Rozdział XLIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Godzinę wcześniej:

    Kevin próbował opanować oddech. Przez to całe bieganie był tak wykończony, że Sławek chyba będzie musiał go nieść do tej całej bazy Rosjanina.
    Gdy już nieco ochłonął, rozejrzał się dookoła. Ku swojemu przerażenie ujrzał dziesięcioletnią dziewczynkę, która do złudzenia przypominała mu pewnego irytującego bachora. Nie było mowy o pomyłce, to bez wątpienia AniaSt.
    Dziewczynka maszerowała wesoło tuż za magiem i jego towarzyszami. Kevin z ulgą stwierdził, że jeszcze go nie zauważyła. Na widoku Ani jakby wstąpiły w niego nowe siły. Musiał się od niej oddalić i to jak najszybciej. Nie tracąc czasu wbiegł do najbliższej szczeliny między domami. Była wąska, ale nie na tyle by w niej utknął. Wciągnął brzuch i przylgnął plecami do ściany jednego z budynków. W ten sposób zaczął się przeciskać do wyjścia z małej uliczki. Liczył, że wtopi się w tłum, a Ania jakimś cudem go nie zauważy.
    Po chwili wydostał się na główną ulicę. Bez wahania popędził przed siebie, byleby tylko znaleźć się jak najdalej od swojej małej prześladowczyni.
    Głupio mu było, że zostawił Sławka i Mirajane, ale ten szczytny cel wymagał poświęceń. Oni jakoś sobie bez niego poradzą. Najwyżej później do nich dołączy.
    Przez kilkadziesiąt następnych minut włóczył się po mieście, poszukując swoich towarzyszy. Jednak bezskutecznie. Miasteczko było zbyt wielkie, by mógł ich odnaleźć, a mnóstwo małych, bocznych uliczek raczej mu tego nie ułatwiało.
    Po chwili dostrzegł coś nietypowego. Parę metrów przed nim stał mężczyzna otoczony przez grupę żołnierzy. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby szykowali się do walki. Co gorsza, znajdujący się między nimi mężczyzna nie miał przy sobie żadnej broni, czego na pewno nie można było powiedzieć o żołnierzach. Każdy z nich miał na sobie metalowy napierśnik i dzierżył długi, żelazny miecz.
    Trochę nie równe szanse - ocenił Kevin.
    Nagle, w głowie maga pojawił się pewien pomysł.
    Skoro Sławek chce zabić szefa tych żołnierzy, to znaczy, że są oni wrogami - pomyślał. - A jak wiadomo przyjaciel mojego wroga, jest moim przyjacielem. Nie... chyba jakoś inaczej to szło... Nie ważne, po prostu mu pomogę.
    Przyjrzał się otoczonemu przez żołnierzy mężczyźnie. Mimo, że to on był w zdecydowanie gorszej sytuacji, zdawał się być zadowolony z tej sytuacji. Jego postura wskazywała na niesamowitą pewność siebie. Sam mężczyzna wyglądał cholernie groźnie. Był o głowę wyższy od grubaska. Miał coś około dwóch metrów wzrostu, do tego potężna muskulatura, wskazywała na to, że lepiej z nim nie zadzierać. Długie, brązowe włosy, związane w warkocz, wzbudziły w Kevinie zazdrość. Jednak największą uwagę maga przykuły ręce bruneta. Zdobiły je tatuaże, przypominające węże.
    Grubasek wziął głęboki wdech. Chciał pomóc temu facetowi, mimo, że ten go przerażał.
    Jeden z żołnierzy zaczął coś mówić. Zapewne standardowo kazał mężczyźnie poddać się bez walki. Chyba jednak nie udało mu się go przekonać, bo brunet w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec.
    Inny żołnierz wyłamał się z okręgu i ruszył do ataku. Pobiegł do obcego, unosząc miecz nad głowę. Następnie opuścił gon z impetem. Brunet bez trudu uchylił się od śmiercionośnego ostrza. Błyskawicznie chwycił żołnierza za wyciągniętą rękę. Ten zaczął się miotać jakby go poraził prąd i to o bardzo dużym napięciu. Obcy puścił jego przedramię, a on sam padł martwy na ziemię. Przez kilka następnych sekund jego zwłokami wstrząsały potężne drgawki.
    Pozostali żołnierze zamarli, wpatrując się bez słowa w ciało towarzysza. Po chwili jeden szybko się otrząsnął. Oburącz złapał za rękojeść miecza, wziął zamach i ciął obcego w tors. Tuż przed zetknięciem się ostrza z ciałem bruneta, ten nagle znikł. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
    Kevin aż się cofnął. Nie mógł uwierzyć w to co właśnie zobaczył. Mężczyzna właśnie znikł na jego oczach. Rozejrzał się niepewnie. Ku swemu zdziwieniu dostrzegł bruneta, stojącego tuż za plecami dwóch innych żołnierzy. Położył dłonie na ich ramionach. W tym
momencie musiał porazić ich prąd, tak jak w przypadku tego pierwszego. Obaj padli na ziemię bez życia.
    Ta sceneria powtórzyła się jeszcze cztery razy. Brunet magicznie znikał i pojawiał się za przerażonymi żołnierzami, by po chwili uśmiercić ich samym dotykiem.
    Zostało już tylko dwóch żołnierzy. Młodszy z nich spojrzał na obcego, po czym upuścił miecz i rzucił się do ucieczki. Jego towarzysz bez wahania zrobił to samo. Jednak brunet nie okazał im litości. Zmaterializował się tuż przed nimi, chwytając obu za czaszki. Przez ich ciała przeszły iskry. Dosłownie. Kevin widział elektryczne wiązki otaczające ich ciała. Żołnierze padli martwi.
    Kevin zamarł. Wpatrywał się tępo w bruneta. Bezwzględny i cholernie silny mag elektryczności, który ewidentnie nie przepada za tutejszymi służbami. Nie mogło złożyć się lepiej. 
    Grubasek podszedł do obcego pewnym krokiem. Starał się wyglądać na zdecydowanego, groźnego gościa.
    - Nieźle - pochwalił bruneta. Jego głos zabrzmiał nico zbyt piskliwie.
    Mag elektryczności spojrzał na niego mrożącym krew w żyłach wzrokiem.
    - Spieprzaj leszczu - warknął.
    Kevina oblał zimny pot. Mimo wszystko postanowił dalej zgrywać pewnego siebie. Odchrząknął stanowczo.
    - To był komplement - zauważył.
    Brunet przyjrzał mu się uważnie. Kąciki jego ust uniosły się lekko, by po chwili wrócić do poprzedniego stanu, tak jakby miał się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.
    - Przestań zgrywać herosa - polecił. - Nogi ci się trzęsą.
    No i pozory trafił szlag.
    - Walić - mruknął grubasek. - Mam dla ciebie propozycję.
    - No i przegiąłeś. - Mag elektryczności gwałtownie cofnął prawą rękę. Po jego dłoni przeszły elektryczne iskry.
    Przez głowę Kevina przeszły tysiące myśli; co zrobił nie tak? Dlaczego udawał jakiegoś cholernego bohatera? Czy ten koleś skonsultował się już z psychiatrą?
    Grubasek poczuł jak dłoń maga dotyka jego ramienia. Ku swojemu zdziwieniu nie czuł bólu. Właściwie to nic nie czuł.
    Brunet nagle się roześmiał.
    - Spokojnie, tylko żartowałem - powiedział z rozbawieniem.  - Nawet nie wiesz ile bym teraz dal za aparat.
    Pierdolony śmieszek - pomyślał Kevin, próbując uspokoić oddech.
    - Nic ci nie jest? - Mag elektryczności uśmiechnął się pobłażliwie.
    Grubasek wysilił się na pewny ton.
    - Właściwie to... lekko mnie zaskoczyłeś.
    W rzeczywistości omal nie dostał zawału. Serce waliło mu jak młotem, a po karku spływał mu zimny pot.
    - Dobra, to czego chcesz? - zapytał brunet.
    Kevin wziął głęboki wdech. Po chwili, powoli wypuścił powietrze z ust, by się uspokoić.
    - Powiedz... Nie przepadasz za armią, nie?
    Obcy zaśmiał się krótko.
    - Właściwie, to oni nie przepadają za mną.
    - Z wzajemnością, jak mniemam - zgadną grubasek.
    - No, a jak! - odparł dziarsko. - Właściwie, to jestem na misji. Zaproponowano mi sporą sumkę, za zabicie niejakiego Ivankowa.
    Kevin omal nie zakrztusił się własną śliną.
    - Serio?
    Mag elektryczności spojrzał na niego z nieukrywanym zdziwieniem.
    - No... tak - potwierdził.
    Grubasek uśmiechnął się z satysfakcją. To musiało być zrządzenie losu. W tym mieście na nie udałoby mu się znaleźć odpowiedniejszej osoby do swoich planów. 
    Splótł palce, nieco się rozluźniając.
    - To świetnie się składa...
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro