9. Duch mój zawsze z Tobą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Mija tydzień. Tydzień od feralnego wypadku w klubie, gdzie interweniował Lucyfer. Od tygodnia jedynie zerka na mnie, ale nie odzywa się. Nawet podczas wizyty w muzeum sztuki rozmawiała ze mną tylko Carda, a on stał na uboczu i tylko się przyglądał. Nasz incydent w ciemnym korytarzu również poszedł w niepamięć, co jest przykre, bo właśnie przez niego poczułam się jak łatwa i tania służka. Rozbudził moje zmysły, przyjechał do tego cholernego klubu, a teraz... teraz jest jak duch, którego jakby nie ma, ale jednak jest.

Przez niego zajmuję się tylko codziennymi sprawami jak praca w ogrodzie z Gabrielem, z którym coraz bardziej się dogaduję, nauka Candidy, spędzanie z nią czasu i długie, naprawdę długie rozmowy na tarasie przy herbacie. Nasz szlaban się nie skończył, więc jedynie, gdzie imprezujemy to w jej pokoju przy muzyce, którą polubiłyśmy, mimo że zwykle gustujemy w klasyce i jazzie.

                             ***

Dziś Gabriel zabrał mnie do wielkiej kuchni rezydencji, gdzie właśnie podziwiam pracę czterech kucharek, które sporządzają danie główne.

– Może mogłabym przygotować jakiś deser? – pytam, kiedy starszy mężczyzna kosztuje sałatki z jednej z misek. Przygląda mi się ze zdziwieniem, ale potem kiwa entuzjastycznie głową.

– Saro, Amelio, wróćcie tu przed kolacją. My zajmiemy się deserem – oznajmia Gabriel, a wszystkie cztery kobiety szybko opuszczają pomieszczenie, zostawiając nas samych.

– Mandarynko, czy ty jesteś pewna, że chcemy piec wspólnie ciasto?

– Oczywiście, że tak! Sam opowiadałeś, że kiedyś przeszedłeś kurs cukiernika, a ja nauczyłam się trochę od mamy. Razem połączymy siły i na pewno coś wyjdzie – mówię radośnie.

– No dobrze, wierzę, że nie otrujemy rodziny.

– W życiu! – wołam, stawiając na blat mąkę i kolejne produkty.

– Możesz odpowiedzieć mi, dlaczego nie wierzysz w Boga? – pyta Gabriel, powodując, że w głowie formuje mi się obraz śmierci dziadka, a potem babci. Cholerne bóstwa i religie.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Mężczyzna potakuje, więc postanawiam chociaż jemu o tym powiedzieć.

– Dziadek i babcia od zawsze byli wierzący, ale kiedy dziadek umarł przy okropnej chorobie, babcia straciła zapał do życia. Modliła się, błagała, robiła wszystko. Stała się ateistką. Ja oczywiście byłam wierząca, ale mnie też Bóg zawiódł, zabierając dziadka. Kiedy niby zaczęłam wierzyć... babcia zachorowała i tym razem Bóg też nie pomógł. Zawiódł mnie dwa razy, a ja postanowiłam żyć filozofią babci...

– Jak ta filozofia brzmiała?

– Co jest widoczne – istnieje, a to, co niewidoczne i nie ma wytłumaczenia, jest tylko człowieczym wymysłem – mówię, próbując skupić się również na cieście, które pragnę zrobić, by zachwycić domowników, a przede wszystkim Lucyfera. Może w ten głupi sposób wreszcie zwróci na mnie uwagę?

– Naprawdę podążasz takim wyznaniem? Przecież nie wszystko można ujrzeć, a jest. Wiatru nie zobaczysz, a jednak nie jest naszym wymysłem.

– Chodzi o Boga, Gabrielu. Tylko o Boga. Nie wierzę w Niego. Dlaczego nie mógł im pomóc? Nie byli tacy starzy, by umierać! Nie byli wcześniej chorzy. To On zesłał na nich jakąś karę. Chociaż nie, Jego w ogóle nie ma. Gdyby był, pomógłby im.

– Nie możemy o wszystko obwiniać Boga, Mandarynko. Czasami po prostu tak już jest, że jedni umierają, by drudzy mogli się urodzić. Twoja babcia nie miała kogo obarczyć winą za śmierć męża, więc odwróciła się przeciwko Bogu, by móc kogoś oskarżyć. To samo robisz ty, a tak nie można. Nie szuka się winowajcy.

– Ale oni się modlili, chodzili do kościoła, wyznawali te głupie nauki. Co mieli jeszcze robić, by Król był zadowolony?! Co jeszcze? – pytam ze łzami w oczach. Ten ich Wielki Pan odebrał mi najcudowniejszą babcię i dziadka, którzy byli jak moi drudzy rodzice. Tyle mnie nauczyli o świecie i życiu...

Gabriel podchodzi do mnie i przyciąga do siebie, mocno przytulając.

– Czasami Bóg nie jest w stanie wszystkim pomóc. Dał nam wolną wolę, dał nam życie, ale nie może każdego pilnować. Czy ojciec do końca życia będzie trzymał córkę za rączkę? Oczywiście, że nie. Rodzicielstwo nie polega na wiecznej opiece, ale podaniu lekkiej swobody i odpowiedzialności za siebie.

– Ale...

– Ciii. Bóg jest Ojcem, który chce, by Jego dzieci były wolne i szczęśliwe. Dał im wolność, dał im wybory, dał im natchnienia i talenty. Dał im, co miał, ale nic nigdy nie zabierał. On nie zabiera zdrowia i nie uzdrawia. On pomaga przejść im na swoją stronę, by dać spokojniejsze życie.

– Nie... On tak nie robi! Bo Jego nie ma.

– Robi, dziecko. Robi. Lucyfer cały czas trzyma Candidę pod kloszem? Ależ nie. Jest ojcem, który daje wolność swojej córce, ale duchem cały czas z nią jest. Tak samo Bóg. On duchem zawsze jest z nami. Nie zmuszę cię w wiarę w Niego, ale postaraj się nie o wszystko Go oskarżać. To my decydujemy o swoim życiu, bo On dał nam wolność – szepcze cicho Gabriel, podczas gdy drzwi do kuchni otwierają się, a do środka wchodzi nie kto inny jak Lucyfer z miną zbitego kota.

– Otrzyj oczy, Mandarynko, i nie roń łez. Nie przez swoje podejście.

– Dziękuję, Gabrielu.

– Nie masz za co, dziecko. Pójdę jeszcze po czekoladę, została w pokoju z zapasami – oświadcza.

– Masz zwołanie na strychu – informuje Lucyfer, zwracając się do Gabriela, który kiwa głową i opuszcza pomieszczenie. Ocieram szybko swoje cholerne łzy i wracam do mieszania mąki z jajkami.

Nie patrz na niego. Nie patrz, bo będzie ci gorzej. Po prostu mieszaj to gówno. Zajmij się papką.

Powtarzam sobie każdą myśl, ale nie mogę się ani na trochę skupić, bo wiem, że on stoi za mną i właśnie zabiera mi z dłoni łyżkę. Kładzie ją na blacie obok i chwyta mnie za rękę, obracając w swoją stronę.

– O czym rozmawiałaś z tym starcem? – pyta groźnie, a mnie przechodzi kolejny dreszcz.

– Nie pana sprawa – warczę.

– Moja. Jesteś w moim domu, przytulasz się do moich domowników. Chcę wiedzieć, o czym z nimi rozmawiasz.

– To wyrzuć mnie! Wyrzuć, ale daj mi spokój i nie zawracaj mi głowy! – wołam, piorunując go wzrokiem. Przegina. Mimo że to mój pracodawca, to nadal człowiek, który spodobał mi się. Tak. Spodobał mi się. I koniec kropka.

– Nie zrobię tego.

– A może powinieneś, co? I to nie jest starzec. Ma na imię Gabriel i jest częścią rodziny.

– Fałszywej rodziny.

– Nawet gdyby, ty też do niej należysz i nie jesteś lepszy – mówię, czując pod powiekami kolejne łzy. Przez tych ludzi popadnę w depresję, a wyleczy mnie jedynie Candida, nastoletnia terapeutka i moja nowa przyjaciółka.

– Wiem. Jestem zły, ale... – Nie daję mu dokończyć i zatykam palcem jego usta.

– Więc nie zbliżaj się do mnie, zanim zranisz moje uczucia – szepczę i zamykam oczy. Och, niech już sobie idzie.

– Tato! Zostaw ją! – krzyczy nagle Candida, wbiegając do kuchni, odpychając ojca ode mnie. – Co jej zrobiłeś?!

– Nic mi nie zrobił – mówię szybko. Dziewczyna nic więcej nie mówi, jedynie przytula mnie do siebie, co daje mi cudowne uczucie ukojenia.

– Nie będzie mnie tydzień. Poradzicie sobie?

– Idź już, tato, i bądź tam, ile chcesz – mówi spokojnie, a potem słychać tylko tupanie butami i trzask drzwiami. Tam? Gdzie?

Jeszcze przez dobrą chwilę stoję w objęciach Candidy, która nawet nie chce mnie puszczać, ale nie mogę znieść tej smutnej i przygnębiającej atmosfery, więc wydostaję się z uścisku i spoglądam na nią czułym wzrokiem.

– Czasami życie po prostu wystawia nas na różne próby, przez które trzeba przechodzić. W tym zły humor – stwierdzam, co doprowadza do tego, że obie uśmiechamy się do siebie jak wariatki.

– Ojciec jest dupkiem, ale matka jest przynajmniej ta dobra. Możesz z nią pogadać na temat taty.

– Słucham?

– Oni nie są razem. Mówiłam ci.

– Nie są małżeństwem?

– Nie. Nigdy nie byli. Udają tylko przed ludźmi, by nie zaczęli osądzać nas o dziwne relacje w domu. Carda i Lucyfer nie trawią się, a ja mówię im czasami po imieniu, bo nie jestem ich biologiczną córką – oznajmia, przez co prawie upadam na ziemię, a podtrzymuje mnie jedynie krzesło, na które siadam. O nie. Za dużo informacji na raz.

– Hola, hola. Zwolnijmy. Dlaczego mówisz mi to teraz?

– Bo chciałam sprawdzić, czy serio jesteś moją przyjaciółką i nie uciekniesz po tych informacjach.

– Mówiłam ci, że tego nie zrobię. Mój brat jest seryjnym mordercą, psychopatą, który torturował w domu swoją rodzinę. Nic gorszego nie jest w stanie mnie chyba zaskoczyć – wyznaję, ale jak widzę, Candida nie jest tym zaskoczona.

– Widziałam w swoim życiu gorsze rzeczy, więc chyba obie jesteśmy warte swojej przyjaźni – stwierdza z głupim uśmiechem.

– Teraz gadaj, Can. Co to za informacje?

– Zostałam przez nich adoptowana. Moich rodziców... no cóż. Zabrano jakby do paki. Lucyfer i Carda postanowili zająć się mną. Mieszkali ze sobą tutaj, ponieważ są nieco spokrewnieni i cały ten dom to jakby taka rodzina.

– Okej, rodzina, Lucyfer i Carda nie są małżeństwem, a ciebie adoptowano.

– Dlatego byłam oburzona, gdy powiedziałaś, że się pocałowali. Przecież nie mogą. Są pewnego rodzaju rodziną, więc to obleśne.

– Och... – podsumowuję, czując wyjątkową pustkę w doborze swoich słów. Takich rzeczy się nie spodziewałam, ale rozumiem teraz o wiele więcej niż na początku.

– Nie odejdziesz, prawda? – pyta Candida.

– Absolutnie nie, ale powiedz, dlaczego tak bardzo próbowałaś mnie zeswatać z twoim ojcem?

– Ponieważ w ten sposób mogłabym mieć bardziej prawdziwą rodzinę. No i ojciec zmieniłby się... może na milszego i lepszego? W końcu nic tak dobrze nie działa jak urok kobiety! – woła, uśmiechając się szeroko.

– Twój ojciec podsunął mi pod nogi wycieraczkę pod nazwą „nadzieja", a potem zlał mnie, jakbym była duchem. Chyba nie ma opcji, bym z nim mogła być. Poza tym nie znam go na tyle, na ile bym chciała – oświadczam, wzdychając. Niestety, prawdą jest to, że Lucyfer zrobił ze mnie śmieszny obiekt, który można było sprawdzić. Przetestował mnie, czy będę zgodna na pocałunek, a gdy to sprawdził, odsunął się, bo pomyślał, że jestem łatwa.

– On jest specyficzny. Dostał złą kartę w życiu. Ojciec... potraktował go gorzej niż resztę swoich dzieci, przez co Lucyfer wydoroślał bez moralnych zasad, myśląc, że wszystko mu wolno. Stał się oziębłym dziadem, ale przecież społeczeństwo posiada pełno takich dziadów.

– Tyle że oni potrafią się czasami zmienić.

– Bo mają kobietę i rodzinę. Tata potrafi kochać, kocha mnie i na swój sposób kocha ojca, choć boi się przyznać, ale ciebie też bardzo lubi. Nie wiem, czy kocha... ale na pewno lubi – mówi dziewczyna, sprawiając, że moje policzki nabierają kolorów. Jej ojciec mnie lubi... Tak, dlatego właśnie tak się zachował.

– Myślę, że gdybyś pokazała mu, jak ty go lubisz, on by to odwzajemnił. Sam tego nie zrobi, bo się boi, że kolejna osoba go odrzuci tak, jak zrobił to jego własny tata.

– Mam mu pomóc odzyskać wiarę, że miłość jest dobra, a nie tylko zła?

– Tak. Jesteś najlepszą nauczycielką od życia, więc czemu nie? Oczywiście, jeśli tylko zechcesz.

– Lubię go.

– Wiem, Auroro. Dlatego zgódź się i pomóż naprawić mi tatę.

– Pomogę, Candido.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro