Rozdział.27.
Mijały dni, które zmieniały się w tygodnie. Obecnie jestem w 5 miesiącu ciąży. Wszystko było cudownie i pięknie, aż do teraz. Myje właśnie zęby przed lusterkiem kiedy czuje przerażający ból w podbrzuszu i coś spływającego mi po nogach. O NIE! ZACZĘŁO SIĘ! Co ja teraz zrobię? Arona nie ma, jest na polowaniu. Powoli zginając się wpół, wyszłam z łazienki. Upadłam na podłogę. Nie dałam rady wstać.
- POMOCY!!!- zaczęłam krzyczeć. Tylko to mi zostało- POMOCY!!!- usłyszałam jak ktoś biegnie po schodach. Do pokoju weszłam Charlotte.
- Charlotte. Z-zaczęło się.- mówiłam do niej przez łzy
- O Boże Alex to za wcześnie. Poczekaj zawiadomię lekarza.- Charlotte wezwała w myślach doktora i pomogła mi się położyć na łóżku.
- Już jestem.- do pokoju wbiegł zdyszany lekarz
- Wezwijcie Arona.- mówiłam starając się oddychać równomiernie. Ból był coraz większy.
- Jest na polowa...- zaczęła Charlotte
- Do cholery jasnej, gówno mnie obchodzi gdzie jest. Macie wezwać Arona w tej chwili!- krzyczałam zarówno na doktora jaki i na Charlotte. Wiem że oni nie są niczemu winni. Ale ta sytuacja mnie po prostu przerasta.
- Już po niego idę.- zakomunikowała Charlotte i już jej nie było.
Piekło czas zacząć.
****************************
*Aron*
Szukaliśmy właśnie pożywienia, kiedy dokładnie przede mną wyrosła moja siostra.
~ Charlotte co ty tutaj robisz?- warknąłem na nią w myślach
~ Alex rodzi.
~ Co takiego?- nie wiedziałem co się dzieje
~ Alex. Rodzi. Tępy. Idioto.- mówiła akcentując każde słowo jakbym był jakimś niedorobionym debilem.
Ruszyłem biegiem w kierunku siedziby watahy. Przed wejściem przemieniłem się w swoje ludzkie wcielenie i ubrałem się w swoje spodenki leżące za drzewem. Biegłem właśnie do naszej sypialni kiedy usłyszałem przerażające krzyki mojej ukochanej. Wszedłem szybkim krokiem do sypialni. Widok, który zastałem zmroził mi krew w żyłach. Alex leżała na łóżku nieprzytomna a woku niej była wszędzie krew. Dużo krwi. W pomieszczeniu było trzech lekarzy naszej watahy, którzy nieustannie robili coś przy Alex.
- Co się tutaj dzieje?- wydarłem się
- Alfo wyjdź za drzwi.- rozkazał. Czy ja dobrze usłyszałem? Wilkołak rangi bety ma czelność rozkazywać mi, Alfie najpotężniejszej watahy na świecie.
- Jakim prawem mi rozkaz...
- Alfo jeżeli chcesz aby Luna i dziecko przeżyło to wyjdziesz z stąd teraz.- jego pełna determinacji postawa świadczyła o jednym. Życie Alex jest zagrożone. Jeżeli życie Luny jest zagrożone każdy członek watahy jest wstanie oddać życie za nią.
Wyszedłem z pokoju, uderzając w pobliską ścianę na korytarzu. Ona jest dopiero w 5 miesiącu to stanowczo za wcześnie. Wilkołaki muszą dotrzymać ciąże do 6 miesiąca. Jej nie może się nic stać. Ona musi żyć. Po 30 minutach z pomieszczenia wychodzi jeden z 3 lekarzy.
- Alfo gratulacje masz syna.-uśmiechnąłem się sam do siebie. Jednak uśmiech zniknął szybko kiedy przypomniałem sobie jedną istotną rzecz. Alex.
- A co z Alex?
- Nastąpiły pewne komplikacje. Dziecko było źle ułożone. Luna zgodziła się na cesarskie cięcie ale nie mieliśmy czasu na podanie narkozy ani leku znieczulającego, musieliśmy działać szybko.
- Zapytam jeszcze raz co się teraz dzieje z Alex?
- Alfo.- westchnął zrezygnowany lekarz- Nasza Luna...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro