20. Miłość zawodzi, Medycyna nigdy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Przymierz te...

W ręce Henrietty wpadła para ciemnozielonych spodni, którą przyjęła z entuzjazmem. Z mniejszym obserwowała jak William krąży pomiędzy regałami rodem z wysypiska - serio, posklecane były jedynie ze stalowych rur i półek, na zmianę blaszanych i drewnianych i chyba tylko samą siłą wyższą dawały one radę unieść ciężar butów desantowych, stosów ubrań i jeszcze dziesiątek kartonów, które nie wyglądały jakby wypchane były tylko folią bąbelkową.
Jedyna żarówka pod sufitem zasyczała i pękła z trzaskiem ledwo co weszli do środka.
Will natomiast krążył pomiędzy tym bajzlem, zagracającym cały składzik i w półmroku oraz nadmiarze kurzu próbował znaleźć jakieś części garderoby.
Radość dziewczyny jednak szybko zniknęła, gdy wyjęła ubranie z folii i rozciągnęła, mierząc je krytycznym spojrzeniem.

- Mój Boże, Will... Powiedz, że mam jakieś eSki. Albo pasek... - westchnęła, gdy poraz trzeci oceniła żołnierskie spodnie na rozmiar spadochronu.

Albo faktycznie upychali je w plecak i skakali z samolotu z nadzieją, że te spodnie uratują im życie albo były one szyte dla Autobotów wcielonych do armii.
Naprawdę nie mogła uwierzyć, że jakikolwiek mężczyzna, którego mijała w bazie mógł nosić ten rozmiar.

- Słuchaj, nie mamy na to czasu! - mruknął sierżant i wyrwał ubranie z jej rąk i odrzucił na bok - Naprawdę powinniśmy być już na dole...

Okrążył regały poraz enty, a ciemnoskóra dołączyła do niego.

- Mogłeś pomyśleć o tym wczoraj - skomentowała kąśliwie - Zamiast kazać mi biegać w samych majtkach...

Z satysfakcją obserwowała jak sierżant posyła jej równie poirytowane co zmieszane z dyskomfortem spojrzenie.
Wreszcie jeszcze raz kasztanowowłosy wyjął jakąś paczkę z półki i zmrużył oczy próbując odczytać napis na folii.

- Kolejny ponton? Will? - prychnęła z uśmiechem i z ulgą zobaczyła jak tym razem kąciki ust mężczyzny unoszą się w uśmiechu.

- Nie mamy zbyt wiele kobiet w tej bazie. To dlatego... Ale te powinny być dobre - westchnął i oddał jej znalezisko.

- Dzięki - wyrwało jej się i złapała zawiniątko żeby je ubrać.

Przez sekundę ich palce dotknęły się i dziewczyna odniosła wrażenie, że Will wstrzymał oddech.
Śmieszne wrażenie trwało ledwie sekundę i już po chwili mężczyzna odwrócił się gwałtownie.

- Ubierz się, a ja znajdę ci coś jeszcze... - mruknął za pleców i szybkim krokiem oddalił się.

Szczerze mówiąc, Hattie nie miała zamiaru dłużej zastanawiać się nad dziwnym zachowaniem Williama. Do tej pory dotykał ją już kilkukrotnie i nie okazywał przy tym żadnego skrępowania. Ba, nawet wykazał irytującą ją pewność siebie jakoby mógł sobie na to pozwolić.
Cokolwiek kazało mu się nagle peszyć w jej obecności, miała nadzieję, że mu szybko przejdzie.

Znów zwróciła uwagę na spodnie bojówki, które mogła bez większego obciachu ubrać.
Chociaż nadal były trochę za duże, nie było już ryzyka, że w nich odleci kiedy workowatą powierzchnię wypełni powiew wiatru.
Ściągnęła je w ręce kiedy opadły jej z bioder, ale znów na ratunek przyszedł sierżant.

- To powinno wystarczyć.

Stwierdził z pewnością siebie w głosie i wyciągnął w jej stronę gruby materiałowy pas z dwoma kieszeniami.
W moment wyciągnęła ręce by przyjąć pasek, przy czym spodnie osunęły się luźno na jej pośladki.
Kastanowowłosy ruszył z odsieczą, podciągając część garderoby i dopinając gadżet niechcący przyciągając do siebie dziewczynę.
Gwałtowny ruch sprawił, że chrząknęła zaskoczona, znajdując się tak nagle blisko Willa, że praktycznie oddychali tym samym powietrzem.

- Przepraszam - westchnął równie zaskoczony, czerwieniąc się lekko co naprawdę śmieszne kontrastowało z jego dużymi teraz oczami.

- Will, co się dzieje? - zapytała, pchnięta impulsem. Zamachała bezradnie rękami, z którymi nie wiedziała co robić, ale kasztanowowłosy odebrał sprzeczny sygnał.

- Nic - odparł szybko i wycofał się.

Jego duże dłonie zniknęły z jej bioder i znów była zmuszona poprawić sobie pasek sama.

- Will, czy powinniśmy... - zaczęła, zapinając gadżet sama.

- Nie. To nic... Martwię się tylko... - odparł szybko.

Zbyt szybko.
Spojrzała na jego górującą sylwetkę stojącą już w drzwiach. I mentalnie przewróciła oczami.
To był koniec "dyskusji".

***

- Co wam tak długo zajęło? - parsknął Sideswipe, stojący już z założonymi rękami w głównym holu.

Oprócz srebrzynka z Autobotów stał również Bumblebee i Mirage.
Pod ich nogami czekał pułkownik i Figis, którego uśmieszek samozadowolenia prawie zepsuł humor dziewczynie. Wiedziała już bowiem kto nakręcił srebrnego na ich nieobecność.
Równie mocne wrażenie wywarła na niej obecność dwóch czarnych potężnych pickup'ów.
Przy jednym zebrała się grupka kilku mężczyzn, którzy z uśmiechem zbroili się. Hattie z ciekawością stwierdziła, że jest wśród nich dwójka komandosów spod włazu do kosmicznego muzeum. Najwyraźniej brakowało im wrażeń.
Drugi samochód stał trochę dalej i pomrukiwał silnikiem jakby niecierpliwie.
Hattie poznała w nim Ironhide również po tablicach rejestracyjnych na których wytłoczone miał "I'm gonna HURT YOU awhile".
Milutko.

William zostawił ją przed obliczem pułkownika, a sam pobiegł do żołnierzy, z którymi przywitał się przybiciem żołwika.

- Gotowa? - zainteresował się Pułkownik, patrząc na nią poczciwie.

Wciąż czuła się zmieszana powagą sytuacji, dlatego tylko kiwnęła głową w odpowiedzi.

- Muszę wiedzieć dokąd wysłać drugi zespół - Thomas również kiwnął głową i przybrał poważniejszy ton - Pierwszy, złożony z ciebie, Willa i Autobotów, pojedzie do Denver. Tak jak się umawialiśmy. Drugi ma wyruszyć do...?

Grom zrobił wymowną pauzę, pozwalając jej dokończyć.
Westchnęła cicho, czyli to był ten moment.
Oszałamiające.

- Greenwood. Miasto w Mississippi, w Leflore. Hrabstwie takim - odparła tak pewnie, jakby recytowała z kartki. Pułkownik jednak wyglądał jakby nie tego oczekiwał, świadczyło o tym jego otwieranie ust i zamykanie, jak ryba, która łapie pokarm.

- To wszystko? - zaskoczył wszystko - Musimy znać współrzędne... Albo chociaż... Nie wiem...

- W życiu w wieku sześciu lat ni sprawdzałam położenia mojego domu na mapie! - prychnęła zaskoczona lekką głupotą lidera.

- Proszę skup się - mężczyzna przekrzywił głowę - Konkrety. Ulica?

- Pojedyńczy dom, na zakręcie - próbowała wybrnąć - Dużo drzew... Och, błagam, dookoła są pola?

Próbowała też zignorować śmiech Figisa, który się do nich zbliżył.

- Hrabstwo może być ogromne. Półtora tysiąca domów jednorodzinnych stoi na zakrętach, dziecko - przedrzeźnił ją wredny koleżka.

- Jasne, ale nie było mnie tam od wieków - odparła cicho, ale poważnie - Biały, jednorodzinny dom, za miastem na zakręcie, wśród pół uprawnych... Proszę, nie potrafię lepiej go opisać.

- Numer ulicy?

- Nie pamiętam...

- Hattie! - ziritował się Figis.

- Spokojnie... Znajdziemy go. Mam nadzieję, ale to opóźni misję. Do Mississippi jest kilka godzin jazdy - westchnął Pułkownik - Przepraszam na chwilę...

Mężczyzna oddalił się kilka kroków, żeby wykonać telefon.
Szczerze miała nadzieję, że uda im się odnaleźć współrzędne, jak nie wojsku to Autobotom.
Odwróciła się na chwilę, słysząc śmiechy dochodzące od strony pickup'a.

Chwilę obserwowała jak William zakłada kamizelkę na czarną koszulkę i skrupulatnie zapina każdy rzep.
Dopiero chrząknięcie pułkownika zwróciło jej uwagę.
Szpakowaty lider wrócił i wyciągnął w jej stronę plecak, w tak zgniłym odcieniu zielonego, że jej babski zmysł estetyki nagle zaczął wołać o pomstę do nieba.

- Woda, latarka - odpowiedział na jej pytające spojrzenie - Tylko tyle powinno wystarczyć...

- Daj jej, pułkowniku, jakąś broń - prychnął Figis, zbliżając się do dziewczyny i przełożonego - Może przeżyje, minutę albo dwie dłużej...

Ciemnoskóra zignorowała jego kpiący ton i zauważyła, że śniady kolega jest już w pełnym umundurowaniu, włącznie z kamizelką kuluodporną, bluzą oraz dwoma pistoletami na udach i paskiem naboi przeciągniętym na piersi. Lufa jakiegoś karabinu wystawała zza jego prawego ramienia.
Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę na ten widok.
Miała ogromną nadzieję, że to wszystko nie będzie mu potrzebne.

- Nie martw się - mruknął Figis, przez co lekko drgnęła zaskoczona - Jeżeli jednak będziemy musieli tego wszystkiego użyć, to masz jak w banku, że sprawdzi się w walce z robotami z kosmosu.

- Nie strasz jej bardziej - westchnął Thomas, karcąc swojego żołnierza wzrokiem. Poczym położył dłoń na jej ramieniu - Nie będziesz potrzebowała pistoletów ani paralizatorów. Trzymaj się blisko chłopców to wszyscy wrócą szybko do domu...

Skołowana słowami starszego mężczyzny pokiwała tylko głową w odpowiedzi.

- Zresztą i tak nie umiesz się żadną z tych rzeczy posługiwać - znów podskoczyła gwałtownie, gdy za jej plecami stanął Will.

Mężczyzna szturchnął ją lekko w plecy i uśmiechnął wesoło.
Zmierzyła go podejrzliwie od góry do dołu, żeby z dziwnym przerażeniem stwierdzić ten sam stan gotowości co u Figisa.
Tylko pułkownik Grom nie wyglądał jakby szykował się do wojny.
A tymczasem Will poprawił ostatni raz pasek z kaburą na udzie i paski od kamizelki.

- Bierz plecaczek i lecimy do przedszkola - zaśmiał się, choć jego uśmiechnął nie sięgnął czekoladowych oczu, błyszczących teraz dziwnie.

- Okej... Tylko po co to wszystko? - wymamrotała cicho, tak by tylko Thomas i Will mogli ją usłyszeć. Mimo to przyjęła lekki jak piórko plecak i przełożyła przez ramię.

- Żeby cię chronić, cywilu - parsknął kasztanawowłosy z uśmiechem na twarzy.

- Wystarczy, zbliżcie się! - Thomas nagle zaklaskał donośnie by zwrócić uwagę wszystkich gotowych żołnierzy, a Hattie znów podskoczyła.

Każdy rzeczywiście zbliżył się do ich czwórki i stanął w lekkim rozkroku, splatając ręce za plecami.
Serce dziewczyny zaczęło mocno uderzać w piersi, w niezdrowym przyśpieszonym rytmie.
Nie odczuwała dotąd tak specyficznego lęku, w obecności tylu facetów - wiedziała, że choć żaden z nich jej nie skrzywdzi to jednak mózg sam podsycał w niej przerażenie na myśl o tylu zasobach broni i siły, które odbierały jej poczucie bezpieczeństwa. Do tej pory nie stała tak blisko nawet przy policjancie, który używałby pistoletu na gumowe naboje.
Myśl, że ci mężczyzni zebrani tutaj mają prawdziwe, ostre naboje tylko jeszcze bardziej kazała jej uciekać.

- Wiecie po co jedziecie chłopcy, wiecie z czym będziecie walczyć? - zaczął Thomas patrząc na każdego żołnierza po kolei. Kilku z nich poprawiło karabiny i uśmiechnęło się do siebie jakby czekała ich dobra zabawa - Niech was nie zgubi rutyna, ani niech spokój was nie zmyli. Decepticony zrobią wszystko żeby was zmieść... Pilnujcie siebie nawzajem i trzymajcie się zasad. Czeka was rekonesans...

Drugą część wypowiedzi lidera zagłuszył nagły rumor, wynikający z ciężkich kroków i męskich krzyków.
Wszyscy zgodnie odwrócili się w stronę zbliżającego się szybkim krokiem Optimusa Prima.

To przed uciekał i tak go dogoniło, a był to duży i ciężki klucz francuski, przed którym mech uchylił się w ostatniej chwili.
Narzędzie przeleciało nad głową lidera w czerwone płomienie i z gniewem siedmiu oceanów uderzyło w ścianę po przeciwnej stronie - cudem nikogo z ludzi i Autobotów nie krzywdząc.
Ściana nie miała tyle szczęścia.

- Jasne, jedź! JEDŹ! - ryknął medyk pojawiając się na horyzoncie - Ale jeżeli wrócisz mi tutaj podziurawiony jak Sideswipe ostatnio to Bóg i prezydent mi świadkiem, że cię rozpruję na części zamienne! Słyszysz?! NA ZAMIENNE!

Co wywołało u Optimusa, największy, najbardziej szczery uśmiech jaki dziewczyna u niego kiedykolwiek widziała.
Nikt nie miał wątpliwości, że Prime miał naprawdę dziwne hobby...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro