Rozdział XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Gregory Roberts oglądał ze znudzeniem walkę maga ognia z uzbrojonym w kuszę najemnikiem. Było to niezwykle krótkie widowisko.
    Rotsu już na samym początku walki wykonał samozapłon. Temperatura wokół niego musiała wynosić około trzystu stopni. Najemnik był wobec niego praktycznie bezbronny. Drewniane bełty wystrzelone z kuszy się go nie imały. W lecie zmieniały się w proch, nim choćby dotknęły Howarda. 
    Shantaram mimo niechęci dokładnie analizował każdy ruch maga. On sam walczy zaraz po nim i będzie to pojedynek kończący ten etap turnieju, co za tym idzie, jeśli Roberts pokona swojego pierwszego przeciwnika, następnym będzie jeden z obecnie walczących. Nie łudził się, że dane mu będzie zmierzyć się z najemnikiem. Oczywiście musiał mu się trafić cholerny mag ognia. On tak jak i większość graczy nienawidził magów ognia. Są zbyt silni, żeby człowiek uzbrojony tylko w miecz mógłby się z nim mierzyć.
    Gregory jednocześnie uświadomił sobie, że gdyby top dziesięciu graczy zostało wytypowane na podstawie rzeczywistej siły, zamiast ilości zdobytych punktów, przynajmniej połowa miejsc zostałaby zajęta właśnie przez magów ognia. Zapewne znalazł by się w niej jeszcze ten mag lodu z drugiej walki. Bez wątpienia to właśnie on znajdzie się w półfinałowej walce tamtej grupy.
    Gregory ziewnął przeciągle. Mimowolnie wrócił myślami do tamtej nocy, gdy oszukał tą blondynę. Miał się z nią podzielić nagrodą za Hainza... ba, mieli go wspólnie dostarczyć odpowiedni służbom, a on zwinął się pod osłoną nocy, zabierając ze sobą przestępcę. Zostawił ją samą na skraju lasu i pozbawił należnej jej nagrody. Nie wiedział dlaczego ciągle o tym myśli. Może to przez wyrzuty sumienia? Nie, przecież co chwila robił podobne przekręty i dotychczas nigdy mu to nie przeszkadzało. To raczej przez poczucie że powinien poderżnąć jej wtedy gardło. Ciągle miał dziwne wrażenie że teraz ta dziewczyna szuka go, kierowana rządzą zemsty.
    Odsunął od siebie te myśli. Teraz nie to było najważniejsze.
    Spojrzał na arenę. Mag ognia właśnie pokonał dystans dzielący jego i przeciwnika. Najemnik w próbie ocalenia skóry wymierzył w twarz Howarda. Pociągnął za spust. Efekt strzału był taki sam jak za każdym razem. Gdy bełt zbliżył się o metr od maga, pozostała po nim tylko ciecz z roztopionego grotu.
    Roy podszedł jeszcze o parę kroków, a otaczające go płomienie znikły. Szybkim ruchem chwycił za łoże nienabitej kuszy. Wtedy jego prawa ręka na panów zaczęła płonąć. Przerażony najemnik próbował wyszarpać broń z ręki przeciwnika. Mag po chwili puścił, ale kusza do niczego już się nie nadawała. Jej drewniana konstrukcja zajęła się ogniem, więc najemnik cisnął ją na piach areny. Nie pozostało mu już nic innego jak zrezygnowanie z pojedynku. Dalsza walka nie miała sensu. Mężczyzna miał w prawdzie nóż ukryty w połach płaszcza, ale nie był zbyt dobry w walce wręcz, czego z pewnością nie można było powiedzieć o magu.
    - Poddaje się! - krzyknął najemnik, nim Howard zdążył zadać mu pierwszy cios.
    - Wygrywa mag ognia - oznajmił ze znudzeniem komentator. - Następni!
    Gregory zaczął się zastanawiać czy ten komentator byłby taki wyszczekany, gdyby choć raz stanął na arenie.
    Westchnął głośno i ruszył  na arenę. Jego przeciwnik już tam czekał. Był to żołnierz, uzbrojony w długą, srebrną włócznię.
    Mężczyzna wyciągnął do Gregorego rękę, a ten z niechęcią ją uścisnął. Shantaram uważał że nie ma sensu spoufalać się z wrogiem. Lepiej go pokonać.
    Obaj odsunęli się od siebie i dobyli broni w napięciu czekając na sygnał do rozpoczęcia walki.
    - Na polu bitwy stoi już trzeci żołnierz - oznajmił. - Miejmy nadzieję że walka będzie ciekawa jak u jego poprzednika.
    Gregory i jego przeciwnik patrzyli sobie w oczy z napięciem czekając na sygnał do startu. Łowca nagród obrócił w dłoni miecz, nie spuszczając wzroku z żołnierza. Ten stał jak posąg, co wskazywało że planuje przyjąć postawę defensywną.
    - Długo jeszcze będziecie się tak na siebie gapić? - zniecierpliwił się komentator. Dopiero po chwili zrozumiał że nie ogłosił rozpoczęcia walki. - No już, możecie zaczynać.
    Żołnierz od razu wyprowadził pchnięcie. Gregory odskoczył w tył jak poparzony, omal niem tracąc przy tym równowagi. Wystarczył chwila zawahania i przegrał by walkę nim ta się na dobre zaczęła.
    Shantaram przyjął obronną postawę, czekając aż jego przeciwnik ponowi atak, ale zamiast tego żołnierz cofnął się o krok. Gregory miał czas na przeanalizowanie sytuacji i ocenienie własnych szans na zwycięstwo, przeciwko włócznikowi. Wprawdzie miał miecz o długim ostrzu, ale co za tym idzie, o większym ciężarze. Do wyprowadzania ataków musiał więc trzymać rękojeść oburącz. Długie ostrze co prawda zwiększało zasięg w bezpośrednim starciu, ale jednocześnie uszczuplało jego możliwości związane z obroną, gdyż ciężar jednak robił swoje. Żołnierz natomiast miał nad nim przewagę w prędkości. Co prawda jego włócznia była lżejsza niż półtoraręczny miecz i łatwiej było nią manewrować, ale jeśli Gregoremu uda się zbliżyć do przeciwnika na niewielką odległość to on przejmie inicjatywę.
    Podczas gdy łowca nagród rozważał wszystkie możliwe opcje, żołnierzowi znudziło się już czekanie. Wyprowadził kolejny atak. Roberts bez problemu sparował pchnięcie. Przeciwnik doskonale się tego spodziewał. Gdy tylko Gregory odbił swoim mieczem włócznię w dół, żołnierz lewą nogą zrobił spory wykrok w kierunku przeciwnika i z całej siły przywalił mu drugim końcem włóczni w twarz.
    Shantarem zatoczył się w tyłu. Oberwał prosto w kość policzkową. Ból był nie do zniesienia.
    Włócznik nie tracił czasu. Gdy tylko Gregory się odsłonił, ten z całej siły kopnął go w tors.
    Łowca nagród pod wpływem uderzenia runął na plecy, wypuszczając z rąk miecz. Uderzając plecami o ziemie wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Żołnierz wycelował mu grotem włóczni w pierś.
    - No i mamy już kolejnego zwycięzce - powiedział bez emocji komentator. - To była już ostatnia walka i możemy przejść do następnego etapu. Wystarczy tylko dopełnić formalności.
    - Poddaj się - warknął żołnierz.
    - Wal się! - Shantaram podciął mu nogi.
    Następne dziesięć sekund wydawało się płynąć jakby w zwolnionym tempie. Żołnierz padł na ziemię, a jego włócznia wypadła mu z rąk i potoczyła się parę metrów dalej. Gregory tymczasem przeturlał się na bok, by szybciej znaleźć się w pobliżu wcześniej upuszczonego miecza. Błyskawicznie sięgnął do ekwipunku i wyjął z niego kuszę, oraz pełen kołczan. Wyjął z niego jeden bełt i położył obok. Oparł nogi na łuku kuszy, dłońmi chwycił za cięciwę i zaczął ją ciągnąć. Cienka linka wbiła mu się w palce, pozostawiając na nich krwawą pręgę.  Kątem oka zobaczył jak żołnierz podnosi się z ziemi.
    Wreszcie udało mu się naciągnąć cięciwę. Chwycił za leżący obok bełt i nałożył ją na kuszę.
    Włócznik był już metro od niego. Trzymał oburącz za drzewce swojej borni, celując grotem w tors łowcy nagród.
    Shantaram bez wahania podniósł kusze nad wysokość oczu i pociągnął za dźwignię spustową. Bełt kuszy utkwił w piersi żołnierza. Ten opuścił włócznię, tępo wpatrując się w twarz swojego oprawcy.  Po chwili opadł na kolana, by następnie runął twarzą na ziemię.
    - Wygrywa łowca nagród! - Wykrzyknął podekscytowany komentator. - Co za nagły zwrot akcji! Wydawało się że żołnierz na dobre przejął inicjatywę, a teraz leży martwy!
    Gregory schował do ekwipunku kusze oraz miecz. Bez słowa ominął ciało swojego niedawnego przeciwnika. Ruszył w kierunku szatni. Po drodze minęli go dwaj NPC, którzy mięli pozbyć się ciała z areny, przed następną walką.

    Gdy Roberts wszedł do szatni, przywitały go chłodne spojrzenia trzech pozostałych zawodników. Łowca nagród postanowił je zignorować. Usiadł na najbliższej ławce, czekając na rozpoczęcie następnego etapu. Spojrzał przed siebie,a jego wzrok mimowolnie padł na ubranego w dresy mężczyznę. To był ten mag ognia, który zakumplował się z - już martwym - łowcą nagród.
    Mężczyzna wpatrywał się w niego swoimi ciemno-żółtymi oczami, które zdawały się płonąć żywym ogniem. Gregory właśnie stał się jego przyszłym celem.
   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro