2. Matko Boska!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wrzeszczała.
Zdążyła dobiec do domu po drodze denerwując wszystkie psy w tej dzielnicy, budząc jakiegoś pijaka w parku, rozmieszając grupę jakiś nastoletnich narkomanów i najprawdopodobniej strasząc na śmierć wszystkich pedofili i przestępców czających się w okolicy.

Wpadła pod blok i starała się złapać oddech zatrzymując się na jakieś lampie ulicznej.
Nie chciała budzić Cioteczki Mary w środku nocy... Ale palące się w kuchennym oknie światło popsuło jej plany.
Ostatni raz wzięła głęboki wdech, czując zdarte gardło i jak najspokojnie wtoczyła się schodami na trzecie piętro.

Ledwo roztrzęsiona otworzyła drzwi i już wylądowała w pulchnych ramionach.

- Gdzieś ty była, kochanie? Gdzie! Tak się martwiłam... Moja bratanica... Skarbeniek... Co się stało?

Nie dała dojść jej do słowa, przygniatając do piersi.

- Mm... Nie mogę... Nie mogę oddychać - wymamrotała mimo że w uścisku ciotki czuła się tak bezpieczenie, a cała ta przygoda z tymi wielkimy... Ygh.. Maszynami, wydała się tylko koszmarem podchmielonej nastolatki...

*

- Yghh... - jęknęła nie chcąc otwierać oczu, które podpuchnięte bolały.

Miała ogromną nadzieję, że to naprawdę był tylko zły sen.
Że ktoś ze znajomych odwiózł ją do domu, był świadkiem szału ciotki, że ona jeździła autem, że uciekł w popłochu, a ona zasnęła w swoim łóżku śniąc ten idiotyczny sen.
Ciężarówka-robot na osiedlu w budowie? Ta jasne... A może...?

A może ta koparka też stała na nogach i tańczyła flamenco?

Zamrugała uspokojona. Super sen...
Bolała ją głowa, wysuszone gardło też bolało i piekło. Nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa podobnie jak mózg, który ledwo rejestrował, że przez rolety wpada do pokoju poranne słońce.

- Yhhhh... Kac - przewróciła się na drugi bok mając nadzieję, że umrze... Ale przez drzwi dochodził do niej cudowny zapach... Yhm, wciągnęła woń nosem... Zdecydowanie grzanki, stwierdziła ze smakiem.

Wkrótce potem głód wygonił ją z łóżka więc zwlekła się jak zombie i jak zombie dotarła do kuchni, gdzie cioteczka gotowała.

- Skarbieńku! Wiesz co dziś mamy za dzień?

- Yhmm... - mruknęła zabierając się za smarowanie ciepłego pieczywa dżemem.

- Dziś jest niedziela - stwierdziła ciotka stając na środku kuchni w komicznej pozie, z jedną ręką wspartą o biodro, a drugą ściskała gotową do ataku łyżkę do patelni.

- Yhmm... - dziewczyna odparła tylko, zbyt zajęta dokładaniem słodkiego twarogu.

- Mogłybyśmy dzisiaj... Trochę zaszaleć - zagadała Mery wracając do smażenia grzanek - Wrócić po tamtą śliczną bluzeczkę, którą widziałyśmy na Howard Street...

Bluzka, bluzka... To słowo utknęło w jej podświadomości błagając by włączyła myślenie.
I w końcu jej się udało!
Gdy tylko przypomniała sobie o czym cioteczka mówi natychmiast pochłonęła śniadanie.

- Tylko najpierw mi pomożesz! Hattie! - krzyknęła ciotka, zanim dziewczyna zniknęła w swoim pokoju.

Nie można jej winić, że podniecała się taką drobnostką.

Usiadła przy biurku, na którym kremy, żele i kosmetyki leżały w stosunku 1:1 z podręcznikami i spojrzała w krzywo zamontowane lustro.
Przy ramie wisiały zdjęcia - kiedy była małą dziewczynką zobaczyła na filmie jak bohaterka wiesza tak swoje pamiątki - i choć jej wersja nie wyglądała tak pięknie i kolorowo to jednak Hattie nie mogła już sobie wymarzyć lepszego miejsca na zdjęcie rodziców.
Zginęli w wypadku samochodowym, gdy ona bawiła się z dziadkami i cioteczką w łapki.
Dziadek i babcia zmarli tylko trochę później i teraz ma tylko Ciotke Mary.

A ta pracuje cały tydzień jako krawcowa. Hattie żałowała tylko, że ten zawód nie jest już tak popularny i dobrze płatny, z czego stać je tylko na czynsz i kilka środków do życia.
Więc kiedy Ciotka mówi, że mogą zaszaleć to trzeba brać co dają! Lepiej mieć więc jedną bluzkę więcej niż mniej...

Z rozmyślań wyrwało ją głośne warczenie za oknem. Potem głośny krzyk i jeszcze głośniejszy krzyk Mary.

- Zabierz to z mojego trawnika!

- Ty nie masz trawnika, szalona kobieto! - ten głos też dobrze znała... Sąsiad z naprzeciwka.

- Ty stary capie! Zabieraj to... To... Tą bestie! Ale już!

- To nie moje auto!

Hattie dobiegła do okna w kuchni i wyjrzała na podwórko.

Mieszkały w ciasnym skupisku ubogich ceglanych bloków, a uliczki były tak wąskie, że nikt nie parkował na nich. Zwłaszcza, że rzadko kogo było stać na jakiś jeżdżący złom, a teraz wzdłuż chodnika... Stała srebrna limuzyna?!
Szybko schowała się za winkel, zanim samochód by ją zauważył.
Gdy tylko zdała sobie z tego sprawę zaczęła się głośno i histerycznie śmiać. Przecież samochody nie widzą, one tylko jeżdżą! Ale nie same! O nie, nie!

- To zawołaj tego swojego pierworodnego pasożyta! I niech zabiera tą bestie sprzed MOJEGO domu!

Puste śmietniki zabrzęczały więc dziewczyna wychyliła się znowu.
Ku jej zażenowaniu ciocia zaczęła grozić panu Johnsonowi miotłą.
Odkąd dostała Hattie pod opiekę, a jej brat zginął w samochodzie nienawidziła żadnej bestii, która ma koła. Nawet roweru, nawet monocykla... Nawet taczki!

Dziewczyna westchnęła. Powinna wybiec do auta i ładnie poprosić żeby odjechało zanim ciocia dostanie wylewu? To głupie! Wczoraj była wstawiona i cokolwiek widziała... Nie widziała! To był tylko bardzo głupi realistyczny sen z gatunku tych gdzie jest... Przyjście pierwszego dnia szkoły do szkoły bez spodni.

Wydawało jej się czy lusterko się poruszyło? To coś widziało ją teraz w oknie?

- Boże - westchnęła sama nie wiedząc, że to robi.
Zaczęła tańczyć w oknie, bez głośnie krzycząc, żeby stąd uciekał zanim następny cios miotłą skończy podróż na jego wypolerowanym bagażniku.

Ku jej zaskoczeniu, i nie tylko jej, a całej dzielnicy, silnik ożył i mrucząc jakgdyby nigdy nic pojechał.
Tak poprostu.
Zrozumiał przekaz? Czy przestraszył się wściekłej cioci?
A może... Zaśmiała się głośno do siebie...

Może to wcale nie był wyimaginowany samochód z jej pijackiego snu.
Tylko kierowca siedział w nim cały czas.
I naprawdę przestraszył się wściekłej ciotki Mary.





























Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro