5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kelnerzy podają na stół przeróżne potrawy z kategorii niskokalorycznych, a grupa pani Marsheles ponownie nakłada sobie najmniej ze wszystkich.

– Auroro, umiesz malować? – pyta jeden z ciemniejszych panów. Chyba Ezekiel. Wygląda na jakiegoś gangstera, co powoduje u mnie pewien rodzaju lęk. Czarna, skórzana kurtka, włosy dziwnie postawione, mina poważna, a zarazem groźna.

– Niezbyt. Nie zostałam obdarowana talentem artystycznym, ale lubię podziwiać czyjąś pracę i zdolności - odpowiadam, pilnując swojego słownictwa.

– A grać na instrumentach? – dodaje swoje pytanie San.

– Jedynie na wiolonczeli, ale to na pewno nie poziom zaawansowany.

O tak, pamiętam, jak tata wyciągnął ze starej szafy ten instrument, mówiąc, że za młodu grał na nim i chce, bym się nauczyła. Uczył mnie przez trzy miesiące, potem zachorował i nie był w stanie.

– A masz przy sobie wiolonczelę?

– Nie byłam w stanie jej zabrać... – mówię cicho, bojąc się opowiadać o gorszej biedzie. Musiałabym wtedy powiedzieć, jak tu dojechałam, co zrobiłam, jak zarobiłam na to wszystko i co mogłam zabrać ze sobą, a czego nie. Wiele rzeczy zostało w moim domu, a ja nie mogę tam po nie wrócić. Po pierwsze: nie mam pieniędzy, by tego dokonać, a po drugie: ludzie chcieliby mnie rzucić na stos.

– Może kupimy ci nową?

– Och, nie, nie. To byłoby zbyt wiele, San – odpowiadam szybko, nie zważając na to, że powiedziałam do niego po imieniu. To ten strach przed kupnem instrumentu. Co by pomyśleli o mnie inni? Że przyszłam ich wykorzystywać.

– Przestań, to będzie taki prezent powitalny! – woła mężczyzna, uśmiechając się szeroko.   Spoglądam na Lucyfera i panią Cardę, ale każdy z nich wyraża coś innego. Mój pracodawca wydaje się obojętny na propozycję swojego przyjaciela, a znowuż jego żona jest... naburmuszona jak wtedy, gdy weszła do mojego pokoju. Och, dwa różne światy, a połączone ze sobą jednym domem tworzą najbardziej zwariowaną rodzinę.

Przy posiłku więcej się nie udzielam, jedynie co jakiś czas spoglądam na Lucyfera i kolejnych domowników. Są dla mnie największą zagadką w życiu. Tacy dziwni, jakby urwali się z kosmosu albo i dalej! Biali i czarni. Źli i dobrzy? Choć podział na dobrych i złych jest wykluczony, bo przecież każdy człowiek ma w sobie dobrą i złą duszę. Tak jesteśmy stworzeni i nic na to nie poradzimy.

– Aurorito, chodźmy! – mówi Candida, wstając od stołu i chwytając mnie za rękę. Przechodzimy przez piękny hol przy wejściu, a potem wkraczamy do pokoju pod wielkimi schodami, które wyglądają jak te z Titanica.

- O rany! - wołam, zatykając sobie usta z podziwu. Cóż za raj dla oka. Wielkie półki od podłogi do sufitu, który jest bardzo wysoko. Przy niektórych półkach są drabinki, dzięki którym można sięgnąć książkę z wyższego poziomu. Takie piękne miejsce.

– No co ty, podobają ci się te rupiecie? – pyta Candida, spoglądając na mnie ze zdziwioną miną.

– Oczywiście. Uwielbiam książki, literaturę, sztukę. To mój raj – odpowiadam z radością. Spytam Lucyfera, czy będę mogła tu przychodzić.

– W takim razie przychodź tu, kiedy chcesz, ale chciałam pokazać ci coś innego – mówi i znów prowadzi mnie na koniec pokoju, gdzie znajdują się kolejne drzwi. Dziewczyna otwiera je, a moim oczom ukazują się następne, wielkie półki, i tym razem, z ubraniami.

– Chcę obdarować cię swoim prezentem powitalnym, a czym innym, jak nie ubraniami? – pyta ze śmiechem.

Och. Kolejne prezenty. Nigdy w życiu nie dostałam prawie żadnego. Moje święta to były walką o jakikolwiek posiłek, a nie prezenty. Kiedy dostałam jakąś podwyżkę - odkładałam ją i czasami sama sprawiałam sobie jakieś drobne upominki.

– Candido, wiesz, że nie mogę tego przyjąć... Głupio mi – wyznaję cicho i siadam na jedną z miękkich, czerwonych puf przy szafach. Naprzeciwko znajdują się lustra, które teraz pokazują dwa kolejne światy. Dziewczynę piękną, bogatą, radosną i mnie.

– Przesadzasz. Dla mnie to nic wielkiego. Chciałam tylko sprawić ci przyjemność, a nie znam się zbytnio na prezentach, więc przyjmij to i nie marudź! – woła, nadal się uśmiechając i piastując w swoich drobnych dłoniach dość sporych rozmiarów paczkę. Patrzę na nią błagalnym wzrokiem, by wzięła to ode mnie, ale ona zamiast tego kładzie pudełko na moje kolana, odskakuje i zakłada ręce na biodra, zadowolona ze swojego czynu.

– Wiesz, że jesteś okropna? – pytam, na co dziewczyna zaczyna się śmiać.

– Wiem, kochanie. Wiem! – woła i rzuca się na drugą pufę naprzeciw mnie. – Jesteś trochę za sztywna. Zauważyłaś to?

– Oczywiście. Tak zostałam wychowana. Nie miałam wiele rozrywki, więc nie wiem, jak się bawić w życiu – mówię, wpatrując się w jej ciemne oczy. Są prawie czarne jak węgiel.

– Nauczę cię korzystać z tego nędznego żywota. Zakupy, kino, imprezy!

– A przypadkiem nie masz piętnastu lat? - pytam, unosząc brwi. Imprezy? A to nie zabawa dla pełnoletnich?

– Cicho. Nie znasz się na niczym. A może ja mam osiemnaście lat, a tobie skłamałam? Nigdy nie ufaj obcym ludziom, Aurorito. Każdy może cię wykiwać i nawet nie będziesz wiedziała kiedy i gdzie – mówi ciszej Candida, tracąc swój piękny uśmiech.

– Okłamałabyś mnie?

– Nie, ale to rada na przyszłość.

– I w ten sposób wiem, że nadal masz piętnaście lat i nic się nie zmieniło. Imprezy zabronione! – wołam ze śmiechem, a dziewczyna rzuca we mnie poduszką, którą łapię i oddaję jej mocniejszym rzutem.

– Ożeż ty! Masz być moją przyjaciółką, więc musisz chodzić ze mną na młodzieżowe imprezy. Może poznasz tam faceta, co? – pyta z ironią.

– Nie przyjechałam tu, by poznawać facetów.

– Co ty gadasz! Już ich poznałaś. Mamy dom wypchany facetami. Powiem ci, że San to typowa laleczka. Jest słodki, kochany i opiekuńczy. Ezekiel jest duszą artysty, ale nie przyznaje się, bo woli udawać złego pajaca. Za ta Amaron... on jest odrębnym tematem. Czarnoskórzy podobno najlepsi! – Śmieje się Candida, na co jedynie posyłam jej uśmiech.

– Miałabym podrywać twoją rodzinę?

– Przestań. To nie rodzina. Udają tylko. W sumie Michael gra niedostępnego, a Gabriel jest gburem. Amara za to lubi mojego tatę, ale ja jej nie lubię.

– Kogokolwiek tu lubisz? No i dlaczego przeszkadza ci, że Amara lubi twojego tatę? Powoli się gubię - mówię.

– Och, to po kolei. Rodzinka Cardy jest dziwna. Gabriel żyje w swoim własnym świecie, Michael tak samo, a Amara próbuje podrywać mi ojca. Za to rodzinka mojego tatusia jest genialna, mimo że to trochę sztywniacy. Możesz gustować w Amaronie lub Lucyferze. Pozwalam ci.

– Po pierwsze: twój tata jest żonaty, a po drugie: żadna z nas nie ma prawa go podrywać. Ani ja, ani Amara. To niestosowne, zwłaszcza że państwo Marsheles to nadal małżeństwo i nie wydaje mi się, by mieli szykować pozew rozwodowy – oznajmiam, na co Candida znowu zaczyna się śmiać.

– Proszę cię. Moi rodzice są, jakby to ująć... w separacji. Wrzuć na luz, stara, i poczuj smak uniesień. Tata jest genialnym facetem i doprowadzi cię do takiego piekła, że nie będziesz chciała stamtąd wyjść!

– Candido! Jesteś nienormalna! – wołam, zszokowana jej wyznaniem.

– No ej, nie mów mi, że mój ojciec nie jest seksownym facetem?

– Czy ty mi coś sugerujesz?

– Tak! Od jakiś dwóch minut mówię ci, że możesz się za niego brać, a ty dopiero o to pytasz. Pozwoliłam ci, a to ja się tu liczę najbardziej - mówi z szerokim uśmiechem, robiąc maślane oczka. – Słyszałam, jak w nocy rozmawiasz z nim. Do czwartej rano! Widzę, że jest coś na rzeczy. Mnie nie oszukasz!

O rany boskie. Nie dość, że nas słyszała, to teraz będzie mi sugerowała, że podrywam jej ojca, który jest żonaty i na dodatek mieszka z tą kobietą, więc po jaką cholerę mam go podrywać?

– Życie jest zbyt krótkie, by tracić go na zastanawianie się, co jest dobre, a co złe. Bierz, co chcesz, i nigdy się nie zastanawiaj.

– To nie jest prawidłowe.

– No to inaczej. Życie jest sztuką, Aurorito. Jak sobie wymalujesz, tak będzie. A sztuką jest te całe nasze życie. Gramy rolę, prezentujemy się jak na wystawie, więc rób tak, by prezentować się najlepiej.

– Piękne słowa, Candido – mówię z podziwem. Naprawdę pięknie to ujęła.

– Dzięki, to ta wena! A teraz chodź, narzuć na siebie płaszczyk i jedziemy.

– Wszyscy?

– Nie. Tylko rodzice, San, Amaron i ty. Oni najwięcej pracują przy biznesie, więc są przedstawicielami. Ja jadę do towarzystwa. Zbieraj dupę w troki i spadamy! – woła, uderzając mnie lekko w ramię i wychodzi z garderoby.

Bardzo bezpośrednia dziewczyna, ale już czuję, że ją pokocham. Jest cudowna, mądra, inteligentna i posiada własne zdanie, które rozpowszechnia, nie kryjąc się ze swoją filozofią życia. Na dodatek jest bezpretensjonalna, no i proponuje mi własnego ojca jako partnera! Nigdy w życiu...

– Auroro, wszystko w porządku? – pyta głos, przez który spoglądam w stronę drzwi, gdzie widzę mężczyznę, o którym właśnie debatowałam z Candidą.

– Och, tak, tak. Już miałam iść – mówię szybko i od razu wstaję z pufy, udając się za Lucyferem przez biblioteczkę. O, właśnie!

– Panie Luc... Lucyferze? – zagaduję, a on zatrzymuje się i obraca w moją stronę, posyłając pytające spojrzenie. - Mogłabym tu przychodzić czasami?

– Do biblioteczki? – pyta, na co kiwam. – No pewnie! Kiedy tylko będziesz chciała. To teraz też twój dom. – Posyła mi szeroki uśmiech i przepuszcza przez drzwi, bym mogła wyjść. Szybko biegnę na górę, odkładam karton z ubraniami od Candidy i ponownie wracam na hol przy wyjściu. Zebrali się tu wszyscy ci, których wymieniła wcześniej moja nowa, młodsza przyjaciółka.

– Tato? – zagaduje Can. – Może mogłabym zabrać Aurorę wieczorem na bardzo długi spacer?

Niemal wybucham śmiechem, słuchając jej niedorzecznego pytania. Przecież chodzi jej o tę głupią imprezę.

– Co oznacza bardzo długi spacer? – pyta podejrzliwie Lucyfer.

– Och, no wiesz. Babskie pogaduchy, podziwianie gwiazd, przechadzki po polanach, łąkach i tych sprawach – mówi, udając śmiertelnie poważną.

– Tak, a dodatkowo z muzyką, ocierającymi się ludźmi i alkoholem, co?

– Tato! Przecież jestem niepełnoletnia, co ty mi proponujesz?! – woła oburzona, przez co Lucyfer i Candida wybuchają śmiechem. Mężczyzna obejmuje córkę ramieniem i razem wychodzimy z domu w wyśmienitych humorach.

A może oni wcale nie grają i nie tworzą sztuki przez życie? Może oni są sztuką. I to piękną sztuką...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro