3. Nocne marki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 W pierwszą noc w rezydencji wiercę się i nie potrafię zasnąć. Budzę się co rusz i spoglądam w sufit, licząc barany, ale to i tak nie pomaga. Wzdycham, wwiercając wzrok w ścianę pokrytą paroma obrazami. Przez chwilę czuję ciarki, dlatego ze strachy przymykam powieki. Klimat tego miejsca jest niemalże porównywalny z domami z horrorów, dlatego postanawiam przeciwstawić się strachowi. Siadam na łóżku, ubierając ciepłe kapcie na stopy, po czym wychodzę na balkon.

 Widok pada na ogród przy rezydencji, oświetlony przez wkopane w ziemię latarenki. Stojąc na zimnych kaflach spoglądam na gwiazdy i w duchu modlę się, by mojej rodzinie było wreszcie lepiej. Nawet nie mam, jak się z nimi skontaktować. Ból spowodowany rozłąką przeszywa mnie co jakiś czas, wręcz kłując w serce rozdarte pomiędzy chęcią powrotu do domu, a zostaniem tu i zarobieniem porządnych pieniędzy. Z drugiej strony nie mogłabym wrócić do Florencji jakby nigdy nic. Ludzie nienawidzą mnie równie mocno co brata, dlatego ucieczka była jedynym możliwym wyjściem.
 Po chwili swoich rozmyślań poddaję się widokowi i zabieram koc, rozkładając go na balkonie.

 Schorowany ojciec kupiec musi zmagać się ze skutkami tego, co zrobił mój brat. We Włoszech, za Florencją, w małej wiosce, gdzie każdy każdego zna, Mariano uciekł za zbrodnię, jaką popełnił. Nie znałam go z tej strony, ale w swoich własnych czterech ścianach znęcał się nad rodziną, aż jego furia osiągnęła najwyższy poziom i skatował ich.  W ostateczności wszystko wyszło na jaw, a ludzie z wioski uznali, że ja również jestem niebezpieczna. Rodzice z troski o mnie dali mi swoje ostatnie oszczędności i kazali uciekać z miasta, nim wszystko się rozniesie i nie znajdę nigdy pracy. Oczywiście pomyślałam, iż to dobra szansa. Mogłam zacząć od nowa gdzieś, gdzie nikt nie zna mnie ani mojej historii rodzinnej. Nie przypiszą mi żadnej łatki tej siostry zbrodniarza.

 Łzy tęsknoty przypominają mi o każdym szczególe życia, które prowadziłam. Teraz wszystko będzie inne. Mieszkam wśród bogactwa, przepychu i podziału rodzinnego. Ja nigdy nie miałam niczego z wyższej półki. Nie było nas stać. To, co zarobiłam, wydawałam na jedzenie, rachunki i pomagałam rodzicom. Potrzebne były zawsze leki dla taty oraz nowe materiały do szycia dla mamy, by i ona mogła pracować. Tak przepadała prawie cała moja pensja. Resztę odkładałam na swoje konto. Przyznam, że troszkę się tego nazbierało, dzięki czemu mogłam spędzić swoją pierwszą noc w Hiszpanii, w hotelu aniżeli tanim motelu. W życiu nie miałam takiego luksusu.

Teraz rozpoczynam wszystko od nowa, a rodzina Marsheles zdaje się mnie akceptować, mimo braku  dobrego rodowodu, niczym pies. Uśmiecham się pod nosem i zamykam oczy, odpływając do całkiem innego świata, gdzie nie ma cierpienia, a wszystko jest piękne, miłe, przyjemne.

 Czuję dziwną lekkość, żadnych zimnych płytek. Coś... twardego, muskularnego. Otwieram jedno oko i zauważam, że ktoś mnie przenosi na rękach. Od razu wystrzelam wzrokiem do człowieka, który właśnie kładzie mnie na łóżku.

— Spokojnie, Aurorito. To tylko ja, Lucyfer – szepcze cicho mężczyzna o niesamowicie głębokim głosie.

Tak, to tylko ty, Lucyferze. Tylko ty...

— Co pan tu robił? — pytam przerażona.

Naruszył moją przestrzeń osobistą wchodząc do tego pokoju. Niepokoi mnie to nieco, gdyż ledwo się znamy. Poznałam tego człowieka jako pracodawcę i wolałabym, gdyby łączyły nas tylko takie stosunki. Żadnych głębszych relacji z żonatymi facetami. To kategorycznie zabronione.

— Przyszedłem sprawdzić, czy uciekłaś, ale zastałem cię na balkonowej podłodze. Teraz pytanie do ciebie: cóż tam robiłaś? Mało łóżek w domu?

 Siadam na miękkiej pościeli, od razu zapalając lampkę nocną. Czuję się nieco niekomfortowo z tym człowiekiem tak blisko siebie. Pan Marsheles ewidentnie naruszył moją przestrzeń osobistą, w ogóle mnie dotykając na balkonie. Rozumiem jego troskę, aczkolwiek wystarczyło obudzić, a nie brać na ręce jak dziecko. Wzdycham, patrząc w jego oczy, które wydają się bardziej błyszczące niż księżyc na niebie. Cholera, ten facet jest moim szefem i nie powinien wchodzić do tego pokoju! To jest mało profesjonalne, a my jak najbardziej powinniśmy trzymać dystans. Jestem jego pracownicą, do kija krzywego.

— Zgaś proszę... — szepcze, po omacku szukając wyłącznika lampki. Wyręczam go, sama szybko spełniając prośbę. Mężczyzna kiwa z uznaniem, gdy wreszcie pokój znów spowija ciemność. Oświetla go jedynie delikatna poświata księżyca w pełni.

— Lubię patrzeć na gwiazdy i od czasu do czasu powspominać  — wyznaję, chociaż nie wiem po kiego grzyba. Powinnam jak najmniej się udzielać, ale obecność tego faceta wprawia mnie w melancholię i stan, który pozwala mi się zwierzyć. Mam wrażenie, że i mężczyzna obok nie czuje się w pełni szczęśliwym. Z nostalgią spogląda na okno, wzdychając. 

— To bardzo melancholijne zajęcie. Nie wyglądasz na smutnego człowieka, Auroro. A może to tylko pozory? — pyta, a ja wyjątkowo zaczynam zastanawiać się nad odpowiedzią. Czy jestem smutna? Wydawało się, że raczej wieczna ze mnie optymistka aniżeli pesymistka snująca czarne scenariusze. Od zawsze chodziłam przez życie z uśmiechem na twarzy. Nawet wtedy, kiedy było tragicznie, kiedy nie mogłam spełniać swoich marzeń przez wzgląd na biedę, i tak radość wypełniała moją artystyczną duszę.

— Smutna to za duże słowo, proszę pana. To tylko wspomnienia, które budzą mieszane uczucia, przez co wyglądam na taką, jaką pan mnie widzi. 

— Jakie wspomnienia budzą w tobie takie skrajne emocje? Oczywiście jeśli można wiedzieć. Nie chcę być nachalny.

 On nie chce być nachalny? Zdaję się, że to słowo w ogóle nie pasuje do sytuacji, która zaszła przed chwilą. Dotknął mnie! To już jest bycie nachalnym. No dobrze, spałam, więc nie miałam, jak się sprzeciwić, ale nie powinien tego robić. Koniec kropka. Poza tym wypytywanie o takie rzeczy na razie nie wchodzi w grę. Owszem, mam zamiar poznać tego człowieka lepiej, ale nie wiem, czy mam na to siłę w środku nocy.

— Och... dość... osobiste wydarzenia rodzinne.

— Czy będę miał szansę się o tym dowiedzieć?

— Może kiedyś — odpowiadam znużona, podczas gdy Lucyfer ponownie obraca głowę w stronę okna. Wydaje się pogrążony we własnych, dość smutnych myślach. Nie jestem najlepsza w odczytywaniu emocji przez mimikę, lecz mam wrażenie, że pan Marsheles akurat należy do ludzi, którzy cierpią z różnych powodów. Choć chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi, to jeszcze nie ten czas. Jeszcze wyjdę na nachalną palantkę. Tak, palantka to dobre określenie. Postanawiam, że zagram w trochę inną grę. Skoro już rozmawiamy, nie wypada, bym ja nie zadała żadnego pytania.

— Lubi pan być w tej wieży? Ukryty, odcięty od centrum miasta, gdzie toczy się wielkie życie?

— To moje ulubione miejsce. Pokochałem ten dom od pierwszego wejrzenia. Ma w sobie urok, który sprawia, że rodzi się we mnie dziwne pragnienie.

— Pragnienie?

— Człowiek, który przez wieki siedział w smętnym miejscu... Gdy ujrzy takie cuda, od razu chce tu zostać na resztę swej wieczności. To właśnie moje pragnienie.

 Zdziwiona mrugam kilkakrotnie oczami. Ten człowiek wydaje się naprawdę smutną osobą, ukrytą w ciele boskiego boga. Nie wiem, czy jestem w stanie zapobiec jego przygnębieniu, spróbować zawsze warto. Moja mama powtarzała mi, że jeśli widzimy przygnębionego człowieka, a wokół niego nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc, sami mamy spróbować to zrobić. Myślę, że temu facetowi przyda się szczera, nocna pogawędka, nawet jeśli krótko się znamy i powinniśmy trzymać spory dystans jak na szefa oraz pracownicę.

— Chce się pan napić herbaty przed snem? — pytam cicho, spoglądając na jego twarz. Momentalnie rozjaśnia się, zerkając na mnie. Mężczyzna kiwa głową, uśmiechając się szeroko.

— Jasne. Chodźmy zrobić nocną herbatę. — Uśmiecha się szeroko i przepuszcza mnie w drzwiach, bym mogła wyjść pierwsza. Zakładam na siebie tylko szlafrok, który dostałam od mamy na swoje dwudzieste urodziny. Nadal jest piękny i niezawodny.

 Schodzimy na dół i po kilku krokach znajdujemy się w przestronnej, bogato zdobionej kuchni. Wszystko tu daje po oczach przez te złote dekoracje. Nie przejmując się, nalewam wodę do czajnika i staję przy wysepce kuchennej. Spoglądam na pogrążonego we własnych myślach mężczyznę, wzdycham i postanawiam zadać pierwsze pytanie. To jak na wywiadzie, ale on tego nie musi wiedzieć. Niech nadal twierdzi, że to tylko moja głupia ciekawość jego osobą.

— Gdzie się pan wychował?

— Ja? Och... nigdy nikt mnie o to nie spytał.

— Lubię pana pytać. To znaczy... nie chcę, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, ale jest pan niesamowicie interesujący — mówię, rumieniąc się na kolor buraka. Nie chcę go przecież podrywać! Jest przystojny, lecz ja tu jestem służką, a on panem tego domu. Dodatkowo jego status świadczy, iż to facet żonaty. Nie chciałabym mieć zatargów z jego rozgniewaną damą, która i tak wydaje się być zazdrosna. W sumie w porównaniu z nią, ja jestem jak cień... To oczywiste, że wybrałby Cardę.

— A mnie podoba się twoja ciekawość. Chciałbym ci odpowiedzieć na pytanie, lecz nie pamiętam swojego dzieciństwa. Pewnie jak większość tych domowników. Oni nie przeżyli czegoś takiego, jak wychowanie. Urodziliśmy się, by pełnić konkretne role na tym świecie. Ja jestem po to, by móc być... pośmiewiskiem — mówi z lekką złością.

 Naprawdę musiał przeżyć bardzo dużo w dzieciństwie, a jego ojciec... to jakiś straszny i podły człowiek, choć nie mam pojęcia, co zrobił temu mężczyźnie za młodu. Muszę zapamiętać, by kiedyś bardziej wgłębić się w temat jego ojca. Na razie mogę zadać takie podstawowe pytanie z tej kategorii.

— Pana ojciec... Czy on panu coś zrobił? — pytam cicho.

— Jeszcze się pytasz... Oczywiście, że tak. Z  mojego punktu widzenia zrobił coś tak strasznego, że nie potrafiłbym mu wybaczyć. Poza tym ludzie w Hiszpanii miewają o mnie różne zdania, przez co ciągle czuję się na ich widelcu. 

— Przecież ma pan dobrą opinię wśród ludności Lloret.

— Kiedyś jeszcze zrozumiesz, o co mi chodzi, Auroro, lecz teraz powiedz, jakie masz wrażenia po rozmowie z Candidą?

— To wspaniała, nowoczesna dziewczyna. Czuję, że się polubimy, proszę pana.

— Nie mów tak do mnie. Proszę, bądźmy na ty.

— Ale ja tak nie mogę... Jest pan moim pracodawcą — mówię, zalewając herbaty. Lucyfer zanosi je do saloniku w swojej strefie domu, gdzie mieszka tylko on, Ezekiel i San.

— Nie jestem od ciebie o dużo starszy i nie mam ochoty czuć się jak stary dziad. 

— W kulturze są pewne normy, panie Marsheles.

— Uwielbiam dziewiętnasty wiek, ale kocham też współczesność. To Carda narzuciła nam kontynuowanie historii państwa Dolores. Gdy jesteśmy sami, możesz mówić mi po imieniu. Ładnie proszę, a uwierz, nie robię tego zbyt często — mówi z uśmiechem Lucyfer, a ja czuję dziwne, ciepłe dreszcze na swojej skórze.

— Ile ma... pan lat?

— Auroro, proszę...

— Przepraszam. Będzie mi ciężko się odzwyczaić. Ile masz lat, Lucyferze? – pytam. Wiem, to dosyć bezpośrednie, ale jego wiek zastanawia mnie od samego początku, gdy tylko go ujrzałam. Wygląda na... góra dwadzieścia dziewięć, a przecież ma córkę w wieku piętnastu. Czy możliwe było, by zaliczył z Cardą wpadkę, gdy byli bardzo młodzi? To dlatego tak się od siebie odsunęli? Co się stało, że teraz prezentują się jak niezbyt szczęśliwe małżeństwo?

— Trzydzieści jeden. Teraz ja mogę o coś zapytać?

Kiwam głową, choć od razu potwierdza się to, o czym wcześniej myślałam. Zaliczyli młodocianą wpadkę. Ale żeby tak w wieku szesnastu lat?! Nie chcę ich oceniać, dlatego odsuwam ten temat na bok, licząc, że szybko zapomnę o jego wieku i tym, co wyprawiali za młodu, podczas gdy ja zbierałam ziemniaki z pola. 

— Jak to jest kochać, Auroro? Kochać ponad wszystko? Odczułaś kiedyś namiętność, pożądanie i miłość? — pyta i tym samym zbija mnie z tropu.

— To pewnie uczucie, którym darzysz żonę.

— Nie, nie. Ja nie kocham i mnie się nie kocha. Tak już jest, droga Auroro. Więc nie wiem, jak to jest, ale im dłużej tutaj przebywam, tym więcej poznaję. Chciałbym jednak wiedzieć, jak to jest kochać?

Nie kocha? Żona też go nie kocha? Jak oni żyją ze sobą, nie darząc się miłością? Choć to wyjaśnia zachowanie Lucyfera względem Cardy.
Jak mu wytłumaczyć, jak kochać, skoro sama nie kochałam żadnego mężczyzny oprócz swego ojca i brata...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro