Rozdział XXXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Roy bez słowa wpatrywał się w wiszący na ścianie monitor. Niecierpliwie obserwował walkę dwóch magów ognia. Już dawno przestały interesować go wynik wyniki innych pojedynków. Liczyło się tylko to, by przejść dalej i spalić tego pieprzonego mordercę w legendarnej zbroi.
    Tymczasem na arenie Mike walczył z innym magiem lodu. Jego przeciwnik stworzył lodowy miecz i ruszył do ataku. Mike ziewnął. Machnął ręką, a mag został uwięziony w dwumetrowej bryle lodu.
    - Wygrywa największy przeciwnik dobrej zabawy - oznajmił znudzony komentator. - Wraz z rozpoczęciem ćwierćfinału coraz bardziej zaczynam tracić nadzieję na ciekawa walkę. Oby tak dalej panowie!
   
    Następny walczył Isey. Walka trwała równie krótko co poprzednia. Uzbrojony w noże najemnik poległ w starciu z gigantyczną falą wody.
    John Brown wrócił do szatni. Był na siebie wściekły. W obu walkach stworzył tsunami, co zużywało spore pokłady energii. W półfinale będzie musiał zmierzyć z Mikiem, a jego lodowa magia może być nieco problematyczna. Żeby zapewnić sobie choć minimalne szanse, będzie musiał wypić leczniczą miksturę. Ona doda mu energii, ale zażywanie jej bez ran do zagojenia zawsze niesie za sobą nieprzyjemne skutki uboczne.
    Mniejsza o to - pomyślał. - Dziesięć tysięcy złotych monet jest tego wart.
    Isey usiadł na ławce, naprzeciw ekranu. W szatni był już tylko on i Mike. Mag lodu zdawał się być nieobecny. Siedział w bezruchu, wpatrując się w ścianę.
    Zapewne myśli na co wyda kasę z turnieju - stwierdził w myślach John. - Dupek.
    W rzeczywistości Mike rozmyślał o dwóch mężczyznach, których bezpowrotnie zmienił w lodowy posąg. Technologia w grze nie pozwalała na rozmrożenie ich w takim tempie, by ich organizm zaczął od nowa pracować. Tamten mag lodu ma szansę przeżyć, pod warunkiem że rozmrażanie nie zajmie zbyt długo. Zbyt szybkie również może wywołać szok termiczny, ale jeśli się nie myli, organizm maga lodu może wytrzymań nawet temperaturę poniżej czterdziestu stopni Celsjusza i nie ponieść żadnych szkód, spowodowanych odmrożeniem. Inaczej jest jednak, gdy tkwisz uwięziony w lodzie. Dopóki jego organizm całkowicie nie obumrze, moc maga lodu chroni go przed chłodem. Niestety, ale dla żołnierza z pierwszej walki nie ma już ratunku.
    Mike nie pisał się na taki los. Kupił grę ponieważ miała być ogromnym hitem na rynku gamingowym, a zważając na jego budżetem nie było problemu z ceną. Chciał się dzięki niej zrelaksować po treningach. Wszystko miało sprowadzać się tylko i wyłącznie do niewinnej rozrywki.
    Gdyby ktoś parę miesięcy temu powiedział mu że będzie zabijał ludzi dla pieniędzy, zostałby natychmiastowo odesłany do najbliższego psychiatry. Bo niby dlaczego on, człowiek sukcesu, który nie może narzekać na brak kasy, miałby dla niej zabijać? Niestety, ale teraz jest w innym świecie, cały jego dorobek pozostał, jakby w odległym wymiarze. Tak jakby nigdy go nie było. Tu, w grze, obowiązują inne zasady.
  
    Isey z zaciekawieniem obserwował walkę maga ognia i żołnierza noszącego na sobie legendarny item w formie zbroi.
    Mag ognia zawzięcie atakował przeciwnika. Żołnierz nie był wstanie uchronić się przed otaczającymi go niebieskimi płomieniami. Szczupły chłopak bez opamiętania zadawał mu cios za ciosem. W połączeniu z strumieniami ognia, które smagały zbroję żołnierza niczym bicze, stanowili niezwykle destrukcyjną siłę. Ale, jak się okazuje, to nie wystarczyło, by przebić się przez legendarny item. Na zbroi nie pojawiła się choćby drobna ryska, a mag wciąż atakował, tracąc cenną energię i pokłady magi. W końcu opadnie z sił, a wtedy walka będzie już rozstrzygnięta.
    John pokręcił z zażenowaniem głową. Chłopak dal się całkowicie pochłonąć emocją. Zawładną nim gniew, wyłączając mu zdolność logicznego myślenia. Atak frontowy to w tym wypadku nie była najlepsza decyzja jaką mógł podjąć.
    Brownowi przeszło nawet przez myśl że Rotsu rozegrał by to lepiej, nawet owładnięty furią. Za to właśnie go cenił, nie ważne w jak beznadziejną sytuację by się wpakował, zawsze potrafi z niej wyjść obronną ręką.
    Zgodnie z przewidywaniami Johna, po paru minutach chłopak stracił już niemal całe rezerwy siły. Ledwo trzymał się na nogach, w przeciwieństwie do jego przeciwnika, który najwyraźniej miał się świetnie.
    Żołnierz chwycił oburącz swój gigantyczny miecz, odrzucając tarczę na piach areny. Błyskawicznie znalazł się tuż przy magu, i wymierzył mu potężnego kopniaka w piszczel. W prawej nodze chłopaka coś niepokojąco strzeliło, a on sam padł na kolano. Nim zdążył zorientować się w sytuacji, ostrze miecza przeszyło mu brzuch, przechodząc na wylot przez jego ciało.
    Żołnierz wyszarpał miecz z ciała chłopaka. Mag spojrzał na swój tors, a jego twarz nagle przybrała szary odcień. Z ogromnej rany strumieniami wylewała się krew. Czerwona substancja zalała mu całe spodnie, by później wsiąknąć w piasek, zostawiając na nim szkarłatny odcień.
    - Koniec walki! - oznajmił komentator.
    Żołnierz całkowicie go zignorował. Podniósł miecz nad głowę, by zadać magowi ognia ostateczny cios, cięcie które bez wątpienia pozbawi go życia.
    - Ej! Nie słyszałeś?! - wykrzyczał komentator. - Tyle! Już wygrałeś! Opuść ten cholerny miecz.
    Mężczyzna jednak wciąż rwał w bezruchu, dzierżąc w rękach śmiercionośną broń. Delektował się każda chwilą, patrząc swojej ofierze w oczy i wyłapując w nich strach. Uwielbiał oglądać jak w oczach ludzi gaśnie życie, dopiero wtedy czul się jak prawdziwy wojownik. W końcu zdążył się nacieszyć oglądaniem cierpienia chłopaka. Przygotował się do wykończenia maga. Wziął potężny zamach, by następnie opuścić ostrze prosto na głowę rannego.
    - Stój! - wrzasnął komentator, ale jego słowa zagłuszył potężny wybuch.
    Cała arena nagle stanęła w ogniu. Nikt nie wiedział co się właśnie wydarzyło. Cały widok zasłaniał ogień i gęsty jak smoła dym. Po chwili z płomieni wyłoniła się czyjaś sylwetka. Tajemniczy przybysz kroczył w ogniu ku miejscu, w którym przed chwilą znajdowali się dwaj walczący. Dym zaczął się przerzedzać, a wszyscy ujrzeli twarz owego mężczyzny. Był to nie kto inny, jak Roy Howard.
    Rotsu podniósł ciało rannego maga i zarzucił go sobie przez ramię, ignorując plamiącą jego ubrania krew. Parę metrów od nich, na piasku leżał żołnierz. Zwycięzca pojedynku nie był pewny tego co się przed chwilą wydarzyło. Podniósł się z ziemi i zobaczył plecy mężczyzny, który niosąc jego byłego przeciwnika wchodził do szatni.

    Gregory patrzył w przerażeniu, jak Howard omal nie wysadził całej areny w powietrze. I to miał być jego przyszły przeciwnik? Nie ma mowy że da rade oprzeć się tak destrukcyjnej sile maga. Bez wątpienia zginie jeśli podejmie się walki z nim.
    Odruchowo cofnął się o parę kroków, gdy niecałą minutę później Roy wrócił do szatni, niosąc wykrwawiającego się chłopaka.
    Howard położył młodego maga na najbliższej ławce. Sięgnął do ekwipunku po fiolkę z leczniczym eliksirem. Odkorkował ją, a w szatni rozprzestrzeniła się nieprzyjemna woń medykamentu. Szybko rozchylił chłopakowi usta i wlał do nich całe lekarstwo.
    Rany na brzuchu chłopaka zaczęły się goić w błyskawicznym tempie, a on sam wziął głęboki wdech. Usiadł, protestując się, na ławce. Rozejrzał się dookoła. Jego wzrok padł na twarz Roya.
    - Uratowałeś mnie? - zapytał z nutką niedowierzania w głosie.
    - Nie - odparł chłodno Howard.
    - Aha.
    Tymczasem Gregory rozważał dalsze opcje. Mógł się wycofać, lub stanąć do walki z magiem,  kilkukrotnie przewyższającym go umiejętnościami. Wygrana była tak mało prawdopodobna, jak wygrana w totolotka, gdy nawet nie wzięło się udziału. Nawet jeśli jakimś cudem uda mu się zwyciężyć, jego następnym przeciwnikiem będzie żołnierz, który najwyraźniej mocno przeholował ze sterydami, a ponadto ma na sobie praktycznie niezniszczalną zbroję. Po dłuższym zastanowieniu postanowił zrezygnować z pojedynku.

   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro