Rozdział.11.
- Alfo Luna nie jest człowiekiem.- westchnął- Ona jest...
- Jak to nie jest człowiekiem?!- warknąłem- A czym do kurwy?!
- Kiedy oznaczyłeś Lunę coś mi nie pasowało, więc postanowiłem zrobić dokładniejsze badania. Okazało się, że Luna nie jest człowiekiem a dzisiejsze zdarzenie tylko to potwierdza.
- Co to wszystko ma znaczyć?- nie rozumiałem o czym on mówi
- Z badani wyszło, że Luna jest wilkołakiem i...- nie skończył bo mu przerwałem
- Jak to możliwe?
- Alfo daj mi skończyć.- westchnął- Luna nie jest zwykłym wilkołakiem. Ona jest wilczycą. Wilczycą Alfa.
- To nie możliwe wilczyce Alfy już dawno wyginęły. Ostatnia wilczyca urodziła się ponad tysiąc lat temu. Ale to by oznaczało, że Alex jest...
- Urodzona w tysięczną pełnie księżyca.- dokończył lekarz- Alfo musimy ją chronić. Tak silna Luna będzie pożądana przez każdego Alfę.
- Co mam zrobić?
- Jak najszybciej dokończyć proces parowania.
- Ona nie jest gotowa.- szybko zaprzeczyłem
- Gotowa czy nie musi to zrobić. Im szybciej tym lepiej.
- Na razie nie może się niczego dowiedzieć. Rozumiesz?
- Tak Alfo.
- Dobrze możesz odejść.
Stałem przed drzwiami jeszcze chwile i myślałem jak to rozegrać. Przecież ona jest teraz jeszcze bardziej wystawiona na atak. Musze ją do tego przygotować.
Wszedłem do sypialni ale Alex w niej nie było. Skierowałem się do łazienki gdzie stała i myła twarz z zaschniętej krwi. Podszedłem do niej i przytuliłem od tyło na co pisnęła przestraszona.
- Boże Aron nie strasz mnie tak.
- Przepraszam nie chciałem.- pocałowałem ją we włosy- Jak się czujesz? Boli cię jeszcze?
- To dziwne ale już nic mnie nie boli.
- To dobrze.
*Alex*
Po tym nieprzyjemnym wydarzeniu minął tydzień. Najgorszy tydzień jaki przeżyłam. No ludzie on mnie zamknął w tym pokoju jak w klatce. Od tygodnia nie wychodziłam ani na dwór ani na dół. W ogóle nie wychodziłam z pokoju. Ja tak dłużej nie mogę. Muszę wyjść na zewnątrz inaczej zwariuje tu. Leże teraz z Aronem na łóżku i oglądamy jakąś komedie. Tak szczerze ta komedia jest tak denna, że nawet nie można nazwać tego komedią. No dobra muszę z nim porozmawiać. Teraz albo nigdy.
- Aron- zaczęłam niepewnie kładąc mu rękę na klacie- Czy... ja... mogłabym... wyjść... na zewnątrz...?- spytałam się cicho i z drżącym głosem.
- Nie.
- Dlaczego?
- Powiedziałem nie.- teraz to już warknął na mnie
- Mam tego dosyć!- krzyknęłam- Nie jestem zwierzęciem, które można zamknąć w klatce!
- Nie podnoś na mnie głosu. Nie wyjdziesz stąd.
- Ja nie mogę.- powiedziałam trochę już opanowana- Nie chcę tak żyć. Zrobiłeś ze mnie niewolnika.
- To nieprawda.
- Prawda. Błagam cię Aron. Chodzimy tylko na chwile.
- To nie jest dobry pomysł, może ci się coś stać.
- Nic mi się nie stanie, będziesz przy mnie.- wzięłam jego twarz w dłonie- Obiecuję, że będę się ciebie słuchać, będę grzeczna. Tylko błagam pozwól mi wyjść na zewnątrz. Proszę.- skomlałam
- Zrobisz wszystko co powiem?- Pokiwałam energicznie głową na tak- Pocałuj mnie.- powiedział z chytrym uśmiechem na ustach. Lecz nie spodziewał się tego, że ja to zrobię. Zbliżyłam się do jego warg swoimi i połączyłam je w namiętnym pocałunku. Aron wyraźnie zaskoczony nie odwzajemnij pocałunku na początku. Po chwili otrząsnął się z otępienia i zawładną moimi wargami prosząc o pozwolenie na wejście do środka. Nie udzieliłam mu go na co on ścisnął moje pośladki a ja mimowolnie jęknęłam a on wdarł się do środka moich ust. Pocałunek trwał do momentu, w którym zabrakło nam powietrza.
- Czy teraz możemy wyjść na świeże powietrze?- spytałam z uśmiechem od ucha do ucha.
- Tak możemy teraz iść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro