Rozdział.2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Pa Ana, do zobaczenia jutro w pracy- pożegnałam uściskiem przyjaciółkę i ruszyłam w kierunku domu, który znajdował się jakieś 20 minut drogi pieszo.

Szłam chodnikiem opatulają się rękami, na dworze było wyjątkowo chłodno pomimo tego, że mamy maj. Nagle usłyszałam jakieś kroki za sobą, odwróciłam się i zobaczyłam dwóch wysokich i dobrze zbudowanych mężczyzn idących za mną. Stwierdziłam że nie ma co panikować w końcu oni też mogli skądś wracać o pierwszej w nocy. Nie myśląc za wiele skręciłam w jakiś zaułek aby przekonać się czy idą za mną czy są tylko zwykłymi przechodniami. Na moje nieszczęście zaułek był ślepy i nie było jak się stąd wydostać. Po chwili usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła szybko się odwróciłam i po raz drugi ujrzałam tych facetów. Boże czemu ja zawsze muszę się tak wpakować?- pomyślałam

-To chyba ona- powiedział jeden z nich, był blondynem o zielonych oczach, dobrze zbudowany.

-Chyba tak- odpowiedział mu drugi, totalne przeciwieństwo tamtego, szatyn z niebieskiemu oczami, troszkę bardziej umięśniony.

Zaczęli do mnie powoli podchodzić jakby bali się, że się wystraszę. Pff... a to dobre.

-Czego wy ode mnie chcecie?- spytałam patrząc im twardo w oczy.

-Nic ci nie zrobimy- szepną blondyn- Spokojnie

-Odejdźcie ode mnie!- krzyknęłam- zostawcie mnie w spokoju!

-Nie możemy jesteś nam potrzebna- powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu- Chodź, nie chcemy używać siły.

- Po moim trupie- odpowiedziałam- POMOCY!- zaczęłam krzyczeć- Pomóżcie mi- krzyczałam jak opętana - Czy nikt mnie nie słysz?!- darłam się tak dopóki nie usłyszałam zatrzymującego się samochodu spojrzałam w tamtą stronę. Drzwi od strony kierowcy się otworzyły i wyszedł z tego samochodu...O mój boże to ten chłopak na którego wpadłam przed firmą wczoraj.

- Alfo my...- zaczął niepewnie blondyn ale przerwał mu facet o imieniu Alfa. Jezu kto daje takie imiona dzieciom.

- Co wy jej kurwa zrobiliście?!- krzyczał coraz głośniej.

- Nic Alfo... chcieliśmy ją cicho przyprowadzić do ciebie, ale ona zaczęła krzyczeć, że nigdzie nie idzie- tym razem odpowiedział szatyn, korzystając z ich nieuwagi wymknęłam się cicho i zaczęłam biec przed siebie. Za sobą usłyszałam tylko przeraźliwy ryk. Biegłam dalej nie zważając na ból nóg. W tym momencie ważne było aby od nich uciec. Zatrzymałam się na chwile, spojrzałam za siebie. Nikogo nie było. Odetchnęłam z ulgą i już chciałam ruszyć przed siebie ale na kogoś wpadłam, spojrzałam w górę. Zamarłam. To znowu ten facet chciałam się wycofać, ale ten szybko zareagował. Złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. W efekcie czego byłam przytulona do jego klatki.

- Moja- wyszeptał w moje włosy- Tylko moja. Nie pozwolę ci odejść.- dalej szeptał jakby się bał, że mnie wystraszy. Czułam się przy nim aż za dobrze. Było mi dobrze, czułam się bezpiecznie. Wiem jak to głupio brzmi. Znam gościa jeden dzień i czuje się przy nim bezpiecznie. No cóż ja siebie nie rozumiem i tak szczerze to nawet nie próbuje.

- Chodź zabieram cię do naszego domu- po tych słowach momentalnie oprzytomniałam.

- Nie wiem jak ty ale ja wracam do swojego domu, więc puść mnie!- zaczęłam się szarpać.

- Nie odsuniesz się, jesteś moja- zaczął warczeć. Wystraszyłam się go i zaczęłam drżeć, co chyba zauważył bo po chwili uspokoił się i mnie przytulił- Przepraszam nie chciałem ciebie wystraszyć. Chodź idziemy już.

- Nigdzie z tobą nie idę!- krzyknęłam zła

- Właśnie, że idziesz!- również krzyknął i przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek kartofli.

Zaczęłam się rzucać na co oberwałam w tyłek. Nie powiem troszkę zapiekło.

- Nie rzucaj się tak bo będzie bardziej bolało- tak jak kazał tak zrobiłam. Nie chciałam mieć siniaków na tyłku. Nagle się zatrzymał i otworzył drzwi od samochodu, wsiadł z tyłu a mnie posadził sobie na kolanach.

- Puść mnie- zaczęłam szlochać- Wypuść mnie do domu- płacz wziął nade mną kontrole nie potrafiłam zapanować nad łzami. Tak bardzo się bałam, że coś mi zrobi.

- Cii nie płacz skarbi, proszę tylko nie płacz- szeptał mi do ucha- Kiedy widzę jak płaczesz sam mam ochotę płakać- dalej szeptał- Nie mogę pozwolić ci odejść.

- Dlaczego?- spytałam piskliwie.

- Bo bez ciebie nie ma i mnie. Ja bez ciebie po prostu nie istnieje- powiedział a mnie zamurowało.

- Proszę, ja chce wrócić do domu, do pracy, do znajomych. Wypuść mnie- przy ostatnich słowach sięgnęłam do klamki na co zawarczał.

- Zablokować zamki i ruszamy- wydał polecenia i momentalnie drzwi się zamknęły a auto ruszyło. Udało mi się wyrwać z jego uścisku i usiąść obok. Chciał mnie objąć ale ja nie mogłam na to pozwolić.

- Proszę nie dotykaj mnie, zrób chociaż tyle. Proszę- prosiłam płaczliwym tonem.

- Dobrze, dam ci czas.

Zwinęłam się w kulkę w drugim kącie samochodu. Byłam strasznie zmęczona tym wszystkim. Zaczęłam zasypiać jednak za nim zasnęłam poczułam czyjeś ramiona które mnie przycisnęły do swojej klatki, od razu poczułam się bezpiecznie i jeszcze bardziej się w nią wtuliłam cicho mrucząc. Zanim zasnęłam usłyszałam tylko.

- Jesteś moja i nie pozwolę ci odejść

A potem był już spokój i błoga cisza.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro