22. Polowanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siemko, kiciusie! ;>
Fakty są takie, że aktualnie - nie licząc tego rozdzialiku - do całkowitego finishu książki zostało 6 rozdziałów 🎉
Nie przewiduje już żadnych przesunięć w numeracji, co najwyżej w czasie - ale chcę się z tym zmierzyć jak najszybciej...
Bo mam nadzieję, że nie tylko mnie ogarnia entuzjazm, że to już koniec! 😆




Optimus wysadził ich na przedmieściach i zostawił z Autobotami.
Sam odjechał na peryferie, gdzie dołączyć miał do samolotu transportowego.
Tam załaduje się na pokład by następnie dołączyć do zespołu Ironhide'a w kolejnym miejscu docelowym -  Greenwood, w domu Hattie jeszcze zanim jej życie rozpadło się na drobne kawałki.
Jak sam lider stwierdził chciał mieć pewność, że Will i Hattie dotrą do miasta bez szwanku.
Żeby mieć tę pewność pułkownik obiecał wykonać małą dywersje w stanie Nevada żeby zwrócić uwagę wroga.
Jak wiadomo droga faktycznie minęła Autobotom i ich ludzkim znajomym bezproblemowo.
Hattie miała nadzieję, że tak zostanie, choć bała się o tym myśleć głośno żeby nie zapeszyć.

Kolejnym etapem jej i Willa podróży było przejechanie zakorkowanego Denver w samochodzie jednego z Autobotów.
Przez chwilę Hattie i jej przyjaciel dyskutowali, którym będą zwracać na siebie jak najmniej uwagi - Will upierał się, że nie ma większej różnicy przy trzech wypasionych samochodach sportowych, ona natomiast nie chciała znów gnieść się u niego na kolanach na miejscu pasażera, Dino i Side's nie mieli wiele więcej miejsca.

Ostatecznie w południe podjechali żółtym camaro pod blok, w którym Hattie mieszkała drugą połowę życia.
Sideswipe zajechał od tyłu, a Dino krążył po ulicach w okolicy wypatrując zagrożenia.
Henrietta zdeterminowana wyskoczyła z samochodu i ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów prowadzących do kamienicy.
Ledwo zdążyła położyć dłoń na mosiężnej klamce i wepchnąć drzwi do środka, gdy zatrzymał ją piskliwy głos sąsiadki.
Starsza, białoskóra kobieta w jasnoniebieskim kapeluszu wciśniętym na jasne blond włosy stała przy furtce do swojego drobnego domowego ogródka.

- Myślałam, że wyjechałyście! - zawołała niemal zdumiona, jednocześnie podejrzliwe to zezując na wepchnięty w ciasnej uliczce samochód wart blisko czterdzieści tysięcy dolarów, to na Willa niedostępującego dziewczyny.

Ciemnoskóra przełknęła ciężko gule w gardle. Lusterka Bee poruszyły się niespokojne, a sam Will zmarszczył się groźnie wyraźnie zaalarmowany. Brakowało by tylko gdyby zaczął strzelać do staruszki.

- To nic! - krzyknęła wreszcie w odpowiedzi - Zapomniałam czegoś!

I wbiegła do środka, pokonując schody co drugi stopień.
Być może gdyby nie nałogowa wścibkość sąsiadki, gdyby nie pośpiech lub nerwowa sytuacja - być może Hattie zastanowiłaby się przez chwilę nad sensem słów kobiety.
Być może następne wydarzenia wyglądałyby trochę inaczej.

Tymczasem dziewczę dopadło do drzwi swojego mieszkania napotykając je zamknięte.

- Mogę je wyważyć - zaoferował Will, dołączając do przyjaciółki.

- Nie! Nie, gdzieś tu miałam klucze...

Zaczęła się gorączkowo obracać, oklepując kieszenie.
Zbyt była podniecona faktem jak blisko celu już są...!
W jej domu naprawdę może być wskazówka do uratowania garstki kosmitów. Niesamowite!
Zmarszczyła groźnie brwi, gdy poraz kolejny nie znalazła zguby w spodniach...

- Ach! Ile w tej szmatce jest kieszeni?! - krzyknęła sfrustrowana - Jestem pewna, że w którejś z nich są...

Will westchnął głośno, wznosząc oczy ku niebu.
Nagle Hattie krzyknęła cicho, gdy mężczyzna przyparł ją z zaskoczenia do drzwi, wpychając łapę do jednej z kilku kieszeni na lewej nodze. Tej od tyłu.
Dziewczyna sapnęła niezręcznie, próbując nie myśleć o tym jak blisko jej pośladka znalazła się ręka sierżanta.
On sam spojrzał jej w oczy jakby zdziwiony poczym szybko wyrwał dłoń dzierżąc w garści pęk kluczy.

- Yghm, dzięki... - burknęła zaskoczona ciemnoskóra i zabrała się do odkluczania mieszkania.
Weszła do środka jak huragan, trzaskając drzwiami o ścianę.
Taki miała zwyczaj.

- Hm... Nie ma ciotki - westchnęła rozglądając się po wnętrzu.

- Oj tam - zaśmiał się mężczyzna krocząc za nią jak cień - To lepsze niż wchodzenie przez okno! Od czego zaczynamy?

Dziewczyna obejrzała się dziwnie na sierżanta. Przez chwilę znów trzymała telefon w dłoni, sprawdzając połączenia od cioteczki i nawet przez chwilę zastanawiała się czy nie zadzwonić w sprawie misia. W końcu westchnęła głośno.
Ruszyła w stronę pokoju, w którym do tej pory gromadziły graty. Jeżeli pluszak jeszcze gdzieś był to być może tam.
Być może tylko to mogło pomóc im w poszukiwaniu ostatniego elementu układanki.

Dziewczyna z hukiem rozgarnęła worki pełne starych ubrań, a Will sprawnie rozerwał je scyzorykiem szukając zabawki.
Sama przez dłuższą chwilę mu pomagała, aż w ręce trafił jej się stary, brudny królik 🐰 który kiedyś mógłbyć biały.

- Tego szukamy?! - podniecił się odrazu Will, a oczy urosły mu do wielkości spodków. Wyciągnął rękę jak dziecko jednak dziewczyna wyrzuciła pluszaka poza jego zasięg.

- Nie, nie tego - odparła.

Miała miłe wspomnienia z tym pluszem, ale królik dalej miał dwoje oczu i w niczym nie przypominał Optimusa.
Wstała i z rozmachem otworzyła szafę, w której ciotka miała jeszcze więcej gratów.

- To ile ty miałaś tych zabawek - burknął mężczyzna, jakby zabawa w poszukiwanie skarbów już go znudziła.

- A ty co, nigdy nie miałeś pluszaków? - zadrwiła Hattie, przeszukując kolejno półki.

- Nie.

- Pewnie bawiłeś się tylko lalkami! - burknęła gniewnie- Au!

Krzyknęła i odwróciła się wściekła, gdy królik trafił ją w głowę. Mężczyzna wzruszył ramionami w trybie niewiniątka.

- Przeszkadzał mi tylko - odparł słodko i zaraz rzucił się do następnego wora żeby najpewniej uniknąć ciosu w odwecie.

Hattie miała wielką ochotę mu oddać, z pięści w twarz jednak powstrzymała się i obserwowała jak facet dewastuje kolekcje starych marynarek jej babci.
Zdążyła się znów odwrócić do szafy, gdy Will zawołał ją nagłym

- O popatrz!

Odwróciła się do niego niechętnie jednak znalezisko bardziej przykuło jej uwagę.
Pomiędzy palcami kolegi zabłysła złota plakietka, lekko w świetle pojedynczej żarówki.

- Czy... Jest prawdziwa? - zapytała zdumiona odbierając odznakę.

W gruszkowym kształcie, błyszczała pięcioramienna srebrna gwiazdka z wytłoczonym na niebiesko "Special Agent". A na górze odznaki wznosił się orzełek.

- Wygląda na oryginał - skomentował Will, patrząc jej przez ramię - Jest trochę ciężka, a blaszki służb specjalnych normalnie robią z mosiądzu.

- Dzięki, że ją znalazłeś - odparła, ocierając palcem pojedynczą łzę.

Gdyby nie dowiedziała się od Optimusa co jej mama robiła w przeszłości pewnie nigdy by odkryła że pod warstwą kurzu istnieje ważna pamiątka rodzinna.
Dziwne, że wcześniej nawet się tym nie zainteresowała sama.

Kolejny zbieg okoliczności praktycznie wstrząsnął światem dziewczyny.
Być może zwykłym przeczuciem odznaka wylądowała w jednej z wielu kieszeni.
Być może z głupiego przeznaczenia cała kamienica zadrżała silne, sprawiając, że dziewczyna niemal się przewróciła.

Latający przy wtórze ogromnego rumoru budynek nie okazał się jedynym problemem.
Nagle do środka wpadł kurz i gęsta chmura pyłu, a wstrząsy sprawiły, że szafa spadła z trzaskim na rozwalone ubrania.
Zupełnym przypadkiem ze środka wytoczył się nagle poszukiwany miś.
I zupełnym przypadkiem wśród grzmotu walących się ścian i spadających cegieł Hattie dostrzegła błysk ogromnej srebnej stali w salonie.
A przynajmniej tym co z niego zostało...

- Sideswipe?! - wrzasnęła równie zaskoczona co przerażona.

Srebrna zbroja zniknęła z upadającego budynku równie szybko co się pojawiła.
Tym razem towarzyszył temu dziki ryk i huk padającego ciała.
Dziewczyna przeskoczyła połamany mebel i wylądowała w resztkach dużego pokoju w ścianie którego ziała ogromna dziura.
Prawie wywaliła się o leżący wszędzie gruz.
Kolejny głośny ryk brzmiał już bardziej sensownie.
Zagłuszył go jednak ryk odjeżdżającego spod bloku Chevroleta.
Tak się na tym skupiła, że niemal zostałaby przedziurawiona szponem Decepticona na wylot.
Gdyby nie refleks Willa, który rzucił się na nią jak zawodnik rugby i przyszpilił do podłogi, pewnie skończyłaby jako durszlak.

- Chodź tu, węglowcu! - ryknął Barricade - Gdzie masz nasz Odłamek!?

- Decepticony nie wiedzą, że chodzi o Rdzeń? - szepnęła Willowi na ucho.

- Kto wie! - krzyknął i wstał chwiejnie. Siłą szarpnął jej plecak, który miała na barkach i wsadził do niego leżącego nieopodal pluszowego misia - Pewnie myślą, że w ten sposób namówią cię na oddanie z pozoru bezużytecznej części.

- Pokaż się żeński człowieku! - Ryknął Cade i wepchnął łapę do środka uderzając nią w podłogę i łamiąc deski na pół - Mam coś w zamian, kupko mięsa!

Hattie wytrzeszczyła oczy i spróbowała się wyrwać sierżantowi, bo przecież czym Decepticony mogły się targować?

- Puść mnie! - syknęła.

- Nie! Idziemy na dach! - szarpnął ją na nogi, odczekał chwilę aż Barricade zabierze rękę, a jeszcze zanim znów uderzył i wepchnął się do środka błyszcząc czerwonymi oczami, ona i Will przeskoczyli nad dziurami w podłodze do wyjścia na klatkę schodową.

- Nie uciekaj, ludzka samico!

Barricade znów naparł na budynek sprawiając, że resztki ścian zapadły się w sobie i niemal wepchnął się swoją obrzydliwą posturą do środka.

- Wy, węglowcy, jesteście bardzo rodzinni!

- Will, zaczekaj! - krzyknęła, gdy mężczyzna znów pociągnął ją do wyjścia, znów ratując przed zmiażdzeniem pięścią robota.

- Idziemy na dach, czekamy na Autoboty i na wojsko, zabiorą nas...

- Dziewczyynko!

Zaryczał Cade, ponownie z impetem uderzając pięścią w budynek, krusząc ścianę, która została. Dziewczyna wyszarpnęła się z uścisku przyjaciela w momencie kiedy robot zabrał rękę, otwierając dłoń.
Z pięści uleciało ciężkie bezwładne ciało, uderzając głucho o popękane deski.
Hattie poczuła jak jej serce staje, wydając niemal pisk upuszczonego z balonika powietrza...

- Nie... Nie! - ryknęła - Zabije cię, ty kupo złomu ty!

- Hattie, nie! - dopiero teraz przekonała się sile mężczyzny, kiedy ten wziął ją w silny uścisk i wyszarpnął do tyłu w kierunku ocalałych drzwi.
Gdyby się bardziej skupiła pewnie usłyszałaby wrzaski ewakuowanych ludzi i syreny służb ratunkowych.
William wyrzucił ją i sam pobiegł do bezwładnego ciała ciotki Mery.

- Nie, nie ty! - warknął Barricade, wpychając rękę i uderzył ciało mężczyzny.

Sierżant przeleciał przez popękaną ścianę i z jękiem uderzył głową o wystającą cegłę.

- Zrób im krzywdę, cholerny tosterze, to cię przerobię na konewki! - ryknęła wściekle ciemnoskóra rzucając wyzwanie robotowi.

- Chodź tu i spróbuj - zasyczał Decepticon i zaczął gmerać w poszukiwaniu dziewczyny.

Przerażona perspektywą dotyku ostrych szponów upadła boleśnie na tyłek, cofając się do drzwi wyjściowych.
Kątem oka widziała jak Will doczołgał się do jej ciotki i jak krzyczy coś przez telefon.
Nagle spojrzał na nią, ale zanim zdążył coś powiedzieć Barricade zaryczał głośno, wściekle i z bólu i został wręcz wyszarpnięty z walącego się budynku.
Powietrze przeciął dźwięk helikoptera.
Przerażona spojrzała na przyjaciela, który do niej podbiegł. Z czoła aż do brody ściekała obficie rubinowa krew.

- Dobrze się czujesz!? - wykrztusiła zdumiona - To Blackout?

- Nie, to nasi!

Pomógł jej wstać i wybiec po schodach, które jakimś cudem przetrwały.

- Zostawiamy ją? - zapytała przerażona, gdy William ciągnął ją jak bezwładną laleczkę po ocalałej części budynku.

- Ratownicy medyczni już pakują ją do helikoptera, poleci do bazy...

- Ona potrzebuje pomocy...!

- Pomogą jej! - krzyknął zdyszany.

Zatrzymali się dopiero na dachu do którego Will siłą wyważył drzwi.
Dziewczyna skuliła się jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
Miała ochotę zwymiotować cały ten stres.
Złapała się za głowę, która zaczęła pulsować dziko, aż dostała mroczek przed oczami.
Wszystkie wydarzenia, dźwięki i odczucia zlały się w jedno okropne bolesne uczucie, które brzmiało ciągłym okropnie głośnym piskiem.
Piskiem, który rozbrzmiał nagle uderzeniem tysiąca łopat tnących ze świstem powietrze.

- Chodź - krzyknął jej do ucha, ale tylko pokiwała przecząco głową czując jak słabo jej się robi.

Przyjaciel objął ją mocno i podniósł do góry. Następnym uczuciem był stukot jej brudnych trampek o podłogę śmigłowca. Will wskoczył zaraz za nią zz dziwnie błyszczącami oczami.
Leżąc na boku zobaczyła jak naprzeciw w powietrze wznosi się helikopter z czerwonym krzyżem. Mężczyzna zatrzasnął drzwi maszyny, odcinając ich od wszystkich hałasów.
Zamknęła oczy, gdy poczuła jak pilot wznosi śmigłowiec do góry.

- Hattie, dziewczyno spójrz na mnie...

Ręce Willa znalazły się na jej ramionach. Spojrzała w jego czekoladowe tęczówki i spróbowała nabrać powietrza.
Emocje jednak znów wzięły górę, gdy jej wzrok przykuła czerwona plama na jego twarzy.

- Will, ty jesteś ranny! - załkała głośno, trzęsąc się w jego uścisku.

- Dobrze, wiem. Musisz się uspokoić, nie! - szarpnął ją i posadził z powrotem kiedy próbowała chwiejnie wstać i być może, nie wiedziała, znaleźć apteczke w tej latającej puszce.

- Nn-nie chcę - szepnęła i otarła twarz z napływających strumieniem łez - Nn-nie mogę. Boję się...

- Hattie...

- Boję się! - wybuchnęła nagle płaczem, aż ten odsunął się zaskoczony - Boję się, o ciotkę, o ciebie, o Sideswipe'a i Autoboty i Odłamki! Czy moja ciocia w ogóle żyje?! - chlipnęła spazmytycznie - Nie mam nikogo poza nią i nie wybaczę sobie jeżeli coś jej się stało. I to przeze mnie! I Decepticony. Nawet nie wiem czy jesteśmy bezpieczni. Ty jesteś ranny, Autoboty rozproszone. Optimus opala się w cholernym Missisipi! A Barricade pewnie wyruszył naszym tropem. Nawet nie wiem skąd wiedział gdzie mieszkam! Nawet nie wiem dlaczego i jak nas znalazł, nawet nie wiem czy zrobi to ponownie i czy Mery z tego wyjdzie! Nie chcę żeby umarła, nie mam nikogo innego, to jeszcze za wcześnie! Nie potrafię się uspokoić Will! Nie chcę zawieść Optimusa, ale nie jestem też pieprzoną agentką. Nie jestem jak moja mama, nawet nie wiem jaka była. Chciałabym im pomóc, ale się do niczego nie nadaje, powinnam liczyć różniczki przed matura, a nie latać po Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu kawałka blachy z facetem, który zaczął mnie unikać bo mnie przypadkiem pocałował! Ja nie jestem żołnierzem, jestem normalna i nie chce się tak bawić! Chcę wrócić i żyć normalnie bez obaw, że moja ciocia umiera gdzieś na stole operacyjnym w tajnej bazie wojskowej. Albo bez obaw, że los Ziemi zależy odemnie, nie chce żeby zależał! To wy jesteście od ratowania kraju, do cholery, nie głupie nastolatki, które wpadły na kosmitów zupełnym przypadkiem wracając z imprezy. Nie chcę, Will, nie mogę! Zabierz mnie stąd, błagam...!

Podczas gdy dziewczę wbrew jej woli sparaliżował stres, a twarz była mokra od wybuchów płaczem, a ona sama trzęsła się jak osika, William w tym czasie wzdychał cicho i zaciskał nerwowo pięści.
Gdyby to od niego zależało też nigdy nie zaangażował ciemnoskórej w to całe bagno.
Zresztą oponował tak długo jak tylko mógł, godząc się z ryzykiem jakie wnosiła obserwacja Autobotów z ukrycia. Wiedział, że tylko dlatego i Decepticony wykonały wtedy ruch. Ona nie musiała wiedzieć.
Po tym wszystkim co sam przeszedł, po piekle które zgotowały mu Decepticony jedyne o czym marzył to o tym żeby chronić mężczyzn takich jak on, którzy podejmują się kontraktów nie znając dokładnie ryzyka. Którzy, tak jak jego kumple, stają się przypadkowymi ofiarami w tej nierównej walce.
Ale są to wyszkoleni żołnierze. Potrafiący chociaż trzymać broń.
Hattie jest przypadkową normalną dziewczyna, która nigdy nie powinna być wplątana w to wszystko. Powinna chodzić dalej na imprezy, zdawać egzaminy i niedziele spędzać na zakupach.
I wiele by oddał żeby jej w tym towarzyszyć.
Jednak nie mógł.
Jego miejsce było przed wrogiem, mierząc do niego z karabinu i chronić przed nim takie dziewczyny jak ona.
I dalej będzie jej bronić. Tego słowa nie pozwoli sobie złamać.

- Ww-Will? - wyszeptała w jego klatkę piersiową, kiedy mężczyzna zamknął ją w pocieszającym uścisku.
Westchnął w jej ciemne oczy, przymykając powieki i przyciągnął ją bliżej do siebie dopóki ona nie przestała drżeć.
I dopóki w śmigłowcu nie rozdarł się piszczący dźwięk alarmu.

- Nie chce przeszkadzać w tej romantycznej chwili, gołąbeczki - odezwał się niskim głosem pilot, jednocześnie przełączając jakieś guziki. Miał dziwny obcojęzyczny akcent - Ale mamy jakiegoś gnojka na ogonie!

Will puścił ją, pociągnął dziewczynę na siedzenia i nerwowo zapiął pasy bezpieczeństwa zanim zabrał głos.

- Niech zgadnę. Mój ulubiony Decepticon - warknął do pilota.

- Nie inaczej - usłyszała z kabiny, do której Will udał się szybkim krokiem - Na litość boską zrób ty coś z tym czołem!

- Za chwilę, to on? - usłyszała pukanie w szkiełko, może w radar - Zdejmij go!

- Nie ma szans, ma towarzystwo. Zresztą nie atakuje. Sorry... Poprostu, nie mogę przyjmować rozkazów od ciebie.

- Nie ode mnie!? - usłyszała pełen ryk oburzenia.

- Sierżancie?

Przez dłuższą chwilę w całej maszynie panowała cisza. Oczami wyobraźni widziała jak William nerwowo zaciska pięści i nieogoloną szczękę. Pewnie z oczu mu cisną się gromy.
Choć nigdy nie stracił panowania bezpośrednio przy niej, to widziała już jaką chęcią mordu pałał do Figisa, gdy ten mu dogryzał. Była pewna, że ta uwaga bardzo go zabolała.

- Oni nas śledzą, tak - kasztanowowłosy wreszcie odzyskał głos - Więc ich zgub.

- Nie mogę. Lecimy nad polami do cholery, to nie kanion i nie film, żeby rozbijać wroga na ścianach. Ten śmigłowiec miał was tylko zabrać...

- Więc wezwij wsparcie do cholery!

- Jaką masz pewność, że nie podsłuchują kanału? - Znów zapadła cisza - Te szmery w radiu o niczym dobrym nie świadczą.

- I mówisz o tym dopiero teraz?

- To nie ja obściskuję się na tylnych siedzeniach...

- Gregory, do cholery! - wściekł się Lennox - Ona praktycznie podała miejsce naszej lokalizacji! Będą za nami tak lecieć, dopóki nie dotrzemy na miejsce...

Po chwili usłyszała jak Will siada ciężko w fotelu pasażera i jak zaczyna cichą, nerwową rozmowę.
Probowała nie myśleć o dwóch Decepticonach, którzy lecieli bezpośrednio za nimi.
Nie prosili się o taką eskorte.
Może i Barricade za nimi nie wyruszył, ale śledzenie latającej beczki samemu nią będąc nie było dla tych okrutnych robotów żadną przeszkodą.

Spojrzała na Willa, który podszedł nagle do niej i zaczął przeszukiwać półki. Po chwili usiadł z apteczką na kolanach i starał się gazą zatamować już zaschnięty strup krwi.

- I co? - spytała, łapiąc spazmatyczny oddech.

- Kazali czekać - warknął tylko - Mamy zmienić miejsce docelowe i spotkać się tam z Ironhide'em. Kolejna bitwa odbędzie się na ziemi...

Widziała jak Will zagryza wargi i była pełna wątpliwości żeby to było z bólu. Sięgnęła po plecak i umieszczoną w nim butelkę wody, żeby przyjaciel mógł umyć twarz jak człowiek, choć poprosiła by nie moczył krwi na czole. Obawiała się, że mógłby odnowić krwotok, którego nie zatrzymali by bez szwów.
Zrobił jak poleciła.
Lepiej wyglądał bez tej pół czerwonej maski.

Znów westchnęła i tym razem wysypała z plecaka poszukiwaną zgubę. Misiak był jeszcze bardziej brudny niż zapamiętała, a bez obu niebieskich kryształków, w ogóle bez oczu wyglądał okropnie smutno.
Postanowiła skrócić jego cierpienia i z pomocą scyzoryka rozerwała mu brzuszek i główkę.

Jakie było ich zdumienie, gdy z łebka miśka wypadła mała, zgięta kartka, doczepiona do "guzika" metalu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro