzję, ale z drugiej strony... Z drugiej strony sama się pogubiłam i nie wiem, którą stroną myślenia mam iść. Opadam na miękką poduszkę i biorę telefon do ręki. Muszę porozmawiać z kimś, kto kiedyś też był... w takiej samej sytuacji. Muszę wezwać Ezekiela.

                                                                                   ***

Po dziesięciu minutach od mojego telefonu Ezekiel przybywa do sypialni, niepewnie wchodząc do środka. Ogląda pomieszczenie, jakby był tu pierwszy raz, a w to akurat powątpiewam. Mieszkają tu szesnaście lat, więc byłoby to co najmniej dziwne. Uśmiecham się nieśmiało i poklepuję miejsce obok siebie.

– Wow. Jestem tu pierwszy raz od tych szesnastu lat mojego żywota – mówi z podziwem, a ja przewracam oczami. Może jestem jakąś wróżką albo jasnowidzem? Przecież dopiero o tym pomyślałam, a on to powiedział. Piekielna magia i te jej zalety.

– Lucyfer nigdy nie pokazywał ci tego pokoju?

– Nie. Nikomu nie pozwalał tu wchodzić. To taki jego... azyl. Zawsze myślałem, że ma tu tę swoją klatkę i jakiś wielki komin, z którego wybuchają małe płomienie w kształcie rogów.

– A widły? – pytam, śmiejąc się.

– Och, widły chyba gdzieś ma, ale gdzie? Tego już nie wiem.

– Po co mu to?

– Do straszenia w nocy winnych ludzi – odpowiada poważnie, więc nawet nie odbieram tego jako żart. Kiedy Ezekiel zauważa moją konsternację, wzrusza ramionami i wygląda na nieco skrępowanego. – Rozumiem, że nie mówił ci o tym?

Przeczę głową.

– Nie taka długa historia, ale prawie każdy demon ją zna. Skoro jesteś jedną z nas, to ci powiem. Kiedy Lucyfer wydostał się z klatki i zaczął na nowo rządzić w Piekle, powróciły kręgi, które zwykle były tylko w powieści Dantego. Przemienił trochę nasze miejsce żywota i postanowił, że nie będzie się marnował na tronie.

– Marnować na tronie?

– Jak wyszedł z pudła... trochę zaszalał i stał się narcyzem. No wiesz, dziwki, koks i własna sala, gdzie stał jego brudny, czarny tron, na którym siedział z lampką winą i tą miną alfonsa – tłumaczy chłopak, a ja wybucham śmiechem, próbując wyobrazić sobie Lucyfera w takich okolicznościach. Dość zabawna perspektywa, ale może niedługo ja go zastąpię na tym tronie, bo wizja sączenia trunków, siedząc i nic nie robiąc jest przyjemna. – Uwaga. Teraz przejdziemy do tej poważniejszej części tematu. Otóż Lucyfer, siedząc tak na dość grubej dupie, powiedział nam, że ma tego dość i musi sobie jakoś ulżyć.

– Panie do towarzystwa mu nie wystarczały? – pytam.

– Najwidoczniej nie. – Śmieje się Ezekiel i powraca do swojego poważniejszego wyrazu twarzy. – Oznajmił nam, że skoro jest postrachem ludzi, a pełno winnych jest na świecie, on to wykorzysta i powróci na powierzchnię, by straszyć tych, co potrzeba. Co to oznacza? No wiesz... gwałciciele, mordercy, którzy nigdy nie zostali posadzeni w kiciu. Lucyfer brał sobie ich za ofiary i poprzez włamanie się do ich snów, i wizje razem z nim, ludzie zaczęli odczuwać winę i zwykle popełniali samobójstwa, twierdząc, że Szatan do nich przemawia. Jednak spora część tych złych ludzi sama zgłaszała się na policję, obarczona poczuciem winy.

– To trochę szlachetne, jak na Diabła – podsumowuję, a Ezekiel kiwa mi z uznaniem.

– Wtedy stwierdziłem, że on nie jest taki zły, za jakiego wszyscy go uważają. To fakt, straszył tych ludzi, ale nigdy nie wtargnął się do snu niewinnego osobnika. Po prostu... przekonał się do nowych dzieci Boga. Sam przed sobą tego nie przyznał, ale myślę, że to właśnie odczuwał. Nie mógł się gniewać na was, bo jesteście unikatowi.

– A po cholerę mu były widły? – pytam wreszcie, by zaspokoić swoją ciekawość.

– To trochę oklepane, ale brał je ze sobą dla wizerunku, by bardziej wystraszyć ludzi. Do tego przyprawiał się o rogi i pod kontrolą emocji, zmieniał barwę ciała na porządną czerwień. Ten upadły anioł, to zdolniacha – mówi Ezekiel, a ja mimowolnie się uśmiecham.

– Sama nie wierzę, że on to wszystko robił...

– Dużo o nim nie wiesz, ale to tak jak ja, czy inni. Tylko on zna się najlepiej, ale nie powie ci o swoich wybrykach, bo boi się, że będziesz na niego inaczej patrzyła. I tak ciężko mu było, gdy dowiedziałaś się, kim jest naprawdę.

– Mówisz poważnie, czy po prostu podnosisz mnie na duchu?

– Auroro, nie okłamałbym cię. To znaczy, demony mają w zwyczaju to robić, ale jestem inny i chyba sama o tym wiesz. Lucyfer jest specyficzny, a ty obudziłaś w nim ludzkie emocje. Odczuwał strach przed utratą ciebie, a dodatkowo nie chciał obciążać ci umysłu, który był zapchany tymi teoriami, kim on jest, co robi i takie tam pierdoły.

– Ezekiel! To nie były pierdoły. Ja naprawdę się przeraziłam – burczę, broniąc swojego stanowiska.

– Wiem. Dlatego ci nie mówił o swoich podbojach na świecie.

– A to prawda, że chciał przejąć kontrolę nad ludźmi i wprowadzić mrok? – pytam, a mężczyzna znowu wybucha śmiechem.

– Naoglądałaś się za dużo seriali. Nie chciał podbić waszego świata. On go kochał, więc jak mógł chcieć go zniszczyć? Fakt był taki, że kiedy został zamknięty, trochę oszalał i podawaliśmy mu jakieś antydepresanty z nutką wódki i wtedy się uspokajał, ale ogólnie nie planował nigdy przejęcia kontroli nad światem, jako zły pan. Takiego złego pana masz w Potterze.

– O! Czytałeś? – pytam radośnie.

– Oglądałem. Czytanie służy mi do zasypiania, Aurorito.

Klepię go w ramię, oburzona tą postawą. Książki są takie cudowne, przekazują nam tyle wartości, a temu dupkowi służą do zasypiania! Cóż za zbezczeszczenie miana książek.

– Ale z ciebie cymbał – mówię.

– A z ciebie cymbałka...

– Nie ma takiego określenia – wzdycham i otwartą dłonią uderzam się w czoło. Co za dzieciak. Czy on kiedykolwiek dorósł?

– W moim słowniku jest.

– Ej! Koniec tych schadzek! I bierz te nogi z czystej pościeli! – krzyczy Lucyfer, wchodząc do pokoju.

Oboje z Ezekielem zaczynamy się śmiać, ale mężczyzna posłusznie spełnia żądanie i wstaje z łóżka. Po drodze klepie przyjaciela po ramieniu i macha mi na dobranoc.

– Ale z ciebie dupek. Był czysty. Wąchałam – mówię, a Lucyfer przewraca oczami.

– Nie chcę wiedzieć takich rzeczy, Auroro. Możesz mnie poniuchać.

– Niuchać? Weź się, wypchaj widłami – burczę, a on chichocze, obejmując mnie swym rozgrzanym ciałem. Mimowolnie mocniej się wtulam, kładąc głowę na jego piersi.

– Skąd wiesz o widłach? – pyta, gasząc światła, przez co w pokoju panują egipskie ciemności. 

– A z takiej jednej bajki.

– Ezekiel?

– Tak.

– Koleś wie za dużo o mojej osobie – stwierdza Lucyfer, całując mnie w czoło.

– Lubisz go.

– Lubię...

I tymi, cudownymi słowami zamykam oczy, starając się zasnąć, choć to mało prawdopodobne, jednak leżenie przez całą noc przy wiecznie czuwającym Lucyferze jest dla mnie wspaniałym ukojeniem. I tak nigdy nie śpi, a całe noce przygląda się mojej osobie, więc to nic nowego. Moja bezsenność również zaczyna dawać we znaki, więc mimo starań, nie pojawia się żaden sen, czy nawet zwykła ciemność, otaczająca mnie z każdej strony umysłu. Żadna nicość. Wszystkie myśli pozostają na swoich miejscach, drwiąc ze mnie, starając się doprowadzić mnie do obłędu, do odejścia z tego świata, ale nie potrafię tego zrobić. Jeszcze nie dam się temu gorszemu demonowi w umyśle. Jeszcze nie tej nocy...

*,,Bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!"  -> (Rdz 3, 19)

PS. To był przedostatni rozdział. Niebawem wrzucę ostatni, a potem epilog i to wszystko. Także życzę Wam miłego weekendu! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro