21. Nowy świat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Biegnę przed siebie, ile sił w nogach, aż natrafiam na pamiętną kłodę i wysokie drzewo, które ostatnio było miejscem mojego wypoczynku w czeluściach lasu. Nabieram powietrza i zatrzymuję się, nie mając już więcej siły i energii. Osuwam się na wilgotną ziemię, pełną robactwa i innych małych stworzeń, które nie są tak zaskakujące jak ci, którzy żyją w rezydencji. Na to drobne wspomnienie budzi się we mnie okropne poczucie winy, że zostawiłam tam Candidę samą w chorobie. Nie chcę, by myślała, że odchodzę w takim momencie, ale musi mi dać choć tę jedną noc na poukładanie sobie wszystkiego.

Sam fakt, że nikt tutaj nie jest człowiekiem, prócz mnie... przeraża najbardziej. Ukochany Gabriel, który przez tyle czasu krył się za maską potulnego dziadka, niosącego zawsze pomoc i ukojenie. Carda, której nie znam statusu, ale to też zapewne jakiś anioł czy Bóg wie co. Candida za maską pół demona–pół anioła. Lucyfer... on jest moim drugim, największym zmartwieniem, gdyż pałam do niego okropną niechęcią, a z drugiej strony jest dla mnie bardzo ważny i wcale nieobojętny. Ubóstwiam go i taka jest prawda. Być może z tego powodu boli mnie fakt, kim jest. Dzięki temu wyjazdowi miałam okazję poznać jego wspaniałą stronę i nigdy nie posądzałabym go o bycie... Diabłem. Troszczył się o mnie, zabierał w te różne miejsca, pomógł spełnić marzenia. Czy tak robi ten, który jest najgorszym?

„[..] mój tata jest taki, a nie inny, ale uwierz, on nie chce wcale tego robić, po prostu musi. Musi cierpieć razem z tymi duszami, torturując je."

Słowa Candidy przypływają do mnie niczym statek do portu. To oznacza, że Lucyfer jest po prostu zmuszony do robienia tego, co robi, ale wcale tego nie chce? To by wyjaśniało jego dobrą stronę, a cała ta maskarada z wyjazdami służbowymi... staje się tak jasna jak ten pokój na strychu. Wyjazdy nie były za granicę, lecz do piwnicy, gdzie musiał zająć się tymi obłąkanymi duszami, i dlatego wracał do domu taki nie do życia! Och, wszystko zaczyna składać się w jedną całość, dając mi poczucie ładu i porządku, mimo że moje myśli nadal wirują i tańczą tango.

Rzuciłeś na mnie urok, Lucyferze, mówię w umyśle, a po chwili zdaję sobie sprawę, że i tak próbował na mnie te swoje triki. To dziwne, ale cała złość przechodzi, gdy wspominam jego pierwszy pocałunek i potem ten drugi, bardziej namiętny i pożądliwy. Mimo że nie powinnam go lubić, to... to lubię go, a może nawet bardziej, niż bym pragnęła. To zła istota, zabił niewinnego chłopaka, tylko dlatego, że chciał zbliżyć się do Candidy.
 Mogłabym go nawet pokochać, gdyby nie był takim okrutnikiem, jakim jest. Dalej trzymają mnie te głupie stereotypy, o których wolałabym nie myśleć, ale jednak jeśli kiedyś chciałby mnie skrzywdzić tak, jak robi tym udręczonym duszom i niewinnym ludziom? Gdyby tak zdenerwował się bardziej, niż powinien, i uderzył mnie albo wysłał do Piekła? Co wtedy bym zrobiła?
 Dlatego właśnie nie mogę o nim myśleć, jak o kimś, z kim miałabym wiązać przyszłość, choć chciałabym i to nawet bardzo. Po prostu nie mogę.

Boże, odkryłam już tajemnice Twoich dzieci, a Ty nadal milczysz, nie dajesz znaku i nie pomagasz. Nie mam już nikogo, do kogo powinnam się udać. Candida przeżywa swoje małe piekło, a Lucyfer ma pod domem prawdziwe Piekło. Tak bardzo się boję... Co powinnam zrobić?

Odejść?

Zniknąć?

Wrócić?

Błagam, pomóż mi...

  Kolejny raz zwracam się do tego, który powinien mi pomóc, ale tego nie robi i chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego tak potwornie torturuje mnie czekaniem na jakąkolwiek odpowiedź. Dlaczego nie może kiwnąć palcem i przywrócić moich myśli do porządku? Przecież błagam go tak od kilku godzin, a nawet dni! Wierzę, że gdzieś siedzi na swym tronie i może zrobić wszystko, o co proszą Go ludzie, ale ja nie proszę o bogactwa czy sławę. Proszę o pomoc w podjęciu słusznej decyzji. Czy powinnam odejść od tego ich innego świata, czy zostać i walczyć dalej o swoje szczęście? Jednak On woli milczeć i dać mi własną wolę, bym bardziej zagubiła się w labiryncie własnych myśli.

Zamykam oczy, chcąc na chwilę zapomnieć o całym tym bagnie, w jakie się wpakowałam przybywając do Lloret w celu ucieczki i odnalezienia swojego prawdziwego ja. Znalazłam je, ale na dodatek dostałam lekcję wiary w istoty nadprzyrodzone. O cholera!

„Wierzysz w stwory nadprzyrodzone?

Nie wierzę w stwory nadprzyrodzone, panienko Candido."

Może właśnie tak chciała mnie ostrzec, że ten dom nie należy do najnormalniejszych? Właśnie po to było to pytanie na wejściu... Och! Jaka ja głupia byłam, ale przecież nie wierzyłam, więc skąd miałam domyślać się, że tutaj prowadzi się całkiem inne życie, niż te, które prowadziłam ja?

Wiesz, Boże? Ja zostanę i się nie poddam. Pomogę Candidzie i dam jej życie, o jakim marzy, a Lucyfera... postaram się zaakceptować, choć boję się mu zaufać ponownie, bo jeśli mnie skrzywdzi? Ale on kocha córkę i nigdy jej nie skrzywdził, więc może mnie też pokocha i nic mi nie zrobi?
Ach! To nieważne, ważne, że chcę być z nim... To znaczy, no wiesz... A właściwie nie wiesz. Pójdę lepiej spać, co? Pewnie masz dość mojej paplaniny, ale dalej liczę, że skończysz ten urlop na Hawajach i przybędziesz tu na swoim rumaku z pomocą...

                                                                                     ***

Czuję, że ktoś na mnie zerka, a każdy, kto ma wyczuloną intuicję potrafi rozpoznać, kiedy ktoś nas obserwuje. Otwieram jedno oko, a gdy widzę nad sobą Lucyfera, zaczynam krzyczeć wniebogłosy i z delikatnym poślizgiem przez rosę, uciekam, ile sił w nogach.

A mogłam uprawiać ten cholerny jogging, skoro jest tu piękny lasek, ganię się w myślach, ale to nieistotne. Przyszedł mnie zabić, pożreć żywcem, spalić albo oddać tym swoim duszom, które pewnie posoliłyby mnie i do pieca! Boże, Boże! Uciekam, wyjątkowo nie potykając się o nic, aż natrafiam na bramę do rezydencji. Popycham ją z całych sił, ale ani drgnie. Zamknięta.

Ta brama nigdy nie jest zamknięta. Nigdy.

– Teraz mnie zabijesz, tak?! – wołam, prawie łkając.

– Cholera, Aurora! Nikt cię nie chce zabić, więc skończ przytulać się do tej bramy i porozmawiajmy jak dorośli ludzie.

– Jak ludzie! – piszczę i wpadam w rozpaczliwy śmiech zgrozy. On mówi o rozmawianiu jak ludzie. Owszem, zaakceptowałam go, ale mógł się nie skradać z rana do mojego nowego miejsca odpoczynku i nie straszyć. Może wtedy mogłabym inaczej to rozegrać, ale w tym momencie jestem naładowana adrenaliną. A niech zbliży się i pożałuje, że nie spadł jeszcze niżej niż te jego Piekło.

– Tak, jak ludzie. Wyglądam ci na coś innego? – pyta ironicznie, doprowadzając mnie do jeszcze większej rozpaczy.

– Jesteś czymś innym!

– Teraz? Właśnie teraz nim jestem?

– Nie, ale to nie znaczy, że w ogóle nie jesteś tym, kim jesteś – warczę, odsuwając się od bramy, zaledwie o kilka centymetrów.

– Posłuchaj, zamknęłaś się w pokoju na dwa dni, a teraz znajduję cię pod drzewami w lesie. Musimy wreszcie porozmawiać. Pragnę wyjaśnić ci kilka kwestii.

– Znalazł się wujek niosący pomoc, a gdy prosiłam o nią dla Candidy, to byłeś głuchy na moje prośby!

– Przypomnę ci, że liczę kupę lat i mam prawo trochę niedosłyszeć – mówi, delikatnie się uśmiechając.

– To nie pora na żarty, Lucyfer! – drę się, karcąc go spojrzeniem, a gdy wypowiadam jego imię, przed oczami mam obraz sprzed kilku dni, kiedy to wpakowałam się do jego własnego świata i królestwa, w którym rządzi sobie obłąkanymi duszami.

– Proszę cię, porozmawiajmy. Przecież nic ci nie zrobię. Czy do tej pory cię skrzywdziłem?

– Nie podchodź...

– Auroro... Proszę. Porozmawiajmy. Obiecuję zachować wymierzoną przez ciebie odległość, byś czuła się pewniej. Może tak być? – pyta i przez chwilę zastanawiam się, czy na pewno on jest Diabłem. Kurde, trochę taki mięczakowaty się zrobił, ale to w sumie dobrze, takiego go wolę, jeśli chodzi o nasze pogawędki, gdyż jego władczy ton zawsze mnie krępował i na pewno dotąd krępuje.

– Zgoda. Trzymasz się z dala ode mnie o przynajmniej metr! – wołam, udając okropnie obrażoną i przechodzę koło niego, tym samym wzrokiem zapraszając go ze mną.

Podążamy ścieżką, którą uciekałam przed chwilą. Słońce oświetla nam drogę, gdyż wysokie drzewa pogrążają las w ciemnościach, a promienie jasnego, wyrazistego słońca dają nam poczucie dnia.
 Oddycham głęboko, starając się uspokoić. Przecież w nocy postanowiłam coś i nie mogę teraz rezygnować. Mam go zaakceptować. Zaakceptować nowy świat, w którym przyszło mi żyć. Nie mogę zostawić żadnego z nich, gdyż czuję, że każdy potrzebuje w pewnym sensie człowieka do pomocy.

– Auroro...

– Najpierw zawrzemy umowę – przerywam mu i obracam się w jego stronę, spoglądając na tę zmęczoną twarz i nieobcięte włosy, zasłaniające mu kawałek czoła. Powinien bardziej zadbać o siebie, jednak jego sylwetka dalej prezentuje się idealnie, choć... jak sądzę: to nie jego sylwetka, a kogoś, komu ją ukradł. Mimo wszystko nadal jest piękny. Jak i on, tak i figura.

Przestań się wpatrywać w niego!

– Jaką umowę? – pyta wyraźnie zaintrygowany.

– Dużo umów już zawierałeś?

– Serio chcesz o tym rozmawiać? – Kiwam głową, będąc wyjątkowo spokojna. O proszę! Może Bóg jednak wysłuchał moich próśb, gdzie błagałam o spokój. – W cholerę dużo. Każdy lubi mieć przy sobie bogactwo, nawet jeśli oznacza to oddanie duszy za kilka lat.

– Ja nie chcę takiej umowy.

– Zostawię twoją duszę w spokoju. Nawet gdyby, nie chciałbym cię skrzywdzić, przecież obiecałem, ale nadal intryguje mnie, o jaką umowę chodzi.

– Porozmawiamy, jeśli sprowadzisz uzdrowiciela i pomożesz mi w związku z Candidą. Chcę spełnić jej marzenie i nie będziesz zadowolony z tego, co zamierzam zrobić.

– Chyba nie chcę wiedzieć, ale mów.

                                                                                       ***

Po krótkich wyjaśnieniach, co planuję, oburzony Lucyfer chodzi jak ze sraczką, piorunując mnie wzrokiem.

– Nie! Nie zgadzam się, Auroro! Upadłaś na głowę! – woła, co rusz uderzając w te biedne drzewa, które nic mu nie zrobiły, a wyżywa się na nich, jakby miał oddać swoje życie na coś mało istotnego.

– Nie obchodzi mnie, czy zgodzisz się, czy nie. Podjęłam decyzję, a ty masz mi pomóc, jeśli chcesz rozmawiać... – mówię, czując się wyjątkowo podle, kiedy tak szantażuje samego Diabła.

– Na pokaranie boskie! Nie, nie, nie. Nie będziemy tak ryzykować.

– Możesz pocałować mnie w tyłek. I tak to zrobię.

– Wizja twojego tyłka jest interesująca, ale nie! Nie wpuszczę cię do sali.

– Wyważę drzwi albo jeszcze lepiej: rozgłoszę, że przejęliście dziedzictwo państwa Dolores i też jesteście potworami. – Uśmiecham się chytrze, wiedząc, że go zagnę i w końcu pomoże mi, bo co innego mu pozostało?

– Postawiłaś Diabła pod murem! To...

– Niesłychane? Och, no wiem, w końcu jestem ta wyjątkowa, ta, na której nie działają twoje nędzne triki! – krzyczę, uderzając go w ramię na tyle mocno, że odskakuje o kilka metrów dalej.

– No tak, Candida... Posłuchaj mnie...

– Raczę słuchać tego, o czym chciałeś porozmawiać, a za dwie godziny ruszamy do miasta załatwiać potrzebne dokumenty. Zgoda? – pytam wyjątkowo miło.

– Jasna sprawa, szefowo – mruczy niezadowolony i wraca na miejsce obok mnie, by wreszcie zacząć tę prawidłową rozmowę.

– Lucyferze... Bo wiesz...

– Nic nie musisz mówić. Chciałem cię przeprosić. Nie sądziłem, że będziesz mnie śledzić, ale to wszystko jest takie trudne do wytłumaczenia i nawet nie wiem, od czego mam zacząć.

– Znam początek. Wiem, kim jest twój ojciec...Dlatego tak dobrze się rozumieliśmy. Nienawidziliśmy jednej i tej samej osoby, a zarazem chcieliśmy od niej tylko pomocy i przeprosin... – dokańczam za niego, wiedząc, że jemu też może być ciężko, choć to w końcu istny Diabeł i powinien być taki pewny siebie i władczy jak zwykle.

– To nie znaczy, że powinnaś wiedzieć, kim jestem i kim jest reszta domowników.

– Ale już wiem. Powiedz, dlaczego pojawiliście się w naszym świecie? Źle wam w tych swoich chałupkach z chmurek i węgla?

– Przybyliśmy tu dlatego, że anioł i demon popełnili największy z grzechów, którego nie akceptuje ani Niebo, ani Piekło. Przez swój pobyt na powierzchni uaktywniły się w nich ludzkie emocje, przez co uwolnili wszystko to, co związane z ludźmi. W tym płodność, dlatego teraz ja robię za ojca.

– Prawie dobrego ojca... – mamroczę pod nosem, co wyłapuje Lucyfer i zerka na mnie zdziwiony. – No wiesz, jesteś trochę surowy.

– Gdybyś miała w domu to, co mamy, nie bałabyś się, że jakiś wścibski dzieciak to odkryje?

– Jednak to nadal nastolatka, która chciała żyć pełnią życia, a przez ciebie i twoje rygorystyczne zasady nie mogła.

– Ja przynajmniej chronię swoje dziecko, a nie wyrzucam je na bruk – burczy niezadowolony, obracając głowę w drugą stronę.

Miałaś mu pomóc, Auroro. Więc mu pomóż...

– Lucyfer... – Zwracam jego uwagę, gdyż ponownie kieruje wzrok w moją stronę i spogląda spod ukosa. – Tak długo trzymasz urazę do Ojca... Może już czas na rozejm?

– Auroro! Ty nie wiesz, o czym mówisz. Przecież niedawno ci powiedziałem, że w ogóle się nie odzywa. Nie potrafię Mu wybaczyć tego, co zrobił, a sama wiesz, co takiego dokonał. Że niby chronił swoje dzieci! Ale z niego dobry tatuś...

– Skończ obarczać wszystkich winą. Sam nie jesteś lepszy. Musiałeś dać Mu powód, by strącił cię z Nieba. Zawsze jest jakiś powód...

– Więc powiedz mi, jaki był powód dla twojego brata, by zrobić krzywdę swojej rodzinie? – pyta, krzywo się uśmiechając i tym samym sprawiając, że moje serce wewnętrznie krwawi z bólu. Och, podłe karty, mój drogi, bardzo podłe.

Zaskoczona przebiegiem tej rozmowy odsuwam się kawałek od niego. Temat Mariano jest ciężkim tematem i nie podejmuję się go w ogóle.

– Auroro...

– Nie, lepiej ty już nic nie mów. Chyba mam dość tej konwersacji. – Kręcę poirytowana głową i zaczynam szybciej oddalać się od lasku, gdzie zwykle panuje spokój, cisza i pełna harmonia. Mogłam pomyśleć wcześniej i zacząć uprawiać jogę na tych polanach.

– Poczekaj! – woła Lucyfer i dogania mnie, chwytając za łokieć. Moje oczy od razu wędrują do jego. Miało być ograniczenie i metr odległości. – Wiem, że zależy ci na mnie, bo inaczej nie rozmawiałabyś ze mną, a ja chcę cię za wszystko przeprosić, a uwierz, nie robię tego tak często – mówi cicho i w jednym momencie znajduję się w jego objęciach...

Agitag:
Chciałam Was wszystkich uprzedzić, że w następnym rozdziale pojawi się flash-back z życia Lucyfera, więc mam nadzieję, że jesteście na to gotowi! :D Mogę jeszcze dodać, że całe opowiadanie ma trzydzieści pięć rozdziałów plus epilog, więc sami możecie się domyślać, że niebawem koniec tej historii. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki... Wyjątkowo pokochałam to opowiadanie jak żadne inne, ale nie warto na razie o tym myśleć, kiedy jeszcze tyle akcji będzie!

 Zapnijcie pasy, bo niedługo... odlecimy na kolejną wyprawę.  Domyślacie się, gdzie tym razem odbędzie się podróż? ;)

PS. Dziękuję Wam za każdy głos, każdy komentarz! Dzięki Wam "Maska Diabła" ostatnio znalazła się na dwunastym miejscu w kategorii fantasy, więc wielkie buziaki dla każdego! Chyba jednak polubiliście Aurorę i Lucyferka, co?
Miłego dnia i do poczytania!
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro