Rozdział.22.
*2 tygodnie później*
Obudziłam się o świcie. Dziwnę. Nigdy tak wcześnie nie wstaje. Odwróciłam się na drugą stronę. Arona nie było. Ostatnio nie ma go coraz częściej. Postanowiłam wziąć prysznic. Przyszykowałam sobie ubrania składające się z białej bielizny czarnych spodenek i białej bluzki na ramiączkach. Po ogarnięciu się założyłam czarne con versy i skierowałam się na dół coś zjeść. Ostatnio cały czas jem i mam mdłość. Trochę mnie to niepokoi. Nie mówiłam nic Aronowi bo on tylko by się niepotrzebnie martwił. W kuchni zastała mnie miła niespodzianka w postać Michaela i jego rodzicielki. Kiedy kobieta mnie zobaczyła wstała i się ukłoniła.
- Witaj Luno.
- Rene tyle razy prosiłam ciebie żebyś mówiła do mnie po imieniu.
- Wybacz Lu...Alex.- szybko się poprawiła. Ja tylko podeszłam i ją przytuliłam. Była w lekkim szoku ale oddała uścisk. Tę chwilę czułość przerwał nam pisk Michaela, który dopiero teraz mnie dostrzegł. Zdjął swoje słuchawki od MP4 i rzucił mi się w ramiona.
- Cześć Alex.
- Witaj przystojniaku.- przywitałam się z chłopcem okręcając nas woku własnej osi.
- Alex pójdziemy się pobawić? Proszę.- zrobił maślane oczka. Jak można odmówić tak słodkiemu dziecku.
- Oczywiście.- uśmiechnęłam się- O ile twoja mama nie ma nic przeciwko.- spojrzałam pytająco na kobietę.
- Nie widzę problemu Luno.
- Rene.
- Przepraszam Alex.- nagle usłyszałam warknięcie za swoimi plecami.
- Jak śmiesz mówić po imieniu do swojej Luny?- ryknął podchodząc do Rene.
Potem wszystko działo się strasznie szybko. Aron przyszpilił jej ciało do ściany i zacisnął rękę na jej gardle przez co nie mogła normalnie oddychać. Michael na moich rękach zaczął płakać i nierówno oddychać. Postawiłam chłopca szybko na ziemie i szepnęłam mu do ucha.
- Nie podchodzi na razie tam dobrze?- chłopiec przestraszony pokiwał głową na zgodę.
Podbiegłam do tej dwójki przy ścianie. Położyłam swoją dłoni na ramieniu Arona. Pod moim dotykiem rozluźnił mięśnie.
- Aron zostaw ją.- powiedziałam drżącym głosem- Prosiłam ją aby do mnie mówiła po imieniu tak samo jak Michael.- usprawiedliwiałam kobietę.
- Ona nie ma prawa mówić do ciebie po imieniu.- warknął
- Aron proszę puść ją.- powiedziałam niemal błagalnie. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Nie daruję sobie jeżeli ktoś przez mnie umrze. Kiedy spojrzał na moją twarz puścił ją. Rene zaczęła łapczywie chwytać życiodajny tlen.
- Skarbie...- nie bardzo wiedziałam co mówił dalej. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułam jak osuwam się na ziemie. W ostatniej chwili czyjeś silne ramiona ratują mnie przed upadkiem. Czuję iskry czyli to Aron. Nastała tylko ciemność, której nie mogłam przezwyciężyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro