Walentynkowy rozdział.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Walentynki? No okay, każdy pretekst jest dobry żeby walnąć przedpremierowy rozdział.


     Sławek poczuł jakiś dodatkowy ciężar na materacu swojego łóżka. Tajemniczy gość wybudził go ze snu. Zabójca spał zaledwie trzy godziny. Wprawdzie to nie było zbyt wiele, mimo tego blondyn czuł się wypoczęty. Jego klatka piersiowa wciąż pulsowała bólem, ale nie zwrócił na to uwagi.
     Wciąż miał zamknięte oczy, więc nie wiedział kto właśnie siedzi na jego łóżku. Nie zamierzał ich otwierać, ponieważ był pewny że to Mirajane. W dodatku był ciekaw jakie ma plany wobec jego osoby. Sam nie miał pojęcia na co liczył. Mimo to cierpliwie czekał. Przeleżał bez ruchu około dwóch minut, aż w końcu zaczął się niecierpliwić.
     Po chwili poczuł jak ciężar na materacu nieco zelżał. W tym samym momencie coś rzuciło cień na jego twarz. Instynkt podpowiadał mu, że Mirajane nachyla się nad nim. Wyczuł że jej twarz jest coraz bliżej jego własnej.
     "Czy ona chce mnie pocałować?!" - przeszło mu przez myśl. - "Nie, na pewno nie."
     Teraz wyraźnie czuł jej ciepły oddech na swoich ustach. Już był pewny, że dziewczyna chce go pocałować. Złożył wargi w mały dzióbek i delikatnie uniósł głowę, by usta ich obu zetknęły się ze sobą. Udało się. Oboje pogrążyli się w namiętnym pocałunku. I nagle usłyszał głos Mirajane.
     - Co wy do cholery robicie?!
      Sławek ze zdziwieniem otworzył oczy. To co ujrzał wprawiło go w niemałe obrzydzenie. Zobaczył twarz Kevina, wpatrującego się w niego z obrzydzeniem. W oczach maga było tak wielkie zdziwienie jak w jego własnych. Błyskawicznie oderwali od siebie wargi i odwrócili głowy.
     Blondyn splunął na podłogę, nagromadzoną w ustach śliną. Usłyszał jak grubas robi dokładnie to samo. Miał ochotę zwymiotować, ale powstrzymał się siłą woli. Spojrzał an stojącą w drzwiach Mirajane. Ta wbiła w niego pełen zniesmaczenia wzrok. Wygląda na to, że weszła dopiero by zobaczyć jak... Na samo wspomnienie niedawnego pocałunku zrobił mu się niedobrze.
     - Doba, nie będę wam przeszkadzać - powiedziała dziewczyna. Następnie, nie czekając na reakcję pozostałej dwójki, opuściła pokój.
     - Poczekaj! - krzyknął za nią Sławek. - To nie... - Nie dokończył, bo poczuł w ustach nieprzyjemny, metaliczny smak.
     Zabójca podbiegł do otwartego okna i zwymiotował na zewnątrz. Przez myśl przeszło mu, że jeśli ktoś akurat pod nim przechodził, raczej nie ma dziś szczęścia.
     Gdy skończył opróżniać żołądek, wziął dwa głębokie wdechy. Wyprostował się i wbił mordercze spojrzenie w maga ziemi, próbującego za wszelką cenę pozbyć się śliny z ust.
     - Co to, kurwa, miało być?! - wykrzyknął wściekły zabójca.
     - Lepiej ty mi to powiedz! - odkrzyknął grubasek. - Sam mnie pocałowałeś!

      Tymczasem:

     - Dziś walentynki - zauważył Oskar.
     - I co z tego? - zapytał Gareth.
     Włócznik wzruszył ramionami.
     - Właściwie to nic...
     Żołnierze siedzieli na skraju lasu, oparci o rosnące tuż obok siebie drzewa. Zrobili właśnie krótki postój, by dać koniom odpocząć i przy okazji rozprostować nogi. Przed chwilą zrobili sobie krótki spacer po lesie, a teraz relaksowali się oparci o drewniane pnie, które nie do końca sprawdzały się w roli miękkich poduszek.
     Oskar znów postanowił podjąć rozmowę.
     - Twoja dziewczyna pewnie za tobą tęskni.
     - Nie mam dziewczyny - odpowiedział krótko Gareth.
     - Nie? - zainteresował się włócznik. Jego oczy niemal zabłysły. Nareszcie pojawiła się nadzieja.
     - Nie - przytaknął.
     Przez kilka sekund zapanowała cisza. Oskar z szerokim uśmiechem na ustach wsłuchiwał się w śpiew ptaków. Kątem oka zerknął na Garetha. Aż wstrzymał oddech na widok jego muskulatury. Czarny, ciut za ciasny podkoszulek idealnie podkreślał jego umięśnioną klatkę piersiową. Ale tężyzna nie była jego jedynym atutem. Blond włosy opadające na czoło idealnie pasowały do jego szczupłej, przystojnej twarzy. Blizna tuż nad lewym okiem sprawiała, że wyglądał jeszcze bardziej męsko.
     - A ty? Masz kogoś? - zapytał niemal bezinteresownie szermierz.
     - Nieee - odparł przeciągle włócznik. - Jeszcze nie.
     - Jeszcze? - zdziwił się Gareth. - Masz już kogoś na oku?
     Oskar potrząsnął gwałtownie głową, by odpędzić od siebie napływające mu do głowy marzenia.
     - Powiedzmy...
     - Yhm - skomentował krótko Gareth. - Dobra, dosyć tego wylegiwania się. Jeśli chcemy dotrzeć dziś do Kwatery Głównej musimy się pośpieszyć.
     - Jak uważasz - mruknął Oskar i ruszył do swojego wierzchowca.


 Gdzieś indziej:

     Leo siedział w cieniu wysokiego dębu i przypatrywał się Lucy, zmieniającej mu opatrunek.
     - Dlaczego po prostu nie mogę wypić mikstury leczniczej? - zapytał. - W ciągu godziny mógłbym już biegać.
     - Bo ostatnie omal przez nią nie umarłeś - przypomniała LaRose.
     - To co innego - mruknął łucznik.
     Czerwonowłosa zbyła jego uwagę milczeniem.
     - Hm... Tak się zastanawiam... - zaczął Leo.
     - Co? - dopytała Lucy.
     - Odkąd uwięziono nas w grze minęło dwadzieścia cztery dni - oznajmił brunet. - Czyli dziś wypadają walentynki.
     - Jeśli czas tu mija tak samo szybko jak w prawdziwym świecie, to masz rację - stwierdziła zabójczyni.
     Leo nerwowo potarł dłonią kark.
     - Więc... Tak sobie pomyślałem...
     - No, wyjąkaj się wreszcie - pospieszyła go Lucy. Kąciki jej ust lekko się uniosły.
     - Bo... eee... - Łucznik nie mógł się wysłowić.
     LaRose uśmiechnęła się wesoło. Oparła dłoń na piersi Leona i zbliżyła usta do jego twarzy. Przez krótką chwilę oboje wpatrywali się sobie w oczy. Gdy ich wargi już się ze sobą zetknęły, brunet nagle się skrzywił. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
     - Ała, kurwa... - warknął. - Moja noga!
     Dopiero po chwili Lucy zrozumiała, że niechcący oparła drugą rękę o jego ranne udo. Cofnęła się pospiesznie.
     Łucznik westchnął z ulgą, gdy ból zelżał. Spojrzał wymownie na swoją towarzyszkę.
     - Zepsułem nastrój?
     - Yhm - przytaknęła.
     Leo cicho jęknął.
     - Czyli nie będzie powtórki? - zapytał z nadzieją w głosie?
     - Yhm.
     - Jesteś zła?
     - Yhm.
     - Yhm - mruknął Leo.

W międzyczasie:

     Nie wszyscy spędzają walentynki tak sielsko jak inni. Na pewnej arenie, podczas finału pewnego turnieju dwóch magów jest właśnie w trakcie pojedynku.
     Howard z gracją wylądował na ziemi. Spadł na równe nogi. Podniósł wzrok by rozeznać się w sytuacji. Stał zaledwie dwa metry za zdezorientowanym przeciwnikiem. Bez wahania podszedł go niego. Zrobił spory wykrok do przodu i koncentrując całą energię w prawej pięści, wymierzył mu potężny cios między łopatki.
     Pięść Howarda przeszła na wylot przez ciało Mikea. Roy zamarł w bezruchu.
     "Wygrałem?" - zdążył pomyśleć, zanim w pełni dotarło do niego co właśnie zrobił.

Eee... to ten... walentynek... wesołych... Eee... Tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro