Rozdział XLV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Sławek uchylił się przed opadającym na niego ostrzem. Jego przeciwnik nie był wytrawnym szermierzem. Dla zabójcy poruszał się jakby w zwolnionym tempie. Tyczyło się to również pozostałych żołnierzy. Blondyn nie miał większego problemu z odpieraniem ich ataków.
   Mężczyzna zamachnął się mieczem. Sławek kucnął, a ostrze świsnęło, tuż nad jego głową. W tym momencie walka była skończona. Zabójca wbił sztylet w udo przeciwnika. Ten nawet nie zdążył wrzasnąć, gdy blondyn, prostując się błyskawicznie, zatopił drugi sztylet w jego gardle. Z ust żołnierza wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk. Po chwili jego napierśnik zalała krew, która trysnęła mu z szyi. Po chwili osunął się na podłogę.
    Zabójca cofnął rękę, by wyciągnąć ostrze sztyletu z gardła martwego już mężczyzny. Spojrzał na swojego sojusznika. Mr X radził sobie równie dobrze. Walczył właśnie z żołnierzem, który wydawał się lepiej władać mieczem, niż przeciwnika Sławka. Ostrza mieczy obu walczących zderzyły się z metalicznym trzaskiem. Zamarli w bezruchu, siłując się ze sobą. Gdy blondyn dostrzegł, że Aleks przegrywa w pojedynku siłowym, postanowił zareagować. Cicho podbiegł do żołnierza, gdy ten był zajęty odpychanie ostrza swojego wroga i poderżnął mu gardło. Mężczyzna zachwiał się na nogach, próbując złapać powietrze. Po chwili runął na ziemię.
    - Po co się wtrącałeś?! - zirytował się Trump. - Sam bym sobie z nim poradził.
    - Nie wątpię - mruknął Sławek.
    - A jednak zwątpiłeś  - powiedział oskarżycielsko Aleks.
    Blondyn westchnął i wzruszył ramionami, pokazując tym, że kontynuowanie tej dyskusji nie ma najmniejszego sensu.
    - Może troszkę - przyznał. Spojrzał na towarzysza, by sprawdzić, czy ten ma coś jeszcze do powiedzenia. Na szczęście zabójca milczał. - Chodźmy dalej.
    Zabójcy ruszyli wzdłuż korytarza, wciąż trzymając broń w pogotowiu. Twierdza żołnierzy wydawała im się niczym labirynt, pełen zakrętów i korytarzy, w których tylko czekają na nich nowi wrogowie. Mimo to wciąż wytrwale parli przed siebie, pokonując coraz to nowsze trudności. Już dawno przestali liczyć ile trupów zostawili na swojej drodze.
    Nagle usłyszeli jakieś głosy za swoimi plecami, wiele głosów, zdecydowanie męskich. Bez wątpienia należały on do żołnierzy. Ci przekrzykiwali się nawzajem, próbując dojść ze sobą do porozumienia.
    Zabójcy spojrzeli po sobie, po czym puścili się biegiem przed siebie. Wrogów było zbyt wielu, by dali sobie z nimi rade zaledwie we dwóch. W takiej sytuacji mieli do wyboru samobójczą walkę, lub ucieczkę. Nic dziwnego, że zdecydowali się na tą drugą opcję. Sławek po chwili dostrzegł rozwidlenie korytarzy, jeden wciąż prowadził prosto, a drugi zakręcał w prawo. Wskazał palcem na ten po prawej.
    - Tam! - krzyknął do Aleksa.
    Niebieskowłosy szybko skinął głową. Obaj nieco przyspieszyli. Trump jako pierwszy dobiegł do zakrętu, lecz gdy tylko spostrzegł co się w nim znajduje zatrzymał się gwałtownie. Po chwili dopadł do niego Sławek. On również błyskawicznie wyhamował. Przed nimi pojawił się oddział żołnierzy, składający się z  około trzydziestu uzbrojonych mężczyzn. Blondyn zerknął przez ramię. Pościg już zdołał ich dogonić, odcinając im ostatnią drogę ucieczki.
    - Pułapka - warknął Sławek.
    - Jak na to wpadłeś, geniuszu? - syknął do niego Aleks.
    Blondyn zacisnął palce na rękojeściach swoich sztyletów.
    - Walczymy? - zapytał naiwnie.
    - A mamy jakiś wybór? - odpowiedział Mr X. Uniósł przed siebie miecz, gotów w każdej chwili wykonać samobójczą szarżę na przeciwników, gdy nagle, za ich plecami rozległ się ogłuszający huk. Fala uderzeniowa zwaliła wszystkich z nóg. Zabójca wyrżnął głowa o podłogę, omal nie tracąc przy tym przytomności. Leżał tak, otumaniony, zastanawiając się co spowodowało tak potężną eksplozję. Nagle usłyszał za sobą dziwnie znajomy głos.
    - O! Tu jesteś!
 
    Pięć minut wcześniej:

    Kevin i John biegli w kierunku bazy żołnierzy. Teraz już wyraźnie widzieli budynek, przypominający bardziej wielki, kamienny zamek, aniżeli wojskową fortecę. Żadnych murów, czy innego ogrodzenia, strażników również na próżno było tam szukać. Zabezpieczenia twierdzy wydawały się niemal zerowe.
    - Wejście jest z drugiej strony! - krzyknął mag elektryczności, nie przerywając biegu.
    - Trudno... - wysapał grubasek, próbując dotrzymać sojusznikowi kroku. - Nie mamy na tyle czasu, oni pewnie już są w środku.
    John jeszcze raz, bacznie przyjrzał się budynkowi. Okna były zbyt wysoko, by mogli przez  nie wejść, a drzwi znajdowały się po drugiej stronie twierdzy.
    - Więc jak zamierzasz się tam dostać?
    Kevin przez chwilę milczał. W końcu spojrzał na blondyna i uśmiechnął się zadziornie.
    - Przebijemy się - powiedział, po czym gwałtownie przyśpieszył.
    - Co? - ElRayo również zwiększył tempo, by zrównać się z magiem ziemi. - Jak do cholery chcesz rozpieprzyć kamienną ścianę?!
    - Zobaczysz - odparł tajemniczo grubasek.
    Szatyn postanowił nie dopytywać.
    Po chwili dotarli do twierdzy. Odległość dzieląca ich od ściany nie była większa niż piętnaście metrów. Obaj magowie nieco wyhamowali. John spojrzał pytająco na swojego towarzysza, który uśmiechnął się szeroko i uklęknął na jedno kolano. Przyłożył dłonie do ziemi.  Przez jakiś czas nic się nie wydarzyło. Mijały sekundy, a mag elektryczności zaczął się coraz bardziej niecierpliwić. Uważnie przyjrzał się grubaskowi klęczącemu na trawie. Zdawał się być maksymalnie skupiony, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Jego mięśnie były cały czas napięte, aż w okolicach bicepsów dało się dostrzec widoczne pod skórą żyły.
    John już miał chwycić bruneta za ramię i mocno nim potrząsnąć, gdy nagle grunt, tuż przed nimi, zaczął się podnosić. Ba! Podnosić to mało powiedziane, ziemia wręcz wystrzelił w górę, tworząc coś w rodzaju ogromnej glinianej włóczni, by następnie z hukiem uderzyć w budynek.
    Szatyn cofnął się przerażony. To wydarzenie tak go zaskoczyło, że omal nie wrzasnął. Spojrzał na fortecę, a to co zobaczył wprawiło go w niemałe zdziwienia. W ścianie ziała ogromna dziura, z której wystawała, ciągnąca się od gruntu ziemia. Co dziwniejsze, zaczęła się samoistnie poruszać, a jej kształt coraz bardziej zaczynał przypominać zjeżdżalnie. Po kilku sekundach z ziemi uformowały się gliniane schody, prowadzące prosto do wnętrza wojskowej bazy.
    - Za Narnie!  - wrzasnął Kevin i zaczął wbiegać po prowizorycznych schodach. Gdy już znalazł się na ich szczycie, wkroczył do środka twierdzy przez dziurę w ścianie. Pomieszczenie w którym się znalazł, przypominało bardziej szeroki korytarz.
    Grubasek rozejrzał się w obie strony. Z podłogi zbierali się oszołomieni żołnierze. Było ich zdecydowanie zbyt dużo, jak na zwykły patrol, więc pewnie Sławek też już jest w środku. Nagle dostrzegł zakręt prowadzący do innego korytarza. Szybkim krokiem ruszył w jego kierunku. Kątem oka zobaczył Johna, który właśnie wszedł po schodach.
    Mag ziemi przechadzał się miedzy ogłuszonymi żołnierzami, wypatrując swoich towarzyszy. W końcu spostrzegł leżącego na ziemi mężczyznę o bardzo jasnych, blond włosach. Od razu go rozpoznał.
     - O, tu jesteś! - wykrzyknął.
   


  
   
   
   
   
   
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro