1. Niespodzianka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Szybkim krokiem pokonywała dzielące ją od domu kilometry. Stukot trampek znikał w ubitym piachu, a szkielety nieskończonych jeszcze domów ponuro wznosiły swoje gołe głowy ku coraz bardziej ciemnemu niebu.

Rozglądała się na boki, niezbyt pewna siebie. Obawiała się, że pomimo opuszczonego teraz placu budowy na każdym rogu może czaić się typ, z którym za żadne skarby nie chciałaby mieć do czynienia, albo jakieś dzikie zwierzęta.
Przez to wszystko chciała jak najszybciej znaleźć się w domu.

Stały rytm kroków w jednej chwili przerwało głośne warknięcie.
Miała wrażenie, że zaraz wypluje serce, które podeszło jej do gardła - dźwięk był nagły i rozdzierający.
Pzystanęła, przestraszona myślą, że gdzieś wśród pustych śmietników czai się wygłodniały pies. Że zaraz wyskoczy na nią zza stetry pustaków i...
Choć robiło jej się słabo na myśl, że jakieś futrzaste, bezdomne bydle zatapia w niej kły... Nie, nie mogła zatrzymać się i po chwili wznowiła marsz.

Warczenie szybko nasiliło się, zaczęło rozbrzmiewać coraz bliżej niewinnej dziewczyny im większą odległość ta pokonywała.
W myślach przeklęła się za swój durny pomysł ze skrótem.
Zapatrzyła się na stojącą na działce koparke i chodź maszyna wydawała się zastygła to tylko ona mogłaby wydawać taki dźwięk...
Dziewczyna ruszyła szybciej, próbując sobie przypomnieć czy ktoś z jej znajomych wspominał o duchach na nowym osiedlu.
Koparka wciąż stała, a ryk dotarł już do niej.

- Boże! - pisnęła, zmieniając biegi i szaleńczym galopem pokonywała ostatnie metry surowej budowy.

Naraz upadła wbijając sobie podbródek w kostkę brukową, potknęła się o wystający kamień i przeklnęła szpetnie - kątem oka zauważyła krwistoczerwony kształt znikający za rogiem willi na prostopadłej ulicy, kryjący się gdzieś za nieogrodzoną posesją.

Prychnęła poirytowana.
Czy naprawdę chłopaki muszą sobie stroić takie żarty!? Chciała tylko spokojnie wrócić z imprezy do domu!

Znów rzuciła się w szybki marsz, tylko trochę uspokojona myślą, że to tylko samochód chociaż echo rozgrzanego silnika jej nie opuszczało.
Wkrótce znów go zobaczyła.

Jechał tym razem równoległą ulicą, mknął płynnie po czarnym i pachnącym nowością asfalcie - tuż za stalową siatką, która ogradzała pusty plac pod zabudowę.
Równo z kierowcą weszli za fasadę kolejnego budynku willi i nawzajem zniknęli sobie z oczu.
Dziewczyna znów puściła się biegiem, dysząc ciężko. To nie był samochód żadnego jej znajomego.

Pokonywała kolejne dystanse aż wypadła na skrzyżowanie.
Czerwona bestia ruszyła na nią - dziewczyna w ostatniej chwili uniknęła wyrzucenia w powietrze przez wypolerowaną maskę samochodu, lądując zaraz po uniku na wznak na asfalcie i zdzierając sobie dłonie.

Wstała wściekła, otrzepała się z godnością, sycząc z bólu i ponownie puściła się sprintem do domu, wyzywając pod nosem szalonego kierowcę.
Jego auto wciąż było słychać na ulicy, dziewczyna zaczęła się nawet zastanawiać czy ktokolwiek usłyszy jej wołanie jeśli właściciel zostawi odpalony silnik, a w głowie został nagły obraz dymu unoszącego się spod kół ze srebrnymi kołami.

Wypluwając płuca dobiegła do kolejnego skrzyżowania, ciesząc się, że za chwilę znajdzie się na błoniach, które dzieliły ją od przedmieścia przez ledwie pięćset metrów. Jeszcze trochę i będzie w mieście, niedaleko domu.
Jeszcze tylko przeciąć ulicę...

Gdy tylko dotknęła stopą nawierzchni oślepiły ją ostre, białe światła i powitał głośny pokazowy ryk.
Zdążyła pomyśleć tylko, skąd wiedział? Zanim mechaniczny potwór, rozsierdzony jak byk na widok czerwonej płachty, nie ruszył na nią, nie przerywając gardłowej pieśni setek koni, wydobywającej się spod maski.

W ostatniej chwili upadła po raz trzeci na drogę, a tyłek uderzył głucho o asfalt.

- No cholera! Gliny!? - patrzyła z niedowierzaniem na
czarno-biały samochód z kogutem na dachu wyglądający jakby chciał ją zaraz rozjechać.

Warknął donośnie i zaczął powoli sunąć w jej stronę, a ona zaczęła osłaniać oczy ręką.
Ledowe lampy policyjnego wozu nieźle oślepiały.

- Ja nic nie zrobiłam! Jestem tu tylko przejazdem!

Krzyknęła choć szczerze wątpiła by kierowca usłyszał ją skoro maszyna ryczała jak dziki głodny lew. Albo całe ich stado.

Cofnęła się gwałtownie, w głębi swojego galopującego serca godząc z tym, że funkcjonariusze zaraz ją zaprowadzą prosto pod drzwi i ciocia ją zabije.

Jednak nikt z auta nie wyszedł. Samochód zabuksował, zostawiając ślady bieżnika na drodze i rozpędził się na nią.
Jej krótkie życie mignęło jej przed oczami.

- Kurde, Cade! Został węglowca!

Wstała (czy raczej przeturlała się) jednocześnie wrzeszcząc.
Męski głos, który krzyknął pojawił się nagle, a wraz z nim jego właściciel.
Czerwona limuzyna, z którą się ścigała ruszyła teraz wprost na wóz policyjny.

- Oszalał! - krzyknęła pod nosem, lądując w bezpieczniejszej odległości na kolanach.
W tym samym czasie samochody zmierzyły się jadąc na czołowe.
W ostatniej chwili stróż prawa zjechał gwałtownie w bok, unikając zderzenia.

A potem, co dziewczynę zupełnie wytrąciło z równowagi wszechświata, samochód wstał.
Na nogach!? I miał twarz!?
W

duchu przeżegnała się kiedy to coś zawarczało groźnie rozczapierzając szpony zamiast palców.

- Och, Cade... - Czerwony zahamował gwałtownie poprawiając ślady po Mustangu.
A

potem sam otworzył się, zachłysnął i wydał dźwięk rodem z jakiegoś Matrixa... I stanął na nogi - Liczyłem z chłopakami na wolny wieczór.


- Ja też! - krzyknęła wczuwając się w jego sytuację. Choć jego wydawała się z goła lepsza - Myślałam, że dzisiaj przeżyje ten wieczór! A tym czasem umrę na zawał!?

Żaden z nich nie zwrócił jednak uwagi na krzyczące metr sześćdziesiąt płci przeciwnej.

Ustawili się blisko, z ramionami ku górze - gotowi do walki.
Co to? Jakaś ustawka? Pomyślała szybko, gdzieś tu są właściciele czy piloci tych zdalnie skierowanych zabawek?
Czy to legalne montować im gigantyczne kajdanki i ogromne sztylety!? Te drugie wyglądały strasznie... Strasznie śmiercionośnie kiedy odbijały się w nich promienie księżyca.
I o jakich chłopcach wspominał czerwony?
Czy chodziło mu o te...
O te dwa pędzące z naprzeciwka światła!?

Robotyczny koleś powstały z policyjnego wozu spojrzał w kierunku srebrnego pojazdu, który właśnie zaparkował z piskiem obok nogi Czerwonego i wyłączył światła. I wstał.

- Kolejny!? Boże, zaraz zemdleje - westchnęła, czołgając się w kierunku miasta przez mokrą trawę błoni.

Nie zdążyła odejść daleko kiedy noc przeszyły dźwięki prawdziwej blacharni - wgniatanie, rozrywanie, rozcinanie metalu i kto wie co jeszcze - ziemia trzęsła się jakby obok szalał aktywny wulkan. Krzyknęła kiedy usłyszała huk, taki podobny do zawalenia się ściany i pomyślała, że jeżeli ktoś ją nakryje na walce robotów wyburzających czyjeś domy...

To zamkną ją w więzieniu.
Na wieki!
Przełknęła ciężko gule w gardle.
Nie mogli! Jest za młoda!

Już chciała znów zerwać się do biegu kiedy coś kazało jej się odwrócić.
Możliwe, że było to głośne trąbienie ciężarowego wozu -
I może był to tylko sen?
Może za dużo wypiła nad jeziorem (choć wcale nie tak dużo!), a idąc potknęła się o kamień i upadła.
I tak jak upadła tak zasnęła, a rano obudzą ją palące promienie letniego słońca...

Bo jak mogłaby to inaczej wytłumaczyć?
Jak mogła wyjaśnić, że kiedy niemal jak mechaniczna laleczka odwróciła głowę i spojrzała na rozgrywającą się scenę by w porę zobaczyć...
Zobaczyć jak duża ciężarówka uderza w nogi robota ze srebrnym, lśniącym "Police" na drzwiach na przedramionach podcinając go.
Czarno-biały wylądował z hukiem i trzaskiem pękającego szkła.
A kiedy ciężarówka zaczęła się zmieniać, składać jak puszka aż wreszcie stała się robotem tamtem skorzystał z okazji.
Z nerwowym warkotem odczołgał się, złożył się w samochód i czmychnął z piskiem i towarzystwem kłębów dymu.
Srebrny robot zrobił to samo by po chwili dogonić go i we dwóch pomknąć wzdłuż ulicy i ścigać się po mieście.


- Cholera, ucieka nam! - naparzył się czerwony, skacząc w miejscu i... Już się spodziewała, że uderzy z ekscytacji drugiego kolosalnego robota, który wstał z ciężarowki...

A może nią był?

Zaczęła szybciej oddychać, zadzierając głowę by dostrzec twarz tego... Wielkiego, potężnego i... Robota.
Tak... Wyglądały jak roboty.
Matko bosko śródziemnomorsko... GIGANTYCZNE ROBOTY...

- Dino - zaczął ten ogromny - Chyba o czymś zapomniałeś...

Czerwony spojrzał dużymi, zdziwionymi błękitnymi jak neony oczami na tego drugiego.
A potem ten ogromny wskazał paluchem na nią.
Poczuła, że się dusi.
Czerwony samochód spojrzał na nią i dałaby sobie rękę uciąć (choć wolałaby nie) że był mroczny.
Był naprawę naprawdę mroczny.

A potem zaczęła wrzeszczeć. Wrzeszczała tak długo, że zaczęło ją boleć gardło, a potem odwróciła się na pięcie.

- Ej, mała, czekaj...

Ruszyła sprintem. Prawdziwym! Darła się i wrzeszczała jednocześnie biegnąc jak nigdy w życiu, jak sprinter przed metą jakby miał milimetr za nią umrzeć.

Biegła jakby sam diabeł i jego piekielne psy ją goniły!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro