Rozdział XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Roy z zaciekawieniem śledził przebieg walki dwóch magów. Mimo iż to Mike od samego początku miał większe szansę, John ostatecznie przejął inicjatywę. Skoro był w stanie wytworzyć wodę tak gorącą by stopiła lód, nic nie stało mu na drodze by odnieść zwycięstwo.
    Ten dramatyczny zwrot akcji nie podobał się Howardowi. Mag ognia wychodził z założenia że ostatecznie to z Mikiem przyjdzie mu zmierzyć się w finale. Moc lodu nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, skoro sam władał najprężniejszą kontrą na tę umiejętność. Z kolei moc Johna w porównaniu z jego własną, stanowi nie lada problem.
    Mimo wszystko, to właśnie Iseyowi kibicował Rotsu. Brown był jego rywalem od samego początku gry, więc naturalne jest to, że właśnie z nim Howard chciał stoczyć pojedynek. Zwłaszcza że w tym wypadku mieliby do dyspozycji całą arenę, na której obowiązują pewne zasady. To nie byłaby walka taka jak wszystkie, jakie dotychczas stoczyli. Ta miałaby bardziej formalny charakter. Nikt nie byłby w stanie podważyć jej wyniku.
    Kolejnym powodem dla którego Howard skrycie liczył na wygraną maga wody, była duma. John musiał udowodnić że jest godzien miana jego rywala. Choć wprawdzie już tego dokonał. Od samego rozpoczęcia walki był na przegranej pozycji, a jednak udało mu się obrócić ją na swoją korzyść. To już o czymś świadczy.
    Zresztą, powinien się martwić raczej jego własną walką. Jakim cudem miał pokonać mordercę-maniaka w tandetnej, niezniszczalnej zbroi? Nawet, gdy Howard omal nie spalił całej areny, ten żołnierz nawet się nie spocił. Cholerny RoboCop. Ale to nic, Rotsu miał w planach tak podgrzać atmosferę, że przeciwnik ugotuje sobie w tej zbroi tyłek.
    Howard ponownie skupił się na ekranie, idealnie w momencie, gdy Mike zdejmował rękawiczkę. Taki prosty gest, a wywołał w nim tak wielką falę emocji. W jednej chwili siedział w szatni, a w drugiej znalazł się na polanie, gdzie parę dni temu przyszło mu zmierzyć się z dwoma smokami. Zobaczył jak mag lodu zdejmuje rękawiczkę, a później cała polana pokryła się lodem. Zresztą nie tylko polana, znacznej części lasu też nie oszczędził. A wszystko za sprawą jednego machnięcia ręką.
    Roy nie miał pojęcia dlaczego ten facet miał tak potężną moc, ale nie miał żadnych wątpliwości jeśli chodzi o jego pozycję w top dziesiątce najlepszych graczy. Bez wątpienia mu się należała. 
    Rotsu z podekscytowaniem patrzył jak John tworzy gigantyczny słup wrzącej wody i kieruje go wprost na przeciwnika. Mike tylko wyprostował prawą rękę. To co nastąpiło później wprawiło Howarda w przerażenie. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo dostrzegł co tam się wydarzyło. W jednej chwili woda pochłonęła rękę białowłosego, a w drugiej, cała wodna spirala zmieniła się w lód, włącznie z dłońmi Iseya.
    Mike uśmiechnął się półgębkiem. Po chwili cały lód zaczął się rozpadać, jak za sprawą rękawicy Thanosa. Mag wody zaczął się gwałtownie szarpać, próbując uwolnić uwięzione ręce. W akcie desperacji przywołał kolejna falę wrzątku. Z jej pomocą udało mu się roztopić lód pokrywający jego dłonie. Upadł na ziemię, z nadzieją obserwując jak ściana wody runęła przeciwnika. Nadziej jednak szybko zgasła, gdy jego ostatni atak zmienił się w lód i rozpadł na małe kawałeczki.
    Na czole Johna pojawiły się kropelki potu. W przerażeniu zaczął cofać się na czworakach, nie odrywając wzroku od przeciwnika. Najwyraźniej zrozumiał, że nie ważne jak będzie się starał, nigdy nie da rady dorównać graczowi zajmującego trzecie miejsce w rankingu najlepszych.
    Białowłosy ruszył wolnym krokiem w kierunku przeciwnika. Wyciągnął przed siebie prawą dłoń, a w niej błyskawicznie uformował się lodowy miecz. Przyłożył go magowi wody do gardła.
    - Poddaje się - jęknął Isey zbolałym głosem.
    Howard głośno westchnął. Zawiódł się, że Brown nawet nie próbował dalej walczyć. On sam za nic by się nie poddał, chociaż na miejscu rywala... Nie, i tak by się nie poddał.
    - Cienias - mruknął siedzący w kącie szatni żołnierz.
    - Stul, kurwa, pysk! - warknął Roy. Oparł się pokusie spojrzenia na mężczyznę.
    - Mówiłem o tym lodowym - wyjaśnił. - Nie zabił.
    - Zaraz ja cię, kurwa, zabije - mruknął cicho mag ognia.
    - Świetnie, bojowe nastawienie - stwierdził z rozbawieniem żołnierz. - Ciekawe, czy powtórzysz to na arenie?
    Howard nie miał najmniejszego zamiaru wdawać się z nim w utarczki słowne, ale ten jeden raz postanowił zrobić wyjątek, by dać trochę ukojenia swej, spragnionej krwi duszy.
    - Na arenie to urzeczywistnię
    Dopiero po chwili do obu dotarło, że wszyscy na nich czekają.
    - Chyba już się tam wymordowali - powiedział zniecierpliwiony komentator. - Panowie, wasza kolej!
    Roy wziął głęboki wdech i wyszedł z szatni. Gdy znalazł się już na arenie, strzelił z palców i nie oglądając się za przeciwnikiem pomachał do tłumów. Żeby było bardziej efektywnie, gdy tylko podniósł rękę, jego dłoń zapłonęła, zostawiając po sobie pomarańczowe smugi z każdym ruchem.
    Idący tuż za nim żołnierz cicho zagwizdał.
    - Szpaner.
    Howard wzruszył ramionami.
    - Trzeba dbać o image.
    Ustawili się naprzeciwko siebie. Rotsu wbił morderczy wzrok w oczy przeciwnika. Ten lekko się uśmiechnął i założył na głowę hełm. Wyglądał w nim jak jakiś średniowieczny rycerz, tylko trochę bardziej morderczy.
    - Start! - krzyknął komentator.
    Howard gwałtownie cofnął ramiona, a jego ciało błyskawicznie zajęło się ogniem. Płomienie jednak były zdecydowanie większe niż podczas poprzedniego samozapłonu.
    Mag wystawił przed siebie prawą dłoń, a w niej pojawiła się kula ognia, wielkości piłki do ręcznej. Bez sekundy zawahania cisnął nią prosto w hełm żołnierza. Ten aż się cofnął, omal nie tracąc równowagi. Roy nie tracąc czasu wziął krótki rozbieg i skoczył na przeciwnika, kopiąc go kolanem w napierśnik. Nie osiągnął tym nic, nie licząc uporczywego bólu w kolanie. Przeciwnik nawet się nie zachwiał.
    Rotsu odskoczył do tyłu. Dla pewności cofnął się jeszcze trochę, widocznie przy tym utykając.
    Spojrzał na żołnierza. Nie widział jego twarzy, ale był niemal pewny, że ten się uśmiecha.
    - Wal się - mruknął pod nosem. - Cholerny blaszak.
    Nowoczesny rycerz wziął potężny zamach i ciął mieczem w tors maga. Howard bez trudu uniknął ataku. Przez kilka sekund zastanawiał się jaką przyjąć strategię. W końcu zdecydował się na ataki z dystansu. Odwrócił się i odbiegł od przeciwnika, by zwiększyć dystans między nimi, zapewniając tym sobie praktycznie całkowitą nietykalność. Podczas biegu obejrzał się przez ramię. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
    Żołnierz ruszył za nim, z niewiarygodną prędkością nadrabiając dzielącą ich odległość. Po kilku sekundach był tuż obok Howarda. Wziął kolejny zamach. Ostrze miecza przecięło powietrze ze świstem, nieuchronnie zbliżając się do szyi maga.
   

Ogłoszenia Parafialne!

    Witam moi drodzy. Mam dla was pewną, dość istotną informację.
    Ale na wstępnie chciałem serdecznie podziękować MrocznaCisza za świetną okładkę do Mastersów. Wiem że wykonanie jej kosztowało wiele czasu, a ja w dodatku byłem wybredny, ale efekt końcowy jest doprawdy powalający.
    Wracając do głównego tematu, postanowiłem wstawiać rozdziały w jakichś konkretnych terminach, na przykład w każdą sobotę. Godziny nie będę ustalał, bo zapewne już za tydzień bym się spóźnił, więc oczekujcie nowych rozdziałów po porostu w soboty.
Dziękuję za uwagę. Miłego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro