And it's safer, than the strange land, but I still care for myself

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrzył pustymi oczyma na panoramę miasta przez szybę mieszkania, która była dla niego jakby dziwnymi kratami celi, tylko takimi, które udają przyjazne. Słuchał monotonnego tonu głosu ludzi w telewizorze, ale nie wyłapywał żadnych wartych uwagi zdań. Wszystko odrealnione, obce. I tak nieistotne dla ucha kota.

Zjeżył burą sierść, kiedy usłyszał chrobot zamka w drzwiach. Domownicy wyszli. Ktoś z nich niedługo wróci, jak zawsze. Ale co z tego? Nawet chociaż się starali, to nie było to samo. 

On wychował się wśród śmietników, żyjąc z dnia na dzień, niepewny swojego losu, ale miał poczucie, że jest sam swoim panem. Miło byłoby powiedzieć, że czuł wtedy wiatr w futrze, że czuł zapach świeżej trawy, ścigał polne myszy... Tak nie było, jego życie było nieustającą walką o resztki... i o oddech, wśród tego wszechobecnego smrodu spalin.

Tu miał jedzenie, miejsce do spania, byli ludzie, którzy martwili się o niego... Ale czegoś tu brakowało. Przestrzeni. Tak, wśród czterech ścian czuł, że nie jest sobą. I że prędzej czy później odbierze mu to rozum.

Nie miał jak pożegnać się z domownikami, dobrze to wiedział. będą się zamartwiać o niego... Ale on musiał też dbać o siebie. Dlatego ułożył plan.

Czekał przy drzwiach, doskonale wiedząc, co musi zrobić. Kiedy tylko uchyliły się na tyle, by mógł wyjść, wystrzelił jak torpeda, nawet nie dając szansy człowiekowi na próbę zatrzymania go. Biegł na oślep przez klatkę schodową, wiedziony instynktem i węchem w stronę sprytnego wyjścia z budynku. Piwnica, zawsze otwarta, a tam małe okienko, na szczęście uchylone...

I poczuł wolność.

Razem ze smrodem spalin, śmieci, miejskim jazgotem...

Ale tego potrzebował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro